Na prawo skos
Jest wiosna, więc nieco intensywniej przyglądam się temu, co rośnie w szczelinach chodników, na trawnikach itp. codziennie albo i niecodziennie mijanych miejscach. Niektóre rozpoznaję w miarę łatwo i jednoznacznie, inne z dużym marginesem błędu. Używam aplikacji iNaturalist.
To jedna z aplikacji służących do raportowania do globalnych baz różnorodności biologicznej miejsc występowania organizmów. Pisałem kiedyś o takich inicjatywach monitoringu obywatelskiego. A właściwie inwentaryzacji, bo monitoring w naukach środowiskowych zakłada powtarzalność. Od tradycyjnych serwisów do raportowania takich obserwacji aplikacja ta różni się tym, że na podstawie zdjęcia (lub nagrania śpiewu) podpowiada, co mogło się zauważyć.
Takich aplikacji powstało więcej, są np. Flora Incognita i PlantNet. Mam z nimi problem: jeżeli wiem, co zaobserwowałem, to wiem i bez nich (najwyżej służą do potwierdzenia), a jeżeli nie wiem, to nie mam wcale pewności, czy podpowiedzi są prawidłowe. Czasem jestem pewien, że są złe. Niektóre z aplikacji są o tyle uczciwe, że podpowiadając np. dwa różne gatunki, informują, że trafność propozycji szacują na 20 proc. Przynajmniej nie udają, że na pewno rozwiązały problem. To wciąż moja decyzja, czy którąś z opcji wybiorę.
Szczerze mówiąc, to i z klasycznymi kluczami czy atlasami pod ręką nigdy nie można być pewnym, że rozpoznało się co trzeba i zauważyło właśnie te cechy, które są – no właśnie – kluczowe.
iNaturalist różni się tym, że nie tylko podpowiada, ale też inni użytkownicy mogą zobaczyć zgłoszenie, zgodzić się lub nie z wcześniejszymi wyborami. Gdyby mieć do tego pewność, że są lepszymi ekspertami ode mnie, byłoby świetnie. Ale czy na pewno są? Tyle dobrego, że gdy potwierdzają mój wybór, czuję się pewniej.
Choć może nie zawsze. Przykładowo: niedawno zrobiłem zdjęcie pewnej rośliny. Aplikacja podpowiedziała mi, że to rzeżucha czteropręcikowa. Że rzeżucha, mogę się zgodzić – kształt liści i kwiatów w miarę się zgadza. Ale zdjęcie z telefonu nijak nie pozwala na stwierdzenie, czy pręcików jest cztery, czy sześć, a to jedna z kluczowych cech. Zgłosiłem więc obserwację rzeżuchy. Ktoś uznał, że jest właśnie czteropręcikowa i dodał taką identyfikację. Czy dostrzegł coś, czego nie dostrzegłem ja, czy też zasugerował się tylko podpowiedzią sztucznej inteligencji? Nie wiem.
Aplikacje miewają różne dodatkowe cechy. iNaturalist podaje wykres z terminem obserwacji w bazie (w skali kraju, więc w przypadku gatunków kosmopolitycznych nie objawia się odwrócenie pór roku). Co mnie tknęło w tym roku, to że moje obserwacje są spóźnione wobec wartości modalnej.
Oczywiście jednym z wytłumaczeń jest to, że tegoroczne przedwiośnie było raczej chłodne jak na ostatnie lata i suche (poprzednie nie były lepsze). Kiedyś pisałem, że rośliny często kwitną w dość stałym terminie zależnym od długości dnia. To jednak modyfikuje aktualna pogoda, co zresztą widać w słynnym przykładzie japońskiego święta kwitnienia wiśni – jego termin pokazuje zmiany klimatu. Co ciekawe, pod tym względem od bezrozumnych drzew mniej elastyczne okazują się tak inteligentne zwierzęta jak gawrony (o tym napisałem gdzie indziej). Dlatego w tym roku w marcu niektóre rośliny mogły zakwitać później (bo zimno) i mniej intensywnie (bo sucho).
Nie jest to jedyny czynnik, który podejrzewam. Generalnie wykresy nie są symetrycznymi krzywymi dzwonowatymi. Oczywiście, najwięcej obserwacji jest w okresie kwitnienia, a wcześniej i później jest ich mniej. Ma to sens merytoryczny – wiele roślin da się oznaczyć w zasadzie tylko po kwiatach, ewentualnie owocach, a wcześniej pokrewne gatunki mogą być nieodróżnialne. W przypadku gatunków wczesnowiosennych wymusza to prawoskośność wykresu – w styczniu czy lutym obserwacji musi być mało, a od marca więcej.
Jednak nawet gatunki kwitnące latem też mają wykresy silnie prawoskośne. Przypuszczam, że w znacznej mierze wynika to z chęci bycia pierwszym, który zgłasza. Przyznaję, my – osoby interesujące się przyrodą – trochę jesteśmy jak dzieci w ćwiczeniu szukania pierwszych oznak wiosny. I dalej: skoro zgłosiłem, że 11 marca w moim parku kwitnie podbiał pospolity, to kropka na mapie się pojawiła i nie bardzo widzę sens, żeby dodawać kropkę w tym samym miejscu teraz. Ostatecznie podbiał kwitnie koło mnie przez dwa miesiące, ale kropkę postawiłem tylko raz, na początku tego okresu.
