Fragmenta Floristica et Geobotanica Finita
Czasopisma naukowe mają swoje profile. Niektóre publikują wyniki przełomowych badań, których skutki mogą się objawić w praktyce lub innych badaniach. Artykuły takie są cytowane i przynoszą prestiż ich autorom. Ale są też inne.
Nie, nie będę pisał o tzw. pismach drapieżnych, które opublikują wszystko za odpowiednią opłatą, a więc z reguły rzeczy mało rzetelne, które nie przeszłyby procesu recenzji. Są wydawnictwa, które ciężko określać drapieżnymi, bo publikują za darmo. Jest jedno znane, które ma w nazwie angielskie miasto akademickie i postępuje w ten sposób. Niektórzy nazywają je drapieżnym albo prawie drapieżnym, co w złym świetle stawia publikowane tam prace, a nie do końca jest słuszne. To prawda, mogą tam się znaleźć książki kiepskie, ze skanami z innych publikacji; autor czasem nawet się nie stara, żeby z drugiej strony nie przebijał druk (a redakcja najwyraźniej to lekceważy). Ale są i prace doktorskie, a nawet habilitacyjne – autorom nie chciało się użerać z bardziej wymagającymi redakcjami, ale merytorycznie nie można im nic zarzucić. Ostatnio wpadła mi w ręce praca anglisty, amatora mokradeł, który pisał o zawiłych próbach dopasowania angielskich i polskich nazw typów mokradeł.
Oprócz pism prestiżowych i drapieżnych występują czasopisma nastawione na artykuły, które nie są przełomowe, nie zwiastują nowych trendów, w pewnym sensie są niszowe i prawie nikt ich nie cytuje. Są wśród nich tytuły opisujące lokalne obserwacje florystyczne czy faunistyczne. Czasem mówi się o nich, że uprawiają XIX-wieczną naukę – a to podwójne przekłamanie.
Po pierwsze, już w XIX w. istniały czasopisma publikujące artykuły z nauk eksperymentalnych, po drugie – nadal jest zapotrzebowanie na informacje o bieżącej różnorodności biologicznej. Owszem, artykułu o ćmach powiatu ostródzkiego nie zacytuje pismo biomedyczne ani nawet entomologiczne. Ale żeby napisać artykuł przeglądowy o ćmach Polski, trzeba zebrać dane z mniejszych obszarów. Żeby napisać o inwazji jakiegoś gatunku (np. w stylu opisanym tutaj kiedyś), też dobrze byłoby mieć informacje z różnych miejsc. Takie dane zasilają np. bazę Global Biodiversity Information Facility, która ma ambicję opisania bioróżnorodności całego świata.
Coraz więcej tego typu informacji zbiera się poza literaturą naukową. Pisałem kiedyś o bazach danych na temat niektórych gatunków. No właśnie – „niektórych”. Duża grupa organizmów nadal nie ma takich baz.
Artykuły w formie spisów gatunkowych danego obszaru lub notatek o nieopisanym dotąd stanowisku danego gatunku mogą pisać naukowcy, ale też zaawansowani amatorzy. Takim tekstem był list do redakcji „The Philosophical Transactions of the Royal Society” – angielski handlarz opisał znalezisko, biały bursztyn, i zrelacjonował po raz pierwszy toksyczny zakwit sinicowy (zignorowany przez elitę naukowców), o czym też tutaj wspominałem.
Sam nie jestem teraz aktywnym naukowcem, ale udało mi się znaleźć dwa stanowiska pewnej rośliny niezbyt rzadkiej w skali Polski, a nienotowanej w regionach jezierzy morskiej (o czym też pisałem). Takie notatki mogą być skutkiem ubocznym obserwacji terenowych, prowadzonych np. podczas oceny oddziaływania inwestycji na środowisko itp. działalności bardziej praktycznej niż naukowej.
Takie publikacje mają też trudną do zmierzenia wartość popularyzatorską. Mogą je publikować pasjonaci przyrody pracujący nie w nauce, a w edukacji, administracji i innych branżach, które nie mają z przyrodą nic wspólnego. Dla lokalnej społeczności to czasem istotne, że czasopismo naukowe publikuje pracę o chabaziach z nieużytku, który wydaje się niczym innym niż działką budowlaną.
