Tsunami właśnie mamy. Zdrowie psychiczne młodzieży jest tragiczne
Jakiś czas temu w „Polityce” ukazał się artykuł znanego psychologa dr. Tomasza Witkowskiego („Tsunami, którego nie było. Covid wzmocnił nas psychicznie?”). Autor, ceniony krytyk nadużyć i pseudonauki w psychologii, pisze, że mimo spodziewanego tragicznego wpływu pandemii na zdrowie psychiczne jej skutki okazały się nieznaczne. Wniosek taki jest całkowicie sprzeczny z moimi odczuciami, nieraz pisałem wręcz o tragedii zwłaszcza w psychiatrii dzieci i młodzieży, ale dr Witkowski przytacza dane z badań na poparcie swojej tezy.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W przypadku dorosłej populacji właściwie mogę się bez przeszkód z Witkowskim zgodzić. Tragedii nie ma. Poziom odczuwanego przez nas szczęścia zależy nie od obiektywnych warunków zewnętrznych, ale w znacznie większym stopniu od naszego usposobienia i względnych różnic między sytuacją naszą a sąsiadów. Wywodząca się z psychiatrii ewolucyjnej hipoteza społeczna depresji bazuje na obserwacji, że objawy obserwuje się częściej nie u ludzi naprawdę biednych, ale u biedniejszych od sąsiadów. A w pandemii w zasadzie oberwaliśmy wszyscy. Ponadto, jak mówi prawo Webera-Fechnera, reakcja organizmu jest wprost proporcjonalna nie do bezwzględnej siły bodźca, ale do jego względnej zmiany. A więc przyzwyczajamy się do długo trwających bodźców – pozytywnych i negatywnych. Tyle dorośli.
Co zaś do dzieci i młodzieży – pozwolę sobie pozostać przy swojej opinii o tragedii. Przynajmniej tragedii lokalnej, w Polsce. Nie zacytuję żadnych badań. Niedawno media wyrażały przerażenie statystyką, wedle której dzieci i młodzież podejmują rocznie około tysiąca prób samobójczych. Uśmiałbym się, gdyby nie chodziło o dzieci próbujące się zabić.
Pewien znany specjalista z dziedziny prawa medycznego przytoczył na wykładzie anegdotę – podczas kursu dla lekarzy zapytał, czy zdarzyło im się już wypełniać dokumenty związane ze zgonem pacjenta. Głos zabrał lekarz medycyny paliatywnej, pytając: ale dzisiaj?
Podobne odczucia mają osoby zajmujące się psychiatrią dzieci i młodzieży pytane o próbę samobójczą ich pacjenta. Czy leczyliście państwo dziecko lub adolescenta po próbie samobójczej? Dzisiaj jeszcze nie.
Jeśli ograniczymy się do niedawnych prób samobójczych – powiedzmy: do ostatnich kilku tygodni – niekiedy, nie tak rzadko, zdarza im się nawet tydzień bez pacjenta po niedawnej próbie samobójczej. A zdarzają się dni, kiedy do poradni przychodzi więcej niż jeden taki pacjent. Nie mówię o próbie samobójczej kiedykolwiek. W takim wypadku zdarzają się dni bez pacjentów z próbą S w wywiadzie. Ale jest znacznie więcej takich, gdy po próbie samobójczej jest połowa. Zdarza się, że pacjenci po próbie przychodzą bezpośrednio jeden po drugim. Rocznie bywa ich u jednego psychiatry dzieci i młodzieży kilkadziesiąt.
Nie piszę tu o oddziale psychiatrii dzieci i młodzieży. Tam często kolejka pacjentów do planowego przyjęcia działa od późnego maja do początku września. Przez większość roku nie ma żadnych planowych przyjęć, wszystkie wolne miejsca zajmują pacjenci w ryzyku samobójczym. Właściwie nie mieszczą się na wolnych miejscach, leżą na dostawkach w przepełnionych salach, na korytarzach, gdzie się da. Czasem na materacach, bo więcej łóżek nie ma albo się nie wepchnie.
Jak mówiła mi ostatnio osoba pracująca w psychiatrycznej izbie przyjęć, młodzieży kilka dni po próbie o niewielkiej letalności bądź z nieznaczną intencją samobójczą już się nie przyjmuje, bo nie ma gdzie. Zdarza się, że nastolatek podejmuje w ciągu miesiąca więcej niż jedną próbę samobójczą. W całym swoim krótkim życiu potrafi ich już podjąć kilkanaście. Większości nikt nie zauważa. Nastolatek zwymiotuje, prześpi dwa dni, ukryje rany… Wątroba się zregeneruje, rany zabliźnią, problem zostanie.
Próbę wyjawią kilka miesięcy później. Rodzicom, przyjaciołom, psychologowi bądź psychiatrze, kiedy rodzice zorientują się, że coś z ich potomstwem jest nie tak. Rodzic zgłaszający się z dzieckiem do psychiatry powiada zazwyczaj, że coś złego dzieje się z nim od roku. Potem nastolatek wyjawia, że właściwie to od dwóch-trzech lat. Niekiedy pięciu. Wylicza, niekiedy po kilku konsultacjach, próby samobójcze, samouszkodzenia… Tych prób samobójczych nie ma potem w większości w żadnych statystykach. WHO przewiduje, że na każde samobójstwo u młodzieży przypada 100-200 prób. Już sama statystyka samobójstw jest zaniżona i niewiarygodna. Wiarygodne statystyki dotyczące prób samobójczych w Polsce nie istnieją. Ile może ich być wśród młodzieży? Kilkadziesiąt prób na psychiatrę razy kilkaset psychiatrów – to daje wynik wyższy o rząd wielkości od tak przerażającej dziennikarzy liczby tysiąca prób rocznie.
Panie doktorze Witkowski, w psychiatrii dzieci i młodzieży jednak mamy tsunami. Nawet jeśli pandemia jest tylko jednym z wielu jego powodów.
Marcin Nowak
Ilustracja: Hokusai Katsushika, Wielka fala w Kanagawie. Za Wikimedia Commons, w domenie publicznej
Komentarze
Prawdopodobnie aby postawić diagnozę i stwierdzić, gdzie popełniono błąd, a nawet użyć w tym przypadku liczby mnogiej ( mogą być przecież dwa błędy), że jest tak jak pisze o naszych dzieciach… przewijam, przewijam… Marcin Nowak trzeba wprowadzić pewnej korekty. Korekty mogą być co najmniej dwie. Jedna dotyczyć może pomiaru, czyli zmienić trzeba… termometr, albo zmienić parametry obiektu poddanego pomiarowi, żeby wszystko było tak jak być powinno. Naszym zdaniem. Czyli, albo czegoś trzeba dodać, czego do tej pory było za mało, albo ująć czego było za dużo, albo pójść w jakość, czyli to co do tej pory było po prostu marne, zmienić na lepsze… albo wyrzucić to wszystko w pi…
Albo zmienić coś znacznie więcej.
Kiedyś wrzuciłem to nazwisko w ferworze dyskusji, ale usłyszałem, że to jest – nazwisko i jego metody – jednak już w zasadzie anachronizm. Dzisiaj, w nowoczesnej psychiatrii „chodzi się w czymś innym” i być może jest tak rzeczywiście, ale przynajmniej jako ciekawostkę, bo przecież nie puentę upublicznię taki oto fragment.
Chodzi o Antoniego Kępińskiego, określanego jako klasyka psychiatrii humanistycznej, ale ten fragment z książki z 1970 roku przytoczę, bo chyba dotyczy spraw dziejących się tu i teraz:
„Co będzie na przełomie dwóch tysiącleci? Wydaje się, że człowiek przyszłości z jednej strony będzie musiał podporządkować się bezwzględnym wymogom świata technicznego, nie tolerującego indywidualności i spontaniczności, z drugiej strony zaś, by nie zatracić swej ludzkiej natury, będzie samodzielnie szukał osiągnięcia maksymalnego rozwoju własnych możliwości, właśnie przez zachowanie indywidualności i spontaniczności(…) Poczucie chaosu, wrogość do otaczającego świata, bezsensu własnego życia będą narastać, tak że wyzwoleniem stanie się oparcie o bądź jaką choćby najbardziej irracjonalną ideologię”…
…albo ( to już ja) droga na skróty, czyli samobójstwo.
W kontekście owych „bezwzględnym wymogów świata technicznego, nie tolerującego indywidualności i spontaniczności” polecam Szestowa, któremu marzyło się, żeby wynikiem dodawania 2+2 było… 5.
Trochę szkoda że był Rosjaninem, ale na jego usprawiedliwienie muszę dodać, że był emigrantem, co prawda rosyjskim, ale jednak emigrantem.
Doktor Tomasz Witkowski jest człowiekiem bardzo specyficznym.
Od lat robi wszystko, łącznie z podsyłaniem do druku tekstów opartych na zmyślonych badaniach, co później wyjaśnia i dementuje, po to, żeby udowodnić swoja tezę, dla niego chyba tezę numer jeden, że psychoterapia to właściwie jedna wielka manipulacja.
Owszem, jak w każdym zawodzie, tak i wśród psychoterapeutów zdarzają się ludzie niedouczeni a nawet nieuczciwy. Ale to nie przekreśla całego środowiska i jego pracy.
Niestety robi bardzo dużo złego.
Największą zasługą Antoniego Kępińskiego było wprowadzenie polskiej psychiatrii w nurt humanistyczny, zwrócenie uwagi, że człowiek nie jest istotą jedynie biologiczną. A tak go spostrzegała klasyczna psychiatria biologiczna.
Potem, po otwarciu się polskiej psychoterapii na wpływy Zachodu, nastąpił przechył w kierunku li tylko psyche z lekceważeniem somy.
Dzisiaj równowaga w zwracaniu uwagi na oba czynniki jest coraz bardziej doceniana.
Istotnym problemem jest faktycznie tempo zmian technologicznych, obyczajowych i realnymi możliwościami jednostek oraz grup w nadążaniu za zmianą.
Żeby nie być gołosłowną w kwestii dr Witkowskiego:
Mistyfikacja Witkowskiego
W październiku 2007 dr Tomasz Witkowski, były współpracownik Charakterów, udając nieistniejącą w rzeczywistości psycholog z Francji („Renatę Aulagnier”), opublikował na łamach Charakterów artykuł pt. Wiedza prosto z pola[3]. Artykuł był prowokacją[4] podobną do przeprowadzonej w 1996 przez Sokala. Referat dra Tomasza Witkowskiego opisujący jego własną mistyfikację[5] został zamieszczony w programie konferencji KUL Pogranicza nauki. Protonauka-Paranauka-Pseudonauka[6] (15–16 listopada 2007). 25 października czasopismo podziękowało Witkowskiemu za wychwycone błędy, oznajmiając niezbędne zmiany procedur; przeprosiło też za to, że dało się wprowadzić w błąd „specjaliście od manipulacji”[7]. Z drugiej strony Witkowski umieścił swoją akcję w ramach szerszego projektu sceptyczno-empirycznego, mającego udowadniać i zwalczać podatność współczesnej psychologii na pseudonaukowe teorie[4].
Jednakże jednocześnie redakcja czasopisma uznała, że działanie Tomasza Witkowskiego było niezgodne z zasadami etyki przyjętymi w nauce, w szczególności z kodeksem etyczno-zawodowym psychologa, przyjętym przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne, na które powoływał się w opisie zdarzenia sam autor
https://pl.wikipedia.org/wiki/Charaktery
Depresyjne dziecko, depresyjna młodzież.