Tym bardziej więc takie zgłoszenia nie są monitoringiem, który wszak definiuje się jako obserwacje regularne w czasie i przestrzeni. Nie są też tak naprawdę inwentaryzacją, która też zakłada systematyczność. Prawdę mówiąc – to po prostu rozrywka, rodzaj kolekcjonerstwa.
Piotr Panek
ilustracja: Wikipedysta Audriusa. Licencja CC BY-SA 3.0
Komentarze
Instaluję iNaturalist 🙂
Używałem czasem PlantNet — żona często pyta, co to za roślina. Robię więc kilka zdjęć, PlantNet daje procenty, więc biorę „najlepsze” rozwiązanie z kilku zdjęć, a potem sprawdzam, czy u nas może rosnąć. Bo zwykle nie chodzi o obserwację, chodzi o sprawdzenie, co spotykam, ewentualnie, co zamieszkało w ogródku.
Prawoskośność… Żona właśnie zaobserwowała, że w ogródku zamieszkała jaszczurka. Obiektyw Googla i porównania zdjęć sugerują, że żyworódka. Obserwacja miała miejsce w związku ze zwiększoną liczbą działań w ogródku na wiosnę. A teraz lokatorkę już znamy, już się nie dziwimy i nie szukamy „co to”. Może więc być i tak, że nie chodzi o rywalizację, kto pierwszy, ale o przywyknięcie?
Kiedy do moich rąk „wpadła” książka Marii Treben ” Apteka Pana Boga” i się z nią zapoznałem stwierdziłem, że w moim ogrodzie mam co najmniej jej połowę.
Poczynając od pospolitej pokrzywy , mniszka lekarskiego, skrzypu polnego, krwawnika, babki zwyczajnej, bluszczyka- kordybanka, jaskółczego ziela, chmielu, jasnoty białej i purpurowej, tasznika pospolitego a na szczawiu kończąc. Niestety – mirabelki żona kazała wyciąć.
Może i jest ich więcej, lecz nie wszystkie rozpoznaliśmy. Najbardziej zadziwiające w tym wszystkim to, że określone zioła pojawiają się tam i wtedy gdy są właśnie potrzebne na tę czy inną dolegliwość choć wcześniej ich nie było. I wykorzystujemy. Mówię tylko o tych dziko rosnących a to tego są różne inne zioła i przyprawy celowo zasiane.
I z nich korzystamy gdy mamy ochotę na herbatkę ziołową, sałatkę, zielony koktajl czy pesto do makaronu.
@PAK4
Też sobie zainstaluję.
W przypadku obserwacji we własnym ogrodzie coraz bardziej mnie interesuje, w jaki sposób niektóre zwierzątka i rośliny przybyły do tego miejsca, skoro nigdzie w bliskim sąsiedztwie ich nie widać lub znany mi naturalny biotop znajduje się co najmniej 500 m dalej.
Ni z tego, ni z owego przed paru laty pojawił mi się na grządce z poziomkami i zakwitł żółty kosaciec wodny, który występuje naturalnie na podmokłym terenie nad jeziorem odległym o kilometr, a w sąsiedztwie nikt nie ma oczka wodnego.
Kosaciec rozrasta się koncentrycznie, a centrum zajęły orliki.
Drugi taki gość to czosnek białawy, Allium cristophii, który ujawnił się kilka lat temu na jeden sezon i zniknął, a teraz właśnie zakwita na nowo. Tym razem z dwoma kwiatostanami.
W pobliskich ogrodach nikt tego nie ma. Jest koloru lila, uprawne mają podobno bardziej intensywny kolor.
Podejrzewam ptaszki, tak samo jak w kwestii szparagów, które rosną u sąsiada za płotem, a jesienią mają czerwone owoce…
Od paru lat zaczęły rosnąć i u mnie, wiatr ich chyba nie przywiał?
Ciekawi mnie też, jak przywędrował zaskroniec, którego młody egzemplarz znalazłem w malinach i przeniosłem w okolice, gdzie występują i nie są zagrożone przez kosiarki i koty.
@markot:
Ja, hm… dwa lata temu, znalazłem zaskrońca w swojej sakwie rowerowej. Nie wiem, jak tam wlazł. Ani skąd. Choć w okolicy bywają, ale wydawało mi się, że nie widziałem żadnego węża parkując na trawie, a zobaczyłem po godzinie na kostce brukowej przed domem…
PS.
W sumie najlepsze było to, że nie chciał wyjść, a ja nie chciałem zrobić mu krzywdy. Wypędzony schronił się pod sakwą, musiałem ją całą odpiąć. Oczywiście robiłem to przy lesie, by miał blisko zieleń, w którą mógłby uciec.
Ostatniego zaskrońca widziałem w parku Szczęśliwickim. Pełzł środkiem szerokiej asfaltowej alei. Nie wiem, ile tam zdołał przeżyć.
