Dawkins po raz trzeci

bog_200.jpgZacząłem u Dawkinsa szukać argumentów przeciw istnieniu Boga. Srogo się zawiodłem.

O Richardzie Dawkinsie i jego „Bogu urojonym” pisaliśmy na blogu już dwa razy. Ja sam przed miesiącem, a Jacek Kubiak o wiele wcześniej. Tym razem znowu będzie o nim. Powód jest bardzo prosty: styk nauki z religią bardzo mnie zainteresował, również dzięki dyskusji nad książką Dawkinsa na blogu. Dlatego zacząłem szukać argumentów przeciw istnieniu Boga. Byłem prawie pewien, że znajdę je właśnie w książce Dawkinsa. Może nie wszystkie, ale spodziewałem się, że znajdę w niej najpoważniejsze z argumentów. Tymczasem srogo się zawiodłem ponieważ, cała strategia autora ogranicza się do zbijania argumentów „za” i przyjmowaniu nieuzasadnionych przesłanek.

dawkins-200_1.jpgSam autor cały ponad sześćdziesięciostronicowy rozdział „Boga urojonego” uważa za kluczowy dla całej książki. Początkowo strategia Dawkinsa opiera się na rozprawie z kreacjonizmem. Mam wrażenie, że Dawkins do cna przesiąkł argumentami kreacjonistów i tylko powtarza je w drugą stronę. Argumentacja kreacjonistów opiera się bowiem na szukaniu luk w teorii ewolucji i wykazywaniu, że w miejscu tych luk mamy do czynienia z cudowną interwencją Boskiego Projektanta.

Trzeba przyznać Dawkinsowi, że z kreacjonizmem uporał się cudownie na kartach chociażby „Ślepego Zegarmistrza” czy też „Wspinaczki na szczyt nieprawdopodobieństwa”, a w „Bogu urojonym” powtarza jedynie argumenty z tych książek. Oczywiście ma rację również co do tego, że idea Boga jest przywoływana jedynie po to, by łatać dziury w teorii. Lecz z fałszywości kreacjonizmu i braku luk w teorii ewolucji nie wynika jeszcze prawdziwość tezy przeciwnej i wniosek, że Boga nie ma. Trzeba by najpierw udowodnić, że zachodzi kompletna sprzeczność między uznaniem istnienia Boga i ewolucjonizmem. Tymczasem może być tak, że za wszystkim stoi Bóg, który nie interweniuje w ewolucję, lub tę interwencję ogranicza do minimum. Być może zaprojektował on same mechanizmy ewolucji, lecz nie jej szczegółowy przebieg, a następnie wszystko puścił w ruch i cierpliwie czekał, wiedząc w swej Boskiej Wszechwiedzy, że wcześniej czy później pojawi się człowiek. Nie twierdzę, że tak było. Chodzi mi tylko o czystą możliwość, która pokazuje, że można zaprojektować tak teorię, że godzi ewolucjonizm i istnienie Boga.

Dalej Dawkins zatrzymuje się nad zasadą antropiczną. Chodzi tutaj generalnie o doskonałe dopasowanie sześciu stałych – jak na przykład siła oddziaływań jądrowych – które, gdyby były inne, zupełnie zmieniałyby Wszechświat tak, że nie zaistniałoby w nim życie.

Jak wytłumaczyć ten fakt? Zdaniem Dawkinsa mamy tylko dwa rozwiązania – teistyczne albo ateistyczne. Według rozwiązania teistycznego Bóg byłby tu w roli wielkiego nastawiacza sześciu gałek, tak by pasowały one do siebie. Ale jest to odpowiedź mało wystarczająca, ponieważ nie wyjaśnia ona istnienia samego Boga. Chodzi o to, że odpowiedź ta przesuwa problem na inne pole, ale go nie rozwiązuje, to znaczy nie wyjaśnia, jak to się stało, że te stałe pasują do siebie tak dobrze. Fakt, tu Dawkins ma rację. Ale zobaczmy co z rozwiązaniami ateistycznymi.

W przypadku rozwiązań ateistycznych Dawkins wymienia różne hipotezy. Pierwsza zakłada, że gdyby stałe te były inne Wszechświat by nie powstał, czyli mógł on zaistnieć tylko na jeden sposób. Inna hipoteza przyjmuje wielość Wszechświatów i że żyjemy akurat na takim, w którym stałe te są właśnie takie, a nie inne. Wreszcie przywoływana jest teoria Lee Smolina (opisana jest ona w książce „Życie wszechświata”), która ma silne zabarwienie darwinowskie i przyjmuje założenie o ewolucji kolejnych wszechświatów ich rozmnażaniu się, kolapsach itp. Ta teoria jest równie ciekawa i śmiała, co zawiła i fantastyczna. Jest też najbliższa Dawkinsowi.

Ale konkluzja Dawkinsa tego fragmentu rozważań jest zadziwiająca. Po pierwsze Dawkins nie wyjaśnia, w czym te teorie są lepsze od Hipotezy Boga. Po drugie nie dostrzega, że te hipotezy również niewiele wyjaśniają, a przede wszystkim są równie nieweryfikowalne jak Hipoteza Boga. Po trzecie wreszcie sam autor nie dostrzega, że właśnie wpada w pułapkę błędnego koła.

