Potrzeba nieśmiertelności
Potrzeba dokonania dzieła nieprzemijającego – objaw kryzysu czterdziestolatka?
U wspominanego przeze mnie dwukrotnie Pierre’a Teilharda de Chardina („My, dzieci noosfery„, „Człowiek, i co dalej„) można znaleźć rozumowanie, które, jak podejrzewam, jest zradykalizowaną formą kryzysu czterdziestolatka. Przypuszczam, że tak jest, ponieważ z racji wieku kryzys ten jest mi na razie obcy. Sądził on, że człowiek ma ogromną potrzebę, by wysiłki, jakie czyni w ciągu całego życia, nie poszły na marne. To potrzeba świadomości, wyrażona słowami Tukidydesa w „Wojnie peloponeskiej”, iż dokonuje on dzieła nieprzemijającego. Pragnienie to nie wynika jedynie z próżnego oczekiwania zaspokojenia możliwości przekazania swojego imienia potomnym, lecz ma przede wszystkim charakter podstawowego instynktu, że swoim w swoim życiu uczyniliśmy coś trwałego, co będzie istnieć przez długie lata, a może nawet zawsze.
Oczywiście takiej potrzeby nie doświadczamy na co dzień. Teilhard sądzi jednak, że tkwi ona gdzieś w głębinach naszej świadomości i ma tak podstawowy charakter, że gdybyśmy tylko uświadomili sobie w pełni niemożliwość jej zaspokojenia, zaraz przestalibyśmy robić cokolwiek. Jeśli zaś tak się nie dzieje, to albo dlatego, że nie jesteśmy do końca tego świadomi, albo po cichu jednak liczymy na jakąś formę nieśmiertelności. Może to być nieśmiertelność indywidualna lub też trwałość (być może wieczna) naszych dokonań. Ta druga forma nieśmiertelności miałaby się spełniać w noosferze obejmującej zbiorowe dziedzictwo ludzkości, do którego każdy z nas może dorzucić swoją cegiełkę.
Prowadzi to do założenia, że jest współzależność między charakterem naszych potrzeb a światem. Teilhard uważał, że ewolucja jest ukierunkowana na powstanie człowieka, i że skoro jest w nas pragnienie nieśmiertelności, to znaczy, że istnieje możliwość jego zaspokojenia. Świat nie może zawieść świadomości, którą zrodził. W przeciwnym wypadku byłby wewnętrznie sprzeczny, ponieważ ilekroć rodziłyby się w nim istoty samoświadome, wymierałyby wskutek zniechęcenia, jakie by je ogarniało na myśl, że świat nie jest w stanie zaspokoić ich podstawowych pragnień. Świat nie byłby w stanie podtrzymać swego postępu.
Założenie to jest w zasadzie niemożliwe do udowodnienia. Krytycy tego sposobu myślenia nazywają go iluzją antropocentryczną. Iluzja ta ma swoje źródło w mocnej wersji zasady antropicznej, która głosi, iż wszechświat musi być taki, aby na pewnym etapie jego rozwoju pojawił się człowiek-obserwator. Głoszona w takiej wersji ma ona charakter pozanaukowy, ponieważ jest niefalsyfikowalna i odwołuje się do finalistycznego ujęcia rzeczywistości. Patrząc na świat możemy tylko powiedzieć, co głosi zasada antropiczna w wersji słabej, że człowiek taki, jaki jest, może istnieć tylko we wszechświecie, jaki jest. Jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, iż zaistnienie człowieka było możliwe, chociaż nie było konieczne. Powstał on w drodze swobodnej gry przypadku i konieczności. Co za tym idzie, skłonności jego myślenia mogą być również skutkiem takiej gry, w której znane są tylko reguły, lecz nie rezultaty.