W tym parku w jednym ze stawów rośnie też sitowiec nadmorski, którego nazwa gatunkowa nie jest wzięta znikąd. Niemniej, choć w Polsce najwięcej go na wybrzeżu Bałtyku, to wzdłuż Wisły i Odry też występuje. Na warszawskich czy podwarszawskich brzegach Wisły go widywałem, więc w jakiś sposób musiał przeskoczyć kilka kilometrów lądu do tego stawiku. W podobnym miejscu widziano też kraba wełnistoszczypcego. Krab ma własne odnóża, sitowiec nie, ale pewnie się przyczepił do nóg czy piór jakiejś kaczki czy łyski. To bardzo typowy sposób dyspersji roślin wodnych, choć nasiona sitowca są lekkie, a nasiona kosaćca żółtego, którego też pełno w stawie, są cięższe i wydają się mniej przyczepne. Kosaćce są efektowne, więc nie można wykluczyć, że ktoś świadomie im pomógł zadomowić się w parku, choć w takich wypadkach często sadzone są fioletowe irysy z nieznanych mi ogrodniczych gatunków (z naturalnie w Polsce występujących kosaćców fioletowokwiatowy jest kosaciec syberyjski, wbrew nazwie nie taki znowu egzotyczny, tylko wymagający specyficznie podmokłych łąk i przez to dziś rzadki). Oprócz ptaków nasiona często przenoszą się na podeszwach czy oponach.
Mamy w ogrodzie oczko wodne z rybami, które odwiedzają nie tylko ptaki w celach konsumpcyjnych i toaletowych, ale też koty domowe i sąsiedzkie. w wiadomych zamiarach. Ale ryby są chyba sprytniejsze od nich.
Przed laty oczko pokrywało się wiosną skrzekiem, rechotały żaby, ale od kilku lat to się skończyło. Nie mam pojęcia dlaczego. Czasem tylko pojawi się w ogrodzie, a nawet w pokoju, pojedyncza żaba.
W tej chwili w rogu przy altanie zamieszkał jeż. Staramy się mu nie przeszkadzać.
Od pewnego czasu w części ogrodu nazywanej szumnie „sadzikiem” – kilka drzew owocowych na krzyż – usiłujemy wyhodować łąkę polską. Słabo nam to idzie.
Być może trzeba będzie posiać nasiona przeznaczone do wysiewu w cieniu.
Planuję sukcesywnie przekształcać ogród z ozdobnego w naturalny, półdziki
Dużym problemem jest stepowienie terenu. Brak wody. A na rośliny tolerujące warunki zbliżone do pustynnych klimat mamy za chłodny.
Kilka lat temu gdy wyjrzałem na ogród wyglądał jakby był spod Monte Casino – cały czerwony od maków. Dzisiaj ani śladu po nich. Za to pojawiają się inne, których wcześniej nie było. Wg mnie to ptaki roznoszą nasiona w swych odchodach.
Miałem w ogrodzie jeże ale chyba córci psy je przegnały za płot – do sąsiada gdzie jest zapuszczony ugór. Widzę też coraz więcej kretowin – widocznie kicia nie ma już chęci na nie polować.
Był też okres, że miałem problemy z czerwiami ale wystarczył jeden „nalot” chyba kilkuset kruków i problem zniknął. Ziemia wyglądała jakbym wzdłuż i w poprzek przejechał po niej broną.
Niedawno też przejechałem na drodze węża – zbyt późno go zauważyłem i nie zdążyłem się zatrzymać ani go ominąć. Zdążyłem tylko dostrzec, że był jasnobrązowy lecz na węża Eskulapa był zbyt mały więc mógł to być padalec – beznoga jaszczurka.
Kiedyś wokół domu dominowały sroki lecz gdy powiesiłem na płocie jedną zabitą przez psy lub koty to kilka lat miałem spokoju od nich ale za to pojawiło się mnóstwo wróbli, które gdzie tylko mogły zakładały gniazda ale problem rozwiązały koty.
Kiedyś miałem pod domem wizytę stada dzików ale furtka do ogrodu była zamknięta więc fukając ze złości wróciły .
Zasadniczo – ryby i płazy w jednym zbiorniku to nie jest trywialna sprawa. Owszem, w dużym jeziorze może być tak, że z paru milionów kijanek kilka uchowa się wśród szuwarów kilkaset. Wtedy np. w stuhektarowym jeziorze z rybami będzie tyle samo żab, co w jednohektarowym stawie bez ryb. Ropuchy są trujące, więc jest im łatwiej przetrwać, z kolei kumakom i traszkom trudniej i w zasadzie łatwiej je spotkać w wielkich kałużach, wysychających przez kilkanaście tygodni, niż w stałych zbiornikach, gdzie prędzej czy później pojawią się ryby.
Kilkanaście lat temu w celach poglądowych (dzieci) zaczerpnąłem trochę wody z kałuży, w której pływał żabi skrzek. W domu urządziłem dla nich małe akwarium z paroma roślinami i kamieniami, na których zaczęły mnożyć się glony.
Kijanki rozwijały się pięknie, aż któregoś dnia, po dolaniu wody z pewnej żabiej sadzawki, zaczęły znikać, jedna po drugiej.