Mogą być też niejako skutkiem ubocznym badań terenowych prowadzonych przez naukowców pełną gębą. Znam autorów, którzy mają w dorobku publikacje w i „Nature” (też pisałem), i we „Fragmenta Floristica et Geobotanica Polonica”, jednym z pism do publikacji notatek. Jak pisałem, mimo że wśród polskich ewaluatorów nauki, od których zależy m.in. przyznawanie grantów, biologia środowiskowa jest nisko ceniona, to wyniki tych badań trafiają nieraz do pism z wyższej półki niż wyniki badań biologów molekularnych. Przy ewaluacji punktowej takiego naukowca oczywiście publikacja notatki florystycznej czy faunistycznej prawie się nie liczy, ale nie na punktozie kończy się działalność naukowa.
Niestety, najwyraźniej nie przemawia to nadal do polskiej elity naukowej. Niedawno na stronie „Fragmenta Floristica et Geobotanica Polonica” pojawił się komunikat:
„Informujemy, że z dniem 1 stycznia 2021 r. wstrzymane zostaje wydawanie ogólnopolskiego czasopisma naukowego Fragmenta Floristica et Geobotanica Polonica. Decyzja ta została podjęta przez Dyrekcję Instytutu Botaniki im. W. Szafera Polskiej Akademii Nauk (wydawcę) po przeanalizowaniu aktualnej sytuacji, w szczególności w kontekście zaleceń sformułowanych przez Radę Kuratorów II Wydziału PAN”.
Zaleceń nie znam i nie wiem, jak przebiegła analiza. Niemniej w świetle tego, co wyżej, mam wątpliwości, czy to dobra decyzja. Wątpliwości ma też Sekcja Taksonomii Roślin Polskiego Towarzystwa Botanicznego. W liście otwartym, który można przeczytać tutaj, więc nie będę go streszczał, zaznacza, że wbrew pozorom pozycja tego pisma nie jest marginalna. Przygotowała również petycję.
Nie wiem, czemu ma służyć ta decyzja. Istnienie czasopisma w żaden sposób nie obniża poziomu polskiej nauki. Oczekiwanie, że po likwidacji pisma botanicy zaczną masowo produkować artykuły dla „Nature”, byłoby myśleniem magicznym, o które ciężko podejrzewać PAN. Nic dobrego dzięki temu się nie zyska, a tylko coś się straci.
Petycję podpisałem, ale jestem pesymistą. Polska Akademia Nauk od co najmniej ćwierćwiecza dowodzi, że biologia środowiskowa prawie nie jest warta jej uwagi. Wskazują na to m.in. losy niegdysiejszego Instytutu Ekologii PAN, przekształconego w jednostkę niższej rangi, a w końcu zlikwidowanego. Należąca do niego stacja hydrobiologiczna w Mikołajkach została oddana Instytutowi Biologii Doświadczalnej PAN. Co ciekawe, zdarzało mi się widzieć różne listy intencyjne w sprawie powołania kolejnych instytutów, centrów itp., które w zasadzie zajmowałyby się tym, co zlikwidowany IE PAN lub jego stacja hydrobiologiczna. Jak tymczasem twierdziły władze akademii, to wielka szkoda, że nie ma takiej instytucji. No cóż…
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0
PS. W styczniu 2023 Instytut Botaniki ogłosił, że wznawia wydawanie pisma.
Komentarze
Ile ten projekt kosztował?
Jaki był zasięg, wielkość prenumeraty, krąg czytelnikow?
Myślę że w tym tkwi problem.
Nawet doskonałe publikacje, o ile są niszowe, nie mają szans na przetrwanie.
Profesjonalny portal internetowy to 20 000 zł miesięcznie, kosztow stałych.
240 000 rocznie, to spora kwota MINIMALNA.
Bez sponsorow, grantow, pasjonatow, nic nie ma prawa w dzisiejszym swiecie komercji przetrwać.