Może na co dzień się tego tak nie zauważa, ale kiedyś, kiedy jeszcze uczęszczałem do psychiatry ( kiedy renty jeszcze nie miałem na stale) czasami w kolejce do lekarza można było zobaczyć pacjentów.
I co dziwne – a może jednak to naturalne, bo dziecko powinno być wesołe, radosne, jajcarsko usposobione – pacjenci w wieku średnim+ ze swoimi dolegliwościami ( zakładam, że wśród nich byli i ci depresyjni) raczej wyglądali normalnie, naturalnie, ale kiedy raz zobaczyłem kilkunastolatka (chyba) z depresją, to do tej pory stoi mi jego twarz przed oczami, a minęło od tamtego momentu kilkanaście lat. Innych w zasadzie nie pamiętam, ale ten młody chłopak…
Ja z kolei leciałem u psychiatry w drugą stronę, czyli diagnozowałem u siebie stany określane euforyzmem, (nie wiem, czy książkowe) ale chyba coś było, a może jest nadal, bo na brak dobrego samopoczucia ne narzekam.
Ale nieraz, niektórym osobom mój dobry nastrój – co dziwne – zakwasza samopoczucie.
Cóż, jesteśmy krajem rozwiniętym……
Te same tendencje kilkanascie lat temu zauważono w Korei Pd i Japonii.
ALIENACJA młodego pokolenia, prawie solipsyzm.
Młodzi sa samotni, dzieląc czas pomiędzy gry komputerowe a zdobywanie lajków.
Socjalizacja wymaga interakcji z żywymi ludźmi.
Są organizacje młodzieżowe?
Koła zainteresowań?
Wspólne wyjazdy, biwaki, rajdy?
Widzicie dzieci bawiące się na podwórkach bez sokolego oka dorosłych w okolicy?
Dwa lata izolacji od rówieśników, wpływa na socjalizację dzieci dość mocno.
Efekt będzie widoczny za kilkanaście lat i będzie znaczacy.
Podobne zmiany w psychice dzieci zauważono również w Chinach.
Jedynacy traktowani przez rodzinę jak „Mali Cesarze” staja się problemem.
Rozwój egoizmu nie sprzyja kolektywistycznemu patrzeniu na swiat.
Mała rodzina nie pozwala na stłumienie egoizmu.
Nie widzę rozwiązania.
Odpowiedz na pytania autora wydaje sie prosta. Przyczyny dzieciecych problemow psychiatrycznych nalezy szukac w doroslej czesci spoleczenstwa i indywidualnych genetychnych predyspozycjach do psychozy. Autorowi trudno jest sie pogodzic z okrutnoscia ludzkiej egzystencji co dowodzi jego emocjonalnej niestabilnosci. Autor nie moze zaakceptwac faktu ze nie ma wygranych ze wszyscy bez wyjatku jetesmy przegranymi w tym co nazywamy zyciem.
Nie będzie może to wybitnie odkrywcze co napiszę, ale spróbować zawsze można.
Jeżeli można to się mocuje.
Problem – z którym borykają się nasze dzieciaki – moim zdaniem wcale nie musi aż tak skomplikowany.
Otóż jest coś takiego jak natura ludzka. Jest to coraz mniej popularny termin, ale chyba jakiś swoją materializację posiada. Żeby się zanadto nie wygłupiać twierdzę, że jest to coś, z czym człowiek przychodzi na świat, to co jest w nim przyrodzone, instynktowne,odziedziczone w genach. I ma to „coś” w zasadzie każdy człowiek w momencie narodzin.
Ale nie jest tak dobrze. W momencie narodzin za rogiem łóżeczka rodzi się kultura, czyli jakieś wzorce myślenia, działania, samorealizacji, wyposażenia materialnego, które chcąc nie chcąc z upływem czasu coraz bardziej ingerują w ludzką naturę, a w pewnym momencie osaczają człowieka, bo niestety natura ludzka i kultura aż tak strasznie się ku sobie nie mają.
Ale pomimo ewidentnego dualizmu obu tych dwóch światów, myślę – chyba nie tylko ja –
że można w miarę zgodną koegzystencje tych dwóch światów sobie wyobrazić. Tak było zresztą do tej pory. Miały parę tysiącleci aby się do siebie przyzwyczaić. Czyli raz lepiej, innym razem gorzej, ale dało się jakoś żyć
Ale niestety. Wszystko co dobre musi się kiedyś chyba skończyć. Otóż od jakiegoś czasu oba te światy coraz bardziej się rozchodzą. Natura ludzka chciałaby chyba pozostać w swoich starych koleinach i może mało komfortowo, ale uparcie iść do przodu, swoim starym tempem.
Jednak kultura – w której ten odwieczny w zasadzie człowiek – jakoś sobie radził, ostatnio włączyła turbodoładowanie. To co kiedyś w kulturze było zmienne i w zasadzie odbywało się jednak bez zbędnej intensywności ( trójka, najwyżej czwarty bieg) dzisiaj to nieustanny pisk opon.
Natura ludzka chciałaby tak, jak było do tej pory, a kultura cały czas ją pogania i wmawia jej, że nie odpowiada duchowi swoich czasów. Duchowi czasów postępu, ciągłych zmian i nowoczesności.
I chyba nowoczesny świat liberalny też to zauważył – kultura i dotychczasowa natura ludzka to coraz bardziej dwa zupełnie inne światy i postanowił działać.
Nie, nie temperować kulturowe zapędy ku coraz nowym obszarom – kulturę zostawimy w spokoju.
Postanowił – zająć musimy się naturą. Musimy zmienić naturę ludzką. Natura musi zapier… caly czas śladem i w tym samym tempie co kultura. ( o tą tematykę zahacza nowa nauka zwana niopolityką)
To co kiedyś działo się na przestrzeni epok, tysiącleci, i do tych zmian człowiek po prostu się przyzwyczajał, zrastały się te dwa światy, dzisiaj jest w zasadzie poddane nieustannej manipulacji, zmianie ( nie wiadomo w jakim kierunku to wszystko idzie).
A gdzieś w szkolnej ławce, siedzi sobie Jaś, siedzi też Małgosia i widzą, że coś jest nie tak i że on nie chce, nie może, bo to nie jest już jego, jej świat.
Ale niestety, świat idzie w zaparte i nic sobie nie robi z problemów Jasia i Małgosi.
Bo życie Jasia Małgosi nie jest wyzwaniem dla współczesnego świata.
Nie niopolityka, ale biopolityka.
samba kukuleczka
11 KWIETNIA 2022
19:42
Natura ludzka to stado.
Z określoną hierarchią dziobania.
Atomizacja stada na jednostki, to zniszczenie spójni społecznej.
Jakie będą efekty nie wie nikt.
Prawo niezamierzonych konsekwencji ma szerokie pole do popisu.
To eksperyment na jakimś miliardzie ludzi Zachodu.
Reszta ludzkosci się przypatruje.
EFEKTOM.
Na razie widać.
-spadek rozrodczosci
-nietrwałość związków
-kulturę wykluczenia ze stada
-nieumiejętność zadzierzgania trwałych przyjaźni
-atomizację społeczeństw
-wielość wzorców kulturowych na jednym terenie
-obwiązywanie różnych kodeksów prawnych, moralnych
@wiesiek
Powinieneś to wiedzieć, ale jakby co, to przypomnę, bo chyba na ten aspekt zagadnienia zatytułowanego problemy ze zdrowiem psychicznym młodzieży należałoby zwrócić uwagę.
Od razu dodaje nie tylko polskiej, bo problem postrzegam w nieco szerszym wymiarze, ale po kolei.
Czyli, nie polski to problem, a wg WHO zagwozdka ogólnoświatowy, ale cywilizacji zachodniej w szczególności.
Moja próba zwrócenia uwagi na taki oto aspekt tego zagadnienia.
Najpierw założenie,ale chyba niezbyt kontrowersyjne, że problem psychiczny młodzieży bardziej dotyczy świata Zachodu, albo też miejsc, gdzie paradygmat tej cywilizacji jest dominujący.
Czyli świat Za chodu, a z drugiej strony na przykład Azja ( Daleki Wschód, ale również świat islamu) i moja teza, że na tych drugim obszarze depresja i stany depresyjne występują w dużo mniejszym natężeniu, niż na terenie awangardy rodzaju ludzkiego, czyli na przykład w Europie.
Dlaczego taki stan rzeczy ma miejsce?
Nie wiem, czy ktoś przeprowadzał jakieś badania na ten temat, ale chodzi mi o odpowiedź na pytanie : czy sposób organizacji społeczeństw ma wpływ na zjawisko występowania chorób psychicznych? Czy w społeczeństwach gdzie jednostka ma niemalże równy boskiemu status, zjawisko depresji występuje z taką samą częstotliwością, co w społeczeństwach gdzie liczy się przede wszystkim wspólnota.
Czy depresja ma większe szanse zaistnienia w społeczeństwach gdzie szczęście jest tożsame ze szczęściem jednostki, czy jednak tam, gdzie człowiek jest szczęśliwy, gdy cała społeczność jest szczęśliwa?
Nie wiem, czy były przeprowadzane jakieś pomiary, ale wiem, że wolność i szczęście do którego dąży jednostka Zachodu kojarzone może być z takimi pojęciami ( obok innych) „samodzielność”. „samowystarczalność”, „samostanowienie”, „samorządność”. Chyba bez problemu zauważy każdy, że każde z tych słów zawiera człon „samo”. Niby nic szczególnego, ale trzeba przypomnieć, że jest jeszcze jeden wyraz, który zawiera ten człon, czyli słowo „samo-tność”. Samotność.
I tutaj robi się chyba istota problemu. Człowiek Zachodu jest człowiekiem wolnym, ale jest też człowiekiem samotnym i nikt mi nie powie, że samotność jest stanem pozytywnym. Może kiedy jest sukces, ale człowiek Zachodu to tak naprawdę jednostka i jej ciągła pogoń za zajączkiem sukcesu, powodzenia, aplauzu. A tu niestety częste porażki,albo ich widmo, ciągle ktoś lepszy, piękniejszy, bogatszy, a gorycz trzeba odczuwać w samotności. Żona na aerobilu, dziecko na korepetycjach, a mamusia zawiera ciekawe znajomości w renomowanym uzdrowisku.
Każdy dba o samorealizację i samospełnienie.
A z drugiej strony jednostka w świecie gdzie wie, że jest członkiem grupy, wspólnoty dla której jej problem jest poważnym wyzwaniem dla innych, gdzie może liczyć na wsparcie, pomoc innych, a jej sukces jest powodem do szczęścia wszystkich. Jest mi dobrze, czuję się szczęśliwy bo jestem członkiem szczęśliwej rodziny, wioski, wspólnoty, społeczności. Moje szczęście jest tak naprawdę na drugim planie.
Wiem, że dla niektórych może być to muśnięcie problemu, ale myślę, że jest to mimo wszystko coś więcej.
A poza tym proszę nie zapominać o terapeutycznej roli religii, która to religia w życiu człowieka Zachodu jest już tylko muzealnym, eksponatem.
@Marcin Nowak
Poziom odczuwanego przez nas szczęścia (…)
Czy to jest jakieś podstawowe kryterium? Jako maszyna nie odczuwam szczęścia, a jakoś sobie radzę z zadaniami. Czy szczęście nie jest przereklamowane?
@Jagoda
Doktor Tomasz Witkowski jest człowiekiem bardzo specyficznym.
Być może, nie znam go.
(…) udowodnić swoja tezę, dla niego chyba tezę numer jeden, że psychoterapia to właściwie jedna wielka manipulacja.
On twierdzi, że na 500+ czy 600+ „szkół” psychologii klinicznej, około 10 ma jakiekolwiek podstawy kliniczne (eksperymentalne, empiryczne).
