Zrekonstruowany pałacowy blok w zieleni, czyli eklektyzm warszawski
Korzystając z dobrodziejstw telekonferencji, niedawno przysłuchiwałem się jednemu z seminariów warszawskich organizowanych przez Centrum Interpretacji Zabytku „Eklektyzm warszawski. Czy stolica ma własny styl architektoniczny?”. Wzięli nim udział, oprócz gospodarzy seminarium Mikołaja Madurowicza i Pawła Weszpińskiego, Grzegorz Piątek, Tadeusz Bernatowicz i Konrad Kucza-Kuczyński, a więc dyskusja była przede wszystkim architektoniczna. Ostatecznie była to bardziej architektura omawiana od strony nauk o sztuce niż inżynieryjnych.
Jak powiedział Kucza-Kuczyński, styl warszawski, jej architektoniczna tożsamość – jest nieuchwytna, „wisi w powietrzu”. A nawet są to mnogie tożsamości. W tym świetle chyba rzeczywiście lepiej do tematu podejść humanistycznie, szukając punktów wspierających tezę, niż ściśle z jakimiś rachunkami i statystykami. Pewnie dałoby się obliczyć średnie wymiary budynku albo ustawić w tabelach liczby poszczególnych ich typów, ale niewiele by chyba z tego wynikło.
Jak można się domyślić, tezą seminarium było przekonanie, że cechą typową (czy stylem, to pewnie kwestia terminologii) warszawskiej architektury jest eklektyzm. W miarę oryginalna architektura tego miasta sięga baroku, rozwinęła się w klasycyzmie i modernizmie, ale też socrealizmie (zróżnicowanym, z ważnym udziałem socmodernizmu) i postmodernizmie. W międzyczasie pojawiały się przykłady neo-X-izmów. Resztki gotyku i renesansu są tak przebudowane, że ciężko coś znaleźć. Secesji zawsze było mało, a zostało jeszcze mniej. Połowa tych stylów jest już sama w sobie eklektyczna (nawet jeżeli ich przedstawiciele by oponowali – przywołano tu postmodernizm Marka Budzyńskiego, od którego on sam się odżegnuje).
Spośród dyskutantów chyba nikt przesadnie nie oponował przeciwko tej tezie, ale też nie uważał, żeby było to złe. Przywoływano jedynie zdania urbanistów i architektów z XX w., którzy ten stan rzeczy uważali za wstydliwy brak stylu i postulowali daleko idącą przebudowę. Zresztą część tych postulatów udało się zrealizować, zwłaszcza przy odbudowie Traktu Królewskiego i starówki.
Co do jednolitości, nie bez znaczenia jest kolorystyka. W czasach zaboru rosyjskiego stawiano na wielobarwność (malując także stanisławowskie budowle). W okresie międzywojennym to zwalczano, po wojnie też raczej utrzymywano jednolitą kolorystykę (z wyjątkiem odbudowywanej starówki). W miarę trwania PRL pierwotna jasna i stonowana kolorystyka stawała się szarzyzną, więc w ramach reakcji wybuchła pasteloza. Niemniej dyskutanci raczej stoją na stanowisku, że o ile architektoniczny eklektyzm jest w porządku, o tyle kolorystyczna tożsamość Warszawy to jasny piaskowiec.
Eklektyzm w warszawskiej architekturze można znaleźć w jednym z najbardziej klasycznych budynków, czyli łazienkowskim Pałacu na Wyspie o dwóch elewacjach. Niby obie są klasycystyczne, ale ze względu na kilkadziesiąt lat różnicy nie stanowią jedności. Właśnie na warszawski eklektyzm w znacznej mierze wpływ ma to, że większość budowli powstawała ewolucyjnie, a nie według ścisłego planu.
Nie znaczy to, że planów nie było. Były, i to liczne. Bernatowicz zaczął od planów forum Wazów, którzy nową stolicę chcieli na barokowo urządzić imperialnie. W centrum miały stać kolumna Zygmunta, obelisk Władysława i łuk Jana Kazimierza. Jak wiemy, udało się zrealizować tylko pierwszy element. A potem już ze wszystkim tak było. Na seminarium nie było na to miejsca, ale wspomnę, że poza międzywojennym Żoliborzem i może trochę dzielnicą ministerstw z lat 50. praktycznie nic nie udało się zrealizować w skali większej niż małego osiedla. A miała przecież być monumentalna dzielnica nauki na pograniczu Ochoty, Śródmieścia (wtedy Koszyków) i Mokotowa. Oczywiście parę budowli z tego planu wzniesiono, a na gruzach koncepcji powstał kampus Ochota, ale ledwo zaczęto go realizować, w tym samym miejscu zaplanowano rządową dzielnicę Piłsudskiego ze Świątynią Opatrzności Bożej (a także katedrą prawosławną i centralnym meczetem). Jak wiadomo, świątynię wybudowano zupełnie gdzie indziej, a większość dzielnicy stanowi park Pole Mokotowskie (nazwany po kilkudziesięciu latach imieniem Piłsudskiego), choć w porównaniu z pierwotnym polem, czyli placem manewrowym carskiej armii, znacznie mniejszy.
Te niedokończone plany, nakładając się na siebie, musiały wygenerować eklektyzm. Poza tym nawet gdy coś się udało zbudować, niekoniecznie przetrwało to wojnę, a odbudowa niosła kolejne zmiany.
Te odbudowy Piątek nazywa kanalettyzmem. Termin ten najbardziej kojarzyć się może z odbudową starówki i okolic po zniszczeniach II wojny światowej na podstawie obrazów Canaletta. Zniszczenia wymusiły na warszawskich architektach nieortodoksyjne podejście do autentyzmu. Można było oczywiście uznać, że co utracono, to utracono, i na gruzach wybudować zupełnie nowe miasto. Wtedy pewnie udałoby się uzyskać warszawski styl, tak jak choćby w XIX-wiecznym Paryżu ze sklonowanymi kamienicami (byłby zapewne socrealistyczny, a w najlepszym wypadku socmodernistyczny). Jednak postawiono na odbudowę (niekoniecznie w postaci tuż sprzed wojny). Na odbudowie w latach 50. XX w. się nie skończyło. Niektóre budowle przetrwały jako tako wojnę, ale zniszczały pod koniec XX w. Część zburzono i postawiono (post)modernistyczne bloki czy biurowce, część się właśnie kanalettyzuje – zostawiając odnowioną fasadę i przebudowując wnętrze. Czasem w ogóle wszystko się burzy i buduje kopię (jak w przypadku rotundy PKO czy CDT), która nigdy nie będzie wierna, więc dokłada się eklektyzmu.
Być może skutkiem ubocznym nieukończenia planów i zburzenia tego, co się udało dokończyć, jest warszawska kameralność. Wszyscy zgodzili się, że architektura jest na miarę człowieka. Może niektórym marzyłaby się imperialność, ale w Warszawie jej praktycznie nie ma (może poza Pałacem Kultury i Nauki). Kameralne są Łazienki, kameralne są kolumnady. MDM może sam w sobie nie jest kameralny, zwłaszcza z wybitnie eklektystycznymi latarniami na pl. Konstytucji, ale przez swój ograniczony zasięg też ostatecznie nie przytłacza.
Dyskutanci nie przywołali przykładu katedry, a przecież ona też się w to wpisuje. W wielu miastach, a już zwłaszcza stolicach, katedra jest monumentalna. Można mieć różny stosunek do spraw majątku Kościoła, ale trzeba przyznać, że architektonicznie to katedry są czymś, co wyróżnia miasta. W Warszawie wcale nie – archikatedra św. Jana w zasadzie niczym się nie wyróżnia spośród kilkunastu kościołów starówki i okolic, wciśnięta między inne budowle. Swoją drogą, jest przykładem eklektyzmu pełną gębą. I kanalettyzmu (choć tu wzorcem były rysunki Vogla). Niby gotycka, ale w znacznej mierze ten gotyk dobudowano na nowo na początku XX w., odwracając trend barokizowania budowli gotyckich. Nie jest to jednak gotyk znany z różnych „notrdedamów”, a dużo prostszy.
Dlaczego nie jest ona monumentalna, jak przystało na archikatedrę w stolicy? Stołeczność Warszawy jest stosunkowo późna i głównie świecka. Królowie rezydowali w Warszawie, ale aż do czasów saskich koronowali się na Wawelu. W średniowieczu na Mazowszu jedyną siedzibą biskupów był Płock. Warszawa należała do diecezji poznańskiej aż do czasów zaboru pruskiego. Kiedy stała się siedzibą diecezji, a nawet metropolii, Kościół katolicki już nie miał tak ważnej pozycji. W XX w. arcybiskup warszawski był prymasem, ale tylko dlatego, że jednocześnie był arcybiskupem gnieźnieńskim. Stąd i warszawska katedra wcale nie miała statusu najważniejszej świątyni katolickiej w Polsce – zachowała swoistą kameralność.
