Atrakcyjny dzięki… atrakcyjności?

Po ostatnim, poruszającym dość paskudny temat wpisie pora na coś lżejszego (i bardziej kolorowego). Na powyższym obrazku widać głowy różnych dinozaurów z grupy iguanodontów, do której zaliczają się dinozaury kaczodziobe bądź ich krewni.

O ile sam iguanodon, jeden z najstarszych znanych dinozaurów, jako konserwatywny Europejczyk ozdobami głowy się nie wyróżniał, o tyle jego krewniacy pozwalali sobie w tym względzie na rozmaite fanaberie. Na górze po lewej dosyć pierwotny w tym gronie uranozaur, przedstawiany często z grzebieniem na grzbiecie. Poniżej Australijczyk mutaburazaur z dziwacznym guzem na nosie.

Na samym dole – teraz już przechodzimy do kaczodziobych – korytozaur ze strzałkowo ułożonym grzebieniem. Po prawej stronie dwa gatunki lambeozaura z jeszcze dziwniejszym „czymś” na głowie.

Albo weźmy amerykańskiego parazaurolofa (szkielet można zobaczyć w muzeum PAN w Warszawie) czy jego bliskiego krewnego charonozaura (patrz: rycina niżej), znalezionego nad brzegiem wyznaczającej granicę rosyjską-chińską rzeki Amur (dlatego nosi imię Charona, przewoźnika dusz przez rzekę Styks w mitologii greckiej). Popatrzmy na to długie coś wystające z tyłu głowy. Na co to?Popularna hipoteza głosi, że wydrążone w środku grzebienie wzmacniały wydawane przez hadrozaury dźwięki. Inna widziała w tym ustrojstwie nie pudło rezonansowe, ale przyrząd do termoregulacji. (W internecie znaleźć można nawet opinię jakiegoś kreacjonisty o parazaurolofie strzelającym z tego ogniem jak z rusznicy niby smok albo pewne chrząszcze. Ograniczmy się jednak do poglądów ludzi, którzy rzeczywiście zbadali kości, a nie naoglądali się kolorowych obrazków). Jako kolejna funkcja podawane jest też często… rozpoznawanie się osobników tego samego gatunku. Tylko po co?

Czyli co: spotykają się parazaurolofy w Nowym Meksyku na ówczesnym kontynencie Laramidii (zachodniej Ameryce Północnej) i jeden mówi do drugiego: nie będziemy się z tobą paść, bo my jesteśmy Parasaurolophus cyrtocristatus, a ty jesteś P. tubicen? Dzisiejsi roślinożercy pasą się w wielogatunkowych stadach. Gnu nie okazują ksenofobii zebrom. Gorzej, gdyby korytozaur i hipakrozaur, dwa kaczodziobe o w miarę podobnej anatomii, spotkawszy się, zapragnęły wspólnego potomstwa. Jeśli już uda się – mimo trudności – spłodzić krzyżówkę międzygatunkową, to zazwyczaj jest gorzej dostosowana, mniej żywotna, często bezpłodna. (Są wyjątki – np. nasze żaby). Jeśli jednak jedyna istotna różnica międzygatunkowa polega na odmiennej ozdobie głowy i bez niej nie było w ogóle odmiennych gatunków, to czy nie jest to sztuka dla sztuki?

Istnieje hipoteza tłumacząca dziwaczne głowy zarówno hadrozauroidów (dinozaury kaczodziobe itp.), jak i ceratopsów, czyli dinozaurów rogatych (triceratops i krewni). Ich rogi i kryzy znacznie łatwiej opisywać jako narzędzia obrony przed drapieżnikami. Tylko po co wtedy taka różnorodność kryz i rogów?

Jeśli triceratops dźgnął atakującego go tyranozaura, wielki teropod mógł zwalić mu się na głowę (a że sama głowa tyranozaura była znacznie większa ode mnie, lepiej nią nie oberwać). Pół biedy triceratops, jego wspaniała kryza kostna przynajmniej nie miała dziur, jak w przypadku torozaura czy chasmozaura. Po co komu dziurawa tarcza?