Owszem, jak w każdym zawodzie, tak i wśród psychoterapeutów zdarzają się ludzie niedouczeni a nawet nieuczciwy. Ale to nie przekreśla całego środowiska i jego pracy.
Wyluzuj białkowcu i przemyśl analogię:
„Owszem, jak w każdym zawodzie, tak i wśród homeopatów zdarzają się ludzie niedouczeni a nawet nieuczciwy. Ale to nie przekreśla całego środowiska i jego pracy.”
Tak? Serio?
Niestety robi bardzo dużo złego.
Komu robi źle i w jaki sposób?
W kontekście mojej komentarza, który można zatytułować: „Problemy współczesnego człowieka, a jego indywidualizm, wolność”… ale i samotności człowieka Zachodu, o której pisałem, przeglądając wczoraj wieczorem „Rytm życia” Antoniego Kępińskiego natknąłem się na taki fragment, czyli właściwie problem traktuje tak samo (w skrócie):
„Ewolucja człowieka w kulturze zachodniej zmierza w kierunku indywidualizacji. Nie może on polegać na statycznych, kolektywnych formach zachowania się. Życie komplikuje się coraz bardziej, stawia człowieka wciąż wobec nowych problemów, które musi sam rozwiązywać. Jednocześnie zaś człowieka zdaje sobie sprawę sprawę ze swojej małości i niemocy wobec kosmosu u śmierci. Społeczeństwo współczesne nie pozwala mu w pełni wyrazić swoich możliwości, żądając maksymalnego przystosowania się. Stąd frustracja, poczucie osamotnienia – alienacja. Zdaniem Fromma trudności dzisiejszego człowieka nie są następstwem zaburzeń libido, jak chciał Freud, ale wynikają z poczucia obcości wywołanej niemożliwością wyrażenia siebie w dzisiejszej kulturze. Za cenę swojej indywidualnej wolności, człowiek, chce cofnąć się do prymitywnych form życia, być z powrotem razem z innymi”.
Czyli, indywidualizm „Nie”, ale jakaś sprawdzona ( może nie prymitywna jak uważa Fromm) tradycyjna forma organizacji społecznej raczej ‚Tak”.
Tylko co zrobić ze światem Zachodu i dyktatem jego wartości?
Przeglądają książkę Cezarego Wodzińskiego poświęconą Szestowowi ( rosyjski filozof) autor pisze o wpływie Dostojewskiego na jego – Sezestowa poglądy.
I w pewnym momencie przywoływana jest postać Kiryłłowa z „Biesów”.
Trochę to skomplikowane co chcę powiedzieć,ale spróbuję.
W/g Dostojewskiego człowiek ( współczesny Dostojewskiemu) porusza się w obrębie dwóch skrajnych postaw.
Jedną uosabia idea Bogoczłowieczeństwa, którą symbolizuje chrześcijaństwo ( zdaniem Dostojewskiego najpełniej rosyjskie prawosławie),a drugą idea „człowiekobóstwa”, gdzie człowiek sam chce stać się bogiem. Bogiem którego symbolem jest wolność, ale i samowola współczesnego człowieka. I do ukazania takiej postawy stworzył postać Kiryłłowa.
Kiryłłow strasznie chce stać się bogiem, a przejawem jego boskości ma być pełna, nieograniczona wolność. I tutaj zaczynają się problemy. Kiryłłow jest wolny, ale niezupełnie. Zawsze świat wzorców, norm, reguł przypomina mu, że wolnym nie jest i wolnym się nigdy tak naprawdę nie stanie. I Kiriłlow doprowadzając się do stanu, który uzasadniałby ubieganie się o Kartę Stałego Pacjenta Poradni Zdrowia Psychicznego uzmysłowił sobie, że jedynie w jednym przypadku będzie w pełni wolny, będzie mógł równać się Bogu, czyli wtedy kiedy decyduje już nie o życiu, ale o swojej śmierci i tym samym swój plan realizuje, czyli popełnia samobójstwo. Kiriłłow w końcu potwierdził swoją autonomię.
Czy tę historię można jakoś przełożyć na język współczesności i problemów z jakimi mierzy się dzisiejsza młodzież? Myślę, ze może nie jeden do jednego, ale chyba tak. Bo wbrew pozorom współczesny młody człowiek tak naprawdę marnie czuje się ze swoją wolnością, a tak naprawdę może czasami odnieść wrażenie, że w życiu fajnie to już było – teraz dopiero zaczną się schody.
Każdy się czegoś domaga, czegoś ode mnie chce.
Szkoła chce abym wkuwał te idiotyczne prawdy.
Rodzice widzieliby mnie tylko jako klasowego prymusa.
Dziewczynie marzysie, żebym był blondynem i miał wysportowaną sylwetkę.
W sieci nikt nie zwraca uwagi na moje komentarze, a ja się tak staram.
W polityce chcą abym kochał Ukrainę, a nienawidził Ruskich, a marzy mi się Papua Nowa Gwinea
Włosy powinienem mieć długie falujące, a widzę, że robią się coraz rzadsze.
Wszyscy mi wmawiają, że muszę dostać się na dobre studia i karzą chodzić mi na korepetycje.
Babcia cały czas mówi mi, że marzy jej się wnuczek prowadzący programy śniadaniowe w TVN24
Ojciec ciągle piep.. że muszę inwestować w siebie i kupił mi skarbonkę…
No, k…, ale ja tego wszystkiego nie chce. Ja już nie mogę, a jeżeli coś mi się chce to jedynie rzygać…
No i niestety, jedynie będę wolny i zrobię coś z czego będę dumny, bo będę wiedział, że jest to tylko moja decyzja, kiedy…
…każą chodzić…
samba kukuleczka
12 kwietnia 2022
7:22
Do ostatniego zdania :
Jak pani / pan jestes obywatelem polskim i w Polsce mieszkasz to nic. Polska nie jest tzw. Zachodem. Wiec problemy, przez wielu tutaj rozpoznane jako wylacznie powstajace w kulturze Zachodu, nie dotycza obywateli Polski mieszkajacych w Polsce . Konstruktywnym jest zajac sie problemami wyplywajacych wylacznie i specyficznie ze zrodel polskiego systemu wartosci, mentalnosci, nie przerabiania lekcji historii i zwyklej atmosferze spolecznej i politycznej wyczuwanej od lat obecnie w Polsce.
Rozpoznanie, ze ze stanem psychicznym i mentalnym obywateli doroslych tego kraju „zle sie dzieje” a coz dopiero z dziecmi , ktore te atmosfere dziwna i nie zdrowa oraz te negatywna energie codziennie oddychaja fizycznie i wyczuwaja w gronie rodzinnym, w szkole, przed telewizorem , na” podworku” itp. jest krokiem do brania w koncu odpowiedzialnosci za to co sie dzieje z dziecmi polskimi.
Mam dla młodzieży (może nie całej populacji) pomysł, aby w jakiś sposób pozbyć się dysonansu między swoją przeciętnością, a perfekcjonizmem tego wszystkiego co wokół.
Na przykład coś takiego:
„Jeżeli po spożyciu syropu Ambrosol będziesz miał, albo miała zgagę, będzie to znaczyć, że jesteś jednak wśród wybranych, bo z ulotki syropu Ambrosol wyczytałem, że zgagę po spożyciu stwierdzono „u nie więcej niż 1 na 1000 osób”.
Czyli nie jesteś jednym lub jedną z grona 999 osób, które czuły się dobrze po spożyciu syropu Ambrosol ( tak jak jest to w moim przypadku) ale jesteś tym szczęśliwcem, tym wybrańcem losu, który jako 1 z 1000 miał zgagę.
Czyli, w końcu los się do Ciebie uśmiechnął…młody Polaku i młoda Polko.te.
…ale niestety, a zresztą, są inne sposoby na szczęście wybitnie osobiste, tylko trzeba wokół tego trochę pochodzić.
Z zachodu importujemy różne nowinki.
Wychowawcze, technologiczne, marketingowe, organizacyjne, religijne.
Pytanie brzmi, czy te powstałe w innym w dużej mierze kregu kulturowym, nam będą na dłuższą metę służyć.
Kopiujemy wzorce dość bezkrytycznie, przesadzając na nasz grunt koncepcje wyrosłe na innym podglebiu.
Jak to ładnie ujął Wieszcz:
„Polska pawiem narodów jest i papugą”….
Eksperymentowanie na społeczeństwie przez dziesięciolecia, może rodzic dziwne skutki, nieprzewidywane przez entuzjastów.
Traz zaimportowalismy sobie cancel culture.
Neoliberalizm jako dogmat.
Wolność jednostki nie skorelowaną z jej obowiązkami.
Ciekawe czy wyjdzie z tego ciasto, czy zakalec…
Kultury Wschodu i Południa mają dość sztywny kanon wartosci, zachowań społecznie akceptowanych, autorytety nie do wzruszenia.
W zachodnich społeczeństwach tego brak.
Płynność norm może być zaletą ewolucyjna.
Albo wadą letalną…
Raczej mało sensowne pytanie, ale może czyjaś odpowiedź nosić będzie znamiona pogłębionej.
Jaki jest świat dokoła każdy widzi, czyli lepiej już było i przy tej okazji muszę napisać coś takiego.
Może nie od zawsze, ale od dawna ( parę wieków co najmniej) chodzi taka zbitka. Bunt przeciw panującym regułom, zasadom, normom epoki to przywilej młodych. Tylko młodość ze swoim świeżym spojrzeniem potrafi dostrzec idiotyzm świata dorosłych.
Idiotyzm, ale i fałsz. Bezsens.
I przecież teraz też są ludzie młodzi, też widzą ten zblazowany świat i gdzie oni są? Gdzie jest ich bunt, niezgoda, propozycja czegoś nowego, lepszego, swojego świata?
A może buntują się przeciw zupełnie czemuś innemu, czego ja przedstawiciel wapniaków nie dostrzegam?
Nie wiem, ale jedyne co przychodzi mi na myśl o dzisiejszej młodzieży, jest to, że ich bunt skierowany przeciw…. buntowi.
Tak dennej młodzieży i tak plastikowego, bez jakichkolwiek ludzkich odruchów pokolenia ludzi młodych, chyba jeszcze nie małpy …, że o kukułkach nie wspomnę… jeszcze nie widziały
Gdzie jest jakaś przyświecająca ich młodości idea? Głupia, bo głupia, ale zawsze jakaś idea?
Może ten komentarz trochę za gesty, ale mam w zwyczaju najpierw zjadać z talerza rzadkie, na końcu jem gęste i ten komentarz też jest pisany w tej właśnie poetyce.
@Gammon Nr.82
Czy szczęście nie jest przereklamowane?
Obserwuję w sieci jakąś dziwną pogoń za szczęściem. Od kiedy zaczęła się pandemia wymieniam na WhatsAppie z moimi znajomymi różne gotowe kartki z obrazkami, pozdrowieniami i życzeniami. Te, które dostaję, najczęściej zalecają mi odczuwanie szczęścia. Kiedyś nawet przeczytałam ze zdziwieniem, że Bóg stworzył mnie po to, żebym szczęśliwa była. Nieco mnie to irytuje, bo szczęście rozumiem jako uczucie bliskie ekstazy a nie wyobrażam sobie życia w nieustającej ekstazie. To niejako przeszkadzałoby w realizacji różnych zadań, z której – owszem – można odczuwać jakąś satysfakcję ale żeby zaraz szczęście?
Przypuszczam, że w psychologii pojęcie to odpowiada angielskiemu “happiness” bliskiemu znaczeniowo zadowoleniu*. Jakiś poziom satysfakcji z życia jest pewnie niezbędny dla równowagi psychicznej a jej brak powoduje depresję i myśli samobójcze.