Z drugiej strony Warszawa to miasto pałaców. Wiele miast podobnej rangi rozwijało się głównie dzięki dworowi władcy i mieszczaństwu. Stąd rozwój architektury kamienicznej. Tymczasem Warszawa aż do reform Sejmu Wielkiego składała się z dwóch niedużych miast (dzisiejsze Stare Miasto i Nowe Miasto, tworzące razem starówkę) oraz Krakowskiego Przedmieścia i licznych jurydyk magnackich. Magnaci nie tylko chcieli mieć rezydencję blisko króla, ale sprawowali różne urzędy, więc ich pałace pełniły funkcję budynków urzędowych. Stąd oprócz królewskich pałaców podmiejskich (Wilanów, Łazienki) liczne pałace Zamojskich, Branickich, Lubomirskich, Radziwiłłów i kilkudziesięciu innych rodów. Niektóre leżą już na podwalu staromiejskim. Od czasów królestwa kongresowego pałace sukcesywnie przejmowano na cele publiczne, np. nowo tworzonego uniwersytetu (który też swoją drogą powstał tu nadspodziewanie późno).
Trochę w nawiązaniu do tej drugiej pałacowości – warszawski dworzec główny (przedwojenny) nazywano pałacem nieznanego pasażera, nie mówiąc już o najbardziej reprezentacyjnym (przynajmniej jeżeli wierzyć twórcom pocztówek) budynku Warszawy, jakim jest Pałac Kultury i Nauki. Akurat to pierwsze w sumie nie jest unikatowe dla Warszawy, biorąc pod uwagę źródłosłów dworca (i znaczenie bliskiego rosyjskiego słowa дворец, czyli „pałac”).
Nie poruszono kwestii stylu dworkowego, który trochę się wpisuje w tę tendencję. Być może jednak wille dworkowe są zbyt ograniczone czasowo i przestrzennie, żeby były wyróżnikiem Warszawy. Zauważę, że choć kojarzy się on z latami 20., trochę 30. i Mokotowem, względnie Starą Ochotą, to choćby na Szczęśliwicach od lat 90. wciąż powstają kolejne wille w nieco innej odmianie dworkowej (ostatnia jakieś trzy lata temu).
Z różnych względów, których niestety nie poruszono na seminarium, Warszawa w odróżnieniu od podobnych metropolii nie jest miastem kamienic. Oczywiście, kamienice są. Dość powiedzieć, że w gminnej ewidencji zabytków Warszawy z 2019 słowo „kamienica” pojawia się w nazwach 937 obiektów. Mimo to w tożsamościach Warszawy kamienicę wyparł blok.
Przyznam, że nie zawsze umiem odróżnić dużą kamienicę od małego bloku. Półżartem można powiedzieć, że jeżeli coś wybudowano przed latami 30. XX w., to nie jest to blok (choć dalej nie wiadomo, czy to kamienica, czy zwykły dom wielorodzinny). Wtedy np. co drugi dom wielorodzinny przy Al. Jerozolimskich między Nowym Światem a pl. Zawiszy jest kamienicą, a reszta blokami, choć mogą się poza tym niczym nie różnić. Całkiem prawdopodobne, że eksperci nie mają takich problemów. Jeżeli dobrze zrozumiałem, ich ujęcie kamienicy zawiera obecność zamkniętego podwórka-studni (Piątek powiedział, że na takim podwórku w Warszawie czuje się, jakby był w innym mieście), a bloku – odrębność od innych budynków. W takim ujęciu pewnie wiele budynków zwyczajowo określanych kamienicami nie spełnia tego kryterium, ale i niektóre blokowiska mają całkiem mocno zamknięte podwórka.
Warszawskie bloki to nie tylko blokowiska PRL. To także spółdzielczy modernizm lat 30. i jego renesans ostatnich 30 lat. (Na wspomnianych Szczęśliwicach neodworkowe wille zresztą często sąsiadują z willami-klockami). Z blokami z kolei łączy się jeszcze jedna składowa tożsamości warszawskich, czyli zieleń. Bloki definiowane jako budynki odrębne od sąsiednich dają miejsce na taką czy inną zieleń. O tym, że ma ona wpływ na samopoczucie zdrowotne, a nawet zaburzenia psychiczne, już pisałem.
Podsumowując te składowe, Piątek (może i półżartem) stwierdził, że warszawskość w architekturze to zrekonstruowany pałacowy blok w zieleni. Okazało się, że najlepiej spełnia to kryterium bliska mu kolonia mieszkaniowa d. Towarzystwa Kredytowego Miejskiego przy ul. Boya-Żeleńskiego (na zdjęciu). Osiedle zaprojektowano na obszarze dawnego Pola Mokotowskiego, ale ani w ramach dzielnicy nauki, ani Piłsudskiego, a w ramach jednej z kolonii dla klasy średniej, podobnie jak nieco wcześniejsze Kolonie Lubeckiego i Staszica (z przyległościami). Budowę przerwała wojna, więc je trochę skanalettyzowano, jest osiedlem bloków, ale o układzie pałacu z oficynami i dziedzińcem, obecnie skwerem Fogga, czyli z zielenią.
Głównym projektantem tej kolonii był Bohdan Pniewski. Nie była to jedyna o nim wzmianka, przywoływali go również inni dyskutanci, choćby w kontekście eklektycznego wystroju Teatru Wielkiego. Wychodzi na to, że to Bohdan Pniewski, nie stroniąc od eklektyzmu, projektowania pałacowych urzędów i osiedli bloków, był najbardziej sztandarowym warszawskim architektem. Tak się składa, że przez kilkanaście lat mieszkałem w miejscu projektowanego przez niego osiedla Ochota II, którego budowa, a jakże, zakończyła się po wybudowaniu kilku najmniej istotnych bloków (w centrum miał być pałac kultury, oczywiście mniejszy od tego właściwego), a na jego terenie powstało zupełnie inne osiedle, Szosa Krakowska. Dziś mieszkam w trochę innym miejscu, ale też niedaleko, a przez rondo Pniewskiego przechodzę lub przejeżdżam wiele razy. Moje obecne osiedle też jest postmodernistycznym blokowiskiem z zielenią, może nawet z minimalnymi nawiązaniami do pałacowości.
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0 (pierwsza publikacja na Wikimedia Commons)
Komentarze
Przeczytałem i może po lekturze nie nie mam wypieków na twarzy, bo tematem tym (problemami urbanistycznymi Warszawy) nie żyję, ale jedna kwestię ( może niezbyt oryginalną) poruszę.
Przyjęło się uważać, że o tożsamości Polaków decyduje język,religia, tradycja, kultura, sztuka, obyczaje, historia, pomniki, eksponaty muzealne przechowywane w placówkach do tego predestynowanych… ale o odmienności Polski mógłby świadczyć – chyba jeszcze do tej pory w miarę oryginalny – nasz rodzimy krajobraz( bociany, przydrożne kapliczki,słynne polskie wierzby, czy drzewa rosnące, ale już coraz rzadziej, wzdłuż mniej lub bardziej powiatowych dróg, szachownice polskich pól itd., itd) wygląd polskich miast ( już chyba mniej, ) , specyfika polskich wsi i miasteczek (czasami jeszcze zauważalna), ale odnoszę wrażenie, że tan aspekt polskości jakoś marnie funkcjonuje w świadomości Polaków i gremiów nimi rządzących.. Okres PRL zrobił swoje, ale czasy po 1989 roku nie są lepsze, a może i jeszcze gorsze pod tym względem.
Wiem, walec cywilizacyjny to zjawisko o wymiarze globalnym i Polska się od tego nie wywinie, ale moim zdaniem odpuszczono sobie problem polskiej, niepowtarzalnej zaściankowości i spraw o których pisałem powyżej, a która wbrew pozorom, mogłaby być naszym atutem w zhomogenizowanej Europie.
Czyli, jak zawsze, górę bierze polski kompleks.
Teraz mój ulubiony fragment z Gombrowicza:
„Miłosz chce, aby inteligencja polska dogoniła Zachód. Jest wyrazicielem powojennego polskiego zrywu w kierunku »europejskości« i »nowoczesności«. A ja, szlachcic hreczkosiej panie święty starej daty, wyciągam rękę i powiadam – z wolna! nie tędy droga! po diabła wam to?”
Po pierwsze nie dogonicie, bo formy myślenia i jego styl powoli się wykształcają.
Po drugie, nie warto, bo z tym więcej zawracania głowy niż czego innego.
Po trzecie, byłoby dobrze, gdybyście wzięli pod uwagę co następuje; dziś atuty s,a po waszej stronie: wasze powoli zaczyna być na wierzchu; to co dotychczas było po wasze wstydem; może być wprowadzone w Europę jako punkt wyjściowy zbawiennej konstrukcji.”
Ktoś, coś
Nie mów „nie”, bo to samotność
Lubiąc, karmiąc sie dobrymi emocjami, słowem,
czerpiąc z wiedzy, mnogości synonimów, definicji,
wywalonego i języka w złośliwości
Myślisz nie wiele wniosłam a ileż wyniosłam
Wyrzucasz z siebie najsroższy bóli, jeszcze nie czując,
nie dostrzegając podstępu, pazurów, które cie rwą,
rozliczają, tu cie pogłaskam, tu zelżę ale wykwintnie,
ciągnie cie na dno, dobrze sie bawiąc
Pozostają przeprosiny i skrucha nad miejscem pochówku
Mieć czy być …zabieram „czy” pod pachę,
jak czytać..,czyyrpać, upuścić i zebrać w „z y c”
i po przygodzie, ulżyło mi
A fanka zapomni, za malutka i nam teraz trzeba zmienić nasze przyzwyczajenia
Bohater jednego z moich ulubionych filmów zadaje sobie, w pewnym momencie, takie mniej więcej pytanie:
– Dlaczego ja zawsze muszę mieć do czynienia z tak skomplikowanymi osobami?
