O urojeniach o poranku

Trudno wyprowadzać wnioski z jednostkowych wydarzeń (chyba że jesteśmy antyszczepionkowcami czy innymi zwolennikami pseudonauki), ale pewnym powtarzalnym sytuacjom już niekiedy można się przyjrzeć. A więc prelekcja ze studentami. Pytanie na rozruch:

– To czym mamy dzisiaj się zajmować?

(Tak, mają obowiązek przygotować się do zajęć). Niecałe pół setki osób (albo i więcej) w społecznym jet lagu kwadrans po 8 patrzy w podłogę.

Trzeba powtórzyć pytanie. Dochodzi do nich, że ktoś z niezrozumiałych względów o tak absurdalnej porze ich o coś pyta. Niekiedy już teraz, niekiedy po kilku powtórzeniach pytania ktoś bąknie:

– Zaburzeniami psychotycznymi…

Super, przygotował się lub potrafi odczytać tytuł z prezentacji na ekranie, w każdym razie nawiązał kontakt. (Miałem już grupę, która mimo wielu lat w polskim systemie edukacji zachowała do tego stopnia własne zdanie, że podjęła od razu dyskusję i próbowała mi wmówić, że pomyliłem temat zajęć. Co za dużo, to niezdrowo).

Kolejne pytanie (nie ma to jak wredny wykładowca o poranku):

– To co to są te zaburzenia psychotyczne? Z czym wam się kojarzą?

Dalej zdziwienie, że ktoś zamiast po prostu przeczytać tekst ze slajdów, zawzięcie o coś pyta. Niektórzy odpowiadają, że ze schizofrenią (wspaniale, widać coś czytali), inni – że to zaburzenia, w których występują objawy psychotyczne (właściwie idem per idem, ale czego oczekiwać o tak nieludzkiej porze).

– A co to za objawy?

Najważniejsze w tym kontekście są objawy wytwórcze, zwane też pozytywnymi (nie w znaczeniu wartościującym, chodzi o zjawisko niejako nadmiarowe, którego u zdrowego człowieka nie powinno się obserwować, a więc są pozytywne w takim samym sensie jak wynik testu na koronawirusa). Zazwyczaj studenci potrafią je wymienić: urojenia i omamy.

Studenta najłatwiej zagiąć z definicji. Wszyscy przyswajamy pojęcia przez prototypy, nie definicje. Dla dziecka jabłko jest prototypem owocu. Jeśli coś jest podobne do jabłka, jest owocem. A teraz zdefiniujcie Państwo owoc. Organ generatywny i tak dalej… (Piotr Panek zna się na tym lepiej ode mnie). Po co nam więc definicje? Problem pojawia się przy pomidorze, gdyż z botanicznego punktu widzenia jest owocem, z kulinarnego warzywem. W dzieciństwie bardziej kojarzył się z prototypem warzywa i tak zostało. Jak widać, skojarzenia mogą zawodzić. Dlatego potrzebujemy definicji: żeby wyznaczyć granicę, gdzie się kończy obszar stosowania jednego pojęcia, a zaczyna obowiązywać inne.

Z ust studentów zwykle pada następująca definicja urojenia: fałszywy pogląd. Fajnie, mamy pierwszą definicję, co z tego, że wręcz absurdalną. Czytali coś, ale nie zrozumieli. Po to przychodzą na zajęcia, żeby się nauczyć.

Co jest złego w tej definicji? A któż z nas nie żywi fałszywych poglądów? Część z nas wierzy w Boga, część nie wierzy. Zasada wyłączonego środka mówi, że jedna z tych grup ma rację (jestem przekonany, że moja), zasada niesprzeczności stanowi, że jedna z nich się myli (oczywiście ta druga). Na poważnie: nieważne w tym momencie, która grupa się myli, obie są bardzo liczne. Czy kilkadziesiąt procent społeczeństwa ma urojenia? Należy ich leczyć? Pewien profesor psychiatrii (nazwiska nie przytoczę, dosyć miał z tego powodu nieprzyjemności) chlapnął kiedyś w wywiadzie dla silnie prawicowego czasopisma, że może by tak osoby niepopierające polityki obecnego rządu traktować elektrowstrząsami, ale potępiony wszem wobec przeprosił i zwrócił uwagę na niewłaściwą prezentację jego słów przez czasopismo.