W dzisiejszych czasach pisma nie trzeba drukować na papierze, więc nakład nie ma znaczenia. Kosztem jest na pewno miejsce na serwerach, ale to i tak była w znacznej mierze uboczna działalność Instytutu Botaniki PAN, nie sądzę, żeby była kluczowa w budżecie tej jednostki (no, chyba że jest na skraju bankructwa). Jest też kwestia czasu pracy redakcji. Biorąc pod uwagę praktykę polskich czasopism tego typu, jest to zwykle traktowane jako coś, na co pracownik naukowy ma znaleźć czas w ramach swojej pracy. Nie mam czelności kazać, temu czy innemu pracownikowi instytutu poświęcać swojego czasu i uwagi, ale zastanawiam się czy jednak chociażby nie dało się puścić wici w środowisko, że poszukiwani są ochotnicy. Pewnie ktoś by się znalazł, niekoniecznie z jednostek PAN, ale choćby z uczelni – zawsze można wtedy coś wpisać do rubryki „działalność organizacyjna” przy cyklicznej ocenie pracowników.
Jesli moglbym cos niesmialo zaproponowac to bylo by stworzenie portalu botaniczno-myco-ornitologicznego. Portal obok artykulow tematycznych czasopisma, moglby przyjmowac zdjecia okazow, zaladowywanych przez citizens’ scientists, ktore pozwolilby stworzyc baze danych.
Ciekawscy dostawali by odpowiedz, czy roslinka jest dobra na zmniejszenie cisnienia lub na siusiu.
Albo co to za ptaszek, grzybek, zabka, rybka itd.
Wartosc baz danych jest przeogromna! Baza danych byla by zrodlem utrzymania sie czasopisma/portal.
A dobre bazy danych do treningu AI, kosztuja dziesiatki milionow dolarow.
Mysle, ze dobrze napisany proposal zaowocowal by grantem. Zwrocilbym sie o sponorowanie do Google-PL
Na PAN bym nie liczyl, troche ekstrapoluje z NSF-u. Tam nie ma ludzi majacych zylke do nowoczesnych przedsiewziec.
!. Czy jest ktos z czytelnikow zwiazany z Google-PL albo USA kto moglby zasugerowac, gdzie zlozyc podanie o grant?
2. Trzeba by poglowkowac nad synergia i celami projektu!
…
Na nadciśnienie bym nie proponował z uwagi na duże różnice osobnicze w populacjach i między populacjami roślin
Co do ptaków, to jest już ornitho.pl i odpowiedniki w innych krajach. Oprócz wersji desktopowej jest też aplikacja NaturaList. Nie jestem pewien, ale możliwe, że dane z niego są zasysane do GBIF. Obecnie zresztą już nie tylko można tam zgłaszać ptaki, a też ssaki ogólnie i nietoperze i ssaki morskie szczególnie, gady (w klasycznym rozumieniu), płazy, prostoskrzydłe, ważki, a od jakiegoś miesiąca modliszki. Dorzucenie do tego roślin pewnie technicznie nie byłoby trudne, gorzej z dbaniem o wiarygodność. Zanim wprowadzono tam ważki, z rok trwały dyskusje, czy znajdzie się wystarczająca liczba ekspertów, która będzie weryfikować zgłoszenia.
Takie bazy są ważne dla badaczy różnorodności biologicznej, ale odpada element choćby minimalnego prestiżu, jakim jest pojawienie się w czasopiśmie naukowym. Za to są o tyle lepsze, że pozwalają na monitorowanie rzeczywistej różnorodności, a nie tylko rzadkości. Są notowane nie tylko pojawienia się mewy delawarskiej czy kurhannika, ale też kawki, krzyżówki czy bogatki, o czym na pewno w żadnym czasopiśmie z notatkami ornitologicznymi by nie było szans napisać.
Trochę jeszcze śnięty, aplikując sobie kawę w gardło, obejrzałem portal ornitho.pl
Jest to dobry początek do koncepcji botanicznej. Są już zebrane doświadczenia. Jednym słowem przy wiedzy nagromadzonej w czasopiśmie nie jest to start od zera.