No właśnie, dlaczego?
” ja zawsze muszę mieć”
za dużo żelków, przechwyconych , we wszystkim wokół Ciebie,
a śmieciowe jedzenie, ciągnie jak miło…
źle sypiam, i tyle co żyrafa, a furię, to zły nawyk, obrona gdy jest
się bezsilną, gdy sie mnie nie słucha, tylko gra mi na nosie,
spoko, czekają mnie i opierdziel i ciche dni za porządki na „czy”imś
terenie
Z niezrozumiałych i tajemniczych przyczyn żyrafa wprowadziła mnie w dobry humor. Bajkę noworoczna na dobranoc może chce?
Trochę żyrafa musi poczekać, bo właśnie w ramach divine inspiration kombinuje jak zrobić ruchoma ścianę w łazience. Pozwoli to na dostęp do wszelkich rur wodociągowych i kanalizacyjnych bez kucia i zrywania glazury. Ah te kody budowlane i mentalność , zrobić jak najtaniej i sprzedawac domy jak najdrożej.
O ile świat byłby prostszy.
R.S. w dobrym humorze, to dobrze.
Z nami kobietami tak już jest, mówimy jednym ciągiem, nie łapiąc
powietrza, i później ilu mężczyzn tyle interpretacji!
Niewyspana jestem, i zachowuje się od rana jak Jennifer Lawrence
w the daily rip, złoszczę się a redaktorzyny w żywe oczy parszczą
śmiechem!
Poproszę o przepis na cos do picia, by pospać choć 5 godzin w kupie?
… o ile architektoniczny eklektyzm jest w porządku, o tyle kolorystyczna tożsamość Warszawy to jasny piaskowiec.
Miło stwierdzić, że to zgadza się z moim odbiorem Warszawy. W 2005r. przeżylam szok ujrzawszy pałac w Wilanowie pomalowany na pstrokato. Teraz widzę na zdjęciach tylko dużo ochry. W moich wcześniejszych wspomnieniach on bajecznie jaśniał.
Być może skutkiem ubocznym nieukończenia planów i zburzenia tego, co się udało dokończyć, jest warszawska kameralność… MDM może sam w sobie nie jest kameralny, zwłaszcza z wybitnie eklektystycznymi latarniami na pl. Konstytucji, ale przez swój ograniczony zasięg też ostatecznie nie przytłacza.
Kameralność wydaje mi się bardzo trafnym określeniem. Zawsze zastanawiałam się dlaczego lubię MDM i przypisywałam to sentymentom. Ale perspektywa ze środka placu na ulicę Waryńskiego jest naprawdę ładna. Między Placem Konstytucji i Placem Zbawiciela robi się dopiero ciężko a dalszy odcinek do Placu Unii Lubelskiej zrobił się ostatnio jakiś smutny. Kameralność Warszawy odczuwa się w wielu miejscach, np. chodząc po Chmielnej, Mokotowskiej czy ulicami wokół Filharmonii.
Nawet u stóp molocha, jakim jest Pałac Kultury, zrobiło się kameralnie dzięki pasowi drzew i zieleni od strony południowej, prowadzącemu do Złotych Tarasów, które nie budząc mojego zachwytu w tym miejscu ładnie zamykają przestrzeń. A sam moloch widziany z pewnych perspektyw, szczególnie kiedy w tle pojawia się Żagiel Libeskinda, przestaje być ogromny i szpetny.
Bloki definiowane jako budynki odrębne od sąsiednich dają miejsce na taką czy inną zieleń.
To ociepla i jakoś wysubtelnia ich bryły dając właśnie poczucie kameralności. Dlatego tak łatwo można się przywiązać do Warszawy.
@R.S.
Spod poprzedniego wpisu:
niekoniecznie musi być prawdziwe. Raczej zgodne z modelem poznawczym.
To przyprawia o zawrót głowy. Czy Webb pomoże rozwikłać zagadkę czy prawa fizyczne we wszechświecie są czy nie są jednorodne?
Z tego co do mnie dotarło to są anomalie. Ale tu by się przydał astrofizyk. Ja się zajmuje w wolnych chwilach fizyka chemiczna, oraz robieniem nic, wiec nie jestem najlepsza osoba. Ale postaram się znaleźć co nieco. Może G82 pomoże i wyszukać ?
Radioteleskopami które widza mikrofale sięgnięto do około 380 000 lat od wybuchu. I w promieniowaniu szczątkowy zaobserwowano anizotropie w rozkładzie temperatury. Hubble pozwolił sięgnąć od strony widma widzialnego. Co się działo pomiędzy nie bardzo wiadomo i to jedno z zadań w tym programie.
Pisze z iPada wiec przepraszam.
moloch widziany z pewnych perspektyw, szczególnie kiedy w tle pojawia się Żagiel Libeskinda, przestaje być ogromny i szpetny
Ten „moloch” jest dla cudzoziemców głównym architektonicznym znakiem rozpoznawczym Warszawy, a jego taras widokowy – wielką atrakcją, zwłaszcza o zachodzie słońca jesienią. Taki nasz Empire State Building na polską miarę.
Co do Warszawy i jej „kolorystycznej tożsamości”, to byłoby fajnie, gdyby rzeczywiście dominował jasny piaskowiec mało przybrudzony.
Dla rozumienia pojęcia „kamienica” konieczny jest atrybut „czynszowa” czyli z mieszkaniami do wynajęcia, budowana w celu zarabiania na wynajmie ludziom napływającym do miast rosnących w epoce rewolucji przemysłowej. W miastach niemieckich i austriackich znane pod pojęciem „Mietskaserne”, gdyż charakterem przypominające nieco koszary wojskowe.
To budynek w zabudowie ciągłej lub wolno stojący, ale bez okien z jednej lub dwóch stron, gdzie przewidziany był styk z budowlą o podobnym charakterze.
Taki ciąg budynków nazywany jest blokiem budowlanym (Häuserblock, city block, carré de maisons) i na Zachodzie używa się tego pojęcia dla orientacji. Na przykład „dwa bloki dalej” znaczy dwie przecznice dalej.
Podwórka-studnie wynikły z maksymalnej zabudowy działek stojących do dyspozycji. Od frontu okazałe budynki o charakterze reprezentacyjnym, z tyłu oficyny, podwórka, pomniejsze budynki.
Dzisiaj mówi się na to „stare budownictwo” (Altbau).
„Żagiel” Libeskinda to dopiero przykład szpetoty 🙄
Wizualizacja projektu i jego wykonanie to dwa różne światy. Z żaglowca wyszła jakaś szpetna tratwa, a inne wysokościowce w pobliżu też nie powalają urodą.
Po co miastu, które jest rozlazłe i niedorobione, taki las drapaczy chmur w centrum?
Żeby dla orientacji samolotów coś wystawało ze smogu?
Zaiste
Piaskowiec (najlepiej szydłowiecki), to budulec dla budynków użyteczności publicznej. Nie można mieć jednak pretensji do magnatów (w przypadku Warszawy z racji elekcyjności rozdział tego, co magnackie, a co królewskie nie jest taki ścisły), że ożywiali trochę swoje pałace ochrą. No i oczywiście dachy pałaców są patynowo zielone. Niedawno odnowiono kolorystykę głównego gmachu politechniki, czyli róż. To łączy w sobie trochę carskiej fantazji kolorystycznej z warszawskim stonowaniem – ten odcień różu jest ostatecznie jasnym i dość stonowanym kolorem. Najbardziej dyskutantom chyba nie odpowiadają kolorystycznie takie budynki jak Vitkac, nawet wcale nie pstrokate, a czarne. No i z racji prawie kompletnego braku gotyku i znikomej ilości neogotyku, czerwień w ogóle nie jest specjalnie warszawska. Żywo ceglane budowle to głównie pozostałości koszar.
Czynszowość pozwala w miarę odróżnić kamienicę od bloku spółdzielczego (no i willi), ale po pierwsze, po nazistowskich i komunistycznych przekształceniach własnościowych, to kryterium utracono w wielu przypadkach. Po drugie zaś, to kryterium kazałoby za kamienicę uznać np. warszawski Hongkong, czyli mrówkowce Bliska Wola, które są budowane nie dla mieszkań własnościowych, a na wynajem. A to raczej nieoczywiste.
markot,
‚skromny ale gustowny’ – powiedziala krolowa Holandii na widok Palacu Kultury i N. , bodaj za Gomulki…
@markot
Ten „moloch” jest dla cudzoziemców głównym architektonicznym znakiem rozpoznawczym Warszawy, …
I jako wizytówka daje fałszywy obraz Warszawy będąc zaprzeczeniem kameralnego charakteru miasta. Taki paradoks, że miasto reprezentuje obiekt najmniej dla niego charakterystyczny i nielubiany przez Warszawiaków. Chociaż pewnie wiele ludzi tak do niego przywykło, że ich już on nie razi. Dla mnie, i chyba nie tylko, jest punktem odniesienia kiedy zbliżam się do lądowania na Okęciu.
