Tsunami właśnie mamy. Zdrowie psychiczne młodzieży jest tragiczne

Jakiś czas temu w „Polityce” ukazał się artykuł znanego psychologa dr. Tomasza Witkowskiego („Tsunami, którego nie było. Covid wzmocnił nas psychicznie?”). Autor, ceniony krytyk nadużyć i pseudonauki w psychologii, pisze, że mimo spodziewanego tragicznego wpływu pandemii na zdrowie psychiczne jej skutki okazały się nieznaczne. Wniosek taki jest całkowicie sprzeczny z moimi odczuciami, nieraz pisałem wręcz o tragedii zwłaszcza w psychiatrii dzieci i młodzieży, ale dr Witkowski przytacza dane z badań na poparcie swojej tezy.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W przypadku dorosłej populacji właściwie mogę się bez przeszkód z Witkowskim zgodzić. Tragedii nie ma. Poziom odczuwanego przez nas szczęścia zależy nie od obiektywnych warunków zewnętrznych, ale w znacznie większym stopniu od naszego usposobienia i względnych różnic między sytuacją naszą a sąsiadów. Wywodząca się z psychiatrii ewolucyjnej hipoteza społeczna depresji bazuje na obserwacji, że objawy obserwuje się częściej nie u ludzi naprawdę biednych, ale u biedniejszych od sąsiadów. A w pandemii w zasadzie oberwaliśmy wszyscy. Ponadto, jak mówi prawo Webera-Fechnera, reakcja organizmu jest wprost proporcjonalna nie do bezwzględnej siły bodźca, ale do jego względnej zmiany. A więc przyzwyczajamy się do długo trwających bodźców – pozytywnych i negatywnych. Tyle dorośli.

Co zaś do dzieci i młodzieży – pozwolę sobie pozostać przy swojej opinii o tragedii. Przynajmniej tragedii lokalnej, w Polsce. Nie zacytuję żadnych badań. Niedawno media wyrażały przerażenie statystyką, wedle której dzieci i młodzież podejmują rocznie około tysiąca prób samobójczych. Uśmiałbym się, gdyby nie chodziło o dzieci próbujące się zabić.

Pewien znany specjalista z dziedziny prawa medycznego przytoczył na wykładzie anegdotę – podczas kursu dla lekarzy zapytał, czy zdarzyło im się już wypełniać dokumenty związane ze zgonem pacjenta. Głos zabrał lekarz medycyny paliatywnej, pytając: ale dzisiaj?

Podobne odczucia mają osoby zajmujące się psychiatrią dzieci i młodzieży pytane o próbę samobójczą ich pacjenta. Czy leczyliście państwo dziecko lub adolescenta po próbie samobójczej? Dzisiaj jeszcze nie.

Jeśli ograniczymy się do niedawnych prób samobójczych – powiedzmy: do ostatnich kilku tygodni – niekiedy, nie tak rzadko, zdarza im się nawet tydzień bez pacjenta po niedawnej próbie samobójczej. A zdarzają się dni, kiedy do poradni przychodzi więcej niż jeden taki pacjent. Nie mówię o próbie samobójczej kiedykolwiek. W takim wypadku zdarzają się dni bez pacjentów z próbą S w wywiadzie. Ale jest znacznie więcej takich, gdy po próbie samobójczej jest połowa. Zdarza się, że pacjenci po próbie przychodzą bezpośrednio jeden po drugim. Rocznie bywa ich u jednego psychiatry dzieci i młodzieży kilkadziesiąt.

Nie piszę tu o oddziale psychiatrii dzieci i młodzieży. Tam często kolejka pacjentów do planowego przyjęcia działa od późnego maja do początku września. Przez większość roku nie ma żadnych planowych przyjęć, wszystkie wolne miejsca zajmują pacjenci w ryzyku samobójczym. Właściwie nie mieszczą się na wolnych miejscach, leżą na dostawkach w przepełnionych salach, na korytarzach, gdzie się da. Czasem na materacach, bo więcej łóżek nie ma albo się nie wepchnie.

Jak mówiła mi ostatnio osoba pracująca w psychiatrycznej izbie przyjęć, młodzieży kilka dni po próbie o niewielkiej letalności bądź z nieznaczną intencją samobójczą już się nie przyjmuje, bo nie ma gdzie. Zdarza się, że nastolatek podejmuje w ciągu miesiąca więcej niż jedną próbę samobójczą. W całym swoim krótkim życiu potrafi ich już podjąć kilkanaście. Większości nikt nie zauważa. Nastolatek zwymiotuje, prześpi dwa dni, ukryje rany… Wątroba się zregeneruje, rany zabliźnią, problem zostanie.

Próbę wyjawią kilka miesięcy później. Rodzicom, przyjaciołom, psychologowi bądź psychiatrze, kiedy rodzice zorientują się, że coś z ich potomstwem jest nie tak. Rodzic zgłaszający się z dzieckiem do psychiatry powiada zazwyczaj, że coś złego dzieje się z nim od roku. Potem nastolatek wyjawia, że właściwie to od dwóch-trzech lat. Niekiedy pięciu. Wylicza, niekiedy po kilku konsultacjach, próby samobójcze, samouszkodzenia… Tych prób samobójczych nie ma potem w większości w żadnych statystykach. WHO przewiduje, że na każde samobójstwo u młodzieży przypada 100-200 prób. Już sama statystyka samobójstw jest zaniżona i niewiarygodna. Wiarygodne statystyki dotyczące prób samobójczych w Polsce nie istnieją. Ile może ich być wśród młodzieży? Kilkadziesiąt prób na psychiatrę razy kilkaset psychiatrów – to daje wynik wyższy o rząd wielkości od tak przerażającej dziennikarzy liczby tysiąca prób rocznie.

Panie doktorze Witkowski, w psychiatrii dzieci i młodzieży jednak mamy tsunami. Nawet jeśli pandemia jest tylko jednym z wielu jego powodów.

Marcin Nowak

Ilustracja: Hokusai Katsushika, Wielka fala w Kanagawie. Za Wikimedia Commons, w domenie publicznej