Szczeżuja od fengszuja

Kilka dni temu zaprowadziłem studentów nad Wisłę, żeby pokazać im elementy pracy terenowej. Na plaży zauważyłem muszlę małża nieco inną niż zwykle.

Od razu zastrzegę, że nie jestem biegły w rozpoznawaniu małży. Owszem, racicznice są charakterystyczne, ale już szczeżuje i skójki sprawiają mi problem. Pewnie z dobrym kluczem i miarką coś tam bym obstawił, ale zwykle nie mam ich pod ręką. Nawet specjaliści miewają kłopot, gdy pokaże im się samo zdjęcie. Uznałem, że to dobra okazja do przetestowania aplikacji, o której kiedyś pisałem.

Aplikacja dość zdecydowanie stawiała na szczeżuję chińską (Sinanodonta woodiana), zwłaszcza w przypadku zdjęcia od boku (od strony zamka nabierała wątpliwości). Wynika to z bardziej czerwonego koloru i (pół)kolistego kształtu niż u polskich szczeżuj i skójek. Skontaktowałem się z Anną Marią Łabęcką, która zna się na tym gatunku jak mało kto – potwierdziła. Nie byłem zaskoczony. Szczeżuja chińska pod koniec ubiegłego wieku była w Polsce ciekawostką znaną z jezior konińskich o wodach stale podgrzanych, bo służących za chłodnice elektrowni. Występują tam organizmy znane z basenu Morza Śródziemnego czy Oceanu Indyjskiego, ale wiele z nich nie ma dużej szansy na ekspansję.

Szczeżuja chińska to nie jest nurzaniec śrubowy, który wymaga stale podgrzanej jak na środkowoeuropejskie warunki wody. Może przetrwać w chłodniejszym środowisku, a nawet się rozmnożyć. W XXI w. odkrywano więc kolejne siedliska. Początkowo głównie w dorzeczu Noteci, Warty i wreszcie Odry, zgodnie z siecią hydrograficzną, w której leżą konińskie jeziora. Nie trzeba było długo czekać, żeby pojawiły się w reszcie kraju, nawet w chłodniejszych rejonach, jak pogranicze mazowiecko-podlaskie. Są podejrzenia, że elektrownia Ostrołęka pomogła im się utrzymać. Zasadniczo częściej można się spodziewać tego gatunku w cieplejszych okolicach, raczej pod Rzeszowem czy Wrocławiem niż pod Suwałkami czy Chojnicami, ale już klimat Beskidów nie stanowi problemu.

Nazwa szczeżuja chińska ma sens. To nie jest taki przypadek jak miłorząb japoński, który naturalnie żył w Chinach, a w Japonii jest równie obcy co w Polsce. Za jej ojczyste siedlisko uznaje się dorzecza Amuru i Jangcy, czasem rozszerzane w stronę Indochin. Klimat Amuru nie jest szczególnie gorący, więc szczeżuja chińska, podobnie jak ryby z tego regionu – amury i tołpygi – choć woli cieplejsze rejony, daje sobie radę w Polsce, a nawet w cieplejszych kawałkach Szwecji.

Amury i tołpygi nie są wymieniane przypadkiem. Szczeżuja chińska potrzebuje ich do rozwoju i rozprzestrzeniania. Co prawda nie jest wybredna i potrafi wykorzystać europejskie gatunki ryb karpiowatych. Larwy szczeżui (nie tylko chińskiej) to glochidia – nazwa nawiązuje do greckiego grotu, bo mają haczyki. Służą do przyczepiania się do ryb, na których larwy pasożytują. Dorosłe szczeżuje, jak to małże, mimo osiadłego trybu życia potrafią trochę pełzać, ale praktycznie cały ciężar dyspersji spoczywa na larwach, a właściwie ich żywicielach. Wszystko wskazuje na to, że szczeżuje chińskie właśnie w takiej postaci trafiły do Polski. Ślady prowadzą do Węgier w latach 80. i transportu materiału zarybieniowego – właśnie amurów i tołpyg.

Transport z materiałem zarybieniowym to podstawowy środek dyspersji szczeżui chińskiej. Odra, Wisła, nawet Narew to miejsca, gdzie ją można spotkać, ale najczęściej znajduje się ją w stawach hodowlanych. Udokumentowany jest bodaj jeden przypadek celowego wprowadzenia szczeżui chińskiej do europejskiego zbiornika w celu produkcji pereł. Wszystkie inne to wprowadzenia nieświadome. Rybacy, czyli główni odpowiedzialni za jej rozprzestrzenianie, wcale nie chcą tego robić, ale najwyraźniej nie zadają sobie dość trudu, żeby temu przeciwdziałać (larwy są mikroskopijne, nie wystarczy rzut okiem). W cieplejszych regionach może się to na nich mścić, bo choć z reguły glochidia są stałym elementem, z którym ryby muszą żyć i najczęściej ich pasożytnictwo jest znośne, to czasem przyczepi się ich tak dużo, że odbija się na produkcji rybnej.

Przyrodników bardziej martwi to, że szczeżuja chińska wyparła europejskie szczeżuje choćby z Balatonu. Jest też inna kwestia. Interakcje małży i ryb nie sprowadzają się do pasożytnictwa glochidiów i zjadania małży, zwłaszcza mniejszych, przez ryby. We wnętrzu małży rozwijają się larwy różanki, ryby w Polsce bardzo pospolitej, ale w skali Europy zagrożonej. Europejskie małże znoszą to z godnością, tymczasem szczeżuja chińska wypluwa ikrę różanki, nie pozwalając jej się rozmnożyć.

Na razie w Polsce, mimo cech inwazyjności, szczeżuja chińska nie stanowi dużego zagrożenia dla rodzimych małży i ryb. Mimo wszystko warunki cieplne jej nie sprzyjają, zwłaszcza w wodach o bardziej naturalnym charakterze. Niemniej inwazyjność jest faktem (jeszcze kilka lat temu w Wiśle była notowana albo na południu, albo w Zbiorniku Włocławskim, a teraz już też pomiędzy) i nie wiadomo, do czego doprowadzi.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek. licencja CC BY-SA 4.0