„Żagiel” Libeskinda to dopiero przykład szpetoty
De gustibus… Tak jak go widzę jest budowlą lżejszą mimo, że znacznie większą od Pałacu Kultury. Kiedyś, z perspektywy tyłów Teatru Wielkiego, widziałam czubki obu wyłaniające się z mgły. Widok był magiczny. Innym razem oglądałam obydwa nocą z ronda na Marszałkowskiej od strony Cepelii. Iluminacja Żagla nadawała mu niesamowitą obecność i tworzyła złudzenie, że stoi tuż za Pałacem Kultury wyglądającym na jego tle ciemno i cherlawo.
Zgadzam się, że pozostałe drapacze chmur są nijakie i cały ten fragment miasta jest niedorobiony i nie pasuje do reszty.
Taki ciąg budynków nazywany jest blokiem budowlanym (Häuserblock, city block, carré de maisons) …
Carré de maisons znałam z Paryża jako pâté de maisons, to skojarzenie gastronomiczne bardzo lubię.
@ppanek
„Czynszowa” to taka sama nazwa historyczna jak „kamienica”.
Dziś to jest stare budownictwo, a nowe ma swoje nowe nazwy jak np. apartamentowiec.
Apartamenty, nawet tzw. mini (wielkości pudełka do butów), mogą być na sprzedaż lub na wynajem.
Pamiętam starych repatriantów we Wrocławiu. Każdy zostawił kamienicę albo chociaż frontowe w niej mieszkanie 5-pokojowe we Lwowie.
Widziałem niedawno te kamienice. Niektóre bardzo okazałe. Z ujęciem wody tzw. bas-seną i toaletą na piętro.
A w Warszawie bardzo różowy jest Zamek Królewski.
@act
Królowa miała dobry gust 😎
W podobnym czasie w Moskwie powstał hotel „Ukraina” dziś Radisson, w bardzo podobnym stylu, choć nieco bardziej „tortowy”, i nikt go nie usiłuje zasłonić ani zdeprecjonować jakimiś wieżowcami.
Eh, te polskie kompleksy 🙁
Wpływy amerykańskiej architektury lat 20-30. ubiegłego wieku widać w paru miejscach Europy…
@ppanek
Niedawno odnowiono kolorystykę głównego gmachu politechniki, czyli róż. To łączy w sobie trochę carskiej fantazji kolorystycznej z warszawskim stonowaniem – ten odcień różu jest ostatecznie jasnym i dość stonowanym kolorem.
Mnie się ten róż bardzo podobał.
Najbardziej dyskutantom chyba nie odpowiadają kolorystycznie takie budynki jak Vitkac…
Vitkac jest ponurą bryłą, co jest sprzeczne z jego przeznaczeniem. Luksus powinien olśniewać.
@markot
Eh, te polskie kompleksy
Chyba nie o kompleksy chodzi a o wprowadzenie równowagi między tym jedynym kiedyś molochem i resztą miasta. Jeżeli Pałac Kultury ma być zachowany jako symbol pewnej epoki, to operacja wtopienia go w miasto jest z estetycznego punktu widzenia konieczna.
@R.S.
I w promieniowaniu szczątkowy zaobserwowano anizotropie w rozkładzie temperatury.
Dziękuję. Zajrzałam do Wiki, żeby się dowiedzieć czym jest anizotropia i po raz kolejny poczułam niezmierny podziw dla wiedzy fizyków.
Ja się zajmuje w wolnych chwilach fizyka chemiczna, oraz robieniem nic,…
Czy “robienie nic” znaczy to samo co nicnierobienie? W Twoim sformułowaniu nic raczej zamienia się w coś.
@kruk
Moim zdaniem jednak kompleksy, bo były przecież nawet plany/żądania, aby go zburzyć, ten symbol sowieckiego uciemiężenia i nieproszony prezent.
Dopiero wpisanie PKiN na listę zabytków uspokoiło nieco te nastroje, ale wtedy pojawiły się głosy: zasłonić! Wtopić oznacza jednak co innego.
@Kruk
Warszawa zawsze zostanie moim miastem. Szczególnie gdy na jej wizerunek nakładają się dziecięce wspomnienia i dawne opowieści jaka była rodziców i dziadków i to nie ważne ze Pałac Kultury jest koszmarnym snem cukiernika. Został on jakim znacznikiem a może kotwicą wspomnień i miejsca.
Drugim takim choć mniej okazałym znacznikiem lat sześćdziesiątych był Dom Dziecka w Alejach Jerozolimskich. W tym czasie jeszcze było sporo gruzów, które chyba pamięć mnie nie zawodzi zaczęły znikać wraz z rządami Gierka.
Istotnie, trzeba poświecić sporo wysiłku i cierpliwości, aby wytworzyć NIC np. w aparaturze próżniowej.
Obgryzam paznokcie, bowiem jutro ma się zadecydować finansowanie projektu i może być bardzo smutno albo euforia.
Zobaczymy, czy warto było robić nic
Ja tez dziękuje za Twoja uwagę.
Gdzie tu sen cukiernika?
To niemal czysty amerykański modernizm
Skromny ale gustowny.
to prawda u nas (USA) sporo podobnych tortów.
nigdy do końca nie zrozumiałem co się tego Pałacu Kultury czepiają.
Ja go lubie.
PKiN, i to też było na seminarium, jest reprezentacyjny, a nie reprezentatywny. Tak samo jest z wieżą Eiffela.
Warszawa
Odwiedzając ją po latach w niej nie bytu, przeżywa sie szok!
Jest za duża, tak wiele jej…
Trzy kobiety plus dziecko, wózek, i każda po torbie własnej podróżnej,
W K-ce organizacja jak ta lala, w Wwa żadna z nas nie niosła swojej torby.
Galimatias. Spore opóźnienie od Pruszkowa, mnóstwo komunikatów
zapewnień, że połączenia w dalsza drogę są zapewnione, zaczekają.
I twarz konduktora, który uspokajał podróżnych, z oczami pełnymi łez…
Piękne są Szczęśliwice, szkoda, ale pewnie to jest w wysokości czynszu,
bliskość Blue City.
Ulice wąskie, przy wjazdach na posesje żadnego chodnika, krok
z krawężnika, a pilot nie działa, brama za wolna, a korek uhhh
Nocą zaczyna sie kochać Warszawę!
Komunikacja zorganizowana aż miło, apka i ułatwiała życie
i pozwoliła zaoszczędzić, na przyjemności.
Negatywnie mogę sie odnieść do wind na wózki dziecięce, smród, brud,
a liczą sie chwile przy kilku minutowych połączeniach.
To samo przy Zamku Królewskim, no nie zjadłabym tam nic, w okolicznych
knajpkach.
A co mnie zaskoczyło to, Narodowy, tak blisko, i akurat tam szok.
Dobrze mieć tam przewodnika, co i od kiedy(?) z czego(!)…
Żal było wracać, bo diabeł przestał być już strasznym, odnajdywałyśmy się …
itd.
@markot
To niemal czysty amerykański modernizm
A niech sobie będzie amerykańskim modernizmem. Nazwa stylu nie sprawi, że stanie się piękny stojąc pośrodku zniszczonego miasta, na wielkorosyjską, imperialną modłę siedzibę władcy separującą wielką przestrzenią od domów poddanych. Nie zmieni też stosunku do niego wielu rodaków. Mówiłeś, że w Moskwie nikt nie chce takich tortów osłaniać a my mamy kompleksy. W Moskwie nigdy nie były one symbolem obcej dominacji.
Podobne budowle w Ameryce to zupełnie inny obraz, co widać na Twoim zdjęciu. Występują tłumnie dając niezwykłe panoramiczne efekty. Miałam szczęście kilka z nich podziwiać. Widziałam mnóstwo fotografii różnych skylines przeznaczonych do dekoracji prywatnych wnętrz. Czy widziałeś, żeby ktoś powiesił sobie w domu zdjęcie Pałacu Kultury?
Kiedyś pisałem o Robercie Brylewskim, więc ciężko go nie przywołać w kontekście PKiN https://www.youtube.com/watch?v=JzGatIjtnrc
Nie (…) stanie się piękny stojąc pośrodku zniszczonego miasta, na wielkorosyjską, imperialną modłę siedzibę władcy separującą wielką przestrzenią od domów poddanych
I to jest właśnie polski kompleks i ciągła rusofobia.
Czy to Rosjanie zniszczyli miasto?
Jakie radzieckie urzędy zostały umieszczone w Pałacu?
Kto zabronił zabudować sąsiedztwo pasującymi budowlami?
Czy gdyby to Amerykanie sprawili taki prezent, to by się podobał i jego fotografie byłyby wieszane na ścianach jak zdjęcia wieży Eiffla?
Ja tu widzę głównie problem polityczny i psychologiczny.
A tymczasem zdaniem znawców Nie ma już w Polsce tak zachowanych wnętrz z lat 50. jak w Pałacu Kultury. To dokument epoki. Polski projekt i polskie wykonanie, nad którym pracowali najlepsi artyści i rzemieślnicy. Użyli znakomitych materiałów: drewna, kamienia, metalu. Dewastacja tego wszystkiego byłaby straszna
Nie wszyscy wiedzą, ale mamy w Polsce inny szczególny obiekt historyczny z tej samej epoki, przyciągający zagranicznych znawców architektury – jego projekt łączy w sobie najważniejsze cechy miasta idealnego i miasta ogrodu. Zbudowany w stylu neoklasycyzmu lat 30
przy Zamku Królewskim, no nie zjadłabym tam nic, w okolicznych
knajpkach.
