Paradoksy Dawkinsa

dawkins_1.jpgRichard Dawkins (w „The God Delusion„) chce prześwietlić Pana Boga zimnym okiem naukowca i humanisty. Próba takiego spojrzenia Bogu w oczy ma sprowokować do refleksji nad pytaniem, dlaczego właściwie nie rozpatrywać boskości i religii w standardach naukowych.

Co przeszkadza w racjonalnej analizie zapisów Biblii, Koranu, Mahabharaty? Dawkins twierdzi, że wyłącznie zwyczajowe pozostawianie spraw religii kapłanom. Jednak jeśli nauka zajmuje się badaniem materii (nieożywionej i ożywionej), to jak może obejść się bez analizy jej potencjalnego stwórcy? Zostawienie spraw boskich wyłącznie przedstawicielom religii (teologom) uznaje Dawkins za najważniejszą chyba sprzeczność i paradoks naszej cywilizacji naukowej. W dodatku nie tylko sam przełamuje to tabu, ale również namawia innych naukowców do takiego samego spojrzenia na sprawy wiary.

Analiza Dawkinsa prowadzi jednak nazbyt często do dość komicznych paradoksów. Zdroworozsądkowe tłumaczenie spraw wiary nijak nie daje się bowiem pogodzić z doktrynami wiary. Choćby taki wniosek autora, że monoteizmy są w rzeczywistości ukrytymi politeizmami!

Wydawałoby się, że politeizm i monoteizm plasują się na dwóch przeciwległych biegunach. Ale według Dawkinsa to jedynie dobrze ukryty pozór. Najbardziej paradoksalnie wygląda pojęcie jedynego Boga w chrześcijaństwie. Już sam koncept Trójcy Świętej pobrzmiewa bowiem politeizmem. W łonie doktryny chrześcijańskiej od wieków toczyły się spory o tajemnicę Trójcy. Arius z Aleksandrii (stąd arianie) był twórcą herezji zaprzeczającej boskiej naturze Jezusa. Arianie utrzymywali, że ciało Chrystusa nie mogło składać się z tej samej „substancji” co ciało Boga Ojca. Uczonym od razu nasunęło się pytanie, czym właściwie miałaby być owa substancja. Średniowieczne dysputy przerwał cesarz Konstantyn, nakazując po prostu spalenie wszystkich dzieł Ariusa. Ot i po kłopocie.

Trójcę Świętą „nawiedza” w dodatku Maryja – matka Jezusa, której boskiej natury żaden chyba katolik nie zaneguje. A więc mamy już cztery osoby boskie w jak najbardziej monoteistycznej religii.

Na tym jednak paradoks Dawkinsa się nie kończy. Maryja bowiem występuje pod niezliczoną liczbą świętych postaci. Papież Jan Paweł II, po strzałach na placu Świętego Piotra, przekonany był, że kula, która utkwiła w jego ciele, była kierowana ręką Matki Boskiej Fatimskiej. Dawkins pyta, a co robiła w tym czasie Matka Boska z Lourdes, z Gwadelupy, z Medjugorje, z Akita, z Zeitoun, z Garabandal, z Knock? Polacy zaś chyba odruchowo muszą zagadnąć o Matkę Boską Częstochowską i Jasnogórską. Panteon boskich postaci rozrasta się jak widać do potężnych rozmiarów.

Ale i to jeszcze nie koniec paradoksu politeistycznego monoteizmu. Do grona boskich postaci trzeba bowiem doliczyć 5120 świętych (wg rachub Dawkinsa), którzy obdarzeni są nadprzyrodzonymi zdolnościami ekspertyz w takich dziedzinach jak bóle brzucha, anoreksja, handel bronią, złamania kości… w końcu (dodaję od siebie) również przypadki beznadziejne. A do wszystkich świętych dołączają jeszcze chóry anielskie. Te zaś składają się z Serafinów, Cherubinów, Tronów, Panowań, Władz, Mocy, Księstw, Archaniołów i Aniołów (nie ręczę za prawidłowy przekład na polski), z naszym poczciwym i znanym każdemu osobiście Aniołem Stróżem. Znamy też imiona niektórych aniołów. A to: Michała, Gabriela i Rafała.

Dawkins zapomina jednak o antyaniołach, czyli diabłach, belzebubach i szatanach (zupełnie nie znam się na ich hierarchii, więc wymieniam jak leci). Czym więc ten boski i zarazem antyboski zatłoczony panteon różni się od panteonu bogów starożytnej Grecji czy Rzymu – pyta Dawkins.

Ale Dawkins stara się rozdawać razy po równo. Jego paradoksy dotyczą więc także politeizmów, które okazują się ukrytymi monoteizmami. Przykład? Okazuje się, że w hinduizmie (znanym nam z mnóstwa bogów i bogiń) istnieć miałby tylko Jeden Bóg. Tyle, że ten Jedyny Bóg składa się z Pana Brahmy (Lord Brahma) – stworzyciela, Pana Wisznu – obrońcy, Pana Sziwy – destruktora i, co ciekawsze, również Pań: Saraswati, Laksmi, Parwati (żon Brahmy, Wisznu i Sziwy). Poza tym jest także np. Pan Ganesz – bóg słoń, jak i setki innych wcieleń i przedstawień boskich postaci.

Ale wróćmy do znanego nam Boga z Biblii. Dawkins charakteryzuje go (na podstawie biblijnych opisów) jako jednego z najbardziej odrażających szwarccharakterów. Bóg ma być: zazdrosny, dumny, piękny, niesprawiedliwy, zawzięty, niewyrozumiały, żądny ciągle nowych dowodów miłości, oddania i poddaństwa, wzniecający krwawe jatki na tle rasowym, megalomański, rasistowski, dzieciobójczy, przeklinający, homofobiczny, mizogeniczny, kapryśny…

Po co przywołuję tutaj te gorszące zapewne wielu opisy. Tylko po to, by pokazać, jak bardzo można się mylić spostrzegając sprawy z jednej tylko strony. Dlatego opinie Dawkinsa mają z naukowością niewiele wspólnego. Są po prostu zbyt jednostronne.

„The God Delusion” to lektura, która na pewno pobudza do myślenia, ale której nie radzę chłonąć bezkrytycznie. Książka Dawkinsa nie jest dziełem stricte naukowym. To ciągle tylko dobrze napisana i wciągająca literatura popularna, która aspiruje do naukowej. Dawkins konkluduje, że Bóg PRAWIE na pewno nie istnieje. Dodam znów od siebie, że czytając jego poprzednie książki, np. tę o memach, miałem wrażenie, że owe memy (w przeciwieństwie do Boga) PRAWIE na pewno mają istnieć. Dawkins jest więc naukowcem od rzeczy PRAWIE istniejących i PRAWIE nie istniejących. Obawiam się, że w takim razie może okazać się naukowcem od… niczego, co – broń Boże! – nie pozbawia go tytułu genialnego gawędziarza.

Jacek Kubiak

Fot: Matti Á