Po dokładnym przyjrzeniu okazało się, że wraz z wodą z jeziorka przybyły larwy ważek, żarłoczne drapieżniki lubujące się najwyraźniej w kijankach.
Po akcji ratunkowej reszta kijanek rozwinęła się jak trzeba, a kiedy malutkie żabki zaczęły po kamieniach wędrować na powierzchnię i wyskakiwać z akwarium, zostały wypuszczone na wolność.
Myślę więc, że nie tylko ryby są zainteresowane kijankami jako pokarmem.
Programy typu recognizers, są fajne, gdy istnieje duża baza danych pozwalająca na konstrukcję sieci neuronowej. I staja się coraz lepsze gdy baza do trenowania sieci jest coraz większa.
Dorośli jednak powinni wiedzieć lepiej, ze cukierków od obcych się nie bierze, chyba, ze pochodzą z wiarygodnych źródeł.
Ale nawet pozornie wiarygodne źródła softwaru mogą mieć swoje back doors, szczególnie w celu uaktualniania.
Czy ktoś ma jeszcze w swoim komputerze popularny program antywirusowy za darmochę np. Kaspersky?
Dla symetrycznosci wywalilem tez Nortona.
Musiałem przejechać trzysta kilometrów aby znowu, jak każdego roku na wiosnę, spacerować po ogrodzie aż do samej rzeki i ustalać co należy zrobić w pierwszej kolejności.
Jakże te rozmowy na czasie.
Mam kilka ogrodniczych poradników, niestety one nie zawsze pomagają. Najlepszy byłby ogrodniczy robot wyręczający mnie w niektórych pracach zleconych przeze mnie. Tylko niektórych.
Ogień w kominku wygasł i robi się chłodno.
Pozdrawiam ogrodnicze bractwo życząc dobrej nocy
Kilka lat temu przydarzyła nam się katastrofa w oczku wodnym. Najwyraźniej jakiś korzeń przebił się przez grunt i uszkodził dno oczka. Woda wyciekła, ryby nie przetrwały.
Trzeba było naprawiać i zaczynać od nowa.
Nie potrafię tego powiedzieć na pewno, ale zastanawiam się czy to nie wtedy z naszego oczka wyprowadziły się żaby.
Czy może nowe ryby nie okazały się wobec nich nieprzyjazne.
Czy jest to możliwe?
Ja za żabami, szczególnie za ich odgłosami, tęsknię.
Tak naprawdę bywa różnie. Jeżeli kijanki mają się gdzie schować, to trochę ryb może ich nie wytrzebić (ale owszem, larwy ważek czy chrząszczy i tam je znajdą). Żabom okresowe wysychanie nie powinno przeszkadzać, a wręcz może pomagać, bo eliminuje ryby (oczywiście dorosłym żabom, tym w fazie skrzeku wysychanie szkodzi ewidentnie). W ogóle płazy są dość wrażliwe na różne czynniki (zasolenie im nie pomaga), a od dobrych paru lat jest pandemia pewnej płaziej grzybicy.
Co do ogrodnictwa, to wbrew pozorom mnie jest trudno znaleźć wspólny mianownik – w zasadzie wszystko co mi się w przyrodzie podoba jest wbrew wszelkim zasadom ogrodnictwa 😉 Swoją drogą wg zasad iNaturalista należy zaznaczać, jeżeli obserwowany osobnik jest w jakikolwiek sposób hodowlany. Dotyczy to więc wszelkich roślin sadzonych i sianych w ogrodzie. Co więcej, dotyczy to też drzew zasadzonych przez leśników, więc zgodnie z tymi zasadami (nie zawsze przestrzeganymi) prawie każde drzewo w środkowej Europie powinno być tak oznaczone.
A co do kosztów aplikacji. No cóż, parę serwisów przyrodniczych wie, kiedy i gdzie się znajdowałem i może to niecnie wykorzystać. A co, jeśli rudzika w tym samym miejscu i czasie co ja zgłosił też jakiś szpieg? Podejrzana zbieżność…
Śledzenie, kolegi Piotra lub szpiegowskie powielanie jego odkryć przyrodniczych nie jest prawdopodobnie społecznie szkodliwe ani tez procederem, który mógłby przynieść jakieś bezpośrednie i natychmiastowe zyski.
No chyba, ze jest się rosyjskim generałem komunikującym się smartfonem, mającym takie lub inne appki z aktywnym trackingiem.
Ale pójdźmy nieco dalej.
Gdy dodamy do towarzystwa kolegi Piotra innych użytkowników PAK-a, Markota … przyrodników amatorów, może się uzbierać się całkiem liczna milionowa grupka.
Jest to moment gdy właścicielom appki zaczynają pojawiać się w oczach diabliki z symbolem ($).
Grupa kontrolująca appke zgrabnie pakuje towar, w którym główną wartością jest PAK, Markot, Zosia, Kasia razy milion i opycha ul jakiemuś innemu molochowi typu Google, Meta, Twitter itd.
Niewinne pszczółki im bardziej wyuczone maja oczywiście przyjemność z partycypacji w szlachetnym projekcie zbierania miodu, ale to nie one zrobią na tym forsę.