W górnym rogu zwróciłem uwagę na Panki? – czy kolega Piotr jest administratorem? Oraz liczbę odwiedzjących stronę w danej chwili 358! Całkiem niezły ruch.
Całkowita zgoda, ze aby zbudować portal jako ‘Citizien Science’, mający wartość i ranking naukowy potrzeba sporo pracy.
Myślę, ze wiedza ekspercka połączona z interaktywnymi bazami danych to prawdziwa kopalnia pieniędzy. Dotyczy to medycyny, hydrologii, owadologii, ptakologii, gadoloii, grzybologii itd.
Kilka luźnych refleksji:
1. Trawnikowy Schwarzenegger – Robot Terminator, musi wiedzieć jakiego robaka ubić lub odróżnić chwast od ogórka.
Tak to nie żarty. Inteligentna agrokultura taka bez chemii już jest.
2. Nie trzeba zrąbać Puszczę, wystarczy puścić opryskujące drony. Oprysk drzew w sadach za pomocą dronów tez już jest.
3. Deep learning – niemal w każdej dziedzinie przyrodniczej i nie tylko będzie dominował w nauce przez długie lata. Zaczynając od mikroskopii, https://www.nature.com/collections/cfcdjceech
a kończąc na inwigilacji obywateli. Zagłębianie w wątek kabalistyczno orwellowski odłóżmy na chwilę.
4. Portal widzę, ma ustalona politykę prawna co do nabytych materiałów. Ma połączenie z urządzeniami mobilnymi i mechanizm pozwalający ‘upload’ materiałów.
5. Brak intuicyjnego dla nie eksperta wyszukania i klasyfikacji– czyli Mamo, mamo a co to jest za oknem?
6. W jakim kierunku iść? Oczywiście aby zrobić AI wbudowany w portal rozpoznający co na zdjęciu wymaga bazy danych.
7. Aby to zrobić potrzeba wiele ujęć fotograficznych danego obiektu i to w różnych warunkach. Bez pomocy społecznej tego się nie da zrobić. Aby przygotować kolekcje trzeba by porozmawiać z ludźmi co się znają i robią to profesjonalnie. Naukowcy z Politechniki Warszawskiej chyba cos takiego robią?
8. Gdzie szukać pieniędzy na projekt? Nie mam wątpliwości, ze może to być Google lub Apple. I nie trzeba rozmawiać z pozycji żebraka, bowiem wiedzy eksperckiej i już istniejących doświadczeń z portalem/czasopismem łatwo zastąpić się nie da.
9. Gdzie szukać pieniędzy cd. Można zrobić awanturę u Posła RP i naskarżyć na PAN. To bardzo pomaga przy zdobywaniu grantów rządowych. Znam to z własnego doświadczenia
10. Strona komercjalna projektu – czyste złoto!
W Nowym Jorku, jest klasztor przeniesiony z Europy
https://www.metmuseum.org/visit/plan-your-visit/met-cloisters
a na dziedzińcu w środku zielnik!
Kolega Panek będąc na miejscu zna niewątpliwie wielu ludzi, ale ja tez popytam, jeśli tego typu scenariusz jest interesujący.
Połączenie wiedzy naukowej czasopisma z portalem, nie będzie łatwe, ale do wykonania!
Byle entuzjazmu starczyło.
Nie wiem, skąd tam są Panki. Jest taka miejscowość w Polsce, raczej mała i mało znana. Jestem tam prostym użytkownikiem, który wpisuje głównie zaokienne sikorki, a raz na rok parkową wiewiórkę (i raz zgłosiłem modliszkę).
Osobiście mam dość entuzjazmu, żeby napisać o sprawie na blogu, a nie żeby ruszać z serwisem. Może gdybym wciąż był aktywnym naukowcem i szukał pomysłu na grant, byłoby inaczej.
Na pewno są już aplikacje służące rozpoznawaniu po zdjęciach roślin, w tym Google Lens, ale nigdy z nich dotąd nie korzystałem, nawet po to, żeby przetestować i wyszydzić na blogu, bo do niedawna miałem bardzo mało pamięci w smartfonie (kupiłem go tuż po tym jak producent uniemożliwił wgrywanie aplikacji na karty pamięci zewnętrznej, a jednocześnie nie zwiększył znacząco rozmiaru wewnętrznej).
