Albright ostrzega

Była sekretarz stanu Madeleine Albright, znana amerykańska polityk, wydała w 2018 r. kolejną książkę. Opisuje w niej m.in. życie dwóch panów.

Pan A. urodził się w przeciętnej rodzinie. W szkole nie przyjmował laurów, opisywano go raczej jako ucznia leniwego i kłótliwego. Mimo to dużo czytał, malował, pasjonował się operą. Nauczył się doceniać swoją wartość nawet wtedy – a może zwłaszcza wtedy – gdy nie doceniali jej inni. Od wczesnej młodości interesował się polityką, nie tolerował zaś głupoty, do której zaliczał tezy głoszone zarówno przez socjalistów, jak i księży. Denerwowała go też niemoc, imposybilizm w wykonaniu parlamentu.

Pan B. przyszedł na świat w domu socjalizującego ojca i religijnej matki. Uczył się w szkole prowadzonej przez księży. Z jednej strony oczytany, z drugiej – nie stronił od bójek, w wieku lat 11 został ze szkoły wyrzucony. Udało mu się kontynuować edukację, nawet w uczelni wyższej, gdzie potrafił skutecznie rozwiązać problemy socjalne, z którymi nie radzili sobie inni.

Uznając się za patriotę, A. ochoczo zaciągnął się do armii, gdzie odniósł rany. Mimo osobistych cierpień popierał dalszą walkę. Jej zaprzestanie widział jako upokorzenie dla kraju, niegdyś wielkiego i zwycięskiego, mogącego pochwalić się wspaniałą, wielowiekową kulturą. Nie mógł znieść rzucenia go na kolana. Należało czym prędzej wstać.

B. rozpoczął działalność publiczną. Świetnie nawiązywał kontakt ze słuchającymi, którzy widzieli w nim nowego Napoleona albo i Cezara Augusta. Prawił robotnikom o przynależnych im prawach, ganił niechcące zrezygnować ze swych przywilejów elity. Również pojechał na wojnę i również był ranny. I również czuł, że jego kraj został upokorzony.

Pan A. rozpoczął działalność zmierzającą do powstania z kolan. Należało poderwać młodzież, walczyć z zagrażającą krajowi ideologią totalitarną. Zwracał się do ludzi prostymi słowy, ale potrafił też odnieść się do filozofów. Nie mogąc inaczej uzyskać pożądanych celów, spróbował bardziej zdecydowanych środków, co przypłacił odpowiedzialnością karną. Okres kary poświęcił na przemyślenia – zrozumiał konieczność przestrzegania prawa w drodze do władzy – oraz na napisanie książki, która miała w przyszłości stać się słynna.

Fatalna sytuacja gospodarcza wyniosła również B. Już nie tylko mówił o prawach robotników, ale postulował zjednoczenie całego, solidarnego społeczeństwa. Mimo niepowodzenia wyborczego zaoferowano mu w końcu stanowisko premiera. Otrzymawszy władzę, starał się zmniejszyć biurokrację i zdyscyplinować podległych mu urzędników, wielu z nich zwolnił. Wprowadził liczący osiem godzin dzień pracy, zagwarantował ubezpieczenie dla starszych i niepełnosprawnych. Łożył pieniądze na szpitale dla kobiet i wakacje dla dzieci. Zdecydowanie zwalczał mafię, zawieszając ławy przysięgłych i omijając procedury, a sędziów zmuszając do dyspozycyjności.

A. wznowił działalność polityczną. Nadchodzący z Zachodu kryzys wywrócił układ sił w polityce. A. rozprawiał się z niedawną historią, bezlitośnie obnażał błędy poprzedników. Kobiety, drobni przedsiębiorcy, młodzież, chłopi – te grupy swymi głosami umieściły go i jego partię w parlamencie. Na tym jednak nie kończyły się ambicje polityka. Obiecywał, że zdobędzie większość konstytucyjną i zmieni ustrój. O samej konstytucji mówił: „Konstytucja nie jest celem samym w sobie, wyznacza jedynie pole bitwy”. To ostatnie udało mu się opanować, zamęt w polityce pozwolił jemu i jego zwolennikom mimo średniego wyniku wyborczego na zwiększenie władzy.

Dzięki nowej ordynacji wyborczej B. uzyskał kontrolę nad parlamentem. Starał się rządzić dobrze, ale potrzebował do tego jeszcze więcej, jak najwięcej władzy – dla dobra Państwa. W jak najgorszych słowach wypowiadał się natomiast o nazizmie.

Również pan A. zdobył w końcu najwyższe stanowisko w Państwie, obejmując kontrolę nad władzą wykonawczą. Jak podkreślał – w zgodzie z konstytucją, zgodnie z prawem. Zapewniał parlament, że nie będzie podważać roli instytucji państwa, w tym parlamentu, zwracał uwagę na rolę wolności słowa, podkreślał wagę Kościoła i głoszonych przez niego konserwatywnych wartości. Władzę sprawować miał wyłącznie dla dobra swego państwa. Przekonał w ten sposób większość parlamentu. Nie poparli go socjaliści.

Kiedy okazało się, że wybory, dzięki których B. zyskał władzę w parlamencie, sfałszowano, występujący z dowodami oszustwa lider socjalistów został zabity. Partie opozycyjne zdelegalizowano. Zwiększono kompetencje policji. Przeprowadzono reformę w szkołach, ze szczególnym naciskiem na miłość państwa i rządzącego nim B. W końcu Gandhi nazywał go supermanem, a Edison geniuszem. Tłumy wiwatowały na cześć B. Mussoliniego.

Kilka tygodni po opisanym wystąpieniu A. partie, które zgodziły się go poprzeć (z wyjątkiem jego partii), rozwiązano, a socjalistów uwięziono. A. Hitler rozpoczął III Rzeszę.

Dalszy ciąg żywotów panów A. Hitlera i B. Mussoliniego jest chyba powszechnie znany. Wbrew poglądom niektórych – nie doszli do władzy, obiecując mordy i totalitaryzm. Albright podaje nawet wypowiedź żydowskiej dziewczynki, mówiącej, że gdyby nie kwestie narodowości, zapisałaby się do NSDAP. W tym ujęciu dyktatorzy nie przypominają czarnych charakterów z amerykańskich komiksów, jakiegoś Jokera z „Batmana” czy Nocnego Króla z „Gry o tron”, jawiących się jako wcielenie absurdalnego czy absolutnego zła. Widać raczej ludzi powoli dochodzących do władzy, zgodnie z prawem i konstytucją, biorących tej władzy coraz więcej.

I ludzi popierających ich głęboko słuszne cele, podlane – wydawałoby się, po wierzchu – jakimś nieprzyjemnych sosem. Trochę jak żaba, którą można ugotować w otwartej szklance z wodą, bo (zgodnie z prawem Webera-Fechnera) nie reaguje na zbyt wolne podnoszenie temperatury. I w końcu nikomu nieznany urzędnik uczestniczy w Holokauście, bo po prostu mu kazano, bo taką ma pracę. Banalność zła…

Bibliografia:

  • Albright M: Faszyzm. Ostrzeżenie. Wydawnictwo Poltext, 2018.

Ilustracja: Madeleine Albright. Domena publiczna (wykonane dla Rządu USA). Z Wikimedia Commons.