Efekt Wolszczana

Nikt za dawne winy dziś do więzienia nie trafia. Dlaczego więc nie mówić szczerze o przeszłości?

Nigdy nie byłem członkiem Solidarności, choć od roku 1980 sercem byłem zawsze z „S”. W czasie karnawału (rok 1981) byłem studentem, nie mogłem więc do niej należeć. W roku 1989, gdy znów można było się do „S” zapisać byłem już na postdoku we Francji. Śledziłem znad Sekwany z zapartym tchem to, co działo się w Polsce.

Moja sympatia dla „S” przejawiała się m. in. współpracą. Przykładowo użyczałem klucza do mojego mieszkania, z którego nadawano radiowe audycje Solidarności. Odbywało się to w ten sposób, że tworzono sieć niezbyt oddalonych od siebie mieszkań (w moim przypadku w centrum Pruszkowa koło Warszawy) i z każdego nadawano kolejno około 1-2 minutowy fragment. Jeden po drugim, tak, że w promieniu kilku kilometrów można było usłyszeć całość audycji z kilku zmieniających się nadajników. Chodziło o to żeby milicja nie mogła namierzyć miejsca, z którego wychodził sygnał radiowy.

Któregoś dnia wpadło do mnie kilku kolegów z „S”, żeby sprawdzić, czy dałoby się ode mnie nadać audycję telewizyjną albo zakłócić nadawanie Dziennika TV. Okazało się, że mieszkanie jest zbyt małe i jakaś antena, czy inny potrzebny do nadawania pałąk musiałby wystawać przez okno. Oznaczało to zbyt duże ryzyko i z nadania audycji TV ode mnie zrezygnowano.

Dziś, po latach, dowiedziałem się, że system „Telewizji Solidarność” wymyślili i wprowadzili w życie toruńscy naukowcy. Wśród nich, główną rolę odegrał astronom Jan Hanasz. Razem z nim działali inni astronomowie, astrofizycy, matematycy, m. in. Zygmunt Turło, Eugeniusz Pazderski, Grzegorz Drozdowski. Nadawali oczywiście w Toruniu. I wpadli. Dostali półtoraroczne wyroki w zawieszeniu.

Teoretyczne ryzyko było jednak o wiele większe, gdyż nie można było przewidzieć, jakie kary wymierzy milicja i sądy PRL. To zależało od widzi mi się PRL-owskich urzędników. Ja np. liczyłem się z możliwością odebrania mi mojego mieszkania (tzw. przepadek mienia). Aby temu jakoś zapobiec, nie było mnie na miejscu w czasie akcji. Chodziło o to, bym w razie wpadki mógł zeznawać, że o niczym nie wiedziałem, a pożyczyłem klucz koledze na balangę. Inną konsekwencją mogła być utrata pracy (pracowałem wówczas na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego jako asystent) i oczywiście zakaz wyjazdu za granicę.

Dlaczego zebrało mi się właśnie teraz na wspominki? A no dlatego, że znalazłem w internecie petycję pracowników Centrum Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (a także studentów astronomii i doktorantów, jak i młodych pracowników nauki w związku z ujawnienia przez prof. Andrzeja Kusa (UMK) informacji o swojej współpracy z cywilnym kontrwywiadem PRL.

Autorzy petycji wybielają działania naukowców, którzy za czasów PRL donosili SB lub kontrwywiadowi. Piszą m. in. tak:

„Z perspektywy docierających do nas w ostatnich latach informacji o niejednoznacznej przeszłości wielu powszechnie poważanych osób publicznych, wyłania się obraz PRL-u, w którym wszystkie osoby, których życie w jakiś sposób odbiegało od ustalonej normy były inwigilowane przez służby bezpieczeństwa. Jednostki te zmuszane były do podejmowania moralnie przytłaczających wyborów, od których – patrząc na obecny dorobek naukowy tychże osób i ich ośrodków badawczych – uzależniony był rozwój naukowy nie tylko ich samych, ale często również całych jednostek i kolejnych pokoleń młodych pracowników nauki. Przykre jest, że oskarżenia wysuwane są najczęściej przez ludzi relatywnie młodych, którzy sami nie musieli nigdy dokonać tak ważkiego wyboru. Łatwo jest oceniać starszych kolegów, będąc pewnym, że z powodu wieku ma się czystą historię.”

