Czeka nas olbrzymie bezrobocie

A więc mamy kolejny rok szkolny. Z mnóstwem problemów. Przepełnione szkoły, osoby, dla których nie znalazła się żadna placówka, brak nauczycieli, HiT… Ale oprócz kłopotów generowanych na bieżąco przez rządzących, abyśmy się przypadkiem nie nudzili, są jeszcze głębsze, bardziej fundamentalne…

Czytając książki poświęcone przyszłości, czy to „XXI lekcji na XXI wiek” Harariego, czy to „Życie 3.0” Tegmarka, widzimy pewien absurd aktualnej edukacji. Ale zaraz, czy musimy wybiegać w przyszłość? Widać go już dzisiaj.

Zwłaszcza Max Tegmark, profesor fizyki, propagator koncepcji matematycznego (wielo)świata będącego realizacją wszystkich właściwie spójnych koncepcji matematycznych (Platon doznałby ekstazy), opisuje dość barwnie (i miejscami nieco przerażająco) możliwe wersje przyszłości. Oto prawdopodobne jest, że za jakiś czas (nie mamy pojęcia jaki) stworzymy sztuczną inteligencję, która przewyższy nas we wszystkim. Ludzka praca stanie się zbędna.

Autor przypomina, że maszyny już dawno wyparły pracę ludzkich i innych zwierzęcych mięśni. Umieją wykonać powtarzalne zadania, wymagające raczej siły niż kreatywności. Tegmark wyobraża sobie rozmowę dwóch koni po wynalezieniu maszyny parowej. Pierwszy wyraża obawę o swoją pracę, drugi zapewnia go, że powstanie dla nich wiele robót przyjemniejszych niż zasuwanie w kopalni. Który miał rację, widzimy. A właściwie wiemy, a nie widzimy, czasy, kiedy w encyklopedii wystarczyło napisać: „koń, jaki jest, każdy widzi”, bezpowrotnie minęły.

Pamiętam jeszcze, jak pisałem referaty i grzebałem w książkach. Miałem ich sporo (nie tyle co teraz, wtedy jeszcze mieściły się na półkach), ale i tak trzeba się było porządnie naszukać, żeby coś znaleźć, a zdarzało mi się nawet iść do biblioteki. Dzisiaj włączam laptopa, odpalam Google Scholar czy Pubmed, w razie potrzeby loguję się do biblioteki w poszukiwaniu pełnych wersji artykułów. Spośród często tysięcy tekstów na samej górze pojawiają się te wybrane przez algorytm.

I tak jest z każdym w zasadzie zajęciem. Z papierowej encyklopedii, z której uczyli korzystać w szkole, można dziś zrobić podstawkę pod komputer. Mapa przydaje się tylko w kompletnej dziczy, gdzie absolutnie nie ma zasięgu (swoją drogą, chętnie bym taką gdzieś blisko znalazł, program i tak wytyczyłby mi drogę do niej… ale znaleźć ją już nie jest tak łatwo). Interesujące treści podsuwa mi program, w razie problemów ze zrozumieniem inny program mi je przetłumaczy, a jeszcze inny pomoże wydać pieniądze na podsuwane mi reklamy. Kasjer, sprzedawca powoli przestają być potrzebni. Tłumacz, biorąc pod uwagę stylistykę tekstów z automatycznego translatora, jeszcze jakiś czas się uchowa. Pewnie niedługo.

A co na to wszystko szkoła? Pisałem ostatnio, że uczymy faktów uproszczonych i przestarzałych. Ale większy problem może wynikać z tego, że w ogóle uczymy faktów. Ostatnio w telewizji słuchałem narzekania, że na historii młodzież wkuwa dzielnice Krzywoustego, a nie wie, czym była Solidarność. Nikt jej nie pokazał, że z tego, co było, wynika to, co jest obecnie. Kto siedział w jakiej dzielnicy, można sprawdzić w 10 sekund, istotny jest sam namysł nad tym, jak można rządzić. To jeszcze niekiedy się zdarzało, ale namysł nad XX w. już prawie nigdy. Nie wystarczało czasu.

Szczegółowe omawianie cyklów rozwojowych i mnóstwa tym podobnych bzdetów na biologii… Ma to sens w przypadku tasiemca – z wnioskiem: nie jedz niezbadanego mięsa. W przypadku mszaków niekoniecznie. Rozpoznawanie drzew po liściach jest fajne, ale… naprawdę są od tego programy. Korzystania z nich nikt młodzieży nie nauczy. Cyrkulacja powietrza oczywiście była. Co praktycznie można zrobić, by zmniejszyć negatywny wpływ na globalne ocieplenie – niekoniecznie.

Uważa się, że większość dzisiejszych uczniów będzie pracować w zawodach, które jeszcze nie istnieją. Albo będą zmuszeni do zmiany zawodu co dekadę, w miarę rozwoju sztucznej inteligencji pochłaniającej coraz więcej miejsc pracy. Ugruntowana wiedza nie przydaje się już, kiedy w kilka sekund mamy dostęp do wiedzy, której nigdy nie ogarniemy. Problem w tym, że skrywa się pod zwałami śmieci. Internet bombarduje nas informacjami i prawie żadna nie ma wartości. Te potrzebne i adekwatne wyłowić trudno. Tego się w szkole nie uczy. Ocena wartości informacji to podstawa – także w zawodzie businessmana, lekarza, prawnika…

Zamiast zajęć technicznych polegających na wykonywaniu czynności, które za każdego dorosłego wykonują maszyny, przydałoby się raczej przeszkolenie z obsługi sprzętu. Komputera, drukarki, tych wszystkich kabli… Lekarza walczącego o północy z drukarką czy systemem informatycznym naprawdę nie wymyślili autorzy głośnego spotu. A właśnie – kluczowa umiejętność programowania. W szkołach uczą tego rzadko, a przydatna jest znacznie częściej, niż się wydaje – i będzie prawdopodobnie coraz bardziej.

Sprawność fizyczna pozostaje ważna już głównie z uwagi na zdrowie. Prace wymagające zręczności też są już zastępowane przez maszyny. Wszelkie powtarzalne, a przez to łatwo programowalne prace będą w przyszłości wykonywane przez programy, niepotrzebujące przerw na jedzenie, toaletę i sen, popełniające znacznie mniej błędów. Ostaną się prace wymagające głównie kreatywności i relacji.

Już widzimy niedobór lekarzy, pielęgniarek, psychoterapeutów, nauczycieli. Mamy za to mnóstwo ludzi na śmieciowych umowach, którzy nie dostaną lepszej pracy, bo, powiedzmy to, nie mają kwalifikacji. Nie z własnej winy. Po prostu szkoła nie dała im umiejętności potrzebnych na rynku pracy. Zasób umiejętności będzie się stopniowo kurczył, pozostaną te najtrudniejsze do zastąpienia, wymagające największej kreatywności i nieszablonowego myślenia. Jeśli system edukacji się nie zmieni, czeka nas olbrzymie bezrobocie, a zarazem zabraknie ludzi do pracy. Ku takiej przyszłości zmierzamy.

Marcin Nowak

Ilustracja: Ralf Roletschek,  Rolnik orzący pługiem konnym w Fahrenwalde w niemieckim kraju związkowym Meklemburgia-Pomorze Przednie, za Wikimedia Commons, CC BY-SA 2.0