PS. Typowo takie zgłoszenie wygląda np. tak: https://www.ornitho.pl/index.php?m_id=94&showback=stor&backlink=skip&sp_DChoice=offset&sp_DOffset=15&sp_SChoice=all&sp_PChoice=place&sp_P=316307&sp_Info=Park+Szcz%C4%99%C5%9Bliwicki
Panie Piotrze,
dzięki za wskazanie Google Lens. Szczątkowa intuicja marketingowa, mówiła mi, ze cos takiego powinno wkrótce powstać. Ale na telefon wodoodporny, który wydawał mi się ‘no brainer’, czekałem prawie dwadzieścia lat. Kiedy w sklepach dopytywałem się o takowy, patrzono na maja możliwości zabaw mnie jak na szaleńca.
Inżynierowie informatyki wśród korporacji takich jak Google czy Apple, ale brakuje im wiedzy eksperckiej. A naukowcom z właściwym backgroundem duże korporacje płacić nie chcą. Taniej jest kupić gotowy produkt mający jakas rynkową szansę. Po co inwestować w okazy antropologiczne uprawiające podejrzaną wiedze o ziolach. Kto inny ma ponieść ryzyko – czyli start-up-y.
Ta aplikacja Google-Lens, być może kiedyś zastąpi przewodnika przyrody, ale zbudowanie treningowej bazy danych potrwa.
Jeszcze w roku 2015 NOAA miała w planach program monitoringu przyrodniczego Ziemi. Zbierali informacje od zainteresowanych naukowców, aby sformułować program. Budżet miał wynosić 3 miliardy dolarów.
Ale gdy Lord Voldemort przejął władze, marzenia aby stworzyć cos pożytecznego szlag trafił.
Mam w pełni zrozumienie dla frustracji.
I tak dobrze, ze znajduje Pan czas na blog.
Za co dziękuję.
oops*
cos z formatem – cholerne windows 10 – dopiero widac po wsadzeniu w blog.
powinno byc
Kiedy w sklepach dopytywałem się o takowy, patrzono na zabaw mnie jak na szaleńca.
Inżynierowie informatyki wśród korporacji takich jak Google czy Apple ,maja możliwości zabaw ale brakuje im wiedzy eksperckiej.
@ppanek
Zauważył Pan około 10 Great Tits w parku Szczęśliwickim? Zazdroszczę.
Ciekawy jestem czy ktoś z czytelników pamięta, ze Park Szczęśliwicki nazywany był „Glinki”?
Górka Szczęśliwicka a raczej „Zwałka” to było łyse gruzowisko po zburzonej Warszawie.
Stawy wokół niej, to pozostałość po wybranej glinie na potrzeby chyba przedwojennej cegielni warszawskiej.
Wokół były pola kapusty, gdzie jeszcze do początku lat osiemdziesiątych mój hart angielski ganiał zające.
A tu proszę, Pan Piotr donosi o wspaniałych okazach ptaków.
W Parku Szczęśliwickim byłem raz w życiu, wracając z konferencji przez Ochotę na Dworzec Zachodni. Ptaszysków było rzeczywiście sporo.
…oprócz Great są też Blue 😉
A dziś były np. cztery dzięcioły. Prawdopodobnie duże.
Drzewo (śliwa) i grzyb (kto zauważył?) z obrazka też jest z tego parku. W takim stanie znalazło się po burzy, więc na początku uznałem, że normalna działalność wiatru, ale po przyjrzeniu zobaczyłem, że miejsce rozerwania, a zwłaszcza żółciak, były mocno osmalone. To tyle w kwestii zasady, że piorun trafia w najwyższe drzewo w okolicy…
„Nie, nie będę pisał o tzw. pismach drapieżnych, które opublikują wszystko za odpowiednią opłatą, a więc z reguły rzeczy mało rzetelne, które nie przeszłyby procesu recenzji. Są wydawnictwa, które ciężko określać drapieżnymi, bo publikują za darmo.“
— Pisma pismami, ale na temat tzw. nauki po polsku, robienie magisteriów i doktoratów, czyli pisanie prac magisterskich czy doktorskich w wyższych szkołach gotowania na gazie, to akurat Wyborcza przedstawiła całą czeredę rodzimych specjalistów znających się na rzeczy, czyli jak napisać pracę doktorską (na dowolny temat) w dwa tygodnie i ile to kosztuje.