Wątpię, aby jakiś Musk czy Cukier chciał się podzielić bezpośrednio z pszczółkami.
Podobne cwaniactwa opanowały nasze życie codzienne których to już nie zauważamy.
Podam wiec przykład.
Często dostaje e-mail z Amazon typu:
Kupiłeś produkt taki i taki, czy mógłbyś pomoc klientowi i odpowiedzieć jakie są w nim baterie.
Odpowiadasz, no bo wiesz, masz produkt i chętnie ludziom pomagasz.
Ale nie myślisz o tym, ze twoja uprzejmość wyeliminowała stanowisko pracy wielu ludzi z działów obsługi klienta.
Wiec spytam, czy właściciele appki np., o nazwie np. Amazon zrekompensują Tobie za poświęcony czas i profesjonalizm?
Aby być dobrze zrozumiałym, nie jestem przeciwnikiem fajnych inicjatyw.
Gdzieś trzeba znaleźć pieniądze choćby za utrzymanie takiego serwera trzymającego appke, a programiści tez ludzie i zyc musza.
Ale gdy taka appka przekształca się w Meta, czy cos podobnego o wartości setek miliardow dolarów, jest to moment aby oddać pszczółkom trochę miodu.
Dlatego wciąż mam głupi telefon (dumb phone).
Nie kupuję nic w Amazonie.
Słyszałem, że płaci klientom za wycofanie niepochlebnych opinii o towarze.
A ja czytam najpierw te niepochlebne…
W poszukiwaniu informacji na temat przemysłu motoryzacyjnego w USA natrafiłem na stronę, która detalicznie i według marek podaje produkcję automobili w USA w latach 1899-2000.
Strona jest dostępna w kilku językach, w tym po polsku.
Marki (niektóre już nie produkowane) jakby znajome, ale nie wszystkie.
Zajęło mi chwilę rozszyfrowanie takich zagadek, jak:
Bród
Rtęć
Wędrowiec
W trakcie
Metropolita
Cesarski
Unik
Henryk J
😀 😀 😀
Dodge Mercury Voyager
Ale Henryk J ?
Henryka nie rozpoznaję. To może być coś jak w translatorach sprzed dwudziestu lat, gdzie próbowano ewangelizować Polaków cytując dzieło „epistoła od typowy Anglik 2”.
Kaiser Henry J
Kilka dni temu telewizja prezentowała niektórych uczestników wielkiej światowej gali mody. Nie było łatwo tam się dostać skoro za wstęp należało zapłacić kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
Jednym z uczestników był Elon Musk i nie trzeba się dziwić. Jego na to stać.
To tylko potwierdza tezę o dużym rozwarstwieniu społecznym jeśli chodzi o posiadane zasoby.
Gdy tenisista, albo bokser dostaje dużą wypłatę za występ kibice nie protestują, bo przecież to oni finansują tę kasę, która sportowcom się należy.
Są jednak urzędnicy z dużą forsą za marne zasługi.
W takiej sytuacji można powiedzieć; nie ma sprawiedliwości na tym świecie
Wędrowiec = Rambler
W trakcie = Durant
Metropolita = Nash Metropolitan
Cesarski = Kaiser
@ppanek
Zaintrygowała mnie ta epistoła. Mogę prosić o oryginalny tytuł?
sorry za nieuwagę
Cesarski = Imperial
@markot
Tych Marek nie znałem
…
Ciekawe jest działanie aplikacji ruch w mapach Apple albo Google.
Wizualizacja ruchu polega na analizie gęstości sygnałów wysyłanych z komórek kierowców.
Ostatnio mapy wyświetlają nawet drogowe pułapki policyjne.
W wielu stanach posiadanie antyradarów jest zabronione. Ciekawe czy zabronią GPSu i map.
Ale jak będą mieli dziurę w budżecie, to mogą wpaść na pomysł mandatów za prędkość. Ta informacja tez jest dostępna ale utajniona i dla służb niedostępna.
Chyba ze lobby ubezpieczeniowe kupi sobie jakiegoś polityka, który zacznie mącić.
Durant to wczesne lata 30.
Wiele tych marek można zobaczyć na starych amerykańskich filmach.
Nie wszyscy jeździli brodami 😉
Wypróbowałem iNaturalista na gąsienicy zmrocznika wilczomleczka – rozpoznał, ale dołożył jeszcze dwa inne podobne motyle, a czosnku białawego nie rozpoznał w ogóle. Pewnie dlatego, że nie jest jeszcze w pełni rozkwitły, choć białawe (i lekko włochate) są przecież liście.
@ls42:
> „Gdy tenisista, albo bokser dostaje dużą wypłatę za występ kibice nie protestują, bo przecież to oni finansują tę kasę, która sportowcom się należy.”
No… nie wiem. Wiem, że wielu ludzi jest obrażonych na wysokość płac piłkarzy, na przykład. I wcale nie mówię o lewicy. Jednostkę, z której się jest dumnym, można zrozumieć, ale drugi garnitur, albo mniej poważany sport — już nie bardzo.