Też nie zjadłem 🙁
Najwyższe obiekty stanowe w USA
@markot
I to jest właśnie polski kompleks i ciągła rusofobia.
Zaraz rusofobia. Czy żeby nie być rusofobem trzeba negować rosyjski imperializm?
Jakie radzieckie urzędy zostały umieszczone w Pałacu?
Wystarczyła widać radziecka ambasada.
Czy gdyby to Amerykanie sprawili taki prezent, to by się podobał i jego fotografie byłyby wieszane na ścianach jak zdjęcia wieży Eiffla?
Gdyby Amerykanie zrobili z Polski swoją kolonię, ich prezenty byłyby przyjmowane podobnie.
Ja tu widzę głównie problem polityczny i psychologiczny.
Oczywiście, że jest w tym problem polityczny. Architektura bywa często narzędziem polityki. PKiN jest tego najlepszym przykładem i, co za tym idzie, musi budzić sprzeczne emocje.
A tymczasem zdaniem znawców Nie ma już w Polsce tak zachowanych wnętrz z lat 50. jak w Pałacu Kultury. To dokument epoki.
Dlatego uważam, że powinien być zachowany. Również dlatego, że historii nie można się wyrzec.
Nowa Huta rzeczywiście ładnie wygląda z lotu ptaka. Tylko czy tam się ludziom dobrze mieszka? Obiły mi się o uszy jakieś kontrowersje.
@Bohatyrowiczowa
To samo przy Zamku Królewskim, no nie zjadłabym tam nic, w okolicznych knajpkach.
Starówka bardzo podupadła od czasów kiedy mieszkałam w Warszawie. Pod koniec lat 70. było tam kilka dobrych restauracji, w nastrojowych wnętrzach. Ale jeszcze kilkanaście lat temu zjadłam przyzwoity obiad w restauracji na Placu Zamkowym.
Komunikacja zorganizowana aż miło.
Też jestem zachwycona warszawską komunikacją.
@ppanek
https://www.youtube.com/watch?v=JzGatIjtnrc
Dziwny to obraz Warszawy a niektóre ujęcia PKiN nadzwyczajne. Szczególnie uderzyły mnie te kadry, na których Pałac jest jakiś rozcapierzony i uwydatniona jest cała krasa tych jego ozdobnych słupków czy jak je tam nazwać.
@kruk
„Starówka bardzo podupadła od czasów kiedy mieszkałam w Warszawie. Pod koniec lat 70. było tam kilka dobrych restauracji, w nastrojowych wnętrzach. Ale jeszcze kilkanaście lat temu zjadłam przyzwoity obiad w restauracji na Placu Zamkowym.”
Nie, nie, nie !
Nie byłam gościem żadnej z nich, tych knajpek.
Jedzenie pewnie maja tam doskonałe, ale przechodziliśmy
tamtędy w kierunku ul. Podwala i Pomnika Małego Powstańca.
Było gorąco, ogródki na zewnątrz, i nieprzyjemny zapach w pewnym
odcinku tej drogi.
@markot
„Też nie zjadłem ”
Możesz więcej szczegółów?
Nie zjadłeś bo… spacerowałeś tamtędy w okresie, gdy wszystko było
pozamykane przez pandemię?
Ja byłam głodna chciałam tam usiąść i zjeść, bo jako jedyna do
tego miejsca jeszcze nic nie jadłam.
Słuchałam z przejęciem, o budownictwie, piaskowcach, ptakach,
opowieści bo miałam od kogo.
Kopara mi opadła co jest u nas stanem dziedzicznym przy zdziwieniu,
Narodowy o krok od mojego ulubionego miejsca Starówki…
Jakie radzieckie urzędy zostały umieszczone w Pałacu?
Wystarczyła widać radziecka ambasada.
Sam fakt, że była w Warszawie?!
Do czasu wybudowania (1955) dzisiejszego budynku przedstawicielstwa ZSRR przy ul. Belwederskiej ambasada mieściła się najpierw (1945) przy ul. Wileńskiej, później (1946-1955) przy pl. Unii Lubelskiej (Al. Szucha) w budynku przejętym później przez ambasadę NRD.
Dlaczego nic tam nie zjadłem?
W dzień zniechęcały mnie tłumy (było przed pandemią), późnym wieczorem byłem już najedzony.
A coś dobrego zjadłem w malutkiej knajpce przy bazarze Różyckiego, gdzie podają jedzenie w słoikach.
Poza tym mieszkałem u przyjaciół na Grochowie.
Jak się mieszka w Nowej Hucie?
Dwa głosy z roku 2003
Stare osiedla nowohuckie to perła architektoniczna – jedyne tej wielkości
założenie na świecie – prawdziwy ewenement.
Mieszkania tam są tańsze, zdrowsze i przestronniejsze niż gdzie indziej w
Krakowie, a żyje się tam wygodnie i spokojnie.
Zieleń, przestrzeń,uporządkowanie to cechy charakterystyczne „starej” Nowej Huty.
Jest trochę zaniedbana, ale to dotyczy całego miasta i całej Najjaśniejszej
to juz jednak nie jest „moja” huta, zmienia się na gorsze i to w tempie
błyskawicznym… 30 lat temu trzeba było zasłużyć, żeby dostać w gębę, były
ofkorz wojny, ale między osiedlami, dziś bandyci w dresach czają sie wszędzie,
debilki ze sprayami niszczą elewacje, a w miejscach kultowych (arkadia, zalew,
kina) albo syf totalny, albo znaki czasu (w moim mięsnym otworzyli bank)…
@Kruk oraz Fani teleskopu
Musze przyznać, ze misja umieszczenia teleskopu wciągnęła moja uwagę. Prawdopodobnie Ci z Państwa, którzy ją obserwują zauważyli opóźnienie w harmonogramie rozkładania ekranu przeciwsłonecznemu.
Cos poszło nie tak i wysiadły sensory naciągu parasola w kształcie romb. PR-owcy NASA dość enigmatycznie podaje/nie podają co się dzieje.
Pytanie, co się mogło stać i jak temu zaradzić.
Moja hipoteza robocza a raczej spekulacja:
W czasie rozkładania powstał ładunek elektrostatyczny, który w próżni kosmicznej będącej świetnym izolatorem poszedł w elektronikę i mógł zrobić spięcie w sensorze. Parasol ekranujący składa się z pięciu warstw, które musza być rozdzielone, aby umożliwić właściwe ekranowanie i w konsekwencji chłodzenie kamery w jak najniższej temperaturze.
Chwilowo wstrzymano krok napinania ekranu i zespól NASA cos modeluje.
Tu znowu spekulacja i trzymanie kciuków, elektrostrykcyjne wylądowania mogą się powtórzyć i zwalić jakiś inny sensor.
Czy można sobie poradzić bez sensora. Tak, poprzez mierzenie prądu i temperatury w silnikach elektrycznych i w ten sposób ustalenie pozycji końcowej. Jeśli się to uda zwierciadło i kamery będą mogły pracować w zaplanowanej temperaturze około 4K.
Słowem, program wisi na włosku.
Dlaczego to się stało, ano prawdopodobnie nie było, jak przetestować, bo parasol jest wielkości kortu tenisowego i trzeba by było mieć bardzo dużą komorę z NIC ☹.
w linku ponizej troche wiecej na temat problemu elektrycznego iskrzenia
->Understanding the Potential Dangers of Spacecraft Charging
https://www.nasa.gov/offices/nesc/articles/understanding-the-potential-dangers-of-spacecraft-charging
zrodlo powstawania ladunkow elektrycznych moze byc rozne
@markot
Wystarczyła widać radziecka ambasada.
Sam fakt, że była w Warszawie?!
Raczysz żartować, czy chcesz powiedzieć, że to była zwyczajna ambasada, jak inne?
Zajrzałam do Wiki, żeby popatrzeć na budynki mieszczące ambasadę radziecką na ul.Wileńskiej i w alei Szucha. Tak, pierwszy to smutna, mała kamienica a drugi skromny jak na tak potężne państwo. Ale chyba nie ich rozmiar określał rolę tego poselstwa.
@R.S.
Nie bez trudu ale chyba zrozumiałam o co chodzi z tym elektrycznym iskrzeniem. Emocje w NASA muszą być ogromne a my sobie wygodnie czekamy na wyniki misji Webba.
To jak zdejmowanie koszuli z syntetyku. Czasem „static” kopnie, wiec trzeba ja ściągać bardzo powoli.
@markot
Znalazłam optymistyczny artykuł na temat Nowej Huty. https://lovekrakow.pl/aktualnosci/nowa-huta-bez-wielkiego-pieca-ale-z-energia-na-przyszlosc_44225.html
A myślalam, że wygaszenie wielkiego pieca pociągnie za sobą upadek osiedla.
@kruk
Nadal nie rozumiem twojego uzasadnienia niechęci wobec PKiN przedstawiającego „na wielkorosyjską, imperialną modłę siedzibę władcy”
stwierdzeniem:
Wystarczyła widać radziecka ambasada.