„Napisaliśmy za burmistrza licencjat, magisterkę, teraz go doktoryzujemy”. Kto i za ile pisze prace na zamówienie
https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,26669860,licencjat-magisterka-doktorat-na-zamowienie-kto-i-za-ile.html
Kogo obchodzą jakieś tam prestiżowe pisma naukowe. Do druku banialuk wystarczają nasze polskie, narodowe i „darmowe“.
Osobiście nie mam z tym problemu, bo nawet nie wiedziałem, że takie „naukowe“ gadzinówki istnieją. Całe życie publikowałem w renomowanych pismach, które jak Acta Metallurgica, czy Journal of the American Ceramic Society (założony w 1918 roku) rozchodzą się do 190 krajów świata i nigdy nic po polsku nie opublikowałem (z wyjątkiem nienaukowych książek).
Zainteresowanym naukowcom mogę polecić:
— Philosophical Transactions of the Royal Society założony w 1665 roku
— Philosophical Magazine – 1798–
— Nature – 1869
(Chińczycy oczywiście biją nas na głowę bo mają biblioteki sięgające 3 tys. lat)
Gdy mi się nudziło, w bibliotece na Penn State mogłem sobie przelecieć archiwalne PhilMagi, bo któryś mieli od numeru pierwszego i ciekawie było zobaczyć co publikowano w Anglii np w czasie wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 roku, albo w czasie wojny którą rozpoczął Francisco Solano López przeciwko Tripple Alianza w 1865 roku.
Fototropizm roslin znika w atmosferze gazu anestetycznego.
Czy rosliny maja swiadomosc?
Niektóre środki używane w anestezjologii powodują zanikanie warstwy ozonowej. Mamy z tego wnioskować, że warstwa ozonową ma świadomość?
@R.S.
Górka Szczęśliwicka a raczej „Zwałka” to było łyse gruzowisko po zburzonej Warszawie.
Ale już mocno zarosło. A na mniej zarośniętych kawałkach posadziłem ostatniej wiosny (2020) kilka śliw, które mi w 2019 z pestek powyrastały.
@G82
Zachęcony przez Ciebie wybrałem się na spacer wirtualny. W szkole podstawowej zabierali nas na sprzątanie tego terenu. Faktycznie nie do poznania. Niestety Park jest jakby osaczony przez zabudowę.
W latach sześćdziesiątych ten teren wyglądał dość ponuro. Można powiedzieć slamsowato.
Pozostaly mile wspomnienia z czasów licealnych, randkowe spacery z psami.
Ale są tez i takie które mrożą krew w żyłach do dzisiaj. Gdy jako dwunastolatek wyciągałem z wody podtapiającego się chłopaka.
Z innych to niezapomniany zjazd z górki na rowerze mojej zony w ramach wyścigów z naszym hartem. Bliznę na łokciu ma do dzisiaj. Ona zawsze była odważna i gotowa do ryzyka
@M Nowak
Chemiczna reakcja w ziemskiej atmosferze ma sie nijak do czasowego zablokowania fototropizmu prze gaz anestetyczny.
P.S.
W Solaris Lema ocean mial swiadomosc.
@R.S.
W tamtej okolicy niewiele budowano, bo „od przedwojny” przyjmowano, że grunt na Szczęśliwicach jest mało stabilny i kłopotliwy dla budowlańców. Ale w końcu zabudowali jak się da, częściowo wysoką zabudową.
Jakiś tydzień temu dwunastolatek zabił się zjeżdżając z Górki Szczęśliwickiej na sankach (wpadł głową na ławkę u podnóża).
@Slawomirski
Chemiczna reakcja w ziemskiej atmosferze ma sie nijak do czasowego zablokowania fototropizmu prze gaz anestetyczny.
Ale właściwie dlaczego „ma się nijak”? Czy fizjologia nie opiera się na reakcjach chemicznych?
W gliniance też znajdowano topielców. Przy czym jeden uprzednio został potraktowany kinetycznie cegłówką przez kolegę – obaj budowali właśnie tę zabudowę obok.
Ja osobiście znalazłem rdest ziemnowodny, rdestnicę kędzierzawą i grzebieniastą, sitowca nadmorskiego, kosaćca żółtego, pałkę wąskolistną – no i przede wszystkim trzcinę pospolitą. To tak, nawiązując do właściwego tematu.
@Gammon No.82
Fizjologia to nie tylko chemia, fizyka newtonowska i kwantowa. Reakcja gazu z innym gazem nie moze byc porownywana do reakcji gazu z roslina. Roslina jest systemem bardzo skomplikowanym w porownaniu ze zwyklym gazem.
@Slawomirski
Fizjologia to nie tylko chemia, fizyka newtonowska i kwantowa.
A co jeszcze?
Reakcja gazu z innym gazem nie moze byc porownywana do reakcji gazu z roslina. Roslina jest systemem bardzo skomplikowanym w porownaniu ze zwyklym gazem.
Ależ tak, zgoda, niemniej składa się ona z prostszych podsystemów. A „reakcja gazu z rośliną” to (chyba) skrót myślowy, bo w sensie dosłownym gaz nie reaguje z rośliną jako całością. Tak samo nie ma np. reakcji tlenku węgla z człowiekiem tylko reakcja tlenku węgla z hemoglobiną. Mnie się zdaje, że w wielu wypadkach takie wyjaśnienie redukcjonistyczne w zupełności wystarcza, żeby zrozumieć, co się zdarzyło.
@ppanek
W gliniance też znajdowano topielców. (…) Ja osobiście znalazłem rdest ziemnowodny, rdestnicę kędzierzawą i grzebieniastą, sitowca nadmorskiego, kosaćca żółtego, pałkę wąskolistną – no i przede wszystkim trzcinę pospolitą. To tak, nawiązując do właściwego tematu.
Rośnij trzcino wysoko,
Jak budowlaniec leży głęboko.
A pośród tych zarośli okołostawowych była kilkanaście lat temu kolonia zwierzątek – prawdopodobnie karczowników. Miasto odgrażało się, że wymorduje te okropne szczury i chyba dotrzymało słowa , bo od tamtej pory ich nie widywałem.
@Gammon No.82
Zdrowie psychiczne pomimo trudnosci zdefiniowania gdy staje sie patologiczne zmienia zycie w koszmar.
Choroby psychiczne musza miec fizyczny mechanism. Ja stawiam na microtubules. Synapsy i receptory tez sa wazne ale to domena terazniejszej psychiatrii ktora kiepsko sobie radzi ze schizophrenia.
Karczowników nie widziałem, ale szczury wędrowne mają się nieźle. Współbiesiadują z gołębiami. Czasem też widuję mniejsze gryzonie, ale zmykają tak szybko, że nawet ciężko obstawiać, czy to nornica, mysz(arka) czy jeszcze coś.
W Warszawie były miejsca, gdzie zabudowy być nie powinno a jednak powstała.
Otóż teren w Warszawie pomiędzy ulica Radarowa, Hynka, 1-szego Sierpnia i jednostką reprezentacyjną WP, to była to częściowo zabagniona łąka.
Pamiętam, ze zbieraliśmy rumianek i ganialiśmy za chrabąszczami.
Jako małe dziecko babcia straszyła opowieściami, ze jest tam bagno, w którym utopiła się krowa. Prawdopodobnie były tam inne ciekawe okazy przyrody, ale byłem za mały, aby to docenić.
W latach sześćdziesiątych teren zmeliorowano i zbudowano stadion RKS, a ulica Radarowa została zabudowana.
Ale widać przyroda się odgrywa i słyszę od znajomych, ze ulica i osiedle przy Sulmierzyckiej są systematycznie zalewane.
