Ryba psuje się

Niedawno zakończyło się śledztwo uniwersytetu w Uppsali wobec dwojga naukowców, którzy opublikowali półtora roku temu artykuł w „Science” dotyczący wpływu mikroplastików na larwy ryb. Śledztwo potwierdziło wyniki wcześniejszego śledztwa szwedzkiej komisji etycznej, które doprowadziło do wycofania artykułu w kwietniu tego roku. Autorzy sprzeniewierzyli się zasadom rzetelności naukowej.

Główna autorka, Oona M. Lönnstedt, jest adiunktem w Zakładzie Ekologii i Genetyki na tym uniwersytecie, a współautor, Peter Eklöv, jest szefem zespołu limnologów, a więc i jej szefem. Lönnstedt zajmuje się ekologią ryb i ma na koncie około dwudziestu publikacji w całkiem niezłych pismach. W „Science” opisała wyniki swoich badań nad larwami ryb, które po zjedzeniu mikroplastików miały mieć trudności z unikaniem drapieżników. Eklöv w samym eksperymencie nie brał udziału, ale został współautorem artykułu.

Właściwie zaraz po publikacji pojawiły się wątpliwości. Ryby to kręgowce i badania na nich wymagają odpowiednich zgód komisji bioetycznych, o które – jak rozumiem – badaczka nie wystąpiła. To uchybienie formalne, które mogłoby nie mieć wpływu na meritum, ale pojawiły się doniesienia osób, które były w ośrodku, w którym miały być prowadzone badania. Otóż osoby te nie widziały, żeby Lönnstedt prowadziła tam swój eksperyment.

Gdy komisje zwróciły się do obojga autorów po dane surowe, ci oświadczyli, że skradziono im komputer, na którym były, i nie można już ich odzyskać. Te wątpliwości wystarczyły komisji etycznej do zwrócenia się do redakcji „Science” z prośbą o wycofanie artykułu, a ta to zrobiła. Dalsze śledztwo prowadził już uniwersytet na własną rękę, a wnioski są takie, że Lönnstedt dane sfabrykowała umyślnie, a Eklöv przez zaniedbanie nie dopilnował, aby badanie było przeprowadzone rzetelnie.

Tak działa nauka i weryfikacja badań. Całkiem niedawno pisaliśmy o innym wycofanym artykule. Z punktu widzenia procedur naukowych należy cieszyć się, że choć przypadki nierzetelności w nauce się zdarzają, to są wykrywane i piętnowane. To, że nie każdy artykuł naukowy jest rzetelny, wiadomo – naukę uprawiają ludzie jako zawód i w każdej pracy zdarzają się takie wpadki. Hydraulik czasem skręci krzywo rury, dziennikarz czasem opisze zmyśloną historię, kierowca autobusu czasem wymusi pierwszeństwo. Procedury są od tego, żeby to wykryć i naprawić, a w razie czego i ukarać sprawcę. Ma to jednak i mniej optymistyczną stronę.

Kiedy gdzie indziej napisałem: „Problem mikroplastików w środowisku istnieje naprawdę. Nie trzeba było fałszować badań, żeby go nagłośnić, a tak się niestety stało”, od razu pojawił się komentarz: „Istnieje tak bardzo, że eksperymenty nie potwierdziły jego istnienia i trzeba było wyssać z palca dowody jego istnienia”. Część osób tylko czeka na tego typu potknięcia, żeby podważyć sygnalizowane przez naukowców problemy. Nawet osoba prowadząca facebookowy fanpage Komitetu Biologii Środowiskowej i Ewolucyjnej PAN w swoim komentarzu do sprawy pomiędzy dość sensownymi tezami wplotła taką: „Ponadto przekonanie o szkodliwym wpływie mikroplastiku na ryby będzie jeszcze długo krążyć po internecie, tak jak krąży równie fałszywa i wycofana z czasopisma praca Wakefielda o związku między szczepieniami a autyzmem u dzieci”. Potem co prawda dodała: „To, że omawiana praca została oparta na sfałszowanych danych, nie oznacza wcale, że mikroplastik jest bezpieczny dla środowiska, a tylko tyle, że autorzy nie dysponowali wystarczającymi danymi, aby wykazać zagrożenie lub jemu zaprzeczyć”, ale zdanie sugerujące, że teza o tejże szkodliwości jest równie fałszywa jak teza o szczepionkach wywołujących autyzm, wycofała dopiero po mojej uwadze.