*We hold these truths to be self-evident, that all men are created equal, that they are endowed by their Creator with certain unalienable Rights, that among these are Life, Liberty and the pursuit of Happiness.
Founding Fathers chyba nie mogli rozumieć “happiness” inaczej jak zadowolenie z życia, bo tego, co nazywamy po polsku szczęściem, prawem zagwarantować się nie da.
Młodzi widzą dziś znacznie wcześniej, niż pokolenie ich rodziców, jak ograniczone są ich szanse na interesujące życie, prześcignęli rodziców w rozwoju technologicznym, dzięki tanim lotom spełnili już marzenia o dalekich podróżach i przekonali się, że wszędzie są te same macdonaldy i sieciowe sklepy, rabunek zasobów i zasyfione środowisko oraz tłumy, tłumy, tłumy…
Jednocześnie są rozpieszczeni, rozczulają się nad sobą, mają hopla na tle zdrowej żywności, uwielbiają robić sobie selfie, nie szanują rodziców, nie mają też szacunku dla tradycji…
Hmm…
Jeśli im się bowiem lepiej przysłuchać, to potrafią obszernie opowiedzieć o swoich doświadczeniach życiowych, postawach, wartościach, które chcą przekazać kolejnemu pokoleniu i nie obwieszczają końca świata, który im szykują dorośli.
A „denna” młodzież była od zawsze, tyle że nie produkowała się tak masowo w social mediach.
Jak to powiedział Lem: Dopóki nie skorzystałem internetu… 🙄
Z wartościowej, aktywnej i zdolnej młodzieży nie wyrastają na ogół denni dorośli, a tych przecież nie brakuje i też nigdy nie było mało.
Kolejne starsze pokolenie stwierdza, że ludzkość zaczyna się staczać, niebawem nastąpi jej upadek, a winna temu jest młodzież: głupia, leniwa, bez autorytetów. Obwinianie młodych trwa już tysiące lat i pewnie nigdy się nie skończy.
Już zrozpaczony Arystoteles stwierdził, że „kiedy widzi młodzież, to wątpi w przyszłość cywilizacji”.
Plutarch ostrzegał: Młodzież w apogeum swojego wieku zna tylko rozrzutność i namiętnie oddaje się tańcom, dlatego potrzebuje jakiegoś kagańca 😎
Czy to prawda, że IQ młodych ostatnimi czasy maleje zamiast rosnąć?
Obecnym światem Zachodu rządzi pokolenie „dzieci- kwiatów”.
Wprowadziło to pokolenie buntu jakies sensowne zmiany by go ulepszyć?
Po wbiciu sie w garnitury, wdarciu na szczyty władzy i decyzyjności?
Jakos nie widzę tych pozytywnych przejawów.
No, poza może wiekszą dawka egoizmu, narcyzmu, pazernosci, nieodpowiedzialności.
Długosz spiewał- przy tych ratach, przy tych gratach i po tylu tylu latach, zostalismy całkiem sami……
Albo Hołdys chyba- już cię w szpony swoje dopadł szmal, zdrada płynie z ust.
Cel i sens życia zdefiniowany CHCIWOŚCIĄ, ma być jedyną wartoscią?
Brak jakiejś idei przewodniej w naszej kulturze.
Powinna taka ideę propagować szkoła i media, o rodzinie nie mówiąc.
Tyle że to malo komercyjne.
Czytałem sporo tekstów na temat Wschodu, tamtejszego systemu edukacji.
Morderczy wyscig skutkujący falą samobójstw dzieciaków, nie będących w stanie sprostać rywalizacji.
Zamiast HARMONII, zaszczepiono wyścig chomików w klatce bez wyjścia.
Zero czasu na prywatność- po osiągnięciu pewnego poziomu w korporacji.
Seksualne roboty zamiast partnerów/ partnerek zyciowych.
Taka presja jest nieludzka.
Stworzono mimochodem system w którym jednostka ma nie żyć, a służyć.
Do ostatniego- szybko następującego- tchu…..
Te moje laurki kierowane pod adresem młodzieży z przeszłości pojmowanej en bloc, to raczej przesada. Wystarczy sobie uzmysłowić jak procentowo reprezentowali wileńską młodzież Filomaci i Filareci. Stanowili ułamek procenta, ale jednak byli. Z drugiej strony istnieje nawet w takiej sytuacji ryzyko, że ich zasługi to efekt XIX wiecznego IPN, czyli historia z gatunku etnicznych agitek, czy legend
Ale nie o tym chciałem.
Mam ochotę na coś takiego. Na inne rzeczy również, ale w tym momencie tylko na to.
Żeby dokonać zmiany stanu, który nas nie satysfakcjonuje, wypadałoby najpierw dosyć precyzyjnie określić ten moment zagięcia, czyli opisać, nazwać, wrzucić na jakieś tło, może zrozumieć i działać…ku chwale postępowej ludzkości.
Ale moim zdaniem jest jedna rzecz, która może sprawić, że tak prosty ten manewr jednak nie będzie.
W czym rzecz.
Stan zdrowia psychicznego młodzieży określany jako „tragiczny” jest chyba innym określeniem dla bezsilności, niemocy, bezsensu, absurdu sytuacji w jaką została „wpakowana” młodzież przez epokę w której przyszło jej żyć.
O tych określeniach można powiedzieć wszystko, tylko nie to , że można je zamiennie stosować z racjonalizmem,czy językiem współczesnej nauki, a to są znaki firmowe czasów w których żyjemy.
I teraz najważniejsze.
Pytanie: czy można, czy może się udać próba opisu, nazwania i zrozumienia stanu określanego pojęciami „bezsens” , „absurd”, aparatem pojęciowym ze świata, który kojarzony, czy po prostu „jest” światem mądrości, intelektu, logiki, wiedzy?
Czy mądrość poradzi coś na „bezsens?
Czy wzmożonym treningiem zalecanym hokeistom na lodzie uda się poprawić formę hokeistów na trawie ?
Może problem średnio intrygujący, ale zdarzało mi się opisywać o wiele głupsze.
Młodzi dadzą sobie radę i bez naszej pomocy. Byle nie przeszkadzać.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, ze coraz bliżej jesteśmy kolektywu Borgów z Start Trek’a. Nie tylko młodzi.
Idę sobie po lesie a tu para lat około 40+. Gapia się w iPhony i próbują namierzyć, gdzie są. A sciezka tylko jedna.
Z młodszym pokoleniem, na przerwach miedzy wykładami. Kiedyś studenci rozmawiali ze sobą, teraz palce im się przykleiły do IPhonów i tekstują zamiast rozmawiać.
Jakieś zdolności społeczne chyba zanikają, nie mówiąc o funkcjach pamięci.
I am guilty as charged, nie pamiętam numeru mojego IPhone’a.
@Ewa-Joanna
Młodzi dadzą sobie radę i bez naszej pomocy. Byle nie przeszkadzać.
Jak to bardzo radykalny komentarz, jeżeli uwzględnić, że odnosi się do artykułu o samobójstwach młodych ludzi.
@Gammon No.82
Może i radykalny.
@R.S.:
O tym już Platon pisał.
Tyle, że Ty obwiniasz iPhony, a on obwiniał wynalazek pisma.
(Ale tak serio, to z moich wycieczek widziałem już ćwiczenia WOT, gdzie sobie ochotnicy z mapą nie radzili i im trzeba było podpowiadać. I widziałem samego siebie, jak wgapiony w komórkę szukałem czegoś na mapie, choć droga była jedna. Dopowiem: byłem gotów z niej zejść, wiedząc, że coś obok jest do obejrzenia ciekawego. Tak, że skoro nie wiem, czego ktoś szukał, to krytykować nie będę.)
PAK4
13 KWIETNIA 2022
11:00
@R.S.:
O tym już Platon pisał.
Tyle, że Ty obwiniasz iPhony, a on obwiniał wynalazek pisma.
Owszem, Platon pisał, że wynalazek pisma będzie bardziej służył zapominaniu niż zapamiętywaniu.
Ale nie obwiniał pisma o dramatyczne rozluźnienie relacji społecznych i zanik kompetencji społecznych.
Młodzi dadzą sobie radę i bez naszej pomocy. Byle nie przeszkadzać.
H. Arendt, dekady temu, obserwując proces edukacji w USA, oskarżyła dorosłych o zdradę dzieci.
Istotą zdrady była rezygnacja dorosłych z roli autorytetów i wystawienie dzieci na bezwzględność grupy rówieśniczej.
Mechanizmy socjalizacji to naśladownictwo, identyfikacja, modelowanie.
Nie ma socjalizacji bez środowiska społecznego.
Dzisiaj oskarżenie H. Arendt nabiera jeszcze większej mocy.
Dzieci bezwzględnie potrzebują mądrej i odpowiedzialnej opieki dorosłych.
Słowo „pedagog” znaczyło w oryginale „ten, który prowadzi chłopca”. Ponieważ formalną edukacją objęci byli tylko chłopcy.
Dzisiaj dzieci potrzebują „prowadzenia”, potrzebują przewodników po życiu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Ze względu na tempo zmian, mobilność, rozmycie wzorców.
@markot:
> Czy to prawda, że IQ młodych ostatnimi czasy maleje zamiast rosnąć?
Chyba dwa lata poprosiłem o literaturę jednego z dyskutantów na blogu red. Szostkiewicza i mi podesłał parę linków, wyraźnie obrażony. Ale, OK, uznał moje pisanie za czepianie się, gdy ja serio byłem zaciekawiony. I to nawet z takim poczuciem, że no przecież, ten nędzny świat musi być skazany na skarlenie i zagładę.
Nie przekonał mnie jednak, że mam rację co do świata. A raczej zostawił niedosyt. Bo wszystkie przykłady „anty-Flynna” były w jakiś sposób ograniczone no i bardzo nieliczne — to kilka artykułów naukowych, a nie jakieś morze doniesień. I to mimo przeglądania ich bibliografii i dalszego szukania. Najlepsze (na moje oko) były badania IQ wśród norweskich poborowych. I tam, faktycznie, z pewną przyjemnością mogłem stwierdzić, że najwyższe IQ w historii miał mój własny rocznik, a potem to już tylko nędza i upadek 🙂
Inne badania dotyczyły wyników szkolnych w Finlandii, ale one były mniej jednoznaczne (np. w zdolnościach matematycznych był stały wzrost), a do tego zakładano jakąś równoważność testów robionych w różnych latach (to nie były badania IQ, a tu zaś wystarczą korekty programu szkolnego, gdy pyta się o wyniki z przedmiotów szkolnych…). No i nie robiono ich systematycznie, ale raz na kilka lat, w efekcie cała próbka to były 3 badania do porównania…
Tak, że jak ktoś wie coś więcej, to byłbym ciekawy…
Badanie IQ służy jedynie do porównania badanych funkcji uznanych wcześniej za wskaźniki inteligencji.
A to się zmienia.
Na przykład Inetrnet zmienił sposób czytania z linearnego na wyspowy. Sprawdza się to poprzez śledzenie ruchów gałek ocznych.
Można powiedzieć, że młodzi gorzej niż starsi sobie radzą z czytaniem linearnym, ale to nic nie mówi o ich kompetencjach czytania i przyswajania informacji.
Zmienia się też profil IQ.
Istotne jest to, co i po co mierzymy.
Bynajmniej nie obwiniam, ale gdy na przykład dokądś jadę to zapisuje istotne kontakty na kartce papieru i printuje mapę.
Ja jestem z tych, których uczono tablic logarytmicznych i jak się nimi posługiwać.
Czy się to przydało? Nie, bo weszły kalkulatory, które obwiniano za utratę umiejętności mnożenia i arytmetyki.
Teraz są appki i jak np trzeba policzyć indukcyjność selenoidu, zamiast liczyć szukam apke. Zmienia się dużo, a w wyniku tego również socjalne interakcje u młodego pokolenia.
Kupując u ogrodnika sadzonki na sztuki próbowałem kilka razy ułatwić panienkom przy kasie liczenie i brałem po 10 jednego rodzaju. Panienki jednak przed wstukaniem ceny w kasę brały kalkulator albo używały tabelki mozolnie suwając palcem od ceny za sztukę (poziomo) do liczby sztuk (pionowo)…
@Jagoda:
Spotykam czasem proroków zagłady, którzy twierdzą, że zmiany technologiczne niszczą młode pokolenie i w konsekwencji społeczeństwo. I spotykam kpiny z nich, że to wszystko mniemanologia i misięwydaizm. Szczerze mówiąc to nie wiem, ale zamiast kolejnego biadolenia wolałbym dostać jakąś uchwytną i mierzalną cechę, którą da się sprawdzić. A wciąż nie dostaję, dlatego się irytuję.
(BTW. jak sobie wyżej ironizowałem, sam mam skłonność do podobnego myślenia w duchu „proroka zagłady”. I może dlatego ćwiczę dystansowanie się od niej.)
Bo piszesz o „dramatycznym rozluźnieniu relacji społecznych”. Nosz, przepraszam, ale sto lat temu swatano małżeństwa na wciąż dużą skalę. Jakie były wtedy relacje społeczne, skoro nie można było na nich bazować w zakresie poznania się dwojga młodych ludzi i zawiązania związku?
Zresztą „kompetencje społeczne” w Polsce? OK, wiem, że może być gorzej, ale jesteśmy (my, dorośli, dojrzali Polacy, w średnim plus wieku), raczej przykładem negatywnym do wytykania, niż miarą do oceniania młodzieży.
Powtórzę: ja nie twierdzę, że wiem, że jest dobrze, ale zamiast jęków i lęków, wolałbym jakiś wykres, trend, znaczenie korelacji. Takie pokolenie pałerpojnta jestem. A, niestety, proporcja jest odwrotna — sporo jęków, mało faktów.
@R.S.:
Moja żona mi pokazywała, jak to jeszcze panną będąc, wypisała sobie szczegóły dotarcie do szlaku i wejścia na Wielkiego Chocza i z notatką odręczną przeszła. OK, znam ten heroizm 🙂
Sam chętnie używam mapy w komórce, czy turystycznego GPSa. Tak, żeby mnie „uratowały” to góra dwa razy (raz zgubiłem szlak w górach, w Rumunii, GPS pokazał mi, że za kilkadziesiąt metrów mam drogę, tylko muszę się przez las przebić; raz na/w Słowacji); ale mnie podnoszą na duchu.
Z mapą papierową też daję sobie radę. To często kwestia poczucia bezpieczeństwa w drodze — że się panuje skąd, dokąd i dlaczego tak długo.
OK, wracam do tematu — używanie map jest pewną umiejętnością, której uczymy się głównie od rodziców. Jeśli rodzice nie radzą sobie z organizowaniem wycieczek pieszych, nie planują przy dzieciach, gdzie i jak pójdą; to się dzieci nie nauczą. Skoro przywołujemy anegdotę — do liceum chodziłem w latach 80-tych, byliśmy dość „elitarną klasą”, dzieci miejscowej klasy średniej, rodzice zwykle z wyższym wykształceniem itp.; IQ wysokie (elitarność oznaczała egzaminy i ich poziom); a gdy przychodziło do map, niektóre — skądinąd inteligentne osoby — zupełnie traciły orientacje. Nie powiem, że pół na pół, ale umiejętności-nieumiejętność nie dawały mi się z niczym skorelować. Niektóre osoby nie potrafiły Warszawy na mapie Polski znaleźć, ani rozpoznać która polska rzeka to Wisła. Ja mogę robić wielkie oczy, ale jak się rozejrzeć to tak, są ludzie, którzy map nie używają i nie uczą tego dzieci. Potem jest taki „mój żołnierz WOT”, którego trzeba było skierować bo się zgubił, czy Twoi turyści w lesie.
@markot:
Też mogę służyć anegdotką, jak to kiedyś jechałem autobusem z młodzieżą gimnazjalną i padło pytanie, że jak ktoś ma 12 lat, a drugi jest starszy o 5 lat, to ile ma. No i dzieciaki wyjęły komórki, włączyły kalkulatory i obliczyły, że 17 🙂
OK, tylko czego to dowodzi? Mamy zróżnicowane społeczeństwo, z inteligentnymi, nieinteligentnymi, itp. itd. Skąd założenie, że to kwestia akurat pokoleniowa?
PS.
Ale z przygód, to najlepszą miałem w banku. Otóż kiedyś, jeszcze przedinternetowo, tj. w XX wieku, poszedłem do okienka, żeby zlikwidować lokatę i założyć nową. No i pani musiała pójść po pieniądze ze skarbca (nie, że jakoś dużo, ale więcej niż miała w okienku), odliczyć kwotę likwidowanej lokaty. Położyć fizyczne pieniądze przed sobą. A potem przeliczyć je ponownie i wpisać wyliczoną kwotę (tę samą 😀 ) do rubryki obok…
włączyły kalkulatory i obliczyły, że 17
OK, tylko czego to dowodzi?
Tylko tego, co powyżej podał @R.S. że
weszły kalkulatory, które obwiniano za utratę umiejętności mnożenia i arytmetyki
Ani młodzi, ani dorośli w większości nie są w stanie wskazać w sklepie, który produkt naprawdę jest tańszy, jeśli opakowania różnią się nie tylko ceną, ale i wielkością. Bo nie zawsze np. dwa sześciopaki są tańsze od trzech czteropaków 😉
A to najprostszy przykład.
A co do kierowania się GPS-em to przygód już miałem mnóstwo, ale najbardziej stresujący był „skrót” w Portugalii, kiedy po kilku kilometrach się okazało, że droga przez las, mająca mi oszczędzić kilkadziesiąt kilometrów, jest zablokowana przez ciężarówkę ładującą drewno.
Wracać do szosy? A od czego jest GPS? Pełno tu leśnych dróżek, jakoś da się przeszkodę wyminąć.
Nawigacja pokazywała by skręcić w prawo, potem w lewo, potem prosto, znowu w lewo i prawo, coraz dalej w głąb sosnowego lasu najwyraźniej przeznaczonego do wycinki, bo ze śladami intensywnego zbierania żywicy, dzień upalny, pogoda sucha od tygodni, powietrze pełne intensywnego zapachu olejków sosnowych, a w głowie pamięć o portugalskich pożarach lasów 🙁
Teren zrobił się lekko falisty, droga wyglądała na coraz mniej uczęszczaną, minęły już co najmniej trzy kwadranse od pierwszego skrętu w prawo, a ekran nawigacji nagle opustoszał nie wskazując żadnej dalszej drogi w żadnym kierunku. Bez słowa przeprosin 🙁
Co robić? Kolejna przecinka, piach coraz bardziej kopny, ale tam coś jest! Pod sosną stoi motorower i widać nowe kubki na żywicę zamontowane na drzewach, gdzieś musi być właściciel! Ale po właścicielu ani śladu…
Mapa! Przecież mam mapę! Ten las jest między główną drogą a oceanem, ocean jest od szosy na zachód, nad oceanem jest kolejna szosa wiodąca do mojego celu, a w samochodzie jest kompas, uff!
Ten skrót kosztował co najmniej dwie dodatkowe godziny.
Sprawdziła się stara zasada: chcesz na skróty, musisz mieć czas 🙄
Na rajdach uniwersyteckich umawialiśmy się zawsze, że jak zgubimy szlak i trzeba będzie pytać miejscowych o drogę, to mówić, żeśmy z politechniki 😎
@markot
To chyba chodziliśmy na te same rajdy. 🙂
@PAK4
Nie chodzi o wieszczenie zagłady.
Jeszcze raz przywołam H. Arendt, która zwracała uwagę na negatywne konsekwencje zbyt wczesnego wciąganie dzieci w życie publiczne/aspekt publiczny.
Porównywała konieczność przebywania dziecka w sferze prywatnej do ziarna, które potrzebuje ciepła i ciemności ziemi zanim wykiełkuje i będzie narażone na zmienne wpływy atmosferyczne.
Zobacz jak wcześnie dzieci zaczynają udzielać się w mediach społecznościowych i na jaki hejt są narażone.
Chodzi o tempo i czas potrzebne do wykształcenia odpowiednich umiejętności. Czas na dojrzewanie.
Pozostając przy metaforze ogrodniczej. Inna jest jakość pomidora dojrzewającego w swoim tempie na grządce w słońcu. A inna pędzonego w szklarni.
Chodzi o uszanowanie „sfery najbliższego rozwoju” – według Lwa Wygotskiego
(Strefa najbliższego rozwoju – Wikipedia, wolna encyklopedia)
Lew S. Wygotski1 (1896-1934) jest nazwany Mozartem psychologii. Jest uznawany
za klasyka psychologii ogólnej i rozwojowej, psychologii mowy oraz psycholingwistyki, a także prekursora kulturowego podejścia do psychologii. To przedstawiciel
konstruktywizmu społecznego, którego fundamentem było budowanie wiedzy
w wyniku aktywności społecznej.
Mysl_Lwa.pdf (ceon.pl)
Kompetencje społeczne są jasno zdefiniowane:
(Kompetencje społeczne – Wikipedia, wolna encyklopedia)
Rozluźnienie więzów społecznych polega na prywatyzacji i fragmentaryzacji życia ludzkiego. Pisał o tym obszernie Z. Bauman przy okazji omawiania postawy konsumenckiej.
Życie wspólnotowe miało minusy i plusy.
Podobnie dzisiaj. Nie jesteśmy tak bardzo skazani na przymusowe relacje, ale też inni nie czują się zobowiązani wobec nas.
Przy tym rodzaju relacji i tempie życia dzieci są szczególnie narażone na urazy psychiczne.
@markot:
A jak ktoś był na politechnice? 😀
GPS… No dobrze, też miałem przygody — ale o czym to świadczy? W sensie: mamy narzędzie i go używamy. Używamy, bo się raczej sprawdza, niż nie sprawdza.
Po latach pisania na komputerze złapałem się na tym, że moje pismo odręczne stało się prawie nieczytelne. Nawet sobie kupiłem podręcznik kaligrafii. I, nawet, póki miałem czas, to ćwiczyłem. Ale teraz znowu nie mam czasu, moje pismo odręczne robi się znowu nieczytelne i odrzuca mnie estetycznie. Ale jaki stąd wniosek? Że klawiatura zabija niezbędną umiejętność? Że co będzie jak się zepsuje? Jak prądu zabraknie i będę musiał znaleźć ołówek, długopis, czy pióro i kartkę?
Takich efektów, że technologia sprawia iż pewna umiejętność staje się niszowa, mamy sporo i nie jest to samo w sobie nowe zjawisko. Nie jest to też zjawisko negatywne — raczej neutralne.
@Jagoda:
Hm… teściowa miewa pyszne pomidory w takim tunelu szklarniopodobnym. Mniaam!
Tak się zastanawiam, czy ta metafora jest trafna…
Może jestem nieczułym jakimś antyempatą, ale gdy byłem dzieckiem wychodziłem na podwórko, bawiłem się żołnierzykami w piaskownicy*. Byłem nieustannie narażony na hejt, a nawet rękoczyny, a do tego ostatniego w przypadku sieci społecznościowych nie dochodzi.
