Monoteizm tylko dla elit

Chrześcijaństwo uznaje się generalnie za monoteizm, czyli wiarę w Jedynego Boga. To wersja dla wykształconych.

Monoteizm pojawił się po raz pierwszy najpewniej za czasów egipskiego faraona Echnatona – próbował wprowadzić w miejsce politeistycznego kultu wielu bogów, często odmiennych w różnych miastach, religię obdarzającą Słońce wyłącznym kultem. Najwyraźniej mu nie wyszło, skoro jego imię starto z inskrypcji, starając się strącić zwolennika zmian w odmęty zapomnienia.

Kolejną, tym razem nadspodziewanie udaną, próbę podjął adoptowany książę egipski Mojżesz. Jak podaje Biblia, złożona z częściowo sprzecznych tradycji prawie tysiąclecie później, wywodził się on z jednego z hebrajskich plemion – z rodu Abrama. Temuż Abramowi ukazał się Bóg, zmieniając jego imię na Abraham (z Wielkiego Ojca na Ojca Wielu) i obiecując mu liczne potomstwo – wówczas największe dobrodziejstwo. Abstrahując od poglądów historyków podważających coraz częściej istnienie nie tylko Abrahama, ale i Mojżesza czy nawet Dawida, już uważna lektura tekstu biblijnego wskazuje, że Abram-Abraham niekoniecznie uznawał istnienie Boga jako Jedynego. Raczej czcił jednego boga, którego nazywał Elohim (gramatycznie to liczba mnoga) i uznawał za opiekuna swego plemienia. Być może także za stwórcę, ale w starożytności w wielu miastach czczono jakiegoś boga-stwórcę, innego niż w mieście obok. Raczej nie za sprawiedliwego sędziego wszystkich ludzi na świecie. Pojęcie Jedynego Boga-Absolutu jeszcze nie mieściło mu się w głowie, było poza sferą wyobrażeń pustynnych nomadów.

Mojżesz, zaznawszy objawienia boga jego ojców, mając porządne egipskie wykształcenie, był w stanie wykształcić inną reprezentację boga – już jako Boga, który przedstawił mu się imieniem Jestem, zapisywanym w spółgłoskowym alfabecie literami jod-he-waw-he (w zasadzie więc nie mamy pewności, jak brzmiało – Jahwe to tylko najbardziej prawdopodobna wersja). A więc który nie tylko jest przy swoim ludzie, ale też jest jedynym bóstwem, które jest, czyli istnieje (Jestem, który Jestem). Powtórzmy: chodzi o Boga, który nie jako jedyny jest czczony pośród wielu bóstw innych ludów, ale jako jedyny istnieje. A więc bóstwa innych ludów to bóstwa nieistniejące, fałszywe. Biblia zrównywała zwykle wyobrażenia o tych bóstwach z ich przedstawieniami, najczęściej posągami, które określa mianem bałwanów.

Ale Izraelici prowadzeni przez Mojżesza na pustyni i potem w Kanaanie absolutnie nie byli monoteistami. Pierwsze z Dziesięciu Przykazań głosi: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Ktoś tu wspomina o istnieniu jednego tylko boga, czyli Boga? Nie, broni się obdarzania czcią innych bogów. Zajrzyjmy jeszcze do Biblii, 20. rozdziału Księgi Wyjścia. Bóg mówi:

(2) Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.

(3) Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!

(4) Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!

(5) Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym (…).

A więc w tekście przeznaczonym do wyuczenia się dla prostego człowieka Bóg określa się jako ten konkretny bóg, który dokonał tego, a tego. Nie wolno mieć innych bogów (cudzych = innych ludów) obok, przed, czyli na tym samym poziomie. Nie wolno ich czcić, cześć należy się tylko Jahwe. Jeśli jednak masz ich za sobą, gdzieś tam z tyłu, jeśli przyjmujesz ich istnienie, ale ich nie czcisz, jeśli jesteś człowiekiem zabobonnym i całe życie wierzyłeś w istnienie rozmaitych bytów wysoko na niebie, nisko na ziemi i wodach wokół – nie musisz rozstawać się z podstawowym poglądem, na którym budowałeś swoje rozumienie świata. Co prawda gdy Izraelici spróbowali sprowadzić Jahwe do bożka, odlewając mu posąg w postaci złotego cielca, Mojżesz zapałał gniewem i polała się krew.

Jego wizja kultu nie spotkała się ze zrozumieniem. Dalsza lektura ksiąg biblijnych wskazuje, że Izraelici byli henoteistami – czcili odległego Boga Jahwe, stwórcę świata, gdzieś w sanktuarium, potem w świątyni, do której można udać się w święta, jeśli pieniądz pozwoli, ale nie wyrzekli się miejscowych bóstw kanaanejskich, którym stawiano ołtarze (czy aszery w postaci prostego pala) i składano ofiary (zdarzało się, że z ludzi). Prawie wszyscy królowie Izraela i spora część władców Judy preferowała nawet inne niż jahwizm kulty.

Zmiany zaszły w czasie niewoli babilońskiej. Do Jerozolimy wrócili potem ci nieliczni, którzy poglądami odróżniali się od henoteistycznej większości. Teksty pozostawiły po sobie nie niepiśmienne masy, ale oświecone monoteistyczne środowiska kapłańskie. Monoteizm nie był wśród Żydów niczym dziwnym w czasach Chrystusa, a synkretyczni Samarytanie mieli u nich jak najgorszą opinię (nie tylko z powodów religijnych).

Dużo się zmieniło, gdy po śmierci Chrystusa uczniowie poszli z nauczaniem w świat. Niewielka sekta ewoluowała w największą religię Ziemi.