Jednym słowem po latach przyroda chce doprowadzić teren do dawnej równowagi?
@M Nowak
Nie rozumiem pytania.
😆 😆 😆 😆 😆
@Slawomirski
Nie rozumiem pytania.
Jeśli osoba A twierdzi, że X do Y ma się nijak, to na moje prymitywne, mechaniczne wyczucie zakłada tym samym, że między X a Y zachodzi jakaś istotna różnica. Podejrzewam, że o to pyta @Marcin Nowak – gdzie konkretnie leży ta różnica?
Z kolei przy alei Dwudziestolatków po drugiej stronie Radarowej między blokami jest sieć otwartych rowów. Chyba nigdy nie widziałem w nich wody.
I w ten sposób nomen omen płynnie przejdę do zaproszenia na doroczną imprezę mokradłową organizowaną przez moje stowarzyszenie. Tym razem on-line https://bagna.pl/aktualnosci/666-wstepny-program-obchodow-swiatowego-dnia-mokradel-2021-online
Ależ, Panie Piotrze właścicielem tych terenów był pana imiennik Piotr
BAGNIEWSKI! Ha ha jakze trafione nazwisko.
http://muldner.pl/43/index.php?op=3&go=5
OKĘCIE – to folwark w powiecie warszawskim, gmina Pruszków, parafia Służewo, sześć wiorst od stolicy, 81 mieszkańców, piękne gospodarstwo, wzorowa obora – wspomina źródło pisemne z 1886 roku.
Po zakończeniu pierwszej wojny światowej (1918), we współposiadanie majątku dzięki małżeństwu wszedł Piotr Bagniewski, wykształcony, światły ziemianin, syn uczestnika Powstania Styczniowego (1863-1864) z Lesznowoli pod Warszawą, który pojął za żonę Marię Łabędzką, wnuczkę pułkownika artylerii, uczestnika Powstania Listopadowego (1830-1831) i zaprowadził na tej ziemi wzorową gospodarkę rolną. W tym okresie Okęcie zostało uwzględnione w planach przestrzennego zagospodarowania miasta.
…
Teren osiedla Dwudziestolatków był suchy. Tam były uprawy.
Moi dziadkowie przenieśli się z ulicy Tarczyńskiej w roku 1922, gdy Bagniewski zaczął parcelować grunty, stąd moja strzępiasta wiedza z zapamiętanych historii rejonu. Mam nawet jakieś zdjęcia.
dodałem PS., bo wydawanie pisma ma zostać wznowione
…
Niedowiary, gdyby nie ostatni wpis, wyzej (wydawanie pisma), w ogole bym nie zauwazyl 🙂 Niezainteresowany zbyt ptaszkami (ale dokarmiam) i kolejami polskich instytucji naukowych…
Na Osiedlu Dwudziestolatkow, mieszkalem trzy lata, mniejwiecej. Chodzilem ostatnie dwie klasy podst nr 88 na Alei Krakowskiej, tuz na linii ladowania lotniska Okecie. Ponura rudera z czerwonej nietynkowanej cegly, bez ostatniego pietra. Tam spotkalem tzw „przerosnietych” i co z tego wyszlo. „Nazwalkach” plywanie. Wykopy pod budowe punktowcow i nowej szkoly na osiedlu Dwudziestolatkow. I pare innych rzeczy. Wszystko opisalem na blogu Listy Ateistow, przy innych okazjach… Niedowiary 🙂
pzdr Seleukos
O, faktycznie, mnie też tu wtedy nie bywało.
Cóż, Urszula Zajączkowska, w Patyki, badyle ma ciekawy rozdział o roślinach zasiedlających miasa.
PS.
Co do czasopisma — jako były naukowiec polski, mogę przypuszczać, że szło o finanse. Pismo potrzebuje redakcji, biura, czegoś tam jeszcze. W przypadku niszowego pisma naukowego w Polsce to nie muszą być duże pieniądze na rok (=”auta pan za to nie kupisz”), ale skoro płace realne spadają, to znaczy że oszczędza się na wszystkim…
Cóż, dobrze, że nawet takie racjonalizacje mają swoje granice…