Z petycji wynika, że donosili praktycznie WSZYSCY, naciski były tak wielkie, że NIKT nie mógł się nim oprzeć, wybór donoszenia był więc OCZYWISTY i dzięki temu mamy dziś taki ŚWIETNY ośrodek naukowy jak UMK.

W ten sam sposób bronił się we wrześniu b.r. prof. Aleksander Wolszczan (tutaj, i tutaj). Już wówczas pisałem w blogu, że właśnie to tłumaczenie pogrąża profesora, dlatego, że jest po prostu fałszywe. Teraz, tę samą linię obrony postanowili zastosować studenci i pracownicy UMK w stosunku do kolejnych byłych TW. A z tego, co słyszę z Torunia na prof. Kusie lista się nie skończy.

Nie chodzi mi ani o karanie, ani o piętnowanie byłych TW. To nie mój problem. Jeśli uczelnie chcą ich mieć w swoich murach, to niech trzymają. Chodzi mi wyłącznie o to, aby nie robiły tego kłamiąc na nowo. W dodatku tego typu krętactwo ma dość szczególną wymowę właśnie w przypadku Torunia i Wydziału Astronomii, skąd pochodzili tak bezkompromisowi działacze „S” jak Hanasz i jego koledzy.

Dlatego powtarzam, że w schyłkowej epoce PRL niepisaną, ale powszechną normą w środowisku naukowym było, że z SB się nie rozmawia, a razie takich kontaktów od razu informuje się działaczy „S”. Donoszenie za pieniądze było powszechnie rozumiane jako zdrada. Było piętnowane i odrzucane. Mówienie, że donosili wszyscy, że z powodu nacisków i szantażu ulegał każdy, jest kłamstwem i naigrywaniem się z tych, którzy coś takiego wówczas odrzucili. Zresztą prof. Wolszczan przyznał, że na niego nikt nacisku nie wywierał, a zdecydował się donosić z powodu przekonania, że inaczej za granicę nie wyjedzie.

Prawda jest taka, że niektórym wystarczył więc sam domysł, co może się stać. Dlatego właśnie na wstępie opisałem jakich to sankcji spodziewałem się w razie wpadki przy sabotażowym nadawaniu z mojego mieszkania. Ja też bowiem wyłącznie domyślałem się co może mnie spotkać. Tyle tylko, że dokonując wyboru wybrałem to, co wydało mi się dobre i słuszne. Niech mi więc koledzy z Torunia nie wyjeżdżają dziś z dziecinnymi tłumaczeniami realiów życia w PRL.

Dokonanie wyboru w takiej sytuacji jest rzeczywiście trudne. Ale, jak widać na podstawie petycji, było ono równie trudne w PRL, jak dziś w RP. W Toruniu zadziałał swoisty „efekt Wolszczana”. To bardzo zły efekt. Bo oparty na kłamstwie. Po co takie karkołomne i paskudne tłumaczenia? I tym razem wyjście jest bardzo proste. Wystarczy szczypta odwagi i wypowiedzenie „przepraszam”. Nikt za dawne winy dziś do więzienia nie trafia. Owszem, trzeba się najeść wstydu, ale nie jest to jeszcze koniec świata.

Taką odwagą wykazał się prof. Kus. Ja trud jego decyzji rozumiem. Kiedyś stchórzył, ale teraz potrafił się do tego przyznać i chwała mu przynajmniej za to. Dlaczego autorzy petycji chcą mu odebrać choć tę drobną satysfakcję? Rozumiem, że naukowcy i studenci chcą mieć z tymi sprawami święty spokój. Ale wybrali jedno najgorszych możliwych rozwiązań.

Jacek Kubiak

Fot. jk