W starożytnym Rzymie, mimo greckich wpływów i wykucia w ich filozofii pojęcia najwyższego bytu, niekoniecznie osobowego, do monoteizmu odnoszono się z niezrozumieniem. Obywatel mógł czcić dowolnych bogów, pod warunkiem że czcił również bóstwo państwa i miasta. Inaczej narażał je na gniew. Dla Rzymianina, wielbiącego dziwne bóstwa dalekiej Azji, ale też spersonifikowane pojęcia abstrakcyjne (zwracającego się do bóstwa niezależnie, czyś jest bogiem, czy boginią), nieuznawanie oficjalnych bóstw państwowych było nie do pomyślenia. Aż do czasu, gdy chrześcijanie zaczęli wypierać wyznawców innych religii. Najpierw w Cesarstwie.

Misjonarze propagujący wiarę w Chrystusa pośród barbarzyńców nie wchodzili z przywódcami chrystianizowanych ludów w dysputy o istnieniu (bądź nie) dotychczas wyznawanych bóstw. Nie wymagali stwierdzenia, że dalecy Odyn czy Thor z Asgardu nie istnieją, ani nawet porzucenia całej reszty domowej i przyrodniczej ciżby, którą od wieków ludzie zapełniali świat. Wykształciliśmy jako gatunek nastawienie intencjonalne, pozwalające traktować najrozmaitsze zjawiska jako efekt świadomego i celowego działania. I tak świat zapełniły elfy, sylfy, wróżki, skrzaty, gnomy, krasnoludki, trolle, koboldy, rusałki, nimfy, południce, topielice, utopce, strzygi, wampiry, wilkołaki, wiły…

Wszyscy wiedzieli, że istnieją. To nie podlegało dyskusji. Nie było nauki inaczej tłumaczącej świat. Dziwni przybysze z dalekich krain nie kwestionowali tak oczywistych spraw. Mówili wszakże, że ich bóg jest tym jedynym, prawdziwym Bogiem, który da im życie wieczne po śmierci, stworzył świat i zamieszkujące go stworzenia. To tego Boga trzeba czcić, jemu służyć.

Co zatem z nadludzkimi istotami? Nie zaprzeczamy oczywistościom… Ach, uzdrawiające źródło? Znamy tę historię, taki, a taki święty też tak umiał mocą Bożą. Tak naprawdę to on uzdrawiał, wybudujemy kapliczkę pod jego wezwaniem i będzie to czynił nadal. Tylko oficjalnie i na większą skalę.

A jeśli coś z niczym chrześcijańskim nam się nie kojarzy? Hm, to jakieś istoty, które nie należą do Boga, a zatem nie należy oddawać im czci. A kto mógłby pragnąć podstępnie boskiej czci? Ano Szatan.

W ten sposób odgrywający w Ewangelii nie tak znów dużą rolę diabeł stał się głównym wręcz bohaterem ludowej religijności. Przewodząc rzeszy czarownic i złych duchów, odpowiadał za niepogodę, głód, brak mleka w wymionach krów, choroby… Dorobiono mu na podobieństwo greckiego Pana rogi i kopyta. W końcu zaczął płodzić dzieci z czarownicami i dawać im nadludzkie zdolności… Co kiedyś czynił ze złośliwości chochlik, teraz wyczyniał z czystego zła sam diabeł lub jakiś jego pomocnik. Wykształceni ludzie Kościoła łapali się nieraz za głowę, słysząc o wywoływaniu deszczu i tym podobnych ceremoniach, ale byli w zdecydowanej mniejszości. Z biegiem czasu – wręcz mikroskopijnej.

Ale przecież dziś jest inaczej… Czy rzeczywiście? Walcząc oficjalnie z zabobonem, Kościół dopuszcza po cichu albo i głośno rozmaite bzdury niezgodne nie tylko z fizyką czy biologią, ale i teologią. Kilka lat temu duchowny widzący Szatana w czerwonych paznokciach poniósł konsekwencje, ale nominalni katolicy kultywują cały czas rozmaite przesądy, horoskopy, wróżby. Większość z nich przestała z oświeceniem wierzyć w różne wpływające na ich życie duszki. Pozostał rozbudowany kult świętych i Matek Boskich, uznawanych niekiedy przez co mniej wyedukowanych wiernych za różne osoby.

Kościół w Polsce wciąż próbuje skupiać się na formalnym wyznawaniu Boga i prawie (chrzty, komunie, lekcje religii, posągi Jana Pawła II, prawo zakazujące aborcji) niż rzeczywistych poglądach swych wiernych. I tak sakramenty inicjacji stają się widowiskami dla rodziny, na religii uczniowie grają w karty, aborcji Polki dokonują za granicą. Po poradę ludzie idą do wróżki, bioenergoterapeuty albo numerologa. Dyskusji z wiernymi nie prowadzi się. Po co, wszak kraj jest w 90 proc. katolicki. A że dogmaty zna jakieś 5 proc.? Po co dogmaty, byle pacierz umieli zmówić.

Tylko że w dobie internetu Kościół nie dysponuje już znaczącą większością tych, którzy w ogóle potrafią pisać. Ludzie zawsze żyli po swojemu, ale dziś relacje z tego życia masowo zamieszczają w mediach społecznościowych. Nie da się już udawać, że masy wierzą w to, co proponuje nieznaczna grupa kapłanów z coraz odleglejszej świątyni.

Marcin Nowak

Bibliografia:

  • Biblia Tysiąclecia, Pallotinum
  • Breuers D: W imię trzech diabłów. Historia polowań na czarownice. Replika, 2021

Ilustracja: Michał Anioł, Stworzenie Adama, za Wikimedia Commons, w domenie publicznej