Natomiast na lewicy całkiem mocno podnoszono wzrost czesnego na uczelniach w USA, gdzie jednym z najważniejszych czynników były koszty uczelnianych drużyn sportowych…
@R.S.:
Mój znajomy, jako początkujący kierowca (cóż, dopiero medycyna i wzrost zamożności po odchowaniu dzieci, pozwoliły mu naprawić się w stopniu pozwalającym na uzyskanie prawa jazdy) wykupił ubezpieczenie połączone z aplikacją — aplikacja dawała punkty za stosowanie się do przepisów i styl jazdy — czym lepiej jeździł, tym na niższą składkę ubezpieczenia mógł liczyć.
Te informacje są i nie mogę sobie wyobrazić rzeczywistości, gdzie się ich nie zbiera. (Zresztą, jak spojrzeć na FB, to ludzie się całkiem ochoczo sami inwigilują.)
To co można, to na pewno naciskać na bezpieczeństwo danych. Tu, niestety, jesteśmy długie lata za postępem technologii (w wersji optymistycznej; w wersji pesymistycznej, oddaliśmy walkę walkowerem).
@markot
Oryginalnie był to Epistle of John 2. No i ówczesne translatory zawsze pisały „JA”, a nie „ja” czy „Ja”, bo oryginał jest pisany dużymi literami (w liczbie 1).
@PAK
Popatrz na Markota, on właśnie objawił czytelnikom blogu gdzie mieszka. Ha ha.
Chyba, ze się wycwanionym i nie załadował miejsca zaobserwowania motylka.
Jest ciekawa koncepcja aby randomizowac opcody procesora. Czyli każdy procesor będzie miał swoje DNA, i nie będzie łatwo wsadzić wirusa. Ale tak jak piszesz ludzie się sami podkładają a przed tym trudno coś wymyślić.
Cholerny autokorekty przekręca wyrazy.
Właśnie przyszedł mi pomysł do głowy, ze aktywna randomizacja danych osobistych z aktywnym publicznym kluczem publicznym, mogła by rozwiązać problem anonimowości.
Tylko organ uprawniony wiedziałby, ze Markot to Markot.
@ppanek
😀 Nigdy bym nie wpadł na pomysł, by tłumaczyć John = typowy Anglik 😀
Pan Brązowy ze Szkockiego Podwórka – to był dawniej wzór dokładnego tłumaczenia 😉 Mógłby jechać brodem poszukiwaczem…
@R.S.:
Wiesz, gdyby ktoś prześledził moje wszystkie komentarze pod blogami Polityki znalazłby moje imię i nazwisko (chyba po jednym razie obu użyłem), a kiedyś u red. Szostkiewicza opisałem moją komisję wyborczą, w stopniu umożliwiającym jej identyfikację (że pochodzę ze Śląska, a mieszkam w Krakowie, to szło tyle razy publicznie, że nawet nie wspomnę…). Oczywiście, to wszystko są rozproszone wzmianki i wymagałyby dużego nakładu pracy (i to chyba główna ochrona naszych danych osobowych w tych czasach — analiza kosztuje); ale jednak to jest dostępne.
PS.
Mnie bardziej dziwi sytuacja odwrotna — mam „wolnozmienne IP” i wiosną tego roku, co tydzień mniej więcej, przeglądarka zwątpiała, czy ja to ja, wylogowując mnie ze wszystkiego. Człowiek siada o 5:30 rano do komputera, a tu komputer mu mówi, że „loguję się z nierozpoznanego urzadzenia”, czy na pewno, potwierdź aplikacją mobilną itp., itd. System nie powinien być aż tak wrażliwy na tę jedną daną, skoro reszta była bez zmian…
@PAK
Anonimowość w internecie jest bardzo iluzoryczna.
Wiele razy cytowałem własne projekty lub patenty gdzie znajduje się wszystko co potrzeba.
U nas w stanach zostały przekroczone jednak bariery, jest dużo informacji prywatnej której byc nie powinno.
Karty kredytowe, co kupujesz, portale które handlują naszymi profilami, próbkowanie medyczne czy aby coś ci dolega.
Od czasu do czasu podrzucają jakieś cycki szczególnie w polskich portalach i tylko czekają czy kliknę na zdjęcie. Ale na cycki albo duży tyłek pani Kasztanian lub jakiej innej mnie nie złapią. Wyczulony jestem na wirusy.
Komputery mam w miarę czyste odpukać.
Miałem laserowe projekty rządowe i przyznam, ze trochę irytowała mnie beztroska agencji sponsorujących, np ze informacja szła normalnym internetem. Teraz trochę się poprawiło. Z jednej strony otwartość i swoboda wymiany to wspaniała rzecz a z drugiej groźba ze twój komputer może stać się zombi.
Coraz więcej pracuje w Linuxie, ale tu tez trzeba ostrożnie.
@R.S.:
Czytam wieczorami Schneiera („Kliknij tutaj, aby zabić wszystkich”), który bardzo narzeka na stan zabezpieczeń. Z tym, że Schneier mniej się przejmuje danymi (generalnie chwali europejskie RODO, przy całej krytyce, że wszyscy ustawodawcy są lata do tyłu za technologią), a bardziej kwestią Internetu+ z perspektywą, że ktoś — by zacytować jego przykład — włamie się do oprogramowania samochodu i zablokuje działanie hamulców w czasie jazdy, ot tak, dla zabawy.