W tej „siedzibie” bowiem znalazły miejsce same polskie przedsiębiorstwa i instytucje użyteczności publicznej w tym cztery teatry, dwa muzea, kina, Pałac Młodzieży z basenem, Sala Kongresowa, władze PAN etc.
W Warszawie były też liczne inne ambasady, w tym USA, ale to obecność radzieckiej prowokowała do nienawiści wobec PKiN?
Resentymenty są głęboko zakorzenione i można odnieść wrażenie, że z czasem zamiast słabnąć i zanikać zdają się pogłębiać i stawać coraz bardziej irracjonalne.
Szkoda, że są ciągle podsycane przez niemądrą politykę, która nas skłóca z kim tylko się da.
@kruk
3 stycznia 2022
16:33
Dziękuję. To dobra wiadomość. Na aktualnym zdjęciu widać też postępującą rewitalizację tej dzielnicy.
Wizytówką architektury PRL są Tychy- zbudowane od podstaw, Nowa Huta, setki nowych osiedli o łacznej pojemnosci 3,5 miliona mieszkań.
Plus tysiące szkół, przychodni, setki szpitali, zakładów pracy które zamknięto.
Zaiste, jest to symbol ucisku i wyzysku…
Obecnie mamy proces sprzedawania, burzenia, likwidowania.
I budowania murów, strzezonych osiedli, mikroskopijnych mieszkań deweloperskich za horrendalne pieniądze.
Tak jest lepiej?
Dla kogo?
Zburzyć PKiN, całą infrastrukturę wybudowaną w niesłusznym okresie „zniewolenia”.
Łącznie z 400 blokami energetycznymi.
To byłoby słuszne pociagnięcie.
Oddać dyplomy wyższych uczelni też by się przydało.
Poziom głupoty mediów i politycznych oszołomów jest zaiste zdumiewający.
Na szczęscie zdrowy rozsądek jak na razie wygrywa z przygłupami.
@markot
Nadal nie rozumiem twojego uzasadnienia niechęci wobec PKiN przedstawiającego „na wielkorosyjską, imperialną modłę siedzibę władcy”
stwierdzeniem:
Wystarczyła widać radziecka ambasada.
Muszę sama siebie zacytować:
Nazwa stylu nie sprawi, że stanie się piękny stojąc pośrodku zniszczonego miasta, na wielkorosyjską, imperialną modłę siedzibę władcy separującą wielką przestrzenią od domów poddanych.
Otóż ma to znaczyć, że Pałac Kultury był wielkim political statement Stalina, zaznaczającym kto rządził wtedy Polską. Nawet jego położenie w pustce pośrodku zniszczonej Warszawy wiązało się wizualnie z siedzibami carów, które duża przestrzeń oddziela od miasta. Czy to ostatnie było intencjonalne nie mogę powiedzieć ale analogia się nasuwa. Powiadasz, że nikt nie bronił zabudować przestrzeni wokół Pałacu Kultury. Nie wiem czy władzom radzieckim zależało na utrzymaniu tej pustki ale napewno Polska była wtedy za biedna, żeby ją zapełnić.
Politycznej wymowy tego obiektu nie zmienia fakt, że nie mieściły się w nim żadne radzieckie urzędy. On sobie sterczał nad Warszawą i dawał świadectwo a urzędem zawiadującym Polską była ambasada radziecka. Trudno więc niechęć tak wielu Polaków do tego obiektu przypisywać kompleksom i rusofobii. On ciągle przypominał, że nie byliśmy państwem niepodległym, co jednak nie u wszystkich budziło wrogość do zwykłych Rosjan czy przeszkadzało w podziwianiu rosyjskiej kultury.
Dzisiaj ta szczególna misja Pałacu Kultury przeszła do historii i stał się on ciekawy jako dokument epoki. Zostawił jednak piętno na polskiej psychice, co moim zdaniem widać np. na filmiku, który załączył pan Panek.
Jego estetyczne walory są kwestią smaku. Ja odbieram go jako budowlę ciężką i ponurą. Niedawny jego obraz w mojej pamięci to kadr z telewizyjnego reportażu o proteście czarnych parasolek przedstawiający morze owych parasolek u dołu i ciemną, brudną bryłę Pałacu na tle szarego nieba u góry. Obraz emanował beznadzieją. Ale nie zapomnę też pewnego zdjęcia Pałacu chyba w GW, które pokazywało sam jego czubek z błyszczącą w słońcu iglicą, na tle oszklonej ściany innego wieżowca. Kontrast stylów był niesamowity i jakoś budził radość. Dlatego uważam, że dobrze wkomponowany w zabudowującą się przestrzeń może jeszcze dawać ciekawe wrażenia.
@kruk
Uparcie ekstrapolujesz własne odczucia uzyskując niechęć tak wielu Polaków.
Ja bym się chętnie dowiedział, jak wielu.
Bo jak pamiętam, to jednym z głównych celów wycieczek z prowincji był właśnie PKiN i obrzydzenia nie budził.
To raczej mieszkańcy stolicy tak się unosili honorem i wściekłością za przegrane Powstanie, i dotąd próbują obarczyć Rosjan odpowiedzialnością za tę fatalną klęskę i jej konsekwencje.
Pamiętam też hasło „Cały Naród buduje swoją Stolicę” i własny udział w rozbieraniu poniemieckich obiektów na Ziemiach Odzyskanych i wysyłanie wagonów cegły na odbudowę Warszawy.
A „ciemna, brudna bryła Pałacu” to już wyłącznie nasza, polska zasługa.
O ile górujący nad stolicą radziecki dar wzbudzał uczucie upokorzenia, to co powiedzieć tutaj?
Przywykliśmy w międzyczasie czy to „zupełnie inna sytuacja”?
O ile pamiętam, założenia architektoniczne PKiN nawiązywały do budowli powstałych w Chicago, przeflancowanych w latach 20″ na grunt rosyjski.
Symbolika dominacji?
Może być to fakt.
Każda religia czy okes rozwoju ma budowle podkreslające WŁADZĘ.
Świątynie, pałace magnatów, fabrykantów.
Obecnie dominują w przestrzeni miejskiej siedziby korporacji, banków.
Tam jest realna wladza.
Polską od 300 lat rządzą AMBASADY.
To fakt niezaprzeczalny.
Zadaniem ambasadorów jest rozwijanie sieci agenturalnej, znajdowanie pożytecznych idiotów, kupowanie wpływów u autorytetów lokalnych.
Oprócz amerykańskiej i izraelskiej, własną w pełni jawną agenturą dysponuje Watykan.
I to za nasze pieniądze…..
Jak łatwo daje się zaimplementować społeczeństwu myśl, że dominacja rosyjska była zła, ta obecna jest dobra.
Poznajemy po owocach.
A te zdaje się dojrzewają…
Nie wygladają mi na zbyt apetyczne.
@markot
Uparcie ekstrapolujesz własne odczucia uzyskując niechęć tak wielu Polaków.
Moje własne odczucia nie wzięły się znikąd, jako dziecko wchłaniałam pewną atmosferę. Tych wielu Polaków, dla których PKiN był symbolem obcej dominacji, należało głównie do inteligencji a to właśnie ta warstwa określa tożsamość narodu. Ale znałam też prostych ludzi załamanych sytuacją Polski po wojnie i zdecydowanie niechętnych wszelkim symbolom ówczesnej władzy.
To raczej mieszkańcy stolicy tak się unosili honorem i wściekłością za przegrane Powstanie,…
Mylisz się. Poczucie klęski mimo tego, że należeliśmy do obozu zwycięskiego, było powszechne. Nie wszyscy oglądali Pałac Kultury na codzień ale uczucia do władzy radzieckiej były te same. Poczytaj a może przypomnij sobie dzienniki Dąbrowskiej, Kisielewskiego, “Świat na Krawędzi” Lema. Dwaj ostatni osiedli w Krakowie. Ja sama nie jestem rodowitą warszawianką, Pałac Kultury w połowie zbudowany zobaczyłam pierwszy raz z okna pociągu w 1954r.
…jednym z głównych celów wycieczek z prowincji był właśnie PKiN i obrzydzenia nie budził.
Trudno, żeby w szkolnych żakach nie mających raczej poglądów politycznych i obojętnych na style architektoniczne budził obrzydzenie. Moich odczuć na jego widok w marcu 1954r. też nie potrafię określić.
Jakkolwiek chciałbyś zneutralizować wymowę tej budowli nie wymarzesz piętna, jakie zostawiła. A na marginesie – nie znam narodu, którego jednostki miałyby tak złe zdanie o swoich współplemieńcach. Jestem jak najbardziej daleka od upajania się własną narodowością ale to, co czytam często na blogach, zahacza o jakąś perwersję.
@markot
Przywykliśmy w międzyczasie czy to „zupełnie inna sytuacja”?
Tak, ten obrazek ma wymowę druzgocącą nasze nie powiem ego a zwykłe poczucie godności. Tylko czy jest jakimś argumentem? Czy zmienia coś w odbiorze naszej historii?
Widzę, że popełniłam byka ortograficznego – powinno być wymażesz, nie wymarzesz.
Nie żebym miał coś przeciwko stolicy, ale tak się złożyło, że dzisiaj jadę na Chmiel. Chmiel położony jest na południe od Warszawy. Większa miejscowość w pobliżu Chmiela to Huta Złomy, Jadę nie byle jaką trasą, bo mknę Drogą Powiatową Nieremontowaną na Odcinku Sześciu Kilometrów. W tej chwili znajduję się w dwutakcie betonowych płyt…Tuk, tak, tak, tak… Obok krzyża. Tak, tuk, tak, tuk… Po lewej las… Tuk, tuk, tak, tak… Po prawej pola…Na polach czasem kukurydza… Tak, tak, tuk, tuk…. Za polami, w lesie Lasowa… Tuk, tak, tuk, tak… Stodoła. Uwaga na wiatr… Tak, tuk, tuk, tak…. Brzoza i krzyż… Tak, tak tuk, tuk… Pod górę… Na wprost Wielki Dział… Tak, tuk. Tak, tak… Po prawej Juchy… Tuk, tak tak, tuk… Dojechałem… tuk, tu Chmiel.
Pozdrawiam.
Coś, z jak rozmawiać z Bohatyrowiczową:
„Jeśli dziewczynki jednak proszą o radę, staram się nie odpowiadać,
dopóki nie jestem pewna, że w głębi duszy dotarłam do miejsca
mądrości i spokojnej pewności siebie i że nie przemawia przeze mnie
gniew lub strach. Kiedy się boimy, reagujemy odruchowo…”
(Nie zadręczaj się drobiazgami, mamo – Kristine Carlson)
Tymczasem opuszczam Chmiel. Jeżeli miałbym coś ciekawego pisać na jego temat, to w zasadzie nie ma o czym. Chmiel to chyba klasyczny kontrapunkt naszej pięknej, rozpałacowionej stolicy. Jest to jej przeciwieństwo, ale i konieczne dopełnienie. Czyli, żeby nadać Warszawie głębszy – jak głęboki nie wiem – sens, musi być Chmiel. Ale Chmiel bez Warszawy również traci swoją rację bytu.
Dwa światy, ale tak naprawdę to jeden wielki Klub Sześciu Kontynentów.
A tymczasem przede mną Zawałyły.
Myślę, że każdy słyszał, albo czytał wiele ciekawych rzeczy na temat Zawałył. Zawałyły to słynna cudami miejscowość leżąca między Kuryskami i Łużkami. Prawdopodobnie niewiele osobom bliskie jest brzmienie i wiedza o Kuryskach i Łużkach, dlatego szybko wyjaśniam – Kuryski i Łużki leżą niedaleko Zawałyły. Cudowność Zawałyły to oczywiście zasługa obecności na jej terenie Katedry Św. Mikołaja, której piękno podziwiają mieszkańcy nie tylko Kurysek i Łużek.
Jestem w połowie drogi. jak dojadę na miejsce, napiszę więcej na temat Zawałyły.
Bo jest i o czym.
Prawdopodobnie niektórzy się dziwią, jak świat Zawałyły, czy wręcz ją samą, można łączyć, kojarzyć ze światem nauki, bo ja myślę, że jest to możliwe.
Bo jeżeli świat nauki jest światem konieczności, a…
„..Wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy
Listek na wodzie, albo kroplę rosy
I wie, że one są, bo są konieczne…”
..to ci nieliczni, którzy są zdziwieni, pójdą prawdopodobnie sprawdzić, czy Zawałyła to fałsz. A kiedy się okaże, że Zawałyły jednak nie ma,, to pójdą w stronę Łużek, w nadziei chociażby na dwie kroplę.
Głupie, ale jakby co, to zostają jeszcze Kuryski.
„Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły.”
Zawałyły, widziałam latem, chyba to był piątek.
Takie nie całkiem małe grono, na podobieństwo korowodu,
otwierali go mężczyzna i kobieta Ona moją imienniczką była,
Jemu chyba było Maciek, może Marcin.
Na końcu bądź początku tłumu, bo trudno odgadnąć jego
hierarchię, była krzykliwa blond piękność.
Darła sie niemożliwie.
Podzieliłam się tak na wąsko uśmiechem z przodkiem.
Aż tu jak tyły/przody sie nie rozedrą…
Nie pamiętam co do słowa, ale…takie dwie tu były, z nas
śmiały się, a dawaj je tu na dół, to zawał-ły (przeciągnięte)
albo astmy dostaną.
Jako astmatyk- obserwator, przełknęłam ślinę, i ruszyłam
z wolna przed siebie!
Pozdrawiam.
Belferski!
Dotarło!
Nigdy i nikomu, jeszcze w żartach nie życz śmierci!
A jeżeli rzeczywiście nie będzie Zawałyły, nie będzie Łużek, nie będzie Kurysek, nie będzie Chmiela… a jak nie będzie Chmiela – nie będzie i Warszawy…
Powiem więcej, może też nie być Bugu. Rzeka Bug. A gdyby to była prawda, że Bugu nie ma…
Napisane bowiem zostało…na Bugu w Kryłowie…
„To, co nas zaskoczyło, to że Bugu nie ma, a wszystko inne jest. Jest jazz. Puls Coltrane’a, ten szczególny rodzaj niebieskiego, saksofon i trąbka w mglistych rejestrach łąk pod skrzydłami czapli. Jest Prohoryłe. Jest deszcz. Przedmieście ze starych fotografii. Synkopa deszczu na dachach cerkiew niknących w sepii trzydziestego ósmego. Dwutakt drewnianych ostróg kryłowskiego mostu. Ukłucia pokrzyw na kirkucie. Grządki: dynie i jarmuż, cebula. I wierzby. Mocny smak mięty, miękki i ciepły zapach rzeczy starorzecza. Już od Gołębi nas zaskoczyło, że wszystko jest, a jakby Bugu nie było.
Jakby to mogło być, że Bugu nie ma. Przecież jest. Jest jazz. Jest świeża zieleń swingu. Meandry ścieżek schodzących w dolinę, w gęstwę łóz. Jest perlisty śmiech wierzbowej fujarki, gorzki smak aspiryny. Szklanki kościelnych dzwonów. Ruiny zamku. Jakże to bez Bugu mogłoby być, skoro jest, a tylko my ślepi i wywróceni na nice, potykamy się o brzegi o korzenie rzeki. Nagle i bez ostrzeżenia słyszymy perkusję, a za nią fortepian. Słyszymy puls Bugu. Tak ta, pam pa, ta, pa pam pa. Płyniemy Bugiem przez Kryłów, nikogo nie ma, jest mgła”.
„Oikoumene”.
https://www.youtube.com/watch?v=C2aw0kdevNw
Książka wydana przez wydawnictwo „Czuły Barbarzyńca”.
Dobranoc.
https://www.youtube.com/watch?v=k4V3Mo61fJM
Odnośnie Czułego…
Gdy odwiedzam groby tych o których pamiętam i tych o których nie da się
zapomnieć…
Nim podchodzę do nich, udaję sie na lewą stronę starego cmentarza,
do Mirka Breguły!
Staje ramie w ramię, z aniołem kamiennym, mniej więcej mojego wzrostu,
pochylonym, tak jakby zakłopotanym, pytającym:
-Mirek a dlaczego Ty jeszcze nie wstajesz?
Najrozsądniej jest odpuścić!
Chociaż tekst pochodzi z książki, o której na portalu Pisarze.pl napisano: ”To jedna z piękniejszych książek wydanych współcześnie” to mimo tej laurki, jest to tekst w zasadzie śmieszny. Bo jak można poważnie traktować tekst o „ostatnim przystanku”. Szczególnie, kiedy informacje na temat „tego czegoś”, czytamy siedząc w poczekalni dworca Państwowej Komunikacji Samochodowej, albo wyczekujemy w przytulnej wiacie na autobus Międzygminnego Związku Komunikacyjnego. Na przykład w Wodzisławiu Śląskim, albo Jastrzębiu Zdroju.
Przecież komunikat o ostatnim przystanku dla mieszkańca Warszawy jest czymś tak zbędnym, jak wiedza na temat skali głosu radia tranzystorowego dla osoby tracącej definitywnie resztki słuchu.
Po co mu to?
Gdyby ktoś chciał pójść na skróty i odpuścić lekturę reszty, to można zajrzeć tutaj:
http://www.polskiekrajobrazy.pl/Galerie/95:lubelskie/106258:Przystanek_PKS_w_szczerym_polu.html
…bo o nim jest właściwie cały ten tekst.
„Ostatni przystanek”.
Nie znikajcie z ostatnich przystanków. Nie odchodźcie tak szybko za siebie. Zanim świat was pochłonie, przystańcie, o widnokrąg się mocno oprzyjcie. Rozkład jazdy mu przeczytajcie. Dajcie chwile na ostatnie życie.
Mówicie, że macie swoje sprawy, swoje domy, swoje życia i troski. A co ma taki ostatni przystanek , poza tym, że jest niebieski? Poza tym, że jest ostatni. Że poza nim nie ma niczego. Tylko on pochylony i pusty przy drodze do gdzieś dalekiego. Mówicie, że taki los, taka droga ostatnich przystanków. Że nie można ich zabrać do domu i posadzić w fotelu na ganku. I herbaty zaparzyć bez cukru, z rdzy twarz otrzeć, nabrać świeżych kolorów. Że nie można po ludzku traktować ludzkich rzeczy w polu.
