Kot-łownia

pustulkaZdjęcie tej pustułki z upolowaną ryjówką czy innym kretem (słabo widać) zrobiłem mniej więcej rok temu. Dwa miesiące później w skrzynce były jajka. Gniazdem zainteresowany byłem nie tylko ja – pewnej nocy dostał się do niego mieszkający w tym bloku kot. Kot, dwie dorosłe pustułki, jaja i gniazdo to dla słabo zamontowanej skrzynki było za dużo. Spadła. Wraz z nią jaja i kot. Dorosłe pustułki przeżyły, kot i niewyklute jeszcze pisklęta – nie.

W Warszawie zarejestrowanych jest ok. 30 tys. dziko żyjących kotów. Kotów domowych, które wychodzą na zewnątrz, jest nie wiadomo ile. Wszystkie mogą liczyć na jedzenie zapewnione przez ludzi, ale wszystkie także polują. Głodne być może polują nieco więcej, najedzone może nieco mniej. Ale dla wszystkich polowanie to nie tylko sposób zdobywania pożywienia, ale przede wszystkim realizacja instynktu łowcy. Kiedyś byłem świadkