Brzozami wiosna się zaczyna

Brzoza w Warszawie 22 marca 2024 r.

W kanonie podręcznikowej wiedzy (na wszelki wypadek sprawdziłem i wygląda na to, że nadal tak jest) jest to, że w klimacie Polski (wychodząc poza najprostsze podręczniki – raczej Europy Środkowej) wyróżnia się sześć pór roku. Do klasycznej czwórki dodaje się sąsiadów zimy: przedzimie i przedwiośnie. Co ciekawe, w podręcznikach nie ma przedlecia i przedjesieni.

Kryterium wyróżniania tych pór to średnia temperatura dobowa. Poniżej 0 st. jest zima, powyżej 15 – lato. Pomiędzy nimi jest wiosna, gdy temperatura z dnia na dzień rośnie, i jesień, gdy spada. Najwyraźniej w Europie Środkowej przejście jest na tyle powolne, że okres, gdy temperatura waha się między 0 a 5 st., jest tak długi, że można wyróżnić dodatkowe pory. Nie wyróżnia się szczególnie zimnej zimy ani szczególnie ciepłego lata. Gdyby zastosować do nich kryterium np. -5 czy +20 st., nie za bardzo miałoby to zastosowanie. Takie doby oczywiście się zdarzają i czasem trwa to kilka dni z rzędu, ale na tyle rzadko i nieregularnie, że ciężko mówić o porze roku. Gdy mówimy o średniej dobowej, poranny przymrozek nie czyni zimy, a wczesnopopołudniowe przekroczenie piętnastu stopni nie czyni lata.

Tropikalne lato wciąż jest w Polsce rzadkością. Klimatolodzy środkowej Europy swoje podziały postanowili więc zastosować po drugiej stronie i wyróżniają przedlecie i polecie (nie przedjesień) dla pór z temperaturą od 10 do 15 st. To się do podręczników szkolnych nie dostało.

Zatem klimatycznie wiosna rozbijana jest na trzy pory: przedwiośnie, wiosnę i przedlecie. W okresie 1991-2020 tak okrojona wiosna w Polsce trwała przeciętnie ok. 30 dni. Od tego nieco odbiega pobrzeże morskie i góry. Zwykle wiosna tam jest dłuższa o kilka-kilkanaście dni. Tylko w Karkonoszach i Tatrach trwa około dwóch miesięcy i przechodzi od razu w termiczną jesień, bez fazy letniej.

Inaczej jest z przedwiośniem. Najdłużej, bo ponad 65 dni, trwa na Pobrzeżu Słowińskim i Kaszubskim, a ok. 60-dniowe przedwiośnie charakteryzuje dość wąski i wygięty łuk mniej więcej od Wrocławia do Gdańska, podczas gdy na wschód od Wisły trwa ono dwa razy krócej. Przedlecie, czyli późna wiosna, trwa w prawie całej Polsce trzydzieści kilka dni (z wyjątkiem wyższych partii gór).

Współcześnie przedwiośnie pojawia się najwcześniej tam, gdzie trwa najdłużej – w rejonie Wrocławia i wzdłuż dolnej Odry – średnio już 21 stycznia. Co ciekawe, formalnie nie kończy ono zimy, a przedzimie. W tych rejonach termiczna zima w ogóle nie występuje albo trwa mniej niż dziesięć dni. Do Warszawy przedwiośnie dociera miesiąc później, na Suwalszczyznę dopiero 5 marca, w najwyższe partie Karkonoszy 15 kwietnia, a Tatr 25 kwietnia. Wiosna w ukośnym pasie od Szczecina przez Poznań po Tarnów przychodzi średnio do 23 marca. Po tygodniu obejmuje już nawet Bieszczady i większość Sudetów, dochodząc do litewskiej granicy na początku kwietnia. (Śnieżka i Kasprowy oczywiście opierają się dłużej). Nadejście przedlecia ma podobny przebieg, przypadając zwykle na ostatnią dekadę kwietnia. Oprócz wysokich gór tym razem najdłużej opiera się Rozewie.

To średnie (z ostatniego 30-lecia). Każdego roku oczywiście jest inaczej. Weźmy choćby obecny. W styczniu w praktycznie całej Polsce było nawet kilka, a może kilkanaście dni zimy ze średnią temperaturą poniżej 0 i pokrywą śnieżną liczoną w dniach, a nie godzinach, jak bywało np. zimą 2019/2020. Następnie przyszedł bardzo ciepły (miejscami i chwilami wręcz letni!) luty. Marzec zaś jest typowo przedwiosenny z epizodami prawie zimowymi i prawie wiosennymi.

W takiej mozaice trudno mówić o porach roku tylko na podstawie temperatury. Pozostaje kolejne kryterium (po długości dnia, według której wiosna zaczęła się 20 marca o 4:07) – zachowanie przyrody ożywionej. Rośliny, zwierzęta i grzyby (oraz cała reszta) mają własne wyczucie pory roku, które jest kombinacją innych kryteriów i ich trwałości. Jeżeli przedzimie przechodzi w przedwiośnie bez etapu zimy, ale nie ma prostego załamania trendów temperatury, nie wiadomo, gdzie postawić granicę. Jednak jest coś, co odróżnia te dwie pory – pierwsza to schyłek wegetacji, a druga to jej początek. Dlatego przyrodnicze przedwiośnie to czas, kiedy zaczyna się kwitnienie.

Są gatunki roślin, które kwitną w Polsce cały rok (przynajmniej w ostatnim ćwierćwieczu). Chociażby stokrotki. Zdarza się, że ich kwiaty przysypuje śnieg, a one to przeczekują i kwitną dalej. One nie nadają się na znacznik granicy. Ale wiele gatunków, nawet jeżeli kwitnie do grudnia-stycznia, to przez kilkanaście dni ma przerwę i ponownie wypuszcza kwiaty w styczniu-lutym. To jest już lepszy znak. Środkowoeuropejscy przyrodnicy jednak bardziej wskazują na gatunki, które kwitną na przedwiośniu, a potem mają przerwę latem, jesienią i zimą. Są to np. leszczyna czy podbiał. Jest ich więcej – wierzby, przylaszczki, zawilce, ziarnopłony itd. Nie wszystkie zaczynają kwitnąć dokładnie w tym samym czasie. Zawilce raczej później niż leszczyna, ale kiedy kwitną wszystkie, można mówić o przedwiośniu. Oczywiście, w marcu jak w garncu, a kwiecień plecień – na takie kwiaty może spaść śnieg, ale to już śnieg przedwiośnia, a nie zimy. Nawet jeśli na jakiś czas wróci zima termiczna.

Należy też pamiętać, że rośliny o rozpoczęciu kwitnięcia czy rozwoju liści decydują nie tylko na podstawie temperatury. Niektóre opierają się przede wszystkim na informacji o długości dnia, o czym parę lat temu pisałem.

Nauka o powtarzalnych w cyklu rocznym aspektach przyrody, zwłaszcza roślin, to fenologia i wyróżniane na jej podstawie pory roku nazywa się fenologicznymi (skojarzenie z fenotypem uzasadnione). W Polsce wyróżnia się osiem: przedwiośnie (zaranie wiosny), pierwiośnie (wczesna wiosna), pełnię wiosny (wiosna), wczesne lato, pełnię lata (lato), wczesną jesień, jesień i zimę. Niektórzy wyróżniają jeszcze późne lato i późną jesień (szarugi), a zimę dzielą na przedzimek, pełnię zimy i spodzimek. Pisał o tym kiedyś u nas GP. Nazwy mogą się pokrywać z nazwami pór termicznych, ale terminy tylko z grubsza.