W każdym razie, gdy mówisz, że dzieci obecnie są nadmiernie wystawione na relacje społeczne, to przypominasz mi sytuację sprzed kilkudziesięciu lat (oj, starzeję się…), gdy wypychanie dzieci z domu na całe wieczory, tak by się nimi zajmowała szkoła rano, a podwórko wieczorem, wydawało się być społeczną normą.
Innymi słowy, to co piszesz przywołuje mnie do mojego podstawowego pytania: gdzie i jaki mamy punkt odniesienia? Bo jako zjawisko nowe pojawia się, raz po raz, zjawisko realizowane w nowej technologii, ale wcześniej, w inny sposób obecne: słaba znajomość map, niedostatki domowej edukacji, wpływ grupy rówieśniczej**.
*) Jakieś dwa lata temu zobaczyłem dziecko bawiące się plastikowym karabinem. I tak się zastanowiłem, kiedy zniknęły takie zabawy z naszych podwórek?
**) Przecież ten wpływ grupy rówieśniczej i „zewnątrzsterowność” to w USA od lat 50-tych, co najmniej. Bez komputerów, internetu, FB… A subkultury młodzieżowe? Czy one by się rozwijały, gdyby dzieci były jak te roślinki w doniczkach, pod czułym okiem rodziców?
Gdy moje córki były w wieku szkolnym, dużą role w ich wychowaniu odgrywały sporty. Sporty pozwoliły wzmocnić ich psychikę i umiejętności pracy zespołowej wraz z ostrym współzawodnictwem.
Gdy byłem na studiach treningi judo na ul. Karowej tez dobrze mi robiły. Mimo, ze ambicji sportowych specjalnie nie miałem, to była to dobra zaprawa i element odstresowujący przy intensywnym programie.
Stawka było zostanie na uczelni i możliwość robienia doktoratu.
Studiów doktoranckich nie było, bo zostały zlikwidowane i etat na uczelni był jedyna drogą.
Z tego co pamiętam w terminie po czterech i poł roku, studia ukończyło około 30%, ale samobójców nie było.
Jestem przekonany, ze wielu frustratów również i w tym blogu są ofiarami gier komputerowych i nie potrafią myśleć w kategoriach skomplikowanej rzeczywistości.
Musze wyznać, ze trochę przeraża mnie wirtualna rzeczywistość – Meta.
Jaki wpływ będzie miała na młode mozgi? Chyba gorsze niż obecne, realistyczne gry komputerowe, typu możesz zrobić ze mną wszystko itp.
Słowem dr Nowak będzie miał sporo pracy.
@PAK4
A jak ktoś był na politechnice?
To były rajdy, jak pisałem, uniwersyteckie. Małżeństwa „mieszane” pojawiły się dopiero w ostatnim semestrze.
Do tej pory, na zjazdach koleżeńskich, stosujemy tę zasadę, im starsi, tym bardziej 😉 Bo nadal mamy tradycję wspólnych wędrówek.
miałem przygody — ale o czym to świadczy?
Uważam, że dobrze jest znać różne techniki, także orientacji w terenie, bo nigdy nie wiadomo, co się może przydać.
Żeby nie było tak, jak u moich gości (po politechnice 😉 ) że przejechali pół Europy kierując się nawigacją i potem nie byli w stanie zrekonstruować trasy, którą jechali.
Stary nauczyciel matematyki idzie powolutku chodnikiem, aż tu nagle obok z piskiem opon zatrzymuje się drogi, sportowy samochód, wyskakuje z niego młody, zadbany człowiek w eleganckim ubraniu, z drogim zegarkiem na przegubie, i serdecznie wita starego profesora. Staruszek poznaje byłego klasowego nygusa, swoją największą klęskę pedagogiczną, w której nie był w stanie rozbudzić żadnego zainteresowania matematyką i miał wielkie obawy co do ekonomicznej przyszłości tego ucznia.
Zadziwiony pyta, czym też ten młody człowiek się zajmuje.
– Panie profesorze, kupuję długopisy po dwa złote, sprzedaję po pięć i z tych trzech procent żyję 😎
Można zajrzeć:
https://businessinsider.com.pl/technologie/nowe-technologie/steve-jobs-i-bill-gates-ograniczali-dzieciom-kontakt-z-komputerem/yy4z229
I co chyba najważniejsze: zabraniali swoim dzieciom.
Kiedyś z kolei GW opublikowała tekst o potentatach żywności modyfikowanej genetycznie.
I w pewnym momencie pada pytanie pod adresem jednego z wielkich owej branży:
– Czy pan jada te wyprodukowane przez siebie produkty?
– Nie, żona mi nie pozwala.
@Jagoda
Dziekuje za kilka madrych zdan.
Stara chłopska tradycja nakazuje nie jeść tego, co na sprzedaż.
Dla rodziny uprawia się osobno.
Przypomniało mi się jakieś opowiadanie o wiejskim chłopaku wracającym nad ranem z zabawy w remizie, jak wyciąga ze studni bańkę z chłodzącym się mlekiem i pije ostrożnie starając się nie zmącić warstewki ixi na dnie…
Od czasu do czasu ma się kontakt z papierem i ten komentarz będzie następstwem tego faktu.
Ogólnie od kiedy dowiedziałem się, że żyje w epoce mediocenu postanowiłem trochę poszerzyć wiedzę na temat roli, relacji, wpływu świata mediów na życie moje, ale i nie tylko moje. Żyje przecież we wspólnocie.
A poza tym nowe pojęcia, nowe konfiguracje podmiotu i tego wszystkiego co jakoś zahacza o ten świat nowych komunikatorówi inne mniej lub bardziej poważne sprawy.
W pierwszej chwili – przeglądając tę książkę – myślałem, że to kolejny niewypał, ale kiedy zacząłem czytać…
Owszem, czasami podczas lektury się gubię, nie nadążam za tokiem wywodu i przesłania, ale kiedy zatrybię, to momentami treść wbija w fotel.
Książkę wydaną przez (mój) UMCS stanowią trzy eseje trzech rożnych autorów podchodzących do tematu mediów z różnych perspektyw, różna metodologia. Inaczej rozkładają akcenty. Tytuł: ” Projekt ; media”
Esej trzeci „Biomedia: pomiędzy reprezentacją i symulacją”.
Czasami pojęcia mnie onieśmielają, ale, że wziąłem sobie małe co nieco na śmiałość – to piszę.
Punkt wyjścia do wywodu autora jest teza , że współczesny człowiek i świat mediów to już w zasadzie zupełnie inny świat, w porównaniu do tego który był dawniej. Kiedyś ta cała relacja odbywała się poprzez duszę, intelekt – dzisiaj ta wzajemna relacja jest w zasadzie ciałocentryczna, czyli ciało znajduje się w centrum medialnego pośrednictwa. I ważne chyba spostrzeżenie – świat nowych technologii coraz bardzie naśladuje naturę, czego efektem jest sytuacja, że technika i człowiek są w zasadzie sprzężeni.
I teraz teza, ale i fakty po których przeczytaniu…
Jak było kiedyś.
Ano kiedyś był sobie podmiot, człowiek, z jednej strony, z drugiej jakieś medium, pisane, obrazkowe, mówiące, był między nimi jakiś dystans, jakaś przestrzeń, jakaś fosa w której te światy sobie istniały, gdzie nie było w zasadzie obawy, że podmiot nie zachowa autonomii, nie nada swego racjonalnego piętna, nie podda refleksji – również krytycznej – tych wszystkich treści, które niesie ze sobą ( w sobie) świat mediów.
Tak było kiedyś.
A jak jest dzisiaj, kiedy coraz bardziej na to, jak sytuują się media wobec człowieka, uzasadniony, czy wręcz konieczny jest termin biomedia. Czlowiek jest medium – medium jest człowiekiem. Oczywiście jest też ten trzeci.
Co jest charakterystyczne w tym świecie biomediów?
Ten – chyba zdrowy – dystans z przeszłości po prostu zanika. Nie ma momentu na krytycyzm, na autorską subiektywizacje
Bo dzisiaj na czoło peletonu wysuwa się świat praktyk biotechnologicznych, które nazywają biomediami lub biomediacjami.
I teraz zacytuję, bo ze światem tych pojęć czuję się marnie oswojony, ale mimo to fragment ten…:
„… w przypadku biomediów mamy do czynienia z interfejsami taktylnymi, które dotykają różnych części ciał – począwszy od dotykowych smartfonów, tabletów i laptopów, a skończywszy na zakładanych na głowę goglachVR, słuchawkach dousznych i kanałowych, interfejsach neuronalnych połączonych bezpośrednio z tkankami i narządami pod skórą, protezami i egzoszkieletami, różnymi sensorami i gadżetami, które nosimy na szyi, nadgarstkach czy zszytymi i zatopionymi w podeszwach butów…”
Człowiek człowiekowi…
Przerażające wizje?
Drewniana proteza nogi i hak zamiast ręki chyba jednak już nie wrócą 🙄
@markot:
Ja lubię mieć i mapę i GPS. Z mapą się lepiej planuje trasę. GPS pozwala lepiej się zorientować w nowym miejscu. No i czasem jest tak, że na mapę nie ma jak zerknąć, a tu coś mówi, żeby na następnym rondzie na drugim zjeździe.
Mi chodzi o coś innego, o czym pisałem Jagodzie — punkt odniesienia. Jesteśmy raczej ludźmi klasy średniej, raczej z wyższym wykształceniem, raczej starszymi, raczej z górnych części rozkładu IQ w społeczeństwie, a porównujemy siebie do młodych, którzy niekoniecznie mają taki background, czy zdolności, a których spotykamy na ulicy, w sklepie, i wytykamy palcem, że są gorzej wychowani i nauczeni przez nowoczesne media. Jeszcze innymi słowami: to nie jest porównanie, które pozwala na wyciąganie obiektywnych wniosków. I jeszcze ten aspekt, że własne wychowanie, dojrzewanie, radosną młodość potrafimy idealizować.
BTW. Jeśli chodzi o dowody anegdotyczne, to ja mogę zauważyć, że żadna osobiście mi znana osoba z mojego pokolenia, nie trafiła na dobry uniwersytet zachodni. A takich z pokolenia dzieci moich rówieśników — owszem, znam. Czyli co? fejsik wspomaga inteligencję? 😀 A mówiąc poważniej — przy takich porównaniach, co robią dzieci rówieśników, to mam (dowody anegdotyczne) obraz pokolenia lepiej wykształconego i dopasowanego do świata, niż my. Tyle, że znowu, o czym to świadczy? Bo ja widzę tylko dwie rzeczy: postępującą integrację europejską, oraz też postępujące ambicje miejskiej klasy średniej, gdzie najpierw w ogóle studia, potem co najmniej doktorat, a teraz dobry uniwersytet na Zachodzie są oczekiwanym poziomem wykształcenia.
@R.S.:
Z wirtualną rzeczywistością pracuję. Najgorszą rzeczą, jaka mnie spotkała, było nadzianie się kiedyś na ścianę, zakończone otarciem i siniakiem 🙂
Oczywiście, nie wiem, co będzie przy dalszym doskonaleniu techniki, ale na razie jest sporo do zrobienia, by to było realistyczne. VR w zasadzie podpina się pod jeden, góra dwa zmysły (gdy do wzroku dochodzi słuch), a cała reszta? Szkoda gadać. No, OK, błędnik musi być w zgodzie z obrazem 🙂 Niezgodność grozi „chorobą VR”.