Przyjęcie założenia o możliwości spełnienia przez wszechświat naszej głębokiej potrzeby czynienia dzieła na zawsze, sprawia, że obraz świata jest bardziej spójny z naszymi pragnieniami, a przez to sam świat wydaje się bardziej przyjazny dla człowieka. Na tym wspiera się zasadność akceptacji poglądu Teilharda, który ma przez to charakter bardziej wiary, niż racjonalnego argumentu. W ten sposób człowiek tworzy jednak mit o swoim szczególnym uprzywilejowaniu w świecie, który choć zaspokaja nasze pragnienie nieśmiertelności, może z rzeczywistością nie mieć wiele wspólnego.
Można jednak spróbować bronić Teilharda i pokazać, że może on mieć trochę racji. W refleksji nad światem jako całością dostrzegamy, że każde zjawisko, każdy kształt i instynkt zwierzęcia i sama jego obecność w przyrodzie, mają swoje przyczynowe wyjaśnienie. Na przykład niedźwiedź biały żyje na obszarach polarnych w pierwszym rzędzie nie dlatego, że mądry Bóg takim go stworzył, ale że mechanizm ewolucji wyeliminował stopniowo niedźwiedzie szare i innej maści jako mniej przystosowane do warunków śnieżnego środowiska. Każdy element świata tłumaczy się immanentnie, w ramach tegoż świata, gdyż nie został stworzony osobną interwencją boską, ale po prostu zrodził się z bytu, który go poprzedził w czasie i przestrzeni.
Jednak cały ten proces rodzenia się jednych bytów z innych, oglądany w wielkiej panoramie, budzi usprawiedliwione zdziwienie i domaga się interpretacji. Dlaczego działo się tak, że istoty o szerszym zakresie psychizmu powstawały po tych, o mniejszym zakresie, a nie odwrotnie, bądź raz tak, a raz inaczej? Dlaczego w toku ewolucji nie zaistniał najpierw człowiek, a potem małpy człekokształtne, lecz odwrotnie? Widać tu niewątpliwie ukierunkowane na coraz wyższe formy psychizmu następstwo bytów. Myśl ta pociąga za sobą inne pytanie: Czy wobec tego ewoluujący świat podąża w jakimś kierunku, czy też funkcjonuje chaotycznie, cyklicznie, bądź w jakikolwiek inny sposób? Jaki może być przypuszczalnie finał takiej, ukierunkowanej tendencji?
Już sama możliwość postawienia tych pytań usprawiedliwia rozumowanie Teilharda. Nawet jeżeli jest ono nieweryfikowalne. Oczywiście nie każdego dotyka potrzeba nieśmiertelności. Wielu ludziom może wystarczyć poczucie, że efekty ich życia będą pożyteczne dla wielu ludzi w długim okresie czasu. Podobnie nie wszyscy mają pragnienie nieśmiertelności duszy. Wydaje się, że wielu za Davidem Humem, powiedziałoby: „Nie żałuję, że nie było mnie przed urodzeniem, to dlaczego mam żałować, że nie będzie mnie po śmierci?”
Grzegorz Pacewicz
Fot. NASA
Komentarze
Drogi GP, Piszesz – „Dlaczego w toku ewolucji nie zaistniał najpierw człowiek, a potem małpy człekokształtne, lecz odwrotnie? Widać tu niewątpliwie ukierunkowane na coraz wyższe formy psychizmu następstwo bytów.”
No, ale czy chodzi tutaj o psychizm czy też o istotną w konkurowaniu o przetrwanie inteligencję? Z mojej ograniczonej wiedzy na temat ewolucji naczelnych wynika, że człowiek i współczesne małpy człekokształtne to potomkowie wspólnych przodków. Zatem nasza ewolucja odbywała się równolegle. My zmieniliśmy się pod względem budowy mózgu bardziej a oni mniej. Stwierdzenie, że najpierw były małpy a potem człowiek nie jest tak do końca precyzyjne. Nasz gatunek trafił w ewolycyjnym labiryncie do korytarza na którego końcu była rozwinieta samoświadomośc i psychizm, a inne spokrewnione z nami gatunki uzyskały w tym czasie większą sprawność i bardzo ładne futro. To, że zachwycamy się sami własnymi mózgami jest tylko kolejnym przykładem antropocentryzmu.
Równolegle do ewolucji człowieka dokonywała sie równiez ewolucja w królestwie roślin i nie wydaje mi się aby przebiegała ona w kierunku wyższych form psychizmu. Przypisywanie ewolucji milionów gatunków celowości sprowadzającej sie do wytworzenia Homo sapiens to zwykła pyszałkowatość i nadymanie się.
GP,
podejmujac cytat Jarka: byc moze jako czlowiek myslacy zachwycamy sie soba (czyli wlasna inteligencja) jako przypadkowym wybrykiem natury ? Wybrykiem na tyle zalosnym, ze o ile pod wzgledem zlozonosci systemu oraz danych nam mozliwosciami czlowiek jest czym wyjatkowym i bez watpienia stanowi istote dalej zaawansowana ewolucyjnie, to pod wzgledem naszej zdolnosci wspolzycia z reszta biosfery, ktorej ciagle jestesmy czescia, i od ktorej ciagle zalezymy czlowieczenstwo w swej obecnej formie, trzeba nas uznac raczej za porazke, o ile nie katastrofe.
Patrzac na sprawe z tej strony nalezy sie glebiej zastanowic, czy obecna wersja inteligencji, w jaka natura nas wyposazyla daje nam rzeczywiscie przewage ewolucyjna, czy prowadzi na skraj eliminacji jako gatunku, a w z wiazku z tym czy zycie, ktore ewentualnie przetrwa po nas jako kontynuacja nie stanowi jednak czegos wyzszego pod wzgledem ewolucyjnym. Ewolucyjnie wyzszego, czyli najlepiej dostosowanego do calosci otaczajacych warunkow.
Osobiscie uwazam, ze ewolucja nie ma kierunku. Ma tylko swoje sprzezenia zwrotne, a wiec doszukiwanie sie linearnych zaleznosci w swiecie logiki kolowej jest bezcelowe.
Pozdrowienia,
Jacobsky
Spośród wymienionych przez Pana teorii na wyjaśnienie potrzeby nieśmiertelności zdecydowanie najbardziej przemawia do mnie kryzys wieku średniego.
Pozostale (teoria ewolucji czy „ukąszenie heglowskie”) redukują istotę ludzką do wiązki kabli przewodzących bodźce i reagujących na nie w/g znanego z góry klucza.
Być może, aby ciekawie odpowiedziać na zadane przez Theilhard’a pytania, należałoby wprowadzić do naszego słownika jakieś transcendentalne zmienne, jak np. wolna wola?
Mogłoby się wtedy okazać, że człowiek ma inne poza materialnymi wymiary i być może ich doświadczanie wpływa na jego motywacje i struktury umysłowe. Pogląd ten pojawia sie także w świecie nauki: patrz prace J. Eccles’a nt. ewolucji mózgu i zjawiska świadomości.
Coraz większa komplikacja jest w przypadku ewolucji procesem spadkowym (tzn. poruszaniem sie po najmniejszej lini oporu). To tylko nam się wydaje, że kompliować jest trudniej niż upraszczać. Ale nawet patrząc po „naszemu” natrafiamy na fakty przeczące doskonałosci koplikacji. Przykładem wspomniane już rośliny i fotosynteza (notabene rosliny tez ją zaadoptowały – jeśli dobrze pamietam – od organizmów prymitywniejszych, bakterii). Gdziez nam, prymitywom, do takiego zaopatrywania sie w energię…
Stawiam na kryzys wieku średniego :).
To co wydaje sie byc „celem” ewolucji moze byc tylko trendem ktory odzwierciedla postepujacy wzrost przystosowania gatunkow do srodowiska.
Tyle jest „kierunkow” ile wspolczesnych gatunkow. Mozg czlowieka wydaje sie byc rownie doskonaly jak aparat gebowy jednokomorkowca (i rownie trudny do zrozumienia).
Wrazenie „kierunku” wynika tez z faktu ze zycie powstalo w wodzie. Z definicji wiec organizmy ladowe mogly tylko wylonic sie pozniej (poniewaz ewolucja wymaga mutacji a te zachodza z okreslona niska czestoscia).
Podobne sa konsekwencje tego ze pierwsze „zycie” bylo pojedyncza komorka. Z takiego punktu wyjscia sa mozliwe dwa kierunki ktore prowadza do gwaltownego wzrostu wartosci przystosowawczej: 1) wzrost wielkosci komorki i jej wewnetrzne zroznicowanie albo 2) wielokomorkowosc (rosliny i zwierzeta). Obydwa trendy wystepuja rownolegle.
Z wpisu GP, wg Teilharda: „Swiat nie może zawieść świadomości, którą zrodził. W przeciwnym wypadku byłby wewnętrznie sprzeczny, ponieważ ilekroć rodziłyby się w nim istoty samoświadome, wymierałyby wskutek zniechęcenia, jakie by je ogarniało na myśl, że świat nie jest w stanie zaspokoić ich podstawowych pragnień.”
Rzecz w tym, ze milosc i rozmnazanie dotyczy z natury malo swiadomej czesci ludzkosci. Poziom samoswiadomosci rosnie z wiekiem, a wtedy grozba wymarcia sfrustrowanego gatunku nie jest juz problemem.
Na dotkliwa samoswiadomosc mamy calkiem naturalne lekarstwa: iluzje i zaprzeczenia (mlodzi), otepienie, dewocja (starsi), alkohol (wszyscy), no i samo rozmnazanie z iluzja wiecznego trwania w przedluzonym rodzie.
dzejsek pisze:
„To co wydaje sie byc ?celem? ewolucji moze byc tylko trendem ktory odzwierciedla postepujacy wzrost przystosowania gatunkow do srodowiska.”
Ostroznie ! Rowniez srodowisko ewoluuje pod wplywem sfery ozywionej. Nie mozna traktowac jednego w oderwaniu od drugiego. To ko-ewolucja, uklad dynaminczy, sprzezony wzajemnie. Organizmy ladowe mogly wylonic sie wiec wtedy, kiedy na skutek uprzedmich zmian zainicjowanych przez zycie na Ziemi srodowisko ladowe dokonalo ewolucji na tyle znaczacej, ze „wyjscie” z wody bylo mozliwe. I tak dalej…
Tak a propos to z badan genetycznych wynika, ze potencjal do „wyjscia z wody” istnial na dlugo przed samym dokonaniem sie faktu.
Uhm… „humorystyczna wieczność, zwana potomnością” (Camus) 🙂
PS
moje było do wpisu med-a 🙂
Jacobsky,
Oczywiscie, zgadzam sie ze organizmy swoja obecnoscia zmieniaja srodowisko i to jest czesc presji selekcyjnej, ktora zmienia swoj charakter z czasem. Nie chcialem sugerowac ze srodowisko jest niezmienne.
Natomiast nie bardzo rozumiem ostatnia sugestie o potencjale do wyjscia z wody.Rozwoj pletwy jest kontrolowany przez podobna grupe genow co rozwoj konczyny zwierzat ladowych (np geny Hox). W tym sensie oczywiscie byl potencjal na wyjscie na lad u ryb poprzez modyfikacje pletwy.
Kazde spoleczenstwo sklada sie w wiekszosci ze zwyklych „zjadaczy chleba” , dla ktorych zasadniczym celem zycia jest zapewnienei sobie i swojej rodzinie dostatniego bytowania. Dla tej grupy pragnienie niesmiertelnosci redukuje sie do wyprodukownia wlasnej progenitury a wybor zajecia zawodowego jest w zdeterminowany mozliwosciami intelektualnymi i perspektywami zarobkowymi. Problem pragnienia niesmiertelnosci, o ktorym pisze GB dotyczy zapewne tego nielicznego (okolo 0.1%) fragmentu populacji, ktora widzi przed soba pewna misje do spelnienia, ktora to misja wychodzi poza a czesto nawet stoi w sprzecznosci z pragnieniem spokojnego i dostatniego bytowania. Do tej nielicznej grupy naleza niektorzy naukowcy, artysci, ojcowie narodu, pisarze i im podobne niepraktyczne charaktery. Dla nich spelnienie lub nie ich zamierzen stanowi o poczuciu zwyciestwa lub kleski zyciowej. Ich zyciowe dazenia sa wiec czyms zasadniczo roznym od planu minimum jaki realizuje wiekszosc ich wspolobywateli. Kazdy narod moze bez wiekszego zalu stracic znaczny procent populacji podstawowej. Czasem moze to byc nawet korzystne ze wzgledu na zmniejszenie zaludnienia i odciazenie naturalnego srodowiska. Natomiast strata czlonkow narodowej intelektualno-przywodczej elity oznacza w zasadzie utrate ducha narodowego i zamiane reszty populacji w bezwolna i bezideowa tluszcze. Jest to sytuacja, ktorej bliska jest obecna Polska.
dzejsek,
co do potencjalu: to wlasnie chcialem powiedziec.
Jacobsky,
Spytalem dlatego poniewaz wsrod niektorych kreacjonistow popularny jest tzw „front-loading”. Wedlug tej idei, ewolucja przebiega w okreslonym (z gory) kierunku a nowe gatunki tworza sie w sposob niejako zaprogramowany. Argumentem na front-loading jest istnienie bialek u organizmow ktore sie uwaza za prymitywne ktore pozornie nie maja funkcji. Jeden przyklad to histon H1 ktory ma wazna role u ssakow ale bez niego drozdze i pierwotniaki moga zyc w miare normalnie. Zwolennicy „front-loading” twierdza ze tego typu bialka zostaly wprowadzone do organizmow jednokomorkowych przez stworce po to poniewaz beda przydatne na pozniejszym etapie ewolucyjnym. Ten argument nie ma wiele sensu. Bialka moga miec nie-identyczne funkcje w roznych gatunkach wlasnie w wyniku ewolucji. Ten sam rodzaj bialka moze byc wymagany do zycia w jednym gatunku i tylko pozyteczny w innym poniewaz jest jeszcze inne bialko wypelniajace podobna funkcje (testy na syntetyczne fenotypy u drozdzy odkryly tysiace takich bialek) albo organizm ten wy-ewoluowal tak ze dana funkcja ma tylko marginalne znaczenie.
dzejsek,
na pomysly kreacjonistow nic nie mozna poradzic i wydaje mi sie, ze ich wyobraznia nie ma granic.
Jest dokladnie jak piszesz o bialkach. Nie tylko moga one miec rozne funkcje w roznych organizmach, ale rowniez w roznych komorkach tego samego organizmu wielokomorkowego, i to nie tylko dlatego, ze struktura oraz modyfikacje tych bialek moga byc rozne, ale rowniez dlatego, ze mechanizm ich ekspresji moze byc rozny.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Sadze, ze kluczowym momentem ewolucji byl swego rodzaju ‚wybor’ na sposob przetrwania. Jedna grupa ‚postawila’ na intelekt, druga, na brak inetelektu. Pierwsza droga poszly zwierzeta (z czlowiekiem dzis na szczycie), druga rosliny (z trawami dzis na topie). Oczywiscie moge sie mylic, bo w rzeczywistosci moze sa to marginesy, gdyz dominujacymi gatunkami na Ziemi sa ciagle wirusy (szczegolnie fagi), bakterie i pierwotniaki – w koncu ich jest najwiecej.