Mieszkam na miejskiej wyspie ciepła i fenologiczne przedwiośnie obserwuję już od końca stycznia. Generalnie w literaturze pisze się o marcu, choć może być też luty albo kwiecień. Objawów pierwiośnia, czyli wczesnej wiosny, jeszcze nie widzę. Podręczniki każą czekać co najmniej do połowy kwietnia na zachodzie Polski, do połowy maja w Polsce północnej, a w północno-wschodniej wręcz do jego drugiej połowy. Tyle że podręczniki opierają się na danych z połowy XX w. Patrząc na zachowania wielu ludzi, ich świat wciąż tkwi w połowie XX w., czyli w świecie węgla, ropy i betonu, ale przyroda ma inne zdanie i widzi globalne ocieplenie.

Fenologia jest stabilniejsza niż pogoda, ale też się zmienia. Wśród wielu danych, którymi dysponuje IMGW (ostatnio pisałem o hydrologii, dość już dawno o zlodzeniu jezior), są dane agrometeorologiczne o warunkach ważnych dla rolnictwa. To nie tylko dane o suszy glebowej czy przymrozkach, ale też datach rozpoczęcia pór fenologicznych. Według danych uśrednionych z okresu 2007-21 wszędzie, poza Suwalszczyzną, powinno już być przedwiośnie, choć na Podhalu, Pomorzu Nadwiślańskim i Podlasiu (i wyspowo koło Sandomierza, Kalisza i Częstochowy) dopiero powinno się zaczynać. Na wczesną wiosnę trzeba jeszcze poczekać, choć najkrócej powinno to trwać w Opolu, gdzie średnia z ostatnich kilkunastu lat to pierwsza dekada kwietnia. Wbrew pozorom i prostym układom termicznym to wcale nie dolina dolnej Odry pierwsza wita wiosnę. Przy czym dotyczy to obserwacji przy stacjach meteorologicznych, a nie zdziwiłbym się, gdyby na niektórych stokach doliny dolnej Odry w rejonie Cedyni było to wcześniej niż w Opolu i Tarnowie, które zwykle są podawane jako pierwsze.

W drugiej dekadzie kwietnia pierwiośnia można spodziewać się już w dużej części Polski, choć mapa jest dość nieregularna. Dotyczy to doliny całej Odry i większości Wisły, łącznie z Górnym Śląskiem i Toruniem, gdzie przedwiośnie wcale nie jest takie wczesne, rozciągając się na całą Kotlinę Sandomierską. W trzeciej dekadzie kwietnia powinno objąć centralną i północną Wielkopolskę, resztę Pomorza, Sudety, Beskidy, Jurę, Góry Świętokrzyskie i cały prawy brzeg Wisły, nie wyłączając Suwalszczyzny. Tylko Podhale musi czekać do początku maja. Jak widać, dane podręcznikowe już się zdezaktualizowały. Na wschodzie i północy różnice są tu większe niż na zachodzie. Oczywiście, każdego roku może być nieco inaczej, niż podaje średnia. W zeszłym roku najszybszy był Tarnów, przed średnią były Siedlce czy Poznań, za to ociągały się Sudety i Mazury (Suwałki doświadczyły pierwiośnia wcześniej niż Mikołajki).

IMGW za początek wczesnej wiosny (pierwiośnia) przyjmuje kombinację trzech czynników: kwitnięcie czeremchy i mniszka oraz rozwój liści brzozy. Rzeczywiście – o ile rozety liści mniszka już widzę całkiem pokaźne, to pędów kwiatowych jeszcze nie. Pojedyncze obserwacje już jednak są zgłaszane do serwisu iNaturalist – widziano je w Chorzowie, Krakowie, Warszawie i Wrocławiu. Wciąż to raczej czas przedwiośnia, gdy kwitną geofity, czyli rośliny z pączkami kwiatowymi zimującymi w ziemi. Wykorzystują czas, zanim jedne drzewa zakwitną (jabłonie czy wiśnie), a inne wypuszczą liście i zacienią dno lasu. Co do brzozy liście wciąż czekają w pąkach. Wiosna biologiczna zacznie się, kiedy z nich wyjdą na zewnątrz.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek. licencja CC BY-SA 4.0