Dajcie spokój z „rozdwojeniem jaźni”

Znajoma poleciła mi jakiś czas temu tekst na blogu poświęcony obrazowi chorób i zaburzeń psychicznych w popkulturze. Jest to dość ciekawy i ważny temat, o którym przypomniało mi się ostatnio, gdy kolejny raz – w tekście cytowanym z encyklopedii – znalazłem tysiące razy powtarzaną bzdurę: „rozdwojenie jaźni” w schizofrenii.

Niełatwo wytłumaczyć, na czym polega schizofrenia. Można to zrobić na wiele sposobów. W jednym z prostszych ujęć zwraca się uwagę na nadmierne odnoszenie do siebie bodźców neutralnych, na nadawaniu sensu elementom dobiegającego nas zewsząd szumu. Podręczniki dla studentów wymieniają rozmaite zaburzenia neuroprzekaźników w mózgu ze szczególnym uwzględnieniem dopaminy (na którą zresztą działają głównie stosowane w schizofrenii leki). Na pewno nie można jednak wyjaśnić genezy ani obrazu klinicznego często powtarzanym terminem „rozdwojenie jaźni”.

Skąd się ten pogląd wziął? Z historii. Historia schizofrenii bierze swój początek od Emila Kraepelina, który opisał dementia praecox, co tłumaczymy jako przedwczesne otępienie. Istotnie jedną z grup objawów schizofrenii są tzw. objawy poznawcze, psychoza uszkadza mózg, więc problemy z myśleniem jak najbardziej mogą się pojawić. Po latach choroby. Występują również objawy negatywne (nie w znaczeniu: złe, niekorzystne, bo nie ma dobrych objawów schizofrenii, ale jako brak, utrata czegoś, co występuje w przypadku prawidłowo działającego umysłu). Kolejnym wielki nazwiskiem jest Eugen Bleuler. Do dziś niekiedy (raczej rzadko) spotyka się określenie „choroba Bleulera”. Najczęściej spotyka się termin ukuty właśnie przez Bleulera: schizofrenia. Pierwsza część nazwy schizo odnosi się do rozpadu (np. schizonty – rozpadające się formy zarodźca malarii i innych pierwotniaków). Frenia odnosi się do umysłu. Dosłownie mamy więc rozpad umysłu. Co Bleuler miał na myśli?

Osoba w epizodzie psychotycznym jakby przestaje być sobą. Różne funkcje umysłu działają odrębnie. To, co dana osoba widzi, nie musi odpowiadać temu, co ogląda. To, co dana osoba czuje, może nie ujawniać się na jej twarzy, która właściwie nie ma żadnego wyrazu, nie zmienia się niezależnie od wypowiadanych treści, wygłaszanych tym samym, monotonnym głosem. Albo też afekt jest zupełnie nieadekwatny, okazywane emocje nie odpowiadają rzeczywiście odczuwanym. Zaburzeniu ulega myślenie. Osoba chora głosi np. w jednym zdaniu dwie sprzeczne ze sobą treści. Albo w ogóle nie można się w jej wypowiedziach dopatrzyć żadnych treści – dobry przykład w linkowanym wyżej tekście.

Co mogłoby sugerować „rozdwojenie jaźni?” Istnienie dwóch rożnych tożsamości w jednym ciele, jednym mózgu? Tak się zdarza, psychiatria opisuje takie przypadki, tylko że zalicza je raczej do zaburzeń na tle nerwicowym, konwersyjnych. Jaka jest różnica? Każda taka osobowość myśli w miarę logicznie, choć inaczej niż druga osobowość. Ale myśli, odpowiada na pytania, a nie wypluwa z siebie ciąg niepowiązanych logicznie wyrazów. Zapytana kolejny raz – odpowie podobnie. Ma swoje poglądy, nie głosi naraz przeciwstawnych treści. Osoba chora na schizofrenię może uważać, że jest inną osobą niż w rzeczywistości. Tak samo może uważać, że jej bliscy są podstawieni, albo wypowiadać liczne inne urojenia. Z tym że urojenia w schizofrenii mogą być i często są całkowicie absurdalne. Chory uznający się za Chrystusa nie ma żadnej dodatkowej tożsamości Chrystusa – nie musi zachowywać się jak Chrystus, głosić treści, jakich oczekiwalibyśmy po Chrystusie, może wypowiadać dziesiątki innych niezwiązanych z byciem Chrystusem urojeń. Urojenia wraz z omamami (głosy itp.) nazywane są mianem objawów pozytywnych, czyli wytwórczych (a więc pojawia się coś, czego u zdrowego człowieka się nie uświadczy).

A więc podsumowując: rozpad, nie dwa systemy.

Chociaż są i tacy, którzy w schizofrenii poza rozpadem widzą coś więcej. Brytyjski psychiatra Timothy Crow określa schizofrenię ceną za ludzkość. W swych pracach zwraca uwagę na występowanie tej choroby wśród rodzin osób o zdolnościach twórczych. Uważa, że schizofrenia jest skutkiem mutacji, która umożliwiła naszemu gatunkowi rozwój języka, który uznaje za wyznacznik człowieczeństwa. Cóż, rozum wymaga używania języka, rozbudowane relacje społeczne – również. Samoświadomość wymaga pewnych zdolności poznawczych, pojęć, które trudno wyrazić bez języka.

Poglądy Crowa, mimo setek cytowań, pozostają w dalszym ciągu w sferze hipotez. Nie ma żadnych dowodów na to, by schizofrenia była ceną za język. Rzeczywiście od lat utrzymuje się w społeczeństwie, a dobór naturalny nie zmniejsza częstości jej występowania. Istnieją jednak i inne ewolucyjne hipotezy starające się tłumaczyć jej występowanie, również bez dowodów, które by je potwierdzały. Czemu allele związane ze schizofrenią nie są usuwane z populacji, jeszcze nie wiemy. W ogóle o powstawaniu zaburzeń psychicznym wiadomo znacznie mniej, niż byśmy chcieli. Znacznie lepiej opisany jest obraz kliniczny. Nie ma jednak pewności, że ten sam obraz odpowiada tej samej przyczynie. Wiadomo niewiele, ale tak czy inaczej w schizofrenii żadnego „rozdwojenia jaźni” nie ma.

Ilustracja: Sufit w Canterbury w Kent. Michael D Beckwith, Wikimedia Commons, na licencji CC1.0