Zielone naprawdę odpręża
Jakiś czas temu pisałem, że drzewa uliczne w dużym mieście wpływają na samopoczucie zdrowotne, jakby się było młodszym lub bogatszym. W tamtejszym badaniu chodziło wprost o drzewa uliczne, a nie zieleń parkową czy leśną, bo drzewa uliczne widzi i mija każdy codziennie, a do parku, a tym bardziej lasu, zachodzi tylko czasem.
Ostatnio dzięki dostępowi do wielkich baz danych badacze przeanalizowali związek zdrowia psychicznego prawie miliona Duńczyków z ich otoczeniem w dzieciństwie. Prawie milion oznacza w zasadzie wszystkich obywateli Danii urodzonych między latami 1985 a 2003, którzy w wieku 10 lat nadal mieszkali w tym kraju. Duński system PESEL pozwala na prześledzenie różnych danych, także zdrowotnych i socjoekonomicznych. Z kolei dane dotyczące obszarów zielonych można wziąć z analiz zdjęć satelitarnych. W tym badaniu, ze względu na skupienie się na tychże pierwszych dziesięciu latach życia, uwzględniono dane z lat 1985-2013.
Zasadnicza część analiz dotyczyła porównania ryzyka zapadnięcia na choroby czy zaburzenia (przepraszam medyków, nie znam się na tej kategoryzacji, jeżeli Marcin Nowak zauważy coś rażącego, upoważniam go do śmiałego poprawiania mojego tekstu w zakresie terminologii) umysłowe według kategoryzacji ICD-10 przyjętej przez WHO. Znalazły się tam takie rzeczy jak choroba dwubiegunowa, schizofrenia, anoreksja, upośledzenie umysłowe, ale także zaburzenia wywołane alkoholem czy marihuaną (proszę mnie nie pytać o szczegóły, można znaleźć klasyfikację ICD-10 i samemu sprawdzić) itd. Tak właściwie to do 1993 r. w Danii obowiązywał system ICD-8, więc jakoś to trzeba było skalibrować. Porównywano losy osób wychowujących się w terenach mało zielonych i bardzo zielonych. Oczywiście, w wynikach wzięto poprawkę na status socjoekonomiczny rodziców czy stopień urbanizacji miejsca zamieszkania. Większość wyników przedstawiono jako stosunek ryzyka wystąpienia zaburzeń u osób wychowujących się w miejscach najmniej zielonych do ryzyka osób z miejsc najbardziej zielonych.
Okazuje się, że w prawie wszystkich przypadkach osoby wychowujące się na terenach z intensywniejszą roślinnością miały niższe ryzyko wystąpienia zaburzeń z badanego zakresu niż osoby o podobnym statusie społeczno-ekonomicznym (łącznie ze stopniem urbanizacji) z terenów mniej zazielenionych. Wyjątki były dwa: upośledzenie umysłowe (F70-F79 – dla tych, którym mówią coś te klasyfikacje) i zaburzenia schizoafektywne (F25). W przypadku pierwszych ryzyko wystąpienia jest po prostu praktycznie takie samo niezależnie od miejsca zamieszkania, w przypadku tych drugich same średnie nadal faworyzują obszary zielone, ale rozrzut wyników jest tak duży (a pacjentów było 426), że nie jest to różnica istotna statystycznie.
Nie wiem, czy do końca rozumiem wyniki, ale chyba w przypadku tego zaburzenia odwrotne wyniki wyszły w zależności od wieku matki i ojca. Marcin Nowak pisał u nas parę razy o schizofrenii (np. tutaj czy tutaj) – według tych badań zieleń też nieco zmniejsza ryzyko jej wystąpienia, ale im bardziej brane są poprawki na inne czynniki, tym bardziej ten wpływ maleje. Autorzy przywołują inne badania, z których wynika, że przynajmniej w Danii schizofrenia częściej się zdarza w gęsto zabudowanych miastach. Z kolei inny temat u nas czasem poruszany, autyzm, w ogóle nie był w tych badaniach uwzględniony.
Dość silny ujemny związek między stopniem zazielenia okolicy dzieciństwa a zaburzeniami psychiatrycznymi zaobserwowano w przypadku zaburzeń z grupy F40-F48, czyli związanych ze stresem, nerwicami itd. Zauważalne to było też w grupie zaburzeń nastroju (łącznie z epizodyczną depresją, bo z nawracającą to już mniej), ale także w zaburzeniach związanych z używaniem alkoholu i innych narkotyków. Anoreksja czy borderline natomiast tylko nieznacznie są mniej prawdopodobne w zielonym świecie. W każdym razie to nie jest tak, że prawdopodobieństwo wystąpienia jakiegokolwiek zaburzenia psychiatrycznego kilkakrotnie zmienia się w zależności od ilości roślinności, niemniej w wielu przypadkach te 15-55 proc. różnicy wystąpiło.
Takie badanie ma wielką zaletę – zbadano pokaźny odsetek populacji o nieźle znanych warunkach. Siłą rzeczy ma jednak wadę taką, że pokazuje zbieżność, a związków można się tylko domyślać. Ostatecznie można by wręcz postawić hipotezę, że to nie środowisko zmienia ryzyko wystąpienia danych zaburzeń, ale przeciwnie, to osoby z pewnymi genetycznymi predyspozycjami wolą osiedlać się w regionach bardziej lub mniej zielonych, a potem u ich dzieci rozwijają się uwarunkowane genetycznie zaburzenia. To badanie było na tyle sprytne, że obejmując niesamodzielne przecież dzieci, wyklucza hipotezę, że to już występujące zaburzenia skłaniają do zmiany otoczenia.
Zupełnie na innym biegunie metodologicznym jest inne niedawno opublikowane badanie. Badacze postanowili zbadać bezpośredni wpływ zieleni na nastrój. Jest coś, co je łączy – ani jednej, ani drugiej pracy nie opublikowali lekarze. Pierwszą głównie badacze od analizy danych, drugą głównie od nauk leśnych. W tej drugiej pracy badacze wytypowali 21 olsztynian, stosunkowo młodych i bez znanych kłopotów zdrowotnych, w tym umysłowych (rozbrajająco brzmi argument, że dzięki zmieszczeniu się w zakresie wieku dwudziestu kilku lat uzyskali niezłą jednorodność grupy, gdzie jest małe ryzyko indywidualnych problemów zdrowotnych zaburzających wyniki, ale w sumie nie znam się na metodologii badań medycznych na tyle, żeby poważnie z tym polemizować).
Pierwszego dnia badań przeprowadzano testy psychologiczne i fizjologiczne. W drugim dniu uczestników poprowadzono do miejskiego rezerwatu w Olsztynie, na obszarze świerkowo-sosnowego boru. Tam polecono im przez kilka godzin się odprężać, spacerować, słuchać dźwięków lasu, dotykać drzew itd. (Do celów badania wybrano osoby niezwiązane z leśnictwem, żeby to był naprawdę relaks, a nie warunki codziennej pracy czy studiów). Po zakończeniu tej aktywności testy powtórzono.
Okazało się, że relaks w lesie zmniejszył w stopniu istotnym statystycznie negatywne wskaźniki psychologiczne. Spadło też tętno i ciśnienie skurczowe (rozkurczowe nie spadło). Po samym relaksie pozytywne wskaźniki psychologiczne, w tym wigor, wcale nie wzrosły. Czyli krótkotrwały efekt raczej polegał na neutralizacji złego nastroju niż jego daleko idącej poprawy. Poprawę zaobserwowano po dłuższym czasie.