Jak widac z dzisiejszej rzeczywistosci oba kierunki okazaly sie w pelni udane, jesli trawy nie przewyzszaja swymi zdolnosciami czlowieka. To tylko z naszego punktu widzenia jestemy lepsi od traw. Dla nich zapewne wylacznie taka trawa jak one same jest esencja ewolucji. W koncu Graminae potrafily skutecznie opanowac najwieksze obszary na Ziemi i gdzie tam ludziom do traw. I jesli spojrzec na to z boku, to chyba jednak milczacym trawom trzeba przyznac racje.
Trudno wyczuc, co bylo kluczowym elementem ewolucji. Chyba takiego czegos nie ma.
Zestawienie swiata roslin i zwierzat ma dla mnie wylacznie znaczenie taksonomiczne, choc jest to podzial w sumie dychotomiczny i jak najbardziej sluszny. Ciekawe, ze jakos natura nie poszla w kierunku powstania czegos w rodzaju super-organizmu, ktory bylby np. zwierzeciem zdolnym do fotosyntezy. Widac nie ma takiej potrzeby (np. ofitosc maerialu roslinnego nie wymusza „poszukiwan” w tej dziedzinie) lub niezbedne kompromisy dla takiego rozwiazania (np. niekompatybilne cykle enzymatyczne – to tylko przypuszczenie) sa zbyt powazne, zeby ow hipotetyczny super-organizm mial jakiekolwiek szanse na przetrwanie. Chyba najdalej dokad zaszla natura w „laczeniu” obydwu krolestw taksonomicznych to tzw. drapiezne rosliny, rosiczki, ale one rowniez powstaly raczej jako odpowiedz na konkretne, bardzo precycyjne warunki srodowiskowe (niedobor azotu i fosforu).
Natomiast czy rzeczywiscie intelekt (w formie, jaka znamy) faworyzuje przetrwanie – rzecz dyskusyjna. Instynkt jest rownie poteznym narzedziem jak doglebna analiza i daje niezle szanse na przetrwanie, nie gorsze niz intelekt. Wydaje mi sie, ze z punktu widzenia ewolucji intelekt (w formie, jaka znamy) jest jak piate kolo u wozu lub klimatyzator wstawiony do samochodu sprzedawanego dla klienta w Arktyce : pewnie, ze i znim samochod pojedzie, ale i bez niego auto sie wspaniale obedzie, zwlaszcza ze klimatyzator pozera sporo energii.
Jak nasz mozg.
Jacobsky
JK,
Wirusy to jest ciekawy przyklad pokazujacy wielosc trendow w ewolucji. Mozna zauwazyc trend ktory prowadzi do zwiekszenia wymiarow organizmu ( ssak jest wiekszy od nicienia a ten od bakterii). Ale w tym samym czasie zachodzi trend redukcyjny w postaci wylonienia sie wirusow ktore nawet nie maja metabolizmu i pasozytow ktore maja zredukowane funkcje. Tak wiec, jak piszesz, wzrost zdolnosci przystosowawczej (mam nadzieje ze dobrze tlumacze angielski fitness) mozna osiagnac roznymi drogami.
Wydaje sie ze Theilhard widzial ewolucje dosc selektywnie.
dlaczego moj komentarz z 2007-07-10 o godz. 21:47 stoi na redzie ?
Jacobsky :
Cos dziwnego w nim znalazl nasz filt. Juz odetkalem…
Sorry.
Bede sie upieral przy twierdzeniu, ze ta dychotomia (z mozgiem i bez mozgu) okazala sie bardzo efektywna, a w ostatecznym rozrachunku to ‚bezmozgi’, czyli trawy, wyszly na tym lepiej. My to oceniamy z naszego punktu widzenia. I z takiej perspektywy oczywiscie lepiej byc madrym czlowiekiem niz bezmyslna roslina. Powtorze, ze z ‚punktu widzenia’ Natury wcale tak nie jest.
jk,
nie ma sie po co upierac. Byc moze, jesli sprawy z ludzkoscia nadal beda szly w tym samym kierunku, to natura nas wypluje (albo sami sie usmazymy w termonukleranym sloncu). Jedyna roznica z trawami bedzie taka, ze przyjdzie nam byc wypluwanymi z pelna swiadomoscia tego faktu 🙂
Wszystko co teraz chodzi, plywa i fruwa nalezy do linii ewolucyjnych ktore sa rownie przystosowane (i mialy rowna doze szczescia od 3 mld lat — przystosowanie moze stac sie niedostosowaniem kiedy zmienia sie srodowisko). Oczywiscie wiele gatunkow jest w tej chwili na skraju wyginiecia ale to moze sie odwrocic w krotkim czasie. Wystarczy jeden wirus rownie patogenny jak HIV i rownie zarazliwy jak wirus grypy, i populacja ludzka moze calkowicie wyginac. Moze tez sie tak stac ze wspomniany wyzej intelekt pomoze nam przetrwac jako gatunkowi.
Organizm czlowieka jest tak zbudowany ze umieranie (czy nawet myslenie o nim) jest uczuciem dalekim od przyjemnosci. Do tego, przynajmniej dla mnie, perspektywa mojej smierci indywidualnej jest bardziej niepokojaca niz perspektywa zaglady calego gatunku (ktora sie wydaje byc prawie pewna, nie do unikniecia).
dzejsek:
A trawy maja ten komfort ‚psychiczny’, ze nie musza myslec o swojej smierci. 🙂 To co piszesz potwierdza moj poglad, ze powstanie inetelektu jest swego rodzaju eksperymentem natury na ‚krotki’ dystans. Dla przetrwania gatunku, czyli dla tego co ewolucyjnie najwazniejsze intelekt ma takie samo znaczenie jak chitynowy pancerzyk, a pewnie o wiele mniejsze. Konkluzja: Pierre Teilhard de Chardin rozprawial o czyms co jest nie tylko ulotnie, ale bardzo, bardzo ulotne. Ale wlasnie intelekt pomogl mu we wzniesieniu tych rozwazan na taki poziom. Trawy chyba jednak chyba chyla swe kiscie uznajac wyzszosc Pierre?a Teilharda de Chardin. Tak sadze. 😉
Intelekt jednak zmienia dosc dramatycznie parametry presji selekcyjnej. Na przyklad, za pomoca intelektu czlowiek kontroluje tempo namnazania (antykoncepcja). Swoja droga, na dluzsza mete to moze doprowadzic do redukcji intelektu poniewaz osobnicy o bardziej sprawnym umysle maja zwykle mniej dzieci.
Rowniez, intelekt moze umozliwic czlowiekowi opanowanie nowej niszy ekologicznej bez istnienia bezposredniej sily selekcyjnej w sensie fizyko-chemicznym. Na przyklad, jezeli czlowiek zasiedli nowa planete, bedziemy miec do czynienia z zupelnie innym jakosciowo skokiem w zdolnosci przystosowawczej ktory nie bedzie obejmowal bezposredniej fizycznej selekcji. Z pancerzykiem chitynowym to sie raczej nie wydarzy.
Mozna tez sobie wyobrazic ze gatunek nasz wyginie przy braku zewnetrznego fizycznego czynnika takiego jak meteoryt albo wirus. Otoz, mozna sobie wyobrazic ze w miare jak cywilizacja ludzka sie homogenizuje, dojdzie do wytworzenia jednorodnego spoleczenstwa z silna dominujaca religia i ze jej przywodca nakaze zbiorowe globalne samobojstwo aby cala ludzkosc poszla do nieba. W tym przypadku intelekt spowoduje samo-eliminacje gatunku.