W poszukiwaniu źródeł bredni

pacewicz.jpgSą różne kreacjonizmy – od bardzo subtelnych do bardzo prostych i prymitywnych. Do tych ostatnich zaliczyłbym tzw. kreacjonizm młodej Ziemi, który przekaz biblijny traktuje bardzo dosłownie. Przyjrzyjmy się mu bliżej, aby zgłębić zakamarki umysłu jego twórców. Zastanawiający jest upór w głoszeniu przez nich twierdzeń, jakoby kreacjonizm był stanowiskiem w pełni naukowym, to jest naukowo uzasadnionym i mieszczącym się w ramach nauki. Nie byłoby problemu, gdyby kreacjoniści wyraźnie powiedzieli, że to, co głoszą, leży poza granicami nauki i jest interpretacją tego, co nauka mówi. Tymczasem tak nie jest. Zastanawiający jest właśnie ten upór. Oto ludzie wykształceni (chociaż co do tego mam spore wątpliwości, czy aby na pewno), którzy wiek Wszechświata oceniają na 6 do 10 tys. lat. Co nie tylko wywraca całą naukę do góry nogami, ale prowadzi do nieusuwalnych trudności w astronomii (jak jest możliwe, że widzimy światło gwiazd oddalonych od nas więcej niż 6 tys. lat świetlnych?) czy paleontologii (problemy z datowaniem skamieniałości)…

W czym tkwi źródło tego uporu i tych bredni? Nie znajduję innego wytłumaczenia, jak tylko takie, że jego przyczyną jest brak wykształcenia.

Przyjrzyjmy się bliżej rozumowaniu, jakie w pewnym momencie swojego życia przeprowadza kreacjonista. Powiedzmy, że jest wykształcony w biologii i nazywa się Jan. Wcześniej czy później natrafia nasz Jan na problem, czy życie i cały jego bujny rozwój da się zredukować do prostych praw ewolucji i przypadku. Jednocześnie jest osobą religijną, ale słabo wykształconą w sferze religijnej – kilka prostych przykazań i definicji przyswojonych na lekcjach religii wyjaśniają mu wszystkie zawiłości i subtelności religijnego ujęcia rzeczywistości. Biblia mu mówi, że świat powstał w sześć dni i on w to wierzy. Darwinizm mu mówi, że świat powstawała o wiele dłużej i że co jak co, ale Boga w tym wszystkim zobaczyć się nie da. Jednocześnie jednak nasz poczciwina widzi dziury w teorii (zob. np. wpis Jacka Kubiaka Cerowanie dziur w teorii), wraz z całym problemem redukcji. Będąc człowiekiem racjonalnym, próbuje sobie to wszystko uzgodnić i ułożyć w spójną, logiczną całość. Myśli…

W końcu jest, eureka! Bóg jest obecny w tych momentach, o których nie wiemy, co się działo. To jego nadnaturalna interwencja zainicjowała świat, życie, człowieka… To on stoi za mutacjami, wywołuje je i nimi kieruje, tak, że z kończyny gada, powstało skrzydło… I tak dalej. Nagle wszystko jest jasne, spójne, daje się wyjaśnić. Jeśli stać go na radykalizm, doda jeszcze, że cała ta ewolucja to jedna wielka brednia. Wszystko powstało od razu, w sześć dni jakieś 6 tys. (no może 10 tys.) lat temu za sprawą Boga. I z dwojga prawd, które nawzajem siebie wykluczają jedna z nich musi być prawdziwa, zgodnie z zasadą niesprzeczności. A że wiedza naukowa pełna jest trudności i białych plam, to tylko wizja zawarta w przekazie biblijnym może być prawdziwa. Cały więc wysiłek należy poświęcić w uzgodnieniu tej prawdy z twierdzeniami nauki.

Ale… Czy gdyby miał odpowiednie wykształcenie, takie rozumowanie by przeprowadził? Po pierwsze, nie wie, że wykracza poza naukę, że Boga naukowo ująć się nie da. Że owszem może i tak jest, ale jest to nieweryfikowalne, a zatem nienaukowe. Po drugie, nie zdaje on sobie sprawy z tego, że w gruncie rzeczy jest wiernym dzieckiem XVIII- i XIX-wiecznych ideologów-naukowców, których idee fix było stworzenie w pełni naukowego światopoglądu i w którym wszystko co naukowe było synonimem najwyższej, możliwej prawdy. Po trzecie, nie przychodzą mu do głowy inne rozwiązania. Jak chociażby to, że może prawdy religijne i prawdy naukowe dotyczą różnych wymiarów rzeczywistości i nie muszą być wcale ze sobą zgodne, bowiem nie zachodzą na siebie. Po czwarte, nie pomyśli, że może należy przedefiniować podstawowe założenia paradygmatu naukowego, czy też założenia danej teorii.

Tak na marginesie – ilustracją tej ostatniej ewentualności jest przypadek teorii Alberta Einsteina. Kiedy uświadomił sobie, że jego teoria jest niezgodna z teorią Newtona, uznawaną w jego czasach za w pełni uzasadnioną, sensowną, racjonalną i absolutnie prawdziwą, musiał poszukać źródła tej niezgodności. Innymi słowy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego Newton się myli? Źródeł jego omyłki doszukał się dopiero w założeniach teorii o absolutnym charakterze czasu i przestrzeni – polecam Einsteina Pisma filozoficzne, gdzie ciekawie prezentuje cały proces rozumowania, jaki przeprowadził.

Naszemu Janowi nie przychodzi też do głowy inna, piąta ewentualność – może należałoby przedefiniować pojęcie materii i co nieco je zbiologizować, poprzez twierdzenie, że życie niejako wpisane jest w jej naturę. Materia bowiem posiada zdolność do samoorganizacji…

Ale niestety – jest niedouczony, nieoczytany. W trakcie studiów nie sięgał do filozofów, nie chadzał na wykłady z filozofii nauki czy filozofii przyrody. Nie potrafi spekulować. W jego głowie takie myśli nawet nie powstaną. Pełen dylematów natrafia szczęśliwie na myśl, że to wszystko Bóg zrobił, i tak już przy niej zostaje, czasem ją wysubtelniając do nazwy Inteligentnego Projektu. Czego Jaś się nie nauczył, o tym nawet nie pomyśli.

Grzegorz Pacewicz