Wszelkie podobne dziwaczne struktury (nie tylko dinozaurów z końca kredy, ale też ogromne poroża jeleni czy pawi ogon) tłumaczy się za pomocą doboru płciowego. A więc wynikającego z preferencji dobierania sobie partnerów. Przypominam, że ewolucjonizm głosi przeżycie najlepiej dostosowanych, czyli organizmów/genów/grup o największych zdolnościach przetrwania i reprodukcji.

Pobieżna analiza powinna nam uwidocznić, że pawi ogon nie powinien zwiększać jego szans na przetrwanie – pawia doskonale widać (nie tylko samica zachwyca się ogonem, ale też drapieżnik, przed którym znacznie bezpieczniej byłoby się ukrywać), ciężko też z takim balastem szybko zwiać.

Jak to wytłumaczyć? Jak zwykle jest kilka propozycji. Pierwsza wskazuje właśnie na trudności sprawiane przez jaskrawe pióra czy wielkie poroże (które w przypadku plejstoceńskiego jelenia olbrzymiego było niewiele mniejsze od reszty jelenia). Jeśli retinoidy (np. z marchewki) można zużyć na substancje poprawiające działanie układu odpornościowego (lepsza odporność), na syntezę barwników siatkówki (lepszy wzrok) bądź barwników niepełniących prócz ozdobnej żadnej innej funkcji (lepszy wygląd), to na jaskrawe barwy pozwolą sobie tylko zwierzęta o najlepszej kondycji.

Ponadto skoro samiec radzi sobie z kolorowym grzebieniem, dziwaczną kryzą czy nieporęcznymi rogami (czyli dotrwał do czasu rozrodu, bo nic go dotychczas nie zeżarło), znaczy musi mieć dobre zdrowie. To tzw. hipoteza upośledzenia (handicapu, jak w grze w golfa, gdzie daje się fory słabszym zawodnikom).

A właśnie, dlaczego głównie samce? Wynika to z odmiennej strategii rozrodczej (zob. też o płci i obojnactwie). Samiec często swój wysiłek rozrodczy ogranicza do zapłodnienia samicy. Po kopulacji ulatnia się po cichu albo i nawet o to nie dba. Mało go to kosztuje.

Wobec tego największy sukces rozrodczy osiągnie samiec, który będzie – zabrzmi brutalnie – kopulował ze wszystkim, co choć trochę przypomina samicę. Jednak ta ostatnia składa jaja, opiekuje się dziećmi, u ssaków nawet przez wiele miesięcy żywi płód, a następnie karmi produkowanym przez siebie mlekiem (tudzież wychowuje, wstaje po nocy, gotuje zupki, prowadza na zajęcia obowiązkowe, a zdarza się, że i lekcje odrabia). Samica nie może sobie pozwolić na kopulację z dowolnym samcem, musi wybrać jak najlepszego. A więc samce będą konkurować o jej względy. Dzisiejsze dinozaury (ptaki) tokują i jest prawdopodobne, że przynajmniej niektóre dawne, nieptasie dinozaury również tokowały.

Ale jest jeszcze bardziej radykalna hipoteza, tzw. hipoteza atrakcyjnych synów (synów z powodów wyjaśnianych wyżej – synowie mogą mieć więcej partnerek, jeśli są atrakcyjni, bądź pozostać bez żadnej, jeśli żadna partnerka ich nie wybierze).

Otóż dla atrakcyjności samca wystarczy to jedynie, że… jest on atrakcyjny (dla potencjalnych partnerek). Jeśli atrakcyjność (nieważne, na czym polega) ma podłoże genetyczne, to potomstwo spłodzone z atrakcyjnym partnerem ma większą szansę na bycie atrakcyjnym niż potomstwo spłodzone z partnerem pozbawionym takich przymiotów. Jeśli będą wśród niego synowie, będą cieszyli się statystycznie większym powodzeniem u płci przeciwnej i spłodzą statystycznie więcej wnuków. Dlatego samice wybierające samców najchętniej wybieranych osiągną większy sukces rozrodczy niż samice o wyszukanych gustach.

Absurdalna pod wszystkimi innymi punktami widzenia cecha typu dziurawej kryzy czy niby-palca na nosie utrwala się w populacji i powiększa.

Jak pisałem tu już wielokrotnie, ewolucja nie ma celu i nie kieruje się racjonalnością. Jeśli jakaś cecha zwiększa dostosowanie nawet za cenę cierpienia noszącego ją osobnika – dobór ją utrwali.

Ilustracje: