Profesor Wolszczan donosi

pulsar.jpg

Podwójne życie = cywilizacyjna norma?

Nie ma wątpliwości co do tego, że wybitny polski astronom prof. Wolszczan był donosicielem SB. Media opowiedziały z detalami na kogo i kiedy donosił, a profesor nie zaprzecza, tylko mętnie tłumaczy się ze swej współpracy (o czym na końcu wpisu). Dla mnie najciekawsze, że dzbanki, które dostawał w nagrodę za swoje donosy wyrzucał z toruńskiego mostu do Wisły. Ważniejsza więc dla TW Lange była/jest (?) symbolika niż materialne korzyści.

Naukowcy w PRL byli oczywiście na państwowych, a więc komunistycznych, pensjach. Pobieranie uposażeń (w gotówce, w wydziałowej kasie) można już uznać za pewien kompromis. Jednak wówczas nikomu chyba, a w każdym razie nie mnie, nie przychodziło do głowy, że stojąc w kolejce do kasy jest się najemnikiem systemu. Wydawało się, że nie było innego wyjścia, choć oczywiście inne wyjście znaleźć można w każdej sytuacji. Można było trzasnąć drzwiami od pracowni i sprzedawać na targu pietruszkę.

Przed wyjazdem zagranicznym na konferencje czy staże naukowe trzeba było odebrać w uczelnianym biurze paszportowym (na UW w Pałacu Kazimierzowskim, w którym mieścił się rektorat – świadczy to o randze owego biura) paszport służbowy. Z tego, że to właśnie był kompromis już sobie sprawę zdawaliśmy. W latach 80. na UW paszporty służbowe wydawał niejaki pan Kocira (swoją drogą ciekawe, co robi dzisiaj). Wszyscy wiedzieli, że na takim stanowisku musiał być ubekiem. Miałem sporo szczęścia, gdyż wiele razy chodziłem do pana Kociry po odbiór (i zdawanie) paszportu, ale nigdy nie złożył mi żadnej propozycji współpracy, donoszenia czy szpiegowania. Widać byłem za mały pikuś.

Jednak pewne elementy donosicielsko-szpiegowskie dotykały każdego wyjeżdżającego służbowo za granicę. Po powrocie, właśnie na ręce pana Kociry trzeba było złożyć wypełnione formularze lub napisać sprawozdanie z pobytu. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że pisze tekst dla bezpieki. Czy ubecy te sprawozdania czytali, to już ich słodka tajemnica.

Sam pisząc taki raport – a pytano mnie w formularzu np. jakiej aparatury używałem w trakcie pobytu na University of Wisconsin w Madison, z kim się kontaktowałem i kto się kontaktował ze mną – pisałem zawile, niegramatycznie, mętnie, po to, by czytający to ubecy musieli sobie trochę połamać głowy, zanim coś z tego bełkotu zrozumieją. O kontaktach personalnych nie wspominało się oczywiście nic. I nie trzeba było niczyjej instrukcji, by w lot dostrzec, że czegoś takiego napisać po prostu nie wolno.

Szczęście miałem nie tylko dlatego, że bezpieka nie zaproponowała mi współpracy. W trakcie wspomnianego wyżej pobytu w USA w roku 1986 odbyłem bardzo interesującą rozmowę z wysłannikami FBI. Mój amerykański szef był załamany, gdy oznajmiał mi, iż miał telefon od FBI i dwaj panowie przyjadą specjalnie z Milwaukee, żeby ze mną porozmawiać. Ja zaś musiałem mieć naprawdę rozpromienione oblicze, ponieważ perspektywa takiego spotkania była to dla mnie nie lada przygodą.

Panowie z FBI byli bardzo sympatyczni. Rozmawialiśmy na różne tematy związane z Polską, komunizmem i moim pobytem w Ameryce. Choć spotkanie skończyło się zapewnieniem, że jestem bardzo mile widziany w USA, teraz i w przyszłości, to niestety oni też nie zaproponowali mi żadnej współpracy. Byłem bardzo zawiedziony, gdyż naprawdę chciałem zostać szpiegiem lub przynajmniej dostać jakąś misję do wypełnienia po powrocie do Polski. Miałem wówczas 26 lat i kariera Jamesa Bonda bardzo mnie kręciła – oczywiście po ich stronie barykady, a nie u generała Kiszczaka.

Podobnie jak prof. Wolszczan swoich ubeckich rozmówców, ja również, i to z własnej woli, zapewniłem ludzi z FBI, że po powrocie nikomu nie powiem o naszej rozmowie. Tego by mi tylko brakowało, by pan Kocira wziął mnie na swój celownik. Pisząc dla niego sprawozdanie napisałem więc, że pies z kulawą nogą w USA mną się nie zainteresował.

Kiedy to wspominam, zastanawiam się, jak bym się zachował, gdybym znalazł się na miejscu prof. Wolszczana w roku 1973. Nie ulega wątpliwości, że na współpracę z UB bym nie poszedł. Ale to łatwo pisze się dopiero dziś. Gdyby mnie czymś postraszyli lub szantażowali, wcale nie wiem, czy nie udałoby się im mnie złamać. Jedno jest pewne, nie donosiłbym dla pieniędzy czy prezentów, a nawet po to, by wyrzucać je z mostu na Wiśle. Dziwi mnie ogromnie, ze profesorowi Wolszczanowi to właśnie się spodobało.

Na łamach Newsweeka prof. Wolszczan donosi: „Jest prawdą, że na początku lat 70., gdy zacząłem wyjeżdżać za granicę, zgodziłem się nieopatrznie na kontakty z SB i na podpisywanie się pseudonimem. Nie widziałem w tym wtedy nic szczególnego. Deklarację wierności systemowi podpisywało się przecież przed każdym wyjazdem za granicę… Trzeba pamiętać, że ‚potykanie się’ o SB bardzo często było losem osób, których życie w jakiś sposób odbiegało od ustalonych norm. W tamtym systemie, podwójne życie z wielu powodów funkcjonowało jako cywilizacyjna norma”.

Doprawdy, profesor Wolszczan wyznaje bardzo specyficzne „cywilizacyjne normy”.

Jacek Kubiak

Fot. Artystyczna wizja układu planetarnego wokół pulsara – odkrytego przez prof. Wolszczana w 1992 roku. NASA/JPL-Caltech