Wszyscy żywimy jakieś błędne poglądy. Zapewne również studenci wiedzą, że kolegę wygadującego bzdury na egzaminie się oblewa, a nie leczy. Mózg potrzebuje ogromnych ilości energii, więc używa się go raczej oszczędnie. Wszyscy wykorzystujemy heurystyki, czyli uproszczone sposoby rozumowania, które zazwyczaj prowadzą do poprawnych wniosków, niekiedy błędnych albo zupełnie absurdalnych. Wszyscy na czymś musimy oprzeć wiedzę. Także naukową. Na aksjomatach w matematyce, sposobach wnioskowania, metodologii. Nie mamy wiele (albo w ogóle) wiedzy pewnej, a na pewno wszyscy mamy jakieś fałszywe poglądy. Natomiast bardzo nie lubimy się do tego przyznawać.

Podana definicja była w każdym razie, jak się sami orientują, zbyt obszerna. Dodają więc kolejny warunek: urojenie nie może być uwarunkowane społecznie, kulturowo. A więc też religijnie. Ma to ważne implikacje. Ten sam pogląd może być u jednego człowieka urojeniem, u drugiego nie. U Europejczyka wiara w żyjące w drzewach duchy z dużym prawdopodobieństwem może mieć charakter urojeniowy, u przedstawiciela animizmu w Afryce może to być jak najbardziej norma. Zalecany dla studentów nowy, wydany w pięknej śliwkowej barwie podręcznik psychiatrii prof. Gałeckiego opisuje to jako wyobcowujący charakter urojeń. A więc obywatel uznający, że w szczepionce znajduje się sterowany przez Billa Gatesa chip, nie ma urojeń, tylko powtarza kulturowo uwarunkowane bzdury poważane w grupie społecznej, do której należy.

Gdybym uważał, że jakiś mój bliski zmarł w katastrofie lotniczej, lecąc niesprawnym samolotem prowadzonym przez niewykwalifikowanego pilota na niedziałające lotnisko, z czego wnioskowałbym, że został zamordowany, to można by to traktować jako urojenie. Jeśli tak sądzę o prezydencie, to jest to pogląd uwarunkowany społecznie. Nawet jeśli widzimy ziejącą zeń głupotę, nie leczymy. Trudno się przyznać, ale każdy z nas powiela pewne poglądy mniej lub bardziej bzdurne, które uważa za poprawne. Mamy się wszyscy leczyć?

Tej kwestii dotyczy też najczęściej zadawane przez studentów pytanie (pod koniec zajęć, jak już się porządnie obudzą):

– A co z religią?

Przekonania religijne, niezależne od naszej osobistej opinii, należą do poglądów uwarunkowanych kulturowo. W trakcie ewolucji wykształciliśmy nastawienie intencjonalne, większość z nas odczuwa naturalną potrzebę wierzenia w coś więcej, niż widzimy przed oczami. I wierzymy w coś wszyscy. Jedni w Boga, inni w humanizm, inni w teorię strun. Nie znaczy to, że religijność nigdy nie wiąże się z urojeniami. Osobę całe życie religijną zostawiamy w spokoju jako zdrową, u tej, która nie zajrzawszy przez lata do kościoła, nagle codziennie leży krzyżem przed ołtarzem, należałoby urojenia wziąć pod uwagę. Zwłaszcza jeśli deklaruje osobisty kontakt z przekazującym jej jakieś treści czy polecenia Duchem Świętym.

Ostatnia istotna cecha urojeń to niepodatność na korekcję, trwanie przy urojeniowym sądzie pomimo dowodów jego fałszywości. Czy wręcz absurdalności. Z urojeniami się nie dyskutuje, urojenia się leczy. Wyznawcy bzdur uwarunkowanych kulturowo też są mało podatni na korekcję, nie przyjmują dowodów fałszywości ich poglądów. Ale na to nie ma lekarstwa.

Marcin Nowak

Bibliografia:

  • Gałecki P, Szulc A: Psychiatria. Edra Urban & Partner, Warszawa 2018

Ilustracja: Stiller Beobachter, A new morning comes, Ansbach, Niemcy. Za Wikimedia Commons, CC BY 2.0