Zatem samo badanie, przyznajmy szczerze, jest przyczynkarskie. Niemniej właśnie taki zestaw badań może być wzięty do metaanaliz, a wnioski z takich drobnych badań można wykorzystywać do hipotez tłumaczących zjawiska zauważone w analizach takich ja ta duńska. Niektóre problemy, jak chociażby upośledzenie umysłowe, są najwyraźniej wrodzone i niewiele da się zrobić, ale część zburzeń psychicznych, a nawet psychiatrycznych może być indukowanych, wzmacnianych lub osłabianych przez czynniki związane ze stresem i relaksem. I tu suma drobnych czynników może mieć znaczenie. Pójście do lasu i dotknięcie drzewa nie wyleczy klinicznej depresji, ale być może częste przechodzenie przez park zmniejszy o kilka procent ryzyko jej rozwinięcia się. Te kilka procent może być języczkiem u wagi w momencie, gdy trafi się wstrząs psychiczny, który w efekcie wywoła depresję lub nie.
Żeby nie było, że tylko rośliny mają znaczenie, to podam jeszcze wyniki innej analizy – tym razem ankietowej – ok. tysiąca mieszkańców miast na północ od Londynu (np. Luton). W ankiecie tej przeprowadzono testy psychologiczne wskazujące na takie stany jak depresja, lęk czy stres. Ostatecznie do analiz użyto tylko danych od 263 osób, bo dla tylu dało się znaleźć dane dotyczące przyrody ich otoczenia. Dane te, podobnie jak w przypadku duńskim, dotyczyły stopnia zazielenienia okolicy, ale także – w końcu to było w Anglii – aktywności ptaków. Nie będę już wchodził w szczegóły, ale, co pewnie nie jest zaskoczeniem, więcej roślinności wiąże się z mniejszą intensywnością negatywnych stanów psychicznych.
Rozrzut był co prawda dość spory, a średnia wskazuje, że w przypadku stanów lękowych wzrost okolicznej powierzchni zielonej z 10 do 15 proc. wręcz może je nasilać, ale już od 30 proc. pokrycia stany lękowe są zauważalnie rzadsze. W przypadku stresu również mały wzrost ilości zieleni nie pomaga, ale już od 20 proc. pokrycia jest lepiej, a w przypadku depresji zależność jest bardziej liniowa i silna, choć też pokrycie 20-proc. okazuje się punktem granicznym dla znaczącej poprawy wyników.
Co bardziej wyróżnia to badanie, to stwierdzenie, że znaczenie ma też aktywność ptaków, zwłaszcza popołudniowa, kiedy ludzie wracają z pracy (choć jednocześnie ptaki są mniej aktywne niż z samego rana, co boleśnie znają ornitolodzy lubiący późniejsze wstawanie). Oczywiście, liczebność i zróżnicowanie ptaków zależy od roślinności, więc od tego elementu nie da się uciec. Zatem kolejne badania potwierdzają starą mądrość, że zieleń (rozumiana jako roślinność) odpręża i zmniejsza ryzyko zaburzeń psychicznych. Wbrew pozorom to nie jest trywialne – współczesne badania medyczne wcale nie tak często potwierdzają utarte stwierdzenia. Tym razem jednak w maksymie Medicus curat, natura sanat jest ziarno prawdy.
fot. Piotr Panek, licencja CC-BY-4.0
- , , , , ,
- Ernest Bielinis, Lidia Bielinis, Sylwia Krupińska-Szeluga, Adrian Łukowski, Norimasa Takayama (2019) The Effects of a Short Forest Recreation Program on Physiological and Psychological Relaxation in Young Polish Adults. Forests, 10(1), 34, doi:10.3390/f10010034
- Daniel T. C. Cox, Danielle F. Shanahan, Hannah L. Hudson, Kate E. Plummer, Gavin M. Siriwardena, Richard A. Fuller, Karen Anderson, Steven Hancock, Kevin J. Gaston (2017) Doses of Neighborhood Nature: The Benefits for Mental Health of Living with Nature. BioScience, 67(2), 147–155, doi:10.1093/biosci/biw173
Komentarze
Natura afficit, medicus curat
Czy w badaniach uwzględniono zachorowalność na przykład na boreliozę i odkleszczowe zapalenie opon mózgowych w zależności od intensywności przebywania na terenach zielonych?