Gry? Wiesz, ja sobie raz zrobiłem przerwę na starą, poczciwą Cywilizację i jak zbombardowalem Petersburg, by odreagować w rzeczywistości gry Putina, to odgrywane przez gry krzyki przerażenia cywili, były bardzo… hm… niekomfortowe.
Tak serio, to obrońcy gier powołują się (w przeciwieństwie do krytyków) na badania, które nie wykazują negatywnego wpływu. Jak to sobie porównam z propagandą, albo nawet filmem (serio, jako dziecko, nie biegałeś z zabawkowym karabinem udając Janka Kosa? albo nie chwytałeś za rewolwer, jak John Wayne przykazał?); to tak na zdrowy rozum, czym te gry miałyby być gorsze?
@PAK
Wywołałeś lawinę wspomnień. Istotnie bawiliśmy się w partyzantów i w ramach zabaw kopaliśmy ziemianki, lub budowaliśmy bunkry na polu proboszcza. To był teren, gdzie stal stary drewniany kościół przy ul Hynka w Warszawie. To były nasze dzikie pola, gdzie toczyliśmy walki. Ale to były zabawy wymagające ruchu i jakiejś sprawności. Nas maluchów prał dla przyjemności kilka lat starszy kolega i mianował siebie dowódcą. Kiedyś po latach go spotkałem, w mundurze i czerwonym berecie. Ten z powołaniem się nie minął. Ja, mający inklinacje chemiczne już z pasja zaminowywałem teren księdza, własnoręcznie wykonanymi IED, tyle, ze bez ładunku. Produkcje prochu czarnego miałem opanowaną do perfekcji. Mama nie była szczęśliwą, gdy brałem w tym celu młynek do kawy. Ubijanie w moździerzu było zbyt ryzykowne.
Dobrze tez wychodziły nabitą mieszanką proszku aluminiowego i nadmanganianu potasu naboje CO2 do robienia wody sodowej. Czasem się zastanawiam nad prawdopodobieństwem mojego przeżycia tego okresu. Poza z lekka złamanym nosem udało się. Do broni palnej mam jednak wstręt.
W dzisiejszych czasach moja działalność zgłoszona była by do FBI, co prawdopodobnie przyhamowało by naturalny pociąg do chemii, fizyki i elektroniki.
Piszesz o VR.
Pamiętam, z magazynu IEEE – Spektrum, sprzed co najmniej piętnastu lat, ze VR stosowano do treningu Marines. Naturalnie technologia dyfunduje do sektora komercjalnego.
https://www.youtube.com/watch?v=JIgeMJx4g0c
W sumie nie powinienem narzekać jako CUDA user, bo gdyby nie istniał rynek gier komputerowych, postęp w procesorach graficznych by nie nastąpił. Co więcej desktopy by zniknęły zastąpione iPadami lub laptopami zorientowanymi na typowego użytkownika z umiejętnością Excela.
Domyślam się, ze prawdopodobnie pracujesz z algorytmami SLAM, -Self Localization and Mapping?
Jeśli tak to temat na głębszą dyskusję.
@Slawomirski
🙂
@R.S.
Mama nie była szczęśliwą, gdy brałem w tym celu młynek do kawy. Ubijanie w moździerzu było zbyt ryzykowne.
Przecież można było ucierać na mokro. Znane mi receptury na czarny proch zakładają taką procedurę.
Czasem się zastanawiam nad prawdopodobieństwem mojego przeżycia tego okresu.
Jaki sens ma odnoszenie prawdopodobieństwa do czegoś, co się ostatecznie nie zdarzyło? W jakiej interpretacji prawdopodobieństwa?
Jedynym dostepnym zrodlem wiedzy dla dziesieciolatka byla Chemia domowa Sekowskiego. W jego ksiazce bylo na sucho. Ja mielilem kazdy skladnik osobno a potem delikatnie mieszalem.
Prawdopodobobienstwo nie znika mimo, ze dany stan zaistnieje lub nie.
Prawdopodobienstwo deszczu bylo 20%, a desz nie spadl.
Odpowiedz na drugie pytanie tutaj:
the extent to which an event is likely to occur, measured by the ratio of the favorable cases to the whole number of cases possible.
Byli tacy co nie przezyli a populacja do przebadania byla raczej spora.
Nie bardzo rozumiem w jakim kierunku zmierzasz?
Czy nie jest tak, że w pamięć najbardziej zapadają zdarzenia, z których dopiero po fakcie zdajemy sobie sprawę, jak były niebezpieczne?
Znam gościa, który po latach prawie robi w gacie na samą myśl, co WTEDY mogło się zdarzyć, choć wyszedł cało lub z lekką szramą z sytuacji, w której KTOŚ poniósł dramatyczne konsekwencje. Wprawdzie kiedy indziej i gdzie indziej, ale robił to samo lub może prawie to samo?
Prawdopodobieństwo wyliczone statystycznie może uspokajać lub wręcz przeciwnie, bo patrz: miało padać na 20 proc. a spadł nie tylko deszcz, ale i grad, który zniszczył cały ogród 🙄
@R.S.:
Nie SLAM — upraszczamy i stosujemy zewnętrzny pomiar, gdzie jest zawodnik. Tak samo nie budujemy mapy.
PS.
Mimo tego trafienia w ścianę, to nasz system generalnie działa 😀
@markot
No właśnie pamiętamy co robiliśmy i może dlatego wolimy żeby nasze dzieci siedziały ‚na oku’ ze smartfonem.
Jak ja sobie przypomnę co wyprawiałam…
„…siedziały ze smartfonem na „oku…”.
W sytuacji kiedy świat współczesnych technologii ma nieograniczone możliwości ingerencji i manipulacji organizmem ( nie tylko „głową”, umysłem) dziecka, fraza, że siedzi ono na „oku” wzbudziłoby śmiech środowiska stojącego po „drugiej stronie” smartfona.
W zasadzie dzisiaj jest to już chyba jedno wielkie zapętlenie i nie wiadomo co w głowie dziecka jest jeszcze projekcją jego umysłu, a co stanowi efekt podłączenia pod dwukierunkowy kabel przesyłowy z jedyną poprawną ( dla dziecka) wersją bytu.
Przy czym wiara, że ta relacja odbywa się na podobnych zasadach w obu kierunkach(„od małolata” i „do małolata” jest chyba wiarą podobną do gorącej wiary pierwszych chrześcijan w bliskie nadejście końca świata.
@Ewa-Joanna:
Pamiętam lata temu czytaną rzecz (co to było?), gdzie autor wywodził różnice w prawach jednostki między Europą, a Chinami, licznością potomstwa i przeżywalnością dzieci.
W sensie: Europa dawała w miarę stabilne i przewidywalne warunki, gdzie opłacało się mieć umiarkowaną liczbę potomstwa i o nie dbać, za czym rosło poważanie praw indywidualnego człowieka, który był dobrem cennym.
Chiny były dużo mniej stabilne, pod względem możliwości wyżywienia. Optymalną strategią było więc wyprowadzenie na świat jak najliczniejszego potomstwa — jeśli będzie miało dobre warunki, przeżyje i bez specjalnych inwestycji. Jeśli złe — umrze, bez specjalnego bólu. W takim układzie indywidualność liczy się mniej.
Może za duża dygresja mi się zrobiła, a chodzi mi o to, że wartość przykładana do dziecka będzie zależna od liczby dzieci w rodzinie i dzietności społeczeństwa. Innymi słowy: skoro mamy kryzys demograficzny to raczej przykładamy większą wagę do przeżywalności dzieci, a więc i bezpieczeństwa ich zabaw. Gdybyśmy mieli demograficzny wzrost, przyzwolenie na wypadki śmiertelne w czasie zabaw i, generalnie, ryzyko, byłyby większe.
@PAK
wartość przykładana do dziecka będzie zależna od liczby dzieci w rodzinie i dzietności społeczeństwa
Tak było przez wieki w Polsce i Europie, i jest tak nadal w wielu krajach afrykańskich, południowoamerykańskich i azjatyckich, może poza Chinami po wprowadzeniu drastycznej polityki demograficznej, która naśladowana jest również w Indiach.
Rozpowszechnienie skutecznej antykoncepcji, emancypacja kobiet, edukacja, a także rozwój gospodarczy sprawiły, że dzieci z rodzaju ubezpieczenia emerytalnego na starość przerodziły się w cenny obiekt otoczony wyjątkową opieką i koniecznością osłaniania przed brutalnością życia.
Poglądy na dziecko i okres dzieciństwa ewoluowały bowiem wraz z rozwojem ludzkiej kultury i nadały mu ważności, której nie miało przez tysiąclecia.
Dopiero w XX wieku dziecko nabyło prawa do bycia sobą, do posiadania szczęśliwego dzieciństwa, a rolą rodziców stało się udzielenie mu pomocy w osiągnięciu zamierzonych celów.
Dziecko jest już nie tylko przedmiotem podatnym na wpływy jednostek, grup i instytucji, staje się też podmiotem postrzeganym jako partner i obywatel.
Nie wszędzie i nie zawsze, ale nie jest już tylko małym człowiekiem, którego można zmuszać do pracy jak dużego, traktować surowo i bezwzględnie dyscyplinować.
@markot:
Margines marginesu — jak tu pisałem przy innej okazji, wczytuję się w Biblię. I wpadło mi kilka przykładów interpretacji wygnania z ogrodu w Edenie, jako mitu obrazującego wejście w dorosłość. (Bo „grzech pierworodny” to tylko chrześcijańska interpretacja, dużo późniejsza.) „Poznanie dobrego i złego” byłoby więc, doświadczeniem dorosłości. Adam i Ewa wychodzą spod rodzicielskiej opieki Boga, Adam musi w trudzie zdobywać pożywienie (dotąd owszem, pracował, ale lekko — jak zajęcia, które przydziela się dzieciom; nie spadało na niego trud i ryzyko zapewnienia niezbędnego pożywienia); Ewa doświadczy zaś zarówno pożądania mężczyzn, jak i też trudów porodu; oboje odczują wstyd. No i tłumaczą się jak dzieci. (Zostawiam na boku, czy ktoś dorosły rozmawia z wężami. Bo dzieciom się zdarza 😀 )
W każdym razie, jeśli interpretacja byłaby prawdziwa, to podstawowe przeciwstawienie dzieciństwa-dorosłości, mielibyśmy już w micie zapisanym w starożytnym królestwie Judy, kilkaset lat pne.
Czy ktoś dorosły rozmawia z wężami?
Nie tylko z wężami, ale i końmi, delfinami, psami, kotami, złotymi rybkami etc.
Problemem jest otrzymanie odpowiedzi i jej interpretacja 🙄
Ewa doświadczy (…) pożądania mężczyzn
Na początku chyba tylko jednego? 😉
A lekkie zajęcia przydziela się dzieciom w naszej kulturze i też od stosunkowo niedawna. Przez stulecia były traktowane jak dorośli, tylko mniejsi i słabsi.
A co do odczuwania wstydu, to liczne plemiona „odkrywane” i podbijane przez europejskich chrześcijan nie znały go, dopóki misjonarze im nie wmówili, że nie wolno chodzić na golasa i pokazywać „grzesznych” części ciała.
@markot:
Zacznę od końca — to o Chinach i Europie było w kontekście historycznym — jako wielowiekowych czynników, tworzących pewne wzorce kultury. Zapewne polityka ograniczenia przyrostu demograficznego w Chinach zmieni wzorzec chiński.
> Na początku chyba tylko jednego?
No w sumie: ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia.
> A co do odczuwania wstydu
Raz, wydaje mi się, że jednak okrywanie się czymś w okolicach bioder, jest wcale popularne. Przecież oni też biorą figowy liść, a nie figowy biustonosz.
