Potrzeba nieśmiertelności

noon.jpgPotrzeba dokonania dzieła nieprzemijającego – objaw kryzysu czterdziestolatka?

U wspominanego przeze mnie dwukrotnie Pierre’a Teilharda de Chardina („My, dzieci noosfery„, „Człowiek, i co dalej„) można znaleźć rozumowanie, które, jak podejrzewam, jest zradykalizowaną formą kryzysu czterdziestolatka. Przypuszczam, że tak jest, ponieważ z racji wieku kryzys ten jest mi na razie obcy. Sądził on, że człowiek ma ogromną potrzebę, by wysiłki, jakie czyni w ciągu całego życia, nie poszły na marne. To potrzeba świadomości, wyrażona słowami Tukidydesa w „Wojnie peloponeskiej”, iż dokonuje on dzieła nieprzemijającego. Pragnienie to nie wynika jedynie z próżnego oczekiwania zaspokojenia możliwości przekazania swojego imienia potomnym, lecz ma przede wszystkim charakter podstawowego instynktu, że swoim w swoim życiu uczyniliśmy coś trwałego, co będzie istnieć przez długie lata, a może nawet zawsze.

Oczywiście takiej potrzeby nie doświadczamy na co dzień. Teilhard sądzi jednak, że tkwi ona gdzieś w głębinach naszej świadomości i ma tak podstawowy charakter, że gdybyśmy tylko uświadomili sobie w pełni niemożliwość jej zaspokojenia, zaraz przestalibyśmy robić cokolwiek. Jeśli zaś tak się nie dzieje, to albo dlatego, że nie jesteśmy do końca tego świadomi, albo po cichu jednak liczymy na jakąś formę nieśmiertelności. Może to być nieśmiertelność indywidualna lub też trwałość (być może wieczna) naszych dokonań. Ta druga forma nieśmiertelności miałaby się spełniać w noosferze obejmującej zbiorowe dziedzictwo ludzkości, do którego każdy z nas może dorzucić swoją cegiełkę.

Prowadzi to do założenia, że jest współzależność między charakterem naszych potrzeb a światem. Teilhard uważał, że ewolucja jest ukierunkowana na powstanie człowieka, i że skoro jest w nas pragnienie nieśmiertelności, to znaczy, że istnieje możliwość jego zaspokojenia. Świat nie może zawieść świadomości, którą zrodził. W przeciwnym wypadku byłby wewnętrznie sprzeczny, ponieważ ilekroć rodziłyby się w nim istoty samoświadome, wymierałyby wskutek zniechęcenia, jakie by je ogarniało na myśl, że świat nie jest w stanie zaspokoić ich podstawowych pragnień. Świat nie byłby w stanie podtrzymać swego postępu.

Założenie to jest w zasadzie niemożliwe do udowodnienia. Krytycy tego sposobu myślenia nazywają go iluzją antropocentryczną. Iluzja ta ma swoje źródło w mocnej wersji zasady antropicznej, która głosi, iż wszechświat musi być taki, aby na pewnym etapie jego rozwoju pojawił się człowiek-obserwator. Głoszona w takiej wersji ma ona charakter pozanaukowy, ponieważ jest niefalsyfikowalna i odwołuje się do finalistycznego ujęcia rzeczywistości. Patrząc na świat możemy tylko powiedzieć, co głosi zasada antropiczna w wersji słabej, że człowiek taki, jaki jest, może istnieć tylko we wszechświecie, jaki jest. Jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, iż zaistnienie człowieka było możliwe, chociaż nie było konieczne. Powstał on w drodze swobodnej gry przypadku i konieczności. Co za tym idzie, skłonności jego myślenia mogą być również skutkiem takiej gry, w której znane są tylko reguły, lecz nie rezultaty.

Przyjęcie założenia o możliwości spełnienia przez wszechświat naszej głębokiej potrzeby czynienia dzieła na zawsze, sprawia, że obraz świata jest bardziej spójny z naszymi pragnieniami, a przez to sam świat wydaje się bardziej przyjazny dla człowieka. Na tym wspiera się zasadność akceptacji poglądu Teilharda, który ma przez to charakter bardziej wiary, niż racjonalnego argumentu. W ten sposób człowiek tworzy jednak mit o swoim szczególnym uprzywilejowaniu w świecie, który choć zaspokaja nasze pragnienie nieśmiertelności, może z rzeczywistością nie mieć wiele wspólnego.

Można jednak spróbować bronić Teilharda i pokazać, że może on mieć trochę racji. W refleksji nad światem jako całością dostrzegamy, że każde zjawisko, każdy kształt i instynkt zwierzęcia i sama jego obecność w przyrodzie, mają swoje przyczynowe wyjaśnienie. Na przykład niedźwiedź biały żyje na obszarach polarnych w pierwszym rzędzie nie dlatego, że mądry Bóg takim go stworzył, ale że mechanizm ewolucji wyeliminował stopniowo niedźwiedzie szare i innej maści jako mniej przystosowane do warunków śnieżnego środowiska. Każdy element świata tłumaczy się immanentnie, w ramach tegoż świata, gdyż nie został stworzony osobną interwencją boską, ale po prostu zrodził się z bytu, który go poprzedził w czasie i przestrzeni.

Jednak cały ten proces rodzenia się jednych bytów z innych, oglądany w wielkiej panoramie, budzi usprawiedliwione zdziwienie i domaga się interpretacji. Dlaczego działo się tak, że istoty o szerszym zakresie psychizmu powstawały po tych, o mniejszym zakresie, a nie odwrotnie, bądź raz tak, a raz inaczej? Dlaczego w toku ewolucji nie zaistniał najpierw człowiek, a potem małpy człekokształtne, lecz odwrotnie? Widać tu niewątpliwie ukierunkowane na coraz wyższe formy psychizmu następstwo bytów. Myśl ta pociąga za sobą inne pytanie: Czy wobec tego ewoluujący świat podąża w jakimś kierunku, czy też funkcjonuje chaotycznie, cyklicznie, bądź w jakikolwiek inny sposób? Jaki może być przypuszczalnie finał takiej, ukierunkowanej tendencji?

Już sama możliwość postawienia tych pytań usprawiedliwia rozumowanie Teilharda. Nawet jeżeli jest ono nieweryfikowalne. Oczywiście nie każdego dotyka potrzeba nieśmiertelności. Wielu ludziom może wystarczyć poczucie, że efekty ich życia będą pożyteczne dla wielu ludzi w długim okresie czasu. Podobnie nie wszyscy mają pragnienie nieśmiertelności duszy. Wydaje się, że wielu za Davidem Humem, powiedziałoby: „Nie żałuję, że nie było mnie przed urodzeniem, to dlaczego mam żałować, że nie będzie mnie po śmierci?”

Grzegorz Pacewicz

Fot. NASA