Długotrwałe obserwacje wykazują, że mój 18-letni kot wraz z rosnącym domatorstwem przynosi coraz mniej kleszczy do domu.
Jak się ma pstro we łbie ,to npSzkło Komntaktowe całe na niebiesko.A POTEM TRUDNOŚCI Z ZAŚNĘCIEM.Przestałem oglądać.
Kleszcze to złośliwe ale bardzo dobre stwierdzenie. Właśnie przed chwilą, po dość krótkim spacerze po łące z badylami mam 9 kleszczy na ubraniu (znalezione). Zadziwiające, że pies wymyślił metodę wygryzania ich z futra. Mimo niezbyt nadających się do tego zębów. Uwielbia kleszcze. Jeść.
Oczywiście to próba zwekslowania dyskusji na inny temat, ale to się wiąże z problemem owadów w ogóle.
Giną te wrażliwsze i jakby szlachetniejsze. Coraz więcej jest natomiast tych odpornych i bardzo nieprzyjemnych.
Bardzo ciekawy tekst. Razić nic mnie nie razi 🙂
Zamiast o lasach jest o kleszczach. W Stanach bezpieczne są już tylko Góry Skaliste (może 4 stany na zachodzie), z pięknymi lasami, jak dotąd. Chociaż eksperci mówią nie ma się czego bać, trzeba się tylko dobrze sprawdzić po wycieczce.
Już o tym pisałam, ale napiszę jeszcze raz:
https://www.theatlantic.com/science/archive/2019/02/ticks-can-take-down-800-pound-moose/583189/
Kleszcze są w stanie zabić małego łosia:
„This was the sixth calf, of 30 collared, that they’d found sucked to death by ticks this season.
I asked what this ten-month-old calf would have weighed if healthy: about 400 pounds. … Debow looked at the scale. “Two-seventy. Lightest one yet.” The ticks had taken a third of this animal’s weight.
… an estimated infestation total of just under 14,000 ticks. This was actually far fewer than they often found, but it was enough to render this calf chronically anemic from January through March and then acutely, fatally anemic in the last couple of weeks of his life. „
Kurowałem już miejskiego jeża, który błąkał się po skwerku na środku śląskiego miasta. Zanim został wypuszczony do wiejskiego ogrodu, usunąłem mu co najmniej 20 kleszczy wokół pyszczka i oczu.
Nie było moim zamiarem wekslowanie tematu na kleszcze, sorry.
Dania należy do krajów dość zielonych, ale lasy stanowią zaledwie 11 proc. terytorium, a użytki rolnicze zajmują prawie 62 proc. powierzchni kraju. Jak się widzi piękny zielony zagajnik, to może to być uprawa choinek (jodły kaukaskiej), których rośnie w Danii 100 milionów, a rocznie eksportuje się 5 mln sztuk. Nasiona do uprawy sprowadza się głównie z Gruzji. Drzewkom, aby ładnie rosły, nie żałuje się herbicydów, pestycydów ani insektycydów…
Jeśli ludzie w Danii mimo wszystko są zdrowsi i szczęśliwsi niż inni Europejczycy, to zawdzięczają to raczej głównie bliskości nadmorskich terenów wypoczynkowych z czystym powietrzem, rozległymi plażami i obszarami wydmowymi. Widok na rozległy horyzont, zamiast wielkomiejskiej ciasnoty i okien bloku naprzeciwko, na pewno działa kojąco na nerwy, niebagatelne jest też oddalenie od źródeł hałasu, pyłu i smogu.
Na pewno jednym z faktorów są też dochody pozwalające na podróże do najpiękniejszych miejsc na świecie.
Pomagałem niedawno dwóm urodziwym i rosłym Dunkom przy zakładaniu rakiet śnieżnych, żeby mogły sobie popatrzeć z góry na tereny kompletnie białe, po których wędrówka też znakomicie robi na ciśnienie, stres, depresję i jest całkowicie wolna od kleszczy 😉
Badania były na młodych ludziach, a neurologiczna postać boreliozy pojawia się stosunkowo późno. No i jest neurologiczna, a nie psychiatryczna, więc by nie weszła w zakres badań. Oczywiście mówię o prawdziwej boreliozie, a nie urojonej, na którą jest teraz moda.
Natomiast co do kleszczy, to dość jasne jest, że ilość zieleni z nimi koreluje, a jeszcze bardziej intensywność korzystania z tejże. W dzieciństwie zwykle miałem bliskie kontakty z kleszczami kilka razy w roku, w wieku studenckim – kilkadziesiąt, a teraz od paru lat nie miałem żadnego.
W każdym razie, wydaje się, że w kwestii chorób zakaźnych najlepiej jest się zamknąć w domu i nie przyjmować kurierów, inkasentów itd. To powinno znacząco zmniejszyć ich prawdopodobieństwo wystąpienia. Natomiast choroby psychiczne raczej zakaźne nie są.
„Pójście do lasu i dotknięcie drzewa nie wyleczy klinicznej depresji, ale być może częste przechodzenie przez park zmniejszy o kilka procent ryzyko jej rozwinięcia się”
A jak jest z częstym przechodzeniem przez pięknie zadrzewiony… cmentarz?
Rozbawiło mnie „badanie” na 21 osobach zaprowadzonych na kilka godzin do lasu 🙂
Szkoda, że zmarnowano okazję do zbadania młodych ludzi w czasie protestów w Puszczy Białowieskiej albo na Mierzei Wiślanej. Próba była chyba dosyć liczna.
… albo w okolicach Rospudy
Inkasentów, listonoszy i kurierów wystarczy nie przyjmować do łóżka.
Mleczarze wymarli już chyba śmiercią naturalną 🙁
Szukam dziury w całym.
Intensywna zieleń może być efektem zabiegów pielęgnacyjnych, a więc oddziaływania lokalnej społeczności na swoje otoczenie. Brak intensywnej zieleni może być efektem zaniedbań.
Nieraz na prawie ogołoconym z liści schorowanych drzewach da się zauważyć mnóstwo reklamówek (z pobliskich śmietników). No, ale nie wiem, jak to wygląda w Danii. Pewnie tej niedbałości jest tam znacznie mniej, a zieleń jest czymś, co działa na emocje silniej – zimno tam i wietrznie. Więc może nie sama zieleń, a jej obecność / brak w_danym_środowisku. Czy podobne efekty występowałyby w południowej Francji?
Nie rozumiem czepiania się drzew. Bo tu chodzi raczej o zielony kolor niż o zieleń. A o wpływie kolorów (albo barw) na usposobienie i zdrowie wszelakie z psychicznym włącznie badań było chyba więcej niż na 21 osobach. I od zawsze wiadomo, że kolor czerwony pobudza, błękit to kolor powagi i odpowiedzialności, pomarańcz to kolor radości i przyjaźni a zielony odpręża. Zbawienny wpływ zieleni to może nie jest wpływ zieleni. A, że spacer po spokojnym lesie bardziej uspokaja niż jazda autem po mieście to chyba też nie wymaga wielkich badań.
Dlatego może zostańmy przy kleszczach. Ja ze znalezionego psa wyciągnąłem około 200 zanim odzyskał dziecięcą radość życia (a może to była czekoladka). Kto da więcej.
@markot
Wątpie w celowość badań zestresowanych obrońców Puszczy Białowieskiej. Las uspokaja, ale nie wtedy gdy jest wycinany.
@observer
Mógłby powstać materiał do studiów porównawczych zestresowania protestujących w terenie zielonym i protestujących w centrach wielkich miast.