U nas wprowadzono dwustopniowy proces identyfikacji.
Po logowaniu dostajesz kod przez telefon.
Najlepsze jest gdy telefon dzwoni i natychmiast jest blokowany bowiem agencja rządowa jest niewiarygodna ha ha.
Wtedy zaczynaja się schody jak się zalogować.
Niewyobrażalnie sobie co się dzieje na skrzyżowaniach u nas jak światła wysiada.
Jak w filmie Spilberga o gremlinsach.
Masz równe szanse przejechać jak zamkniesz oczy, to nie ma znaczenia.
Jesteśmy jako społeczeństwa odwarunkowani od podstawowych zasad obywania się bez technologii.
… nie mogę pohamować się ze śmiechu
Aby zidentyfikować motylka albo grzybek, potrzebujemy iNaturaliste
@R.S.
A nie mogą ci przysłać kodu przez SMS?
Bank, w którym dokonuję transakcji online na koncie bardzo podeszłej wiekiem osoby, stosuje zabezpieczenie w postaci potwierdzenia płatności dokonanej na jednym urządzeniu (np. smartfon) przez akceptację na drugim (np. komputer stacjonarny). Do obu trzeba się zalogować.
Osoba ta do niedawna chodziła osobiście do banku z plikiem rachunków (przekazów) i czekiem, które wrzucała (w kopercie) do stosownej szufladki w westybulu.
Widziałem tam sporo starszych osób stosujących tę metodę.
@R.S.:
W drugą stronę, tzn. próbuję załatwić coś administracyjnego z komputera, to wykorzystuję bank jako instytucję podpisu kwalifikowanego. A bank z kolei, wykorzystuje drugie urządzenie do potwierdzenia. W teorii komórka jako nośnik tokenu jest fajna. Tylko ja się wściekam, bo to rozwiązanie wymusza częstszą wymianę komórek niż miałbym w planach.
PS.
> Aby zidentyfikować…
No wiesz, znam ileś tam gatunków na pamięć. Jako miejskie dziecko, to raczej wróbla i gołębia, niż dąbrówkę rozłogową i gniewosza plamistego, ale mniejsza z tym. Co więcej, wymaga sięgnięcia po urządzenia — kartkowania książki (wredne, bo układ wcale nie musi podpowiadać, gdzie znaleźć to coś), zapytania grupy amatorów (panie, idiota pan, czy co, że nigdy pan samiczki srokosza nie rozpoznał?!?!), ewentualnie zapytać aplikacji.
Taki googiel to najbardziej intymny doradca i wypełniacz najwstydliwszej niewiedzy.
Moje wpisy to jednocześnie samokrytyka, bo tez jestem dzikus czyli miejski i w takiej Amazonii byłbym kilku dni nie przeżył. No właśnie kto tu jest dzikusem?
Stosowanie komórki jako stopień autentyfikacji oczywiście jest no-brainer. Ale ja z zasady komórki nie podaje, nawet lekarzom. komórka jest dla mnie, rodziny i wąskiej grupy znajomych.
Ale coraz częściej staje się ona wtórnym dowodem osobistym w operacjach np bankowych i chyba nie da się od tego uciec. Ale, ze staje się takowym to nie pakuje tam aplikacji typu cukiereczek dla ciebie za darmochę.
Trudno najwyżej zatruje się jakimś grzybem.
@R.S.:
Ale nie popadajmy w przesadyzm.
Apka, którą pobierasz, musi poprosić o uprawnienia.
Jeśli ściągasz ze sklepu, to przynajmniej pobieżnie ta zgodność uprawnień z deklarowanym zakresem działania zostanie zbadana przez sklepodawcę (tj. Apple lub Google).
Jeśli z internetu, to co innego…
Zarażenie czymś, co przejmuje komórkę, jak słynny Pegassus, to coś innego. Tego nie dostaniesz z iNaturalistem.
Innymi słowy: pobrana ze sklepu apka, może pomóc przygotować spersonalizowaną ofertę partii politycznej w wyborach (źle), albo wciskać ofertę szamb betonowych (nieco lepiej), ale nie ukradnie Ci pieniędzy z konta.
Nigdy bym się nie odważył zbierać grzybów według aplikacji w komórce.
Mam kilka atlasów grzybów, sprawdzałem w guglu, a i tak w końcu pewne grzyby po spróbowaniu usmażonego kawałeczka skompostowałem.
Wyglądały jak pieczarki, cała kolonia od malutkich do wielkich, blaszki pod spodem różowe i ciemniejące jak trzeba, nie pachniały karbolem ani anyżem, ale miały po przekrojeniu lekko żółtawe końcówki trzonu… Zebrałem cały koszyk.
Być może była to pieczarka bulwiasta, ale po usmażeniu nie było typowego zapachu, a i smak był nijaki, a według opisów miałby to być smakowity grzyb.