Dwa, mówimy o micie, czyli poruszamy się w świecie wyobrażeń twórców. A ci ewidentnie mieli poczucie wstydu związane z ukazywaniem genitaliów — to się w Pięcioksięgu potrafi przewijać. Może nie do poziomu późniejszych misjonarzy, ale zawsze coś.
Okrywanie się czymś w okolicach bioder albo noszenie stosownego futerału to głównie ochrona wrażliwych części ciała przed podrapaniem/uszkodzeniem przez chaszcze czy pokąsaniem przez zwierzęta, a czasem ozdoba, im bardziej imponująca, tym lepsza.
U kobiet pewnie też jakaś ochrona przed molestowaniem przez obcych mężczyzn, zwłaszcza gdy są one traktowane jako własność plemienia lub poszczególnych mężczyzn w klanie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć zmienił się temat a ja zapomniałam co chciałam powiedzieć. 🙂
Jeszcze o młodych z nieodłącznym smartfonem…
Oni faktycznie prawie wszystko załatwiają za pomocą tego gadżetu: orientują się przestrzennie, robią zakupy, płacą rachunki, rezerwują i kupują bilety, sprawdzają pogodę, rozkłady jazdy, znajdują atrakcyjne miejsca, knajpy, widoki, robią zdjęcia i od razu je posyłają dalej, słuchają muzyki i oglądają filmy etc.
Starzy zazdroszczą im tej swobody i krytykują, ile mogą, ale muszą też przyznać, że w czasie wiosennych ekskursji licznie podróżujące pociągiem klasy szkolne, które jeszcze 10-15 lat temu swoim hałasem zatruwały życie współpasażerom w pociągu, teraz są prawie niezauważalne. Są więc jakieś plusy 😉
DW bzdury
„Berlin plans to lease four liquefied natural gas (LNG) terminals to wean itself off Russian gas. The decision comes as the controversial Nord Stream 2 pipeline now sits unused at the bottom of the Black Sea.”
…robią…orientują się… rezerwują… kupują… sprawdzają…znajdują i to wszystko przy pomocy swojego gadżetu.
Czyli tak naprawdę człowiek sporo zaoszczędził, bo po co mu jakiś zmysł węchu, czy dotyku. Wystarczą mu trzy pozostałe. Ale ma za to smartfon.
Kultura poprzez nieustanny postęp sprawia, że człowiek coraz bardziej traci kontakt z naturą.
Współczesny rolnik – siedząc w swoim supernowoczesnym ciągniku z podwieszonymi maszynami, agregatami- wcale nie ma kontaktu z ziemią.
Kierowca za kierownicą swojego samochodu przemierzając setki, tysiące kilometrów, nie dotyka w czasie podroży, wędrówki liści drzew, nie słucha śpiewu… kukułki… przepraszam kukułka nie śpiewa, kukułka kuka…nie siada odpocząć na przydrożnym kamieniu, pniu ściętego drzewa.
To wszystko się w zasadzi nie liczy, liczy się tylko cel. Jak najszybciej osiągnięty. To jest istota egzystencji współczesnego człowieka.
Taki jest współczesny człowiek.
@samba kukułeczka:
A Szanowny widział kiedyś kukułkę? Bo ja tylko raz. Zresztą samiczkę — a kuka samiec. Czyż to nie piękny przykład czegoś co znamy tylko z jednego zmysłu — słuchu?
PS.
No, OK, są cukierki kukułka, więc smak też może być 😀
Nie można jednak wykluczyć, że wraz z nieustannym postępem dojdzie do sytuacji kiedy „ktoś'”, a w zasadzie już tylko „coś” nie będzie musiał używać żadnych zmysłów, aby doszło do wymiany komunikacyjnej miedzy nim, a środowiskiem zewnętrznym. Cały ten proces wymiany będzie odbywał się na poziomie genetycznym, behawioralnym, biochemicznym, molekularnym.
Biomedia pod który będzie podpięty na różnych ( tych które wymieniłem powyżej)”ktoś”, kto próbuje nazywać się jeszcze człowiekiem, zastąpią prawdopodobnie kiedyś zmysły (bo po co one) i ludzkie organy (bo do czego będą one potrzebne).
Zamiast obserwowanych kluczy żurawi, słuchanych wojskowych werbli, za pomocą wwierconych w nasze organizmy mądrych przewodów, znajdziemy się w uniwersum doznań i środowisk, które stworzą nam świat, o którego pochodzeniu tak naprawdę nie będziemy nic wiedzieć bo tylko tyle co zdążymy zakodować w trakcie praktyk towarzyszących komunikacjom ze światem mediów.
I w takim świecie będziemy komunikować się ze sobą i będziemy próbowali tworzyć jeszcze nowszy, jeszcze wspanialszy świat.
Cukierki kukułka… Nigdy nie polubiłem 🙁
Jako dziecko preferowałem krówki, irysy, raczki i grylażowe.
Podobno ukraińskie raczki przypominają smakiem polskie z czasów PRL.
A prawdziwą kukułkę świadomie widziałem też chyba tylko raz. Byłem zdumiony jej wielkością, duża prawie jak dziki gołąb o upierzeniu krogulca. A jaja potrafi podrzucać całkiem małym ptaszkom.
Kiedyś na palmie naprzeciwko okna miały gniazdko tutejsze ptaszki , bardzo są głośnie ( noisy miners) ale sympatyczne. Gniazdko ułożone tak, żeby to słońce siedziało na jajkach, a potem po wykluciu pisklaków karmieniem zajmuj ą się nie tylko rodzice ale i starsze rodzeństwo. I tym to ptaszkom kukułka podrzuciła jajko. Ale miały roboty żeby toto wykarmić! Ruch był zwiększony a toto rosło i rosło i darło się bo głodne. Ale któregoś dnia zniknęło i nie wiem, uleciało czy zostało wypędzone.
Teraz mam inne z tej rodziny, tak samo głośne i cwaniaki podrzucają mi swoje małe do podkarmiania.
https://photos.app.goo.gl/ZzdRdZz6k4b9NTjD8
@markot:
Dlatego o tym napisałem sambie, bo to rzeczywiście dziwna rzecz, że kukułkę poznaje się głównie słuchem 🙂
To skryty ptak — słychać go szeroko, ale jak od jakiegoś czasu jestem na fejsbukowych grupach dotyczących ptaków, to przypadków: „ustrzeliłem kukułkę aparatem” było ledwie chyba kilka. Dużo, dużo częściej widziałem tam bieliki, czy błotniaki stawowe. Majestatycznie szybują i się z tym nie kryją. Ba! W ubiegłym roku do Polski zaleciał sęp kasztanowy — i nawet tego egzemplarza było więcej zdjęć niż kukułek przez cały rok.
OK, przyznaję, „widziałem orła cień” to brzmi; ale gdy wrzucałem własne zdjęcie do towarzystwa, to komentarze właśnie były takie: gratulujemy, bo kukułka to ptak, którego trudno zobaczyć, mimo słyszalnego rozpowszechnienia.
U mnie nawet słyszalne rozpowszechnienie kukułki jest raczej skromne.
Często za to słychać sierpówki (synogarlice tureckie) wołające: ku-kuł-kaa
Przypomniało mi się, jakim przeżyciem (dawno temu) było zobaczenie wilgi z bliska, choć przez okno.
Znałem jej wołanie w wysokich koronach drzew i wygląd z jakichś ilustracji rysunkowych , ale to, co zobaczyłem z odległości kilku metrów na domowej gruszy, zaparło mi dech. Jaskrawożółty ptak z czerwonymi oczami i dziobem i czarnymi skrzydłami, jakiś taki egzotyczny 😎 siedział sobie wśród dojrzewających gruszek, rozglądał po okolicy, a potem spokojnie odleciał…
Wilgę widziałem nieraz, kukułki nigdy. W tym drugim przypadku jednak na szczęście jest gadżet nazywany aparatem fotograficznym (wszystko jedno czy autonomiczny, czy zintegrowany z kalkulatorem, scyzorykiem czy czymś innym), a także przesył informacji w druku i internecie, więc mniej więcej wiem, jak wygląda. Gdybym miał pozostać przy własnym obcowaniu z naturą, nie wiedziałbym.
@ppanek:
I są atlasy ptaków 🙂
Rozpoznałem kukułkę, a raczej… tak się zawahałem, że może ten gołąb to kukułka, choć kukułkę znałem tylko z atlasów. Zrobiłem zdjęcie i sprawdziłem po powrocie do domu.
Natomiast obserwacji wilg zazdroszczę.
Co do przeżyć, cóż, kiedyś u moich stóp upadły walczące… myślałem, że zniczki, ale teraz myślę, że raczej mysikróliki. Walka ptaszków brutalna jest, ale te kotłujące się kolorowe piórka… Największe przeżycie ornitologiczne dotąd, nawet jeśli w moim polu widzenia były może sekundę, może dwie…
Nie wiem, czy to jest aktualne jeszcze dzisiaj, ale kiedyś, w leciwym kompendium wiedzy ornitologicznej wyczytałem ciekawą informację, i myślę, że z tymi gołębiami i kukułkami może coś być na rzeczy
Pisało w tej interesującej i pięknie wydanej książce coś takiego:
Na wysokim dębie
gruchały gołębie
A jeden nie gruchał
Bo to był… kukułek.
I pod spodem była bardzo gustownie wykonana kolorowa ilustracja z czterema gołębiami i kukułką siedzącymi na pięknym, rozłożystym dębie.
Zachwyciłem się onegdaj widokiem błękitnej sójki iberyjskiej, a godzinę później ten ptak (lub jego kumpel) na moich oczach upolował w powietrzu małego, szarego ptaszka 🙁 Mały polatywał sobie wśród rzadkich zarośli na wydmach, aż tu nagle, jak myśliwski odrzutowiec lotem koszącym nadleciał ten większy, błyskawicznie pochwycił małego, tuż nad ziemią pociągnął w górę i zniknął między krzewami z przeraźliwie piszczącą ofiarą… 🙁
To było też chyba największe moje przeżycie ornitologiczne 🙄
Bo lapoński kuukkeli (sójka syberyjska) porywający w locie gorącego naleśnika podrzucanego na patelni, do tego momentu na najwyższym podium, musiał ustąpić 😉
Naleśnika podrzucałem sam, chciałem bowiem zademonstrować dwójce młodych Finów (sam też miałem 25 lat) moje umiejętności kulinarne i po pierwszym, który wylądował na podłodze chatki, gdzie nocowaliśmy, przeniosłem się z podrzucaniem na zewnątrz.
I pewnie by mi się udało, gdyby nie ten ptak 🙄
Rodger Penrose i Jordan Peterson rozmawiają o świadomości ,matematyce i astrofizyce.
Asking A Theoretical Physicist About The Physics Of Consciousness | Roger Penrose & Jordan Peterson
Dobry wielkanocny prezent dla czytelników i autorów. Pod koniec rozmowy znajda państwo polski akcent. Rozmowa jest dostępna na YouTube na stronie Jordana Petersona.
Mój kukuł wielki i pstry ale również trudno uchwytny. Słyszę kiedy jest w pobliży bo wszystkie mniejsze ptaszki bardzo krzyczą.
Głownie to papugi i sroki się rządzą. Na kakadu to jestem nawet zła bo mi niszczą passion fruity , ale co zrobić. To my wleźliśmy na ich teren.
https://photos.app.goo.gl/y8hvHnRfDqCabAmA6
Te na filmiku to zaprzyjaźnione ale jak przyleci banda 16 sztuk to jest bardzo głośno.
@Slawomirski:
Penrose i Peterson? Apage Satanas!