Nic nie jedzie i nikt nie przystaje. Nikt nie jedzie i nikt nie przystaje. Nikt rozkładu jazdy mu nie czyta. Tylko droga i śnieg burobrody na granicy zimy i wieczoru. Pomieszany z gęstniejącym zmierzchem, przyprawiony piaskiem i solą. Nie znikajcie tak szybko, przystańcie. Pomieszkajcie jeszcze w sowich domach. Dajcie trochę ostatniego czasu ostatniemu przystankowi na Złomach.
W 2009, mój najdroższy z rodzeństwa, nie szukał pomocy u mnie.
Pracowałam od świtu do nocy w kawiarni, dzieci widywałam śpiące,
już albo jeszcze…
Brat nie chciał mnie niepokoić, nie dawał rady, o czym wiedział ktoś,
fałszywie mu bliskim.
Odpowiedź jest jasna, pokosimy wokół, poczytamy mu itd.
(Wnuczka mi nie dawała tu dojść stad da zwłoka)
Podejść – nie dawała… stary numer z biedry, proszę podejść do kasy, ja
już dochodzę, durny nawyk!
Jeżeli chodzi o kawiarnie, klubokawiarnie i tego typu obejścia, to nie mam za ciekawych wspomnień. Czasami się zdarzało, że owszem, ale nie raz, jak sobie to przypomnę, to mię ciarki przechodzą.
Każdy ma jakieś swoje przypadłości – moja, to namiętnie żulem gumę. Niekoniecznie balonową. I kiedyś – bodajże w Świdnicy – wchodzę, a w zasadzie wchodzimy, bo jestem z osobą towarzyszącą, do lokalu typu kawiarnio-cukiernia. Tłok spory i jedyny wolny stolik, to ten tuż przy drzwiach, czyli siadamy. Składamy – to znaczy ja składam – zamówienie, które następnie jest realizowane. Kawa, jakieś ciastko (raczej nie tort). Oczywiście, aby doszło do konsumpcji, muszę zrobić coś z gumą, czyli przyklejam ją pod blatem stolika.
W międzyczasie jednak, stolik obok się zwolnił i przenosimy się z całym bagażem w jego kierunku. Siadamy przy nim. Tymczasem, do lokalu weszła jakaś mamusia z kilkuletnim chłopczykiem, Usiedli przy stoliku przy drzwiach, który przed chwilą opuściliśmy. Mały był jakiś zwiercony, tu patrzył, tam zaglądał, zaczął coś majstrować bod blatem stolika. Czuję niepokój, aż w pewnym momencie słyszę:
„Guma! Mama ja mam gumę!”… „Wyrzuć to!, natychmiast to wyrzuć!!!” Co za cham, przykleił tutaj tę gumę”
Guma widocznie przykleiła się do dłoni chłopca i mama zaczęła ją zdzierać chusteczką i pomyślałem od razu, że ona jest jeszcze elastyczna, a może ciepła i mamusia być może przez okno widziała kto ostatni siedział przy jej stoliku… i drogą nieskomplikowanej dedukcji…
Na szczęście wszystko się jakoś ułożyło, ale kawy nie wypiliśmy, a ciastka zostały prawie nietknięte.
I od tamtej pory mam nauczkę… w kawiarniach i tego typu lokalach nie zajmuję stolika przy drzwiach wejściowych.
…ale gumy też już nie żuję.
Ślisko tu jak diabli!
Kawiarnia w której pracowałam, przypominała raczej restaurację,
dom weselny, bankiety, i 180 księży na raz znosiła, roboty od groma…
Po 18 godzinach w ciągu na komuniach, musiałam prosić o pomoc
w wyjściu z wanny ( nie tam) w domu po robocie.
Nie umiałam zgiąć nóg w kolanach, rozlazły sie pod pływem ciepłej
wody.
Kolana, nie moje nogi…
Ok, pożartowalim, to do zaś!
@sambo
Jest w tym jakiś szkopuł?
Do czegoś zmierzasz…zdarzyło mi się tego lata i siedzieć przy
drzwiach wejściowych…
Nawet pamiętam gdzie, w Wiśle w pizzerii, na rynku…
W Chałupach w „Przystani”, też bo byłam na obiedzie sama,
dzieciaki jadły, przede mną gdy ja zostałam przy wnuczce,
śpiącej w domku campingowym.
Wychodząc z domu, do Lidla chociażby, zawsze żuję gumę,
śliną rekompensuje sobie brak dostępu do wody, dla płuc.
Muszę pić więcej wody od innych, wsio!?
A jeżeli chodzi o moje aktualne lektury, to uznałem, że skoro mamy czwartą falę pandemii, to można coś o drugiej…wojnie światowej poczytać.
Jedna to stara, wywieziona na wieś, ale od jakiegoś czasu przywiozłem ją z powrotem do metropolii, druga to nowość, ale trochę zastanawiam się po co ją kupiłem? Chyba z powodu Miłosza, bo są to listy z czasów wojny, a jedną z osób śliniących i naklejających znaczek z Adolfem H. na kopertę był właśnie polski mój faworyt.
A poza tym, kiedyś znany, ale dzisiaj to już w zasadzie Wincenty Kadłubek, chociaż…
Jednym z autorów owych listów z czasów okupacji był Andrzejewski i wczoraj …
To, że czytałem listy Andrzejewskiego, z którym nie miałem kontaktu od 20 lat to jeszcze rzecz normalna, ale jeżeli wczoraj na TVPKultura puścili chyba też po 35 latach film Wajdy, to nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy może coś znaczy więcej? Może znajdę jakiś diament?
Ogólnie listy takie sobie, ale dwa fragmenty ciekawe:
Pierwszy to ten, w którym Andrzejewski twierdzi, że okres wojny sprzyja czytelnictwu. I pomyślałem, skoro słychać narzekania, że Polacy mało czytają, to może by jakąś wojenkę
A drugi to informacja , że pracuje nad opowiadaniem o parze małżeńskiej, która nie może się ani pokochać, ani rozstać…
Druga to wspomnienia o Baczyńskim i jego rówieśnikach (Gajcy, Trzebiński, Bojarski itd.).
Czasy nieciekawe, ale czasami…
W Sylwestra 1941 roku – bodajże Bojarski – dzwoni do słynnego historyka literatury, który w czasach wojny wykładał na tajnym uniwersytecie i imitując polszczyznę okresu średniowiecza, przedstawia się jako Janko z Czarnkowa i zwraca uwagę profesorowi Krzyżanowskiemu, że okres średniowiecza, aż taki zasługujący na uwagę nie był i tym samym niech nie wymaga od studentów wiedzy na tematy, które tak naprawdę na to nie zasługują.
Krzyżanowski w pierwszej chwili zbaraniał i do pewnego momentu poważnie odpowiadał, ale po jakimś czasie połapał się, że to żart.
„I pomyślałem, skoro słychać narzekania, że Polacy mało czytają, to może by jakąś wojenkę”
Masz mnie na podsłuchu?
Ja i podlotek, wdepnęłyśmy w niezły bajzel.
Nie reagujesz, akceptujesz! – zareagowałam.
Niestety bez większych szczegółów z kim i o co.
Potyczki uprawiane są regularnie, coraz śmielsze,
pomysłowe.
Właśnie minęło 21 lat jak tu mieszkamy, i chyba tego
będzie tyle.
„A drugi to informacja , że pracuje nad opowiadaniem o parze małżeńskiej, która nie może się ani pokochać, ani rozstać…”
Szkoda że dopiero pracuje, poczytałabym.
Jeśli, miałbyś ochotę na potyczki…
I znasz cos zgodnego z wpisem Gospodarza, dostępnego w Legimini.
I uwaga – za darmo – to pobiorę, i rozwinę skrzydła!
Żadnych romansów, zdrad, stosunków płciowych w tle, bo się zafiksuję.
Legimi – a nie mówiłam.
ebooki w plisowanej kiecce, w punkt końca pośladków…
„Szkoda, że dopiero pracuje…”
Ale to cytat z listu Andrzejewskiego, który od 40 lat nie żyje.
Wczoraj:
Ja – Zaczyna się „Popiół i diament” Wajdy. Może obejrzymy wspólnie?
Ona – Nie mam dzisiaj czasu, zacznę od drugiego odcinka.
Z tą,( z tym) Legimi w zasadzie nie mam bliższych kontaktów i trudno jest mi sensownie coś polecić, ale jeżeli „wchodzisz” w świat baśni, legend i lubisz wspinaczkę skałkową to spróbuj „Czarodziejską górę”.
Żartowałem…
Cytat wzięłam za wtrącenie, skargę, jak coś Ci opowiem tak między…wiadomo!
Co do – wczoraj – przylep plasterek na łapkę…
Bywa czasem tak że ludzie sie rozstają, by wpaść przypadkiem na siebie.
Gdy ty panujesz nad życiem, masz cele… on wyłania się z lasu, spalony słońcem, niczym suchar.
Nie wszystkim jakoś tak na sobie samym zależy.
Uwielbiam siódemkę, siedemnastkę, ja tylko cos zasugerowałam,
wówczas, jakieś takie uczucie, połączenie.
A ubrałam to w złamane serce, najłatwiej!
https://www.rp.pl/plus-minus/art19259441-tysiac-ksiazek-w-domu-to-minimum
Mam półtora…