Rewizja nienadzwyczajna

W połowie drugiej dekady obecnego wieku Komisja Europejska zapowiedziała przegląd czterech dyrektyw wodnych: ramowej dyrektywy wodnej, dyrektywy ds. wód podziemnych, dyrektywy ds. środowiskowych norm jakości i dyrektywy powodziowej. Trwał kilka lat. Jedni eksperci analizowali relacje zapisów pod kątem zgodności prawej. Inni konsultowali uwagi nadsyłane przez krajowe instytucje odpowiedzialne za stosowanie tych dyrektyw oraz inne organizacje – od izb przemysłowych po organizacje ekologiczne.

Uwagi były różne. Wśród organizacji ekologicznych powstało wrażenie, że prowadzą one do osłabienia ochrony wód, więc podjęły kampanię na rzecz utrzymania dotychczasowych przepisów. W ramach konsultacji nadesłano prawie 400 tys. uwag brzmiących identycznie, bo podpisanych pod szablonem przygotowanym przez jedną z nich. Kampania pod nazwą Living Rivers była najaktywniej prowadzona przez niemiecką gałąź WWF i to z Niemiec spłynęła mniej więcej połowa uwag zaklasyfikowanych jako pochodzące od zwykłych obywateli.

Rewizja dyrektyw trwała i trwała, a termin ogłoszenia jej wyników przesuwał się i przesuwał. Stawało się jasne, że może nie uda się jej zakończyć w tej kadencji KE, co oznacza nowe rozdanie, nowych ekspertów i kolejne lata analiz. Przyspieszono więc sprawy i najpierw wypowiedzieli się prawnicy, stwierdzając, że zapisy są spójne. Wreszcie w grudniu 2019 r. pojawił się raport firmowany już przez nowo powołaną komisję, która uznała, że trzeba go opublikować albo już, taki, jaki był, albo nie wiadomo kiedy. Raport miał prawie 200 stron z odpowiednim roztrząsaniem szczegółów, ale praktyczna konkluzja była taka, że dyrektywy są super i nie trzeba zmieniać ani przecinka. Na stronie Livingrivers.eu ogłoszono zwycięstwo i mniej więcej od roku jest już niedostępna.

To jasne, że nie ma takiego aktu prawnego, który nie wymagałby żadnych korekt, więc trwają różnego rodzaju prace analityczne. Właśnie dyrekcja generalna UE ds. środowiska opublikowała propozycję nowelizacji ramowej dyrektywy wodnej, głównie porządkującą kwestie monitorowania zanieczyszczeń. Część zmian polega na aktualizacji listy tzw. substancji priorytetowych, czyli takich, których usunięcie ze środowiska wodnego jest priorytetem UE, oraz aktualizacji środowiskowych norm jakości dla tych już monitorowanych. Aktualizacje są wykonywane co kilka lat i są rutyną. Nie będę się rozpisywał o tym, co dodano, co usunięto, a czemu zmieniono normę. Wspomnę tylko, że wśród nowych substancji pojawiły się diklofenak, ibuprofen czy glifosat. Dodano też pozycję „suma wszystkich substancji aktywnych pestycydów”, ale jak będzie mierzona, ciężko powiedzieć (czy np. toksyna Bt stosowana w rolnictwie ekologicznym też będzie analizowana?).

Kolejną aktualizacją jest dopuszczenie do monitoringu metod zdalnych (np. zdjęć satelitarnych) i innych bliżej niesprecyzowanych (w stosunku do pierwotnej wersji z 2000 r.) tam, gdzie to możliwe. To ładnie brzmi, ale biorąc pod uwagę, że podstawowy monitoring opiera się głównie na składzie taksonomicznym zespołów organizmów wodnych, niewiele się zmieni. Nie ma takich zdjęć satelitarnych, które pozwolą na liczenie prążków na pancerzykach okrzemek. Bardziej obiecujące jest dopuszczenie metod pasywnych do badania zanieczyszczeń chemicznych i włączanie zaawansowanych badań, np. w tkankach ryb, dopiero po stwierdzeniu obecności zanieczyszczeń tymi mniej dokładnymi metodami.

Najważniejszą zmianą jest kategoryzacja zanieczyszczeń chemicznych innych niż substancje priorytetowe. Ramowa dyrektywa wodna pod tym względem była daleka od ideału. Zasadniczo parametry służące do oceny stanu wód dzieli na elementy: 1. biologiczne, 2. hydromorfologiczne i 3. chemiczne i fizykochemiczne. Te ostatnie z kolei na ogólne i specyficzne. Ogólne to warunki termiczne, tlenowe, odczyn, zasolenie i trofia (w jeziorach też przezroczystość). Specyficzne zaś to zanieczyszczenie substancjami priorytetowymi i pozostałymi.