Oto kluczowy moment tego wywodu (ze strony 209): „Wieloświat [Smolina], przy całym swym nadmiarze, pozostaje prosty, Bóg natomiast (czy jakikolwiek inteligentny, zdolny do podejmowania decyzji i kalkulacji byt) jest, statystycznie rzecz biorąc, zdarzeniem równie nieprawdopodobnym, jak zjawiska czy procesy, których istnienie jego obecność miałaby wyjaśniać. W modelu multiwersum [Smolina] szokować nas może liczba wszechświatów, ale każdy z nich jest przecież dość prostą konsekwencją podstawowych praw, żaden nie jest nieprawdopodobny – tego samego absolutnie nie da się powiedzieć o jakiejkolwiek inteligencji”. To co ma być dowiedzione, jest tutaj przesłanką rozumowania. Dawkins stwierdza, że nie ma Boga wspierając się na założeniu, że Bóg jest statystycznie nieprawdopodobny. Tylko gdzie tu dowód, że jest to statystycznie niemożliwe?

Wreszcie (po 50 stronach tekstu) Dawkins dochodzi do chyba jedynego sensownego dowodu przeciw istnieniu Boga, czyli dowodu z wewnętrznej sprzeczności Boga. Bóg, który kontroluje status każdej cząstki we wszechświecie nie może być prosty. Jeżeli był zdolny do zaprojektowania niezwykle skomplikowanego Wszechświata, to sam musi być istotą jeszcze bardziej złożoną, a zatem statystycznie biorąc, nieprawdopodobną. Jednocześnie musi się zajmować milionem różnych rzeczy, jak chociażby wysłuchiwać milionów modlitw. Lecz z tego argumenty wynika jedynie to, że Bóg nie może być bytem prostym.

Wcześniej Dawkins stwierdził, że hipoteza wieloświata Smolina jest prosta, chociaż zakłada nadmiar wszechświatów. Przecież koncepcja Smolina do prostych nie należy, to znaczy nie oferuje prostego obrazu rzeczywistości. A jeśli tak to jej status jest taki sam jak Hipotezy Boga. I skoro hipoteza Smolina jest możliwa, to taki status trzeba też przyznać Hipotezie Boga jako bytu złożonego. Może Bóg, jeśli istnieje, jest niesamowicie złożony. W końcu jest bytem nadnaturalnym. Niestety Dawkins nie wykazuje, że Bóg, gdyby istniał, musiałby być bytem prostym. On tylko stwierdza, że jego absolutna złożoność jest nieprawdopodobna. Tyle, że trzeba by to wcześniej wykazać, czego Dawkins nie czyni.

Jak widać dowieść nieistnienia Boga jest równie trudno, jak wykazać, że On jest. Już Kant pokazywał, że wszelkie próby dowodzenia za lub przeciw istnieniu Boga muszą spalić na panewce, ponieważ kwestia dotyczy bytu, który jeśli istnieje, jest transcendentny. Inna sprawą jest kwestia czy w ogóle można dowodzić nieistnienia czegokolwiek. Wtedy od razu cały rozdział „Boga urojonego” jest pozbawiony sensu, a Dawkins dobrowolnie strzeliłby sobie samobója. Obnaża to słabość jego książki.

Zastanawia mnie, co usprawiedliwia założenie Dawkinsa: Bóg (Projektant) albo ewolucja. Sądzę, że powodów jest kilka. Po pierwsze, Hipotezę Boga Dawkins traktuje jako w pełni naukową. Co prawda istnieje teologia, czyli nauka, która zajmuje się Bogiem, ale nie zaczyna się ona od pytania: czy Bóg istnieje, lecz od przyjęcia jego istnienia i pytania, jaki On jest. Dawkins zaś nie chce wchodzić na teren teologii, ponieważ interesuje go to pierwsze pytanie. Dlatego po drugie nadaje Hipotezie Boga specyficzną treść, taką jak jego adwersarze, czyli kreacjoniści. Traktuje Go jako Wielkiego Projektanta. Stąd jego strategia opiera się na wykazywaniu, że taki Projektant w nauce jest niepotrzebny, a ewolucjonizm w wydaniu neodarwinowskim świetnie sobie radzi bez niego. Tyle tylko, że w ten sposób wykazuje jedynie, że treści które on rozumie pod Hipotezą Boga są fałszywe. Z tego zaś wcale nie wynika, że Boga nie ma. Czym innym bowiem jest pytanie, czy On jest, a czym innymi, jaki On jest. Cała argumentacja Dawkinsa jest wsparta na założeniu alternatywy – nauka albo Bóg. Tylko że, gdy nauka wyjaśni już wszystko, czy to będzie argument za tym, że Boga nie ma, czy też za tym, że jest?

Grzegorz Pacewicz

Fot. Matti Á., Flickr (CC BY SA)