10 drzew odmładza o półtora roku

Żwirki i Wigury w Warszawie

Nie wszystkie badania eksplorują niepoznane obszary i podważają fundamenty. Są badania, które pogłębiają wiedzę już jako tako ugruntowaną, ale mają swoją wartość, kwantyfikując sprawy dotąd ujęte mniej lub bardziej intuicyjnie. Do takich badań należy analiza związku drzew ulicznych i zdrowia mieszkańców Toronto.

Czasy, gdy naturalny krajobraz kojarzono z malarycznością, minęły. Wiadomo, że mimo bycia refugium dla kleszczy czy komarów zieleń miejska w bilansie zdrowotnym miasta odgrywa rolę pozytywną. Kiedyś pisałem nawet o tym, że unaturalnienie parków czy zamienionych w kanały potoków może też zmniejszyć przestępczość.

Jednak wciąż sprawa nie dla każdego, a już zwłaszcza nie dla włodarzy miast, jest oczywista. Parki można urządzić na wizytówki miast, ale już drzewa uliczne to tylko kłopot – korzenie rozbijają chodniki i wysadzają asfalt, liście trzeba grabić (naprawdę aż tak dokładnie?), co jakiś czas wichura łamie konar albo pień i pretensje właścicieli przygniecionego samochodu to najmniejsza możliwa tego konsekwencja. Urbaniści czy architekci krajobrazowi też niekoniecznie czują się spełnieni, zostawiając drzewa do naturalnego rozrośnięcia, skoro ich praca polega na ich kształtowaniu w mniej lub bardziej sztuczną formę.

W Warszawie ostatnio przebojem władz miasta i symbolem, z którym walczą społecznicy, są donice nierzadko większe od wsadzonych do nich rachitycznych drzewek, które są równie ustawnym elementem małej architektury, co ławki czy kosze na śmieci, a nie mniej lub bardziej nieprzewidywalnym elementem natury.

A może to włodarze mają rację i wysiłki powinny iść w rozwój parków i rabatek, a drzewa uliczne to daleko poboczny temat? A może walka mieszkańców o każde drzewo przyuliczne z namalowaną kropką będącą znakiem dla służb wycinających jest przesadą ekooszołomstwa? Zwłaszcza że zawsze list od jakiegoś obywatela narzekającego na gałęzie obijające się o balkon albo obawiającego śmierci pod złamanym konarem na biurku się znajdzie. Ostatecznie miasto to miasto, a nie wieś. W takiej Wenecji ciężko znaleźć metr kwadratowy bez chodnika lub budowli, a ludzie nie padają jak muchy. Ba, mieszkania są kilkakrotnie droższe niż na stałym lądzie, a turyści wolą przyjechać tam, a nie do miast szczycących się zielenią miejską. Na każdy głos znajdzie się kontra. A co mówią nie opinie, a badania?

Międzynarodowy (głównie amerykańsko-kanadyjski) zespół postanowił przeanalizować jeden z najczęściej poruszanych przez zwolenników zieleni miejskiej wątek – wpływ na zdrowie. Jak pisałem wcześniej, badania wiążące zieleń miejską ze zdrowiem już robiono. Żeby więc mieć nowy temat naukowcy skupili się nie na zieleni w ogóle, ale na drzewach ulicznych. Argumentują to tym, że do parków nie każdy codziennie chodzi, zieleń w prywatnych ogródkach ma bardzo ograniczoną liczbę bezpośrednich beneficjentów, a trawniki i zakrzewienia są zbyt efemeryczne, żeby badać ich wpływ w większej skali. Drzewa uliczne natomiast spotyka każdy – idąc co dzień do pracy, na zakupy czy choćby patrząc przez okno.

Nie jest również przypadkiem, że badacze amerykańscy przenieśli badania na drugą stronę Wielkich Jezior – mimo ostatnich reform amerykański system opieki zdrowotnej wciąż jest silnie liberalny (kapitalistyczny). Natomiast w Kanadzie, podobnie jak w Europie, obowiązuje powszechna opieka zdrowotna. Jak wiemy z Polski, nie oznacza to, że bogatsi nie mogą więcej niż biedniejsi, ale jednak status majątkowy nie skazuje niektórych na praktyczny brak opieki. Mizerną, bo mizerną, ale jakąś opiekę w takim systemie, zwłaszcza w mniej kłopotliwych przypadkach, każdy dostanie.

Zatem badacze zmapowali wszystkie uliczne drzewa w Toronto i skorelowali powierzchnię ich koron ze zdrowiem w najbliższej okolicy. To, że więcej drzew oznacza lepsze zdrowie, zwłaszcza w zakresie schorzeń kardiologiczno-metabolicznych, nie jest niespodzianką. A jakie są konkrety? Otóż dodanie 11 przeciętnych drzew na kwadrat badawczy wiąże się poprawą stanu zdrowotnego w okolicy taką samą jak odmłodzenie jej mieszkańców o 1,4 roku albo wzrost rocznych dochodów o 20 200 dolarów (chyba kanadyjskich). Owszem, powszechna opieka powszechną opieką, ale bogatsi są i tak zdrowsi. Samoocena zdrowotna (health perception) wynikająca z dziesięciu dodatkowych drzew odpowiada samoocenie ludzi młodszych aż o siedem lat (ale bogatszych tylko o 10 200 dolarów rocznego dochodu).

Odmłodzić się nie da. Zwiększyć dochody już łatwiej, ale – jak zauważają autorzy artykułu – taniej jest dosadzić i potem dbać o te 10-11 drzew na kwadrat więcej – w warunkach Toronto to zwiększenie zagęszczenia ulicznych zadrzewień jedynie o 4 proc. Drodzy włodarze miast, pomyślcie o tym.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja GFDL/CC BY-SA 3.0
ResearchBlogging.org
Kardan, O., Gozdyra, P., Misic, B., Moola, F., Palmer, L., Paus, T., & Berman, M. (2015). Neighborhood greenspace and health in a large urban center Scientific Reports, 5 DOI: 10.1038/srep11610