Czytam teraz, że wraz z ociepleniem klimatu pojawiają się właśnie takie trujące pieczarki karbolowe bez zapachu karbolu lub z bardzo słabo wyczuwalnym, a także nie żółknące po przekrojeniu 😯
Najpewniej jadalne są te, które pachną przyjemnie, anyżkowo. I takie zbieram czasami.
Poza tym tylko kilka gatunków innych grzybów, co do których mam pewność, że nie mają trujących sobowtórów. Żadnych gołąbków i innych surojadek, choć wiedziałbym jak rozpoznać jadalne.
Zatruciom grzybami podobno i tak częściej ulegają starsi rutyniarze, którym się zdaje, że doskonale wiedzą, co zbierają i nie muszą konsultować. Potem karmią całą rodzinę…
@PAK, Markot
Przed chwilą, popijając kawę na patio, zona spytała co tam tak piszesz?
Odpowiedziałem dyskutuje na temat iNaturalisty.
– Oh ja tez mam cos takiego pochwaliła się.
– Co masz naturalistę?
-Nie to moje nazywa się ‘Seek’.
-Po kilku sekundach udzielając zgód, na nie wiadomo co, okulary zostawiła w kuchni, skierowała smarta na roślinkę. Cos wypisało, ale bez okularów nie była w stanie przeczytać.
Faktycznie zawsze podziwiałem jej postępowość i odwagę.
Nawet udały mi się dzięki temu dwie córki.
Po chwili skierowała smarta w moim kierunku.
Smartphone napisał:
Mammal – missing link.
-No widzisz zgadza się, faceci to brakujące ogniwo miedzy małpą a człowiekiem.
cd
…
Gdy się skrzywiłem się.
To co mam wyrzucić appkę spytala?
Oni nic nie chcieli, jedynie lokalizację.
No tak, zgodziłem się.
Czyli kupiłaś Bitcoiny z dostawą do domu.
Dowiedziałem się przypadkiem, że w Krośnie działa Karpacka Państwowa Uczelnia. Naprawdę tak się nazywa. Czy to dlatego, że lepiej brzmi: studiuję na KPU niż studiuję na KUP-ie?
Można tam studiować zielarstwo i marketing, budowę maszyn i informatykę, filologię angielską i pedagogikę, pielęgniarstwo i turystykę, towaroznawstwo i produkcję żywności etc. Wszystko, co na Podkarpaciu niezbędne.
Seek Created by @inaturalist
Był kiedyś (1980) taki film animowany dla dorosłych The Missing Link, którego akcja zaczyna się w roku 196303 BC…
🙂
i popatrz udalo mu sie a mogl zginac.
…
moja zona pracuje w FU
co moze byc rozumiane obrazliwie
Czasem sam się dziwię swoim wyborom.
W markecie nie było gazety, którą z reguły kupuję w piątek. W innym sklepie nabyłem ten tytuł bez problemu, a przy okazji trzy albumy jednej z piosenkarek tylko dlatego, że były, a nie wziąłem okularów, więc jak to się mówi kupiłem w ciemno.
Miały kapitalne okładki co przesądziło o wyborze.
Może jednak dopowiem o jaką piosenkarkę chodzi aby zapobiec zbędnym domysłom.
To Daria Zawiałow, a tytuły albumów:
„Helsinki”
„A kysz”
„Wojny i noce”
I ta szata graficzna, jakże ciekawa
PS.
Próbowałem iNaturalist, ale zdjęcie niewyraźne, więc tylko rodzinę określiłem.
Próbowałem BirdNet, bo zainstalowanej apki dotąd nie używałem. Mocą autorytetu Uniwersytetu w Chemnitz, powiedziała mi, że słyszany ptak, to muchołówka białoszyja.
A teraz, z przewodnikiem Collinsa i obiektywem googla, próbuję określić co leciało nad ogródkiem jakąś godzinę temu. I wychodzi, że (nie licząc 737), był to błotniak stawowy. (Choć obiektyw googla proponował jakiegoś błotniaka wschodniego. Cóż, tak się kończy, jak zachodzące słońce, nałoży się na brak informacji geograficznej.)
Blisko zagajenia
Znamy zwycięzcę MASKSINGER. To Natasza Urbańska ( Deszcz).
Drugie miejsce Ania Karwan (Bocian)
Trzecie miejsce Kogut
Słońce dopiero czwarte – Beata Kozidrak
Jesienią zrobiłem w ogrodzie zmiany, częściowo wymuszone nowym sąsiedztwem, ale też na skutek zbyt wielu samosiejek co przybrały na wysokości i wymagały ingerencji.
Zrobiła się większa przestrzeń i nowe widoki.
Przed domem od strony ulicy pięknie kwitną konwalie. Same wyrosły sporą gromadą. Podobno są trujące, ale pachną wybornie.
Przekwitły już forsycje, a jeszcze nie rozwinęły się bzy (białe i niebieskie) i jaśminy.
Pięknie kwitną jabłonie i pigwowce.
Całe połacie niezapominajek, najwięcej w pobliżu rzeki. Zielone trawniki, a wśród nich żółte kwiaty.
Jutro koszenie trawy i rąbanie gałęzi wyciętych jesienią.
Słucham kolejnej płyty Darii Zawiałow
Dobrej nocy!