Filtry w oceanie

Widząc tytuł tego wpisu i znając moje hydrobiologiczne podłoże, czytelnicy mogą się spodziewać, że napiszę coś o morskich zwierzętach zdobywających pokarm przez filtrowanie wody. Robią tak mikroskopijne robaczki, jak wrotki, nieco większe większe skorupiaki, a nawet największe współczesne zwierzęta – wieloryby z grupy fiszbinowców. Niestety, nie – dziś napiszę o śmieciach.

O śmieciach w wodzie wie każdy. Kiedyś zaproszono mnie do programu w telewizji śniadaniowej, żebym opowiedział o czystości wód. Ostatecznie okazało się, że to nie będzie program o zanieczyszczeniach chemicznych, ani stanie ekologicznym, tylko o zaśmieceniu. Wyjaśniłem wydawczyni programu, że ja, owszem, coś tam o śmieciach wiem, ale nie jest to coś, czym bym się zajmował zawodowo, ani też nie jestem wybitnym znawcą tematu amatorsko i ostatecznie nie wziąłem w nim udziału. O zaśmieceniu wód w końcu powiedział tam kilka zdań przedstawiciel Klubu Gaja. Wszyscy byli zadowoleni – ja, bo nie musiałem mówić o czymś, w czym nie czuję się ekspertem, autorzy programu, bo mieli wypowiedź znanego aktywisty ekologicznego i sam aktywista, bo mógł na antenie przekonywać, żeby mniej śmiecić. Widzowie pewnie też, bo usłyszeli prosty przekaz, a gdybym był ja, kto wie, w jakie dygresje bym poszedł.

No bo coś przecież wiem. Pisałem choćby niedawno o trendzie na badania mikroplastików, który zaowocował pewną patologią naukowców. Mikroplastiki to jednak, zgodnie z nazwą, coś mikroskopijnego. Normalnie ludzie ich nie dostrzegają i nie one się kojarzą ze śmieciami w rzece czy morzu. Ciężko je nazwać śmieciami, są w pewnym sensie bliskie zanieczyszczeniom badanym w laboratoriach.

Typowe śmieci, o których się myśli w tym kontekście to foliowe reklamówki, gumowe opony, a ostatnio swoje pięć minut mają plastikowe słomki. Na kratach kolektorów ściekowych z kolei gromadzą się elementy wrzucane do muszli klozetowych: podpaski, prezerwatywy i waciki. Te ostatnie są zbudowane z celulozy i ligniny, a więc może się wydawać, że w ściekach kanalizacyjnych dość szybko ulegną rozpadowi, jak papier. Haczyk w tym, że są tak zaprojektowane, żeby się zbyt łatwo od wody nie rozwalać – w końcu w czasie korzystania mają mieć styczność z wilgocią. Czasem cały ten zestaw można oglądać wiszący na gałęziach nadrzecznych wierzb.

Potem to wszystko spływa do morza i czasem trafia na plaże. Tam zresztą miesza się z tym, co zostawią plażowicze. Od paru lat monitoring odpadów na brzegu morza w Polsce prowadzony jest przez Błękitny Patrol WWF pod nadzorem oddziału morskiego IMGW, a jego wyniki ostatecznie trafiają do wyników państwowego monitoringu środowiska firmowanego przez GIOŚ. Monitoring prowadzony jest w piętnastu punktach, będących kilometrowej długości odcinkami (geometrów prosimy o zaciśnięcie zębów, bo te punkty-odcinki są oczywiście krzywe). W morzu jest też prowadzony monitoring mikroodpadów (nie tylko plastikowych), ale to inna procedura.

Przez większą część roku wśród śmieci przeważają plastiki i jest to przewaga przytłaczająca, bo stanowią one 80-90% wszystkich. Tylko zimą śmieci plastikowe i metalowe dzielą się prawie po połowie. W poszczególnych punktach mogą być drobne różnice, np. w Gdańsku jest wyjątkowo dużo odpadów drewnianych. Zasadniczo, zachodnie wybrzeże jest bardziej zaśmiecone niż wschodnie, a prym wiedzie Mielno, Trzebiatowem i Dziwnowem depczącym mu po piętach, choć tym ostatnim dorównuje Gdańsk, a np. jeden z najmniej zaśmieconych odcinków trafił się w Kołobrzegu (podobnie jest na Helu i Krynicy Morskiej). W Darłowie i Gdyni zauważalny procent stanowią odpady szklane. Papier, tekstylia naturalne czy guma też się zdarzają, ale w mniejszych proporcjach.