Tymczasem, inaczej niż z aferą Wakefielda, teza o problemie, jaki stwarzają mikroplastiki, nie jest oparta na tym jednym wycofanym artykule. Mikroplastiki są znajdowane wśród innych frakcji plastiku w wodach oceanicznych z dala od wybrzeża od co najmniej początku lat 70. Wtedy znaleziono je w Morzu Sargassowym, a opisano to właśnie w „Science”. W podobnym czasie stwierdzono eksperymentalnie, że drobne kawałki plastiku są przez zwierzęta planktonowe traktowane jak pożywienie. W tym badaniu chodziło o to, że widłonogi z jednych gatunków po złapaniu takiej drobinki wypluwają ją, a z innych gatunków połykają, a więc o ekologię behawioralną, a nie o samo zanieczyszczenie, ale pokazało ono przy okazji naocznie, że wodne zwierzęta połykają mikroplastiki. Nawet nieco wcześniej plastik znajdowano w żołądkach ptaków morskich.

Od tego czasu przeprowadzono setki, jeśli nie tysiące eksperymentów i obserwacji dotyczących rozprzestrzeniania się mikroplastików i ich spożywania przez zwierzęta. Może więc mikroplastiki nie wpływają na los narybku tak, jak sugerowała dwójka szwedzkich hydrobiologów (tak naprawdę tego nie wiemy, bo tego w końcu nie zbadano), ale mają inne udokumentowane skutki.

To mikroplastiki współtworzą śródoceaniczne wyspy śmieci, które na powierzchni są widocznie dzięki makroskopowym odpadom. Jednak w płytszych miejscach oceanu to właśnie mikroplastiki są rozłożone na całej głębokości słupa wody – aż do dna. To one współtworzą nowe środowisko na Ziemi zwane plastisferą. Ważne jest też to, że plastiki, niezależnie od rozmiaru cząstek, nie tylko fizycznie zapychają przewody pokarmowe czy inne, ale są też nośnikami substancji toksycznych, które wykazują duże powinowactwo chemiczne do polimerów, a także są podłożem dla przetrwalnych form bakterii, także chorobotwórczych.

Wśród badaczy problemu jest m.in. Tamara Galloway. Wraz z innymi autorami opublikowała artykuły przeglądowe w pismach „Environmental Pollution”„Marine Pollution Bulletin” oraz w nieco innym zakresie w „Nanotoxicology”. Napisała również odpowiedni rozdział w książce poświęconej zaśmieceniu wód morskich wydanej w 2015 roku przez Springera. Jak widać po datach – nie musiała na to czekać do publikacji Lönnstedt i Eklöva.

Mikroplastiki (nie tylko zresztą mikro-) są już nie tylko przedmiotem badań naukowych, ale są monitorowane w Unii Europejskiej na mocy ramowej dyrektywy ds. strategii morskiej, nie tylko w wodach morskich, ale w niektórych krajach też w rzekach uchodzących do morza. Być może to ostatnie zostanie usankcjonowane w planowanej na 2019 rok nowelizacji ramowej dyrektywy wodnej. Właśnie mam przed oczami świeżo wydrukowaną „Ocenę stanu środowiska polskich obszarów morskich Bałtyku na podstawie danych monitoringowych z roku 2016 na tle dziesięciolecie 2006-2015”. Są tam dane na temat śmieci (raczej makroskopowych) na polskim wybrzeżu i tylko w jednym stanowisku na 15 badanych odpady plastikowe nie były na pierwszym miejscu (w Gdańsku były na drugim, po odpadach drewnianych). Liczebnie najwięcej makroskopowych odpadów zebrano w Mielnie (najmniej w Kołobrzegu i jednym ze stanowisk helskich). Nie są jeszcze opublikowane najnowsze dane na temat plastików znajdowanych w żołądkach ryb, ale je widziałem. Widziałem też zdjęcia, akurat makroplastików.

W tym wszystkim jedno badanie, którego autorzy sfabrykowali dane, bo temat wydawał się obiecujący wydawniczo, to naprawdę mały pikuś. Zatem pogłoski o zupełnej nieszkodliwości mikroplastików dla zwierząt morskich, a co za tym idzie i dla jedzących je ludzi, są co najmniej przesadzone.

Piotr Panek
fot. Soleincitta, licencja CC BY-SA 4.0 (oryginał)