Tyle wyszło z Parlamentu Europejskiego. Całkiem OK, ale twórcom dyrektywy tak naprawdę chodziło o coś innego. RDW miała dać decydujące znaczenie elementom biologicznym. Prawda jest zaś taka, że ekosystemy naturalne mogą całkiem nieźle funkcjonować nawet przy stężeniach rtęci, ołowiu czy benzo(a)pirenu wyższych niż uznawane za bezpieczne dla człowieka. Stąd pomysł na rozdzielenie stanu ekologicznego z klasyfikacją wskazującą stopień odchylenia od warunków naturalnych, od stanu chemicznego zachowującego binarny charakter spełniania lub nie norm toksykologicznych. Wody mogą mieć równocześnie dobry stan ekologiczny i nie mieć dobrego stanu chemicznego, bo organizmy w nich żyjące mogą być dostosowane do naturalnie podwyższonych stężeń niektórych substancji priorytetowych. Włączenie jednak tych ostatnich do klasyfikacji stanu ekologicznego sprawia, że rozgraniczanie między nim a stanem chemicznym traci sens.

Dlatego dość szybko powstały przewodniki do interpretacji RDW. Wciąż powstają nowe, obecnie jest już ich prawie 40. Są wydawane przez Komisję Europejską – zawsze z adnotacją, że nie są źródłem prawa, ale w praktyce są tak traktowane. Wyjaśniono w nich, że substancje priorytetowe i kilka niepriorytetowych, ale znajdujących się w odpowiedniej dyrektywie (np. DDT), to elementy chemiczne i nie mają związku ze stanem ekologicznym.

Rzecz w tym, że o ile ogólne elementy fizykochemiczne rzeczywiście nieźle współgrają z elementami biologicznymi, o tyle pozostała cała grupa zanieczyszczeń specyficznych, które mają się do niego słabo, a nie zostały włączone do klasyfikacji stanu chemicznego. RDW przejęła zapisy kilku starych dyrektyw i w jednym z załączników podaje, że głównymi zanieczyszczeniami mogą być metale, arsen, cyjanki, biogeny, węglowodory itd. Część węglowodorów i kilka metali to substancje priorytetowe. Biogeny to ogólne elementy fizykochemiczne. Większość jednak nie pasuje ani tu, ani tu.

W literaturze zaczęto je nazywać zanieczyszczeniami specyficznymi dla dorzeczy, bo może być tak, że są problemem w jednym regionie, a w innym już nie. Przykładowo w Szwecji za takie zanieczyszczenie uznaje się siarczany. W Polsce jednym z głównych centrów zanieczyszczenia takimi substancjami jest Górnośląski Okręg Przemysłowy, podzielony między dorzecza Odry i Wisły, więc i tak uznanie czegoś za zanieczyszczenie specyficzne w praktyce oznacza cały kraj (nikt nie wyłącza dorzecza Niemna czy Pregoły). Trochę o tym już pisałem.

Dla ekspertów to jasne, że chociażby cynk jest zanieczyszczeniem bardziej podobnym do ołowiu niż azotu. Jednak dotychczas ołów był elementem klasyfikacji stanu chemicznego, a cynk, jeżeli w ogóle był uwzględniany, to jako element stanu ekologicznego. Wiąże się to z niekonsekwencją w sposobie ustalania norm środowiskowych. Dla ogólnych elementów fizykochemicznych normy te powinny odpowiadać warunkom naturalnym, odpowiadającym dobremu stanowi ekologicznemu. Ponieważ stan ekologiczny jest przede wszystkim klasyfikowany na podstawie stanu elementów biologicznych, niektóre kraje uznały, że w praktyce odpuszczą klasyfikowanie elementów fizykochemicznych na zasadzie pewnej tautologii – jeżeli w danej rzece elementy biologiczne są w stanie dobrym, to z definicji poziom biogenów, zasolenia, zakwaszenia itd. jest w stanie dobrym. Niezależnie od rzeczywistego stężenia. Większość jednak uznaje, że są pewne normy bardziej ogólne. Klasyczne podejście, w Polsce stosowane do 2016 r., wskazywało jakiś poziom stężenia danej substancji jako normę. Jednak chociażby zasolenie jeziora przymorskiego czy ramion delty rzeki ma prawo być znacznie wyższe niż potoku górskiego i zgodnie z duchem RDW nie mogą mieć one tej samej normy. W skali Europy również wody Skandynawii mogą mieć np. naturalny poziom biogenów o rząd wielkości niższy niż wody Kotliny Panońskiej.

Stąd od kilku lat trwają prace nad harmonizacją metod ustalania kryteriów dobrego stanu ekologicznego ogólnych elementów fizykochemicznych. Harmonizacji metod, a nie samych kryteriów – właśnie ze względu na regionalne różnice geochemiczne. Tymczasem RDW dla zanieczyszczeń specyficznych przewiduje metody ustalania norm takie same jak dla substancji priorytetowych. Decydować ma nie poziom naturalny, jak w przypadku biogenów czy zasolenia, ale poziom ustalony metodami ekotoksykologicznymi. W przypadku substancji syntetycznych poziom naturalny powinien być równy zeru, ale w przypadku węglowodorów na terenach roponośnych naturalne stężenia mogą znacznie przekraczać wartości dopuszczalne toksykologicznie. Normy dla stanu chemicznego są ustalane dla całej Unii i nie ma miejsca na lokalną specyfikę.

Dlatego od kilku lat w gronach ekspertów od stanu ekologicznego (a w mniejszym stopniu od stanu chemicznego – zwykle to nie są te same osoby) trwały dyskusje zawsze zakończone wnioskiem: zanieczyszczenia specyficzne powinny być elementami stanu chemicznego, a nie ekologicznego. I właśnie taką zmianę proponuje obecnie Komisja Europejska. Cynk czy arsen nie staną się substancjami priorytetowymi (choć tak się akurat składa, że wśród nowych substancji priorytetowych pojawi się srebro, które dotychczas w Polsce było badane jako zanieczyszczenie specyficzne), ale przestaną być łączone z takimi substancjami jak azot czy fosfor. Propozycja sankcjonuje również nazwę „specyficzne dla dorzecza”, która dotąd nie występowała w dyrektywie.

Skoro już ruszono podstawami klasyfikacji niepriorytetowych zanieczyszczeń chemicznych, do nowej kategorii trafią kolejne pozycje. Po pierwsze, cztery substancje priorytetowe, które przez lata okazały się prawie nie występować w wodzie, stracą ten status, ale ich środowiskowe normy jakości zostają. Z czasem tabela może się wypełnić kolejnymi pozycjami, bo propozycja podtrzymuje zapis o harmonizacji ich norm środowiskowych w sposób taki jak pozostałych elementów stanu chemicznego. Do zanieczyszczeń tych mogą dołączyć nie tylko substancje chemiczne rozpuszczone w wodzie, ale też nano- i mikroplastiki oraz mikroorganizmy chorobotwórcze, przy czym od razu zaznaczono, że wystarczy obecność materiału genetycznego, co sugeruje metody monitoringu inne niż z klasycznym mikroskopowaniem miana bakteryjnego.

Pewnym niuansem jest kolejna propozycja dotycząca monitoringu elementów chemicznych – obecnie obowiązek monitorowania substancji priorytetowych dotyczy tych wód, w których zlewniach są uwalniane, a pozostałych substancji zanieczyszczających w tych, w których są uwalniane w znaczących ilościach (co to są znaczące ilości, dyrektywa nie precyzuje; polskie Rządowe Centrum Legislacji taki zapis zapewne uznałoby za niewłaściwy). Według propozycji ma to dotyczyć też wód, w których zlewniach są one zdeponowane. To reakcja na fakt, że wiele substancji priorytetowych jest wycofanych z użytku i oficjalnie już nikt ich nie zrzuca do wód, natomiast wciąż są obecne w osadach dennych.

Kolejne zmiany mają charakter porządkowy. Jedna dotyczy usunięcia zapisu, że KE wyznaczy wykaz punktów do interkalibracji metodyk stanu elementów biologicznych. Następna tego, że interkalibracja ta zajmie 18 miesięcy. Zajęła raczej 18 lat, więc żeby nie wyglądało głupio, lepiej wyciąć wymóg, który okazał się nie do spełnienia i nie ma racji bytu.

Zatem wbrew podyktowanemu głównie kwestiami wizerunkowymi komunikatowi, że ramowa dyrektywa wodna (i jej dyrektywy córki) nie będzie poddana rewizji, ta rewizja nadchodzi. I bardzo dobrze, bo pozwoli na naprawę błędu sprzed ćwierćwiecza.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC BY 3.0