Tymczasem Europejska Agencja Środowiska przygotowuje raport dotyczący stanu środowiska w Europie (a przynajmniej w tej części, która raportuje dane do agencji). Jeszcze nie jest opublikowany, ale widziałem część infografik. Na jednej przedstawiono wyniki zebrane przy użyciu udostępnionej przez EAŚ aplikacji mobilnej Marine LitterWatch. Są to dane od zwykłych użytkowników plaż. O tzw. monitoringu obywatelskim już kiedyś pisałem w kontekście notowania gatunków. Nie jest to idealny zestaw danych zebranych z naukową rzetelnością, ale całkiem nieźle pozwala zarysować obraz. Do raportu trafią wyniki opracowane na podstawie 700 000 sztuk śmieci zanotowanych nad europejskimi morzami.

W tym raporcie śmieci na plaży są pogrupowane na inne kategorie niż w bałtyckim monitoringu. W tym naszym lokalnym plastik to plastik – do jednej kategorii wpada kawałek poliestrowej koszuli, butelka po oleju silnikowym i kawałek starej sieci. To ostatnie wymieniłem nieprzypadkowo, okazuje się, że wielka pacyficzna wyspa śmieci zbudowana jest właśnie w dużej mierze ze szczątków sieci. W Bałtyku, gdzie prowadzono akcje usuwania starych sieci zalegających na dnie jest nieco inaczej. W raporcie europejskim – w sumie przecież też naszym – te różne przedmioty mają swoje kategorie.

Wyniki są takie, że różnego rodzaju nieokreślone fragmenty plastiku o różnych rozmiarach, szkła lub ceramiki tworzące własne kategorie sumują się do 18%. Spośród śmieci dających się rozpoznać jest jeden rodzaj, który też osiągnął 18%, a więc jest najczęstszym rodzajem śmieci. Jak myślicie, co to jest? Butelki po wodzie i innych napojach? Nie – one to tylko 3%. Taki sam procent tworzą sznurki (inne niż fragmenty sieci, które mają swoją kategorię, ale na plażach są znajdowane rzadziej). Torby foliowe? Nie – one, podobnie jak paczki po czipsach i celulozowe patyczki kosmetyczne mają 4%. Pokrywki z zakrętkami to już 5%

Co zostało? Jednorazowe torebki foliowe? Opakowania żywności? Słomki? Mieszadełka? Sztućce? Gąbki? Nie – wszystkie one są rzadziej znajdowane niż wymienione w poprzednim akapicie. Najliczniejszym rodzajem śmiecia raportowanym przez aplikację Marine LitterWatch są niedopałki papierosów, a więc w praktyce filtry papierosowe.

Kiedy byłem dzieckiem, papierosy dzieliły się głównie na popularne – bez filtra i klubowe – z filtrem (tak, pamiętam, że były też carmeny, radomskie i parę innych, a zza granicy jednej lub drugiej przywożono jeszcze kolejne, ale to jednak była mniejszość). Sportów nie pamiętam. (Dygresja, polska ortografia, w której carmen to nazwa pospolita papierosa marki Carmen, czyli nazwy własnej, jest dość ciekawa.)  W każdym razie, jak sama nazwa wskazuje, papierosy bez filtra były popularne, a z filtrem elitarne. Czasem zdarzało mi się rozwalić jakiś znaleziony filtr klubowego i wyglądał jak pomarszczona bibuła, czyli papier. W czasach bliższych współczesności zauważyłem, że chyba bardziej przypominają gąbkę. Za wiele nie wnikałem, wyroby tytoniowe nigdy nie były mi szczególnie bliskie.

Właściwie dopiero przy okazji niusów dających inspirację temu wpisowi dowiedziałem się, że filtry robi się nie z papieru, a z octanu celulozy. Czyli w zasadzie z plastiku. Może nie jest on tak wieczny, jak typowe plastiki, ale też nie rozkłada się tak szybko i skutecznie jak papier. Najwyraźniej zajmuje mu to dość czasu, żeby przepłynąć przez kanalizację, rzeki, odcinek morza i trafić na taką czy inną plażę.

Niejeden człowiek powstrzyma się przed wrzuceniem do klozetu nitki dentystycznej, bo to jednak plastik. Podniesie złotko po cukierku, które nie trafiło do kosza, bo to plastik. No ale pet, to pet. Dla wielu jest naturalne topienie go i spuszczanie do kanalizacji. Znam przyrodników, którzy, będąc w terenie, zasadniczo zabierają śmieci ze sobą do miejsca z koszem, ale petów to nie dotyczy. Nie ma się co dziwić – papier śniadaniowy czy butelkę można jakoś zawinąć w torebkę foliową i przewieźć bez większego problemu. Kiep śmierdzi i może zasmrodzić kieszeń. Jeśli się go nie przygasi do końca, może wypalić dziurę. Nic, tylko go od razu wyrzucić. No, może od biedy zasypać trochę liśćmi.

Rzecz w tym, że o ile papierek (prawdziwy, nie plastikowa folijka na cukierku) zagrzebany w liściach czy ziemi zostanie przez naturę potraktowany podobnie jak liść czy kawałek kory i prędzej czy później znajdzie się coś, co go zje (dosłownie albo raczej na zasadzie saprotrofii), o tyle filtr jest, jak już wspomniałem, plastikowy i albo będzie leżeć i leżeć, albo spłynie z jakimś deszczem do wód powierzchniowych i w końcu do morza.

Problem nie został zauważony przed paroma dniami. Od paru już lat działa Cigarette Butt Pollution Project zajmujący się tym zagadnieniem. Według podawanych na jego witrynie informacji rocznie na świecie zużywa się około 5 bilionów papierosów z filtrem. (W odróżnieniu od moich wspomnień, współcześnie to większość papierosów – w USA 98%) . W organizowanych od kilkudziesięciu już lat przez organizację  Ocean Conservancy akcjach sprzątania plaż również to niedopałki są na pierwszym miejscu.

Niedopałki to oczywiście problem estetyczny, jak każde śmieci. Poza tym, jednak, jak każde drobne śmieci, są też zjadane przypadkowo przez ptaki, żółwie, psy czy dzieci. Te dwie ostatnie grupy w razie czego mogą zwymiotować i się pozbyć zalegających w żołądku śmieci, ale niektóre zwierzęta nie potrafią tego zrobić, a strawić ich nie są w stanie, co ostatecznie prowadzi do zagłodzenia.

W przypadku mikroplastików sprawa szkodliwości nie jest jeszcze – z tego, co wiem – dobrze zbadana. Na razie bada się, gdzie one są, a okazuje się, że są wszędzie – od ciał komarów, po nasze ciała. Plastiki jednak mają chemiczne powinowactwo do różnego rodzaju substancji organicznych – w tym pestycydów czy farmaceutyków. Stąd obecnie w grupach roboczych przy Komisji Europejskiej dotyczących wdrażania ramowej dyrektywy wodnej trwa pewna przepychanka, czy ma się nimi zająć grupa ds. stanu ekologicznego czy raczej stanu chemicznego. Tę pierwszą, w której zresztą ja jestem, tworzą głównie hydrobiolodzy, którzy problem mikroplastików zauważają, ale nie czują się ekspertami. Tę drugą z kolei ekotoksykolodzy, którzy raczej są ekspertami od zanieczyszczeń rozpuszczalnych w wodzie, a nie tworzących zawiesinę.

Używane filtry papierosowe nie tylko przyciągają chemikalia jak inne plastiki. One są nimi nasączone z samej swojej natury – służą do wychwytywania substancji powstających przy spalaniu tytoniu. Że są to substancje szczególnie toksyczne, nie trzeba chyba nikogo przekonywać (zawartość pewnej ilości pestycydów służących do ochrony tytoniu przed szkodnikami, to już tylko wisienka na torcie). Niektóre substancje dodawane do tytoniu mogą być nieszkodliwe jako takie, ale produkty ich spalania to co innego. O dość nieoczekiwanym wykorzystaniu ich do dezynsekcji czy dezakaryzacji gniazd przez miejskie wróble kiedyś pisałem.

To jednak dość wyjątkowy pozytywny skutek uboczny wszędobylskości niedopałków. Bardziej typowy to zatrucia, siłą rzeczy lepiej udokumentowane w przypadku dzieci i zwierząt domowych niż zwierząt dzikich. Filtry w zasadzie nie zmniejszają szkodliwego wpływu palenia, a ostatecznie mogą prowadzić do zwiększenia przyjętej dawki nikotyny i innych substancji (jako że dzięki nim mimo wszystko przechodzi mniej substancji powodujących bezpośrednie podrażnienie gardła, a więc czynnik zachęcający do redukcji palenia). W związku z tym, jeżeli już ktoś chce palić papierosy, lepiej niech wybiera te bez filtra. Dla jego zdrowia żadna różnica, dla środowiska mniejsze obciążenie.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC-BY-4.0

  • Thomas E Novotny, Sarah N Hardin, Lynn R Hovda, Dale J Novotny, Mary Kay McLean, Safdar Khan (2011) Tobacco and cigarette butt consumption in humans and animals Tobacco Control , doi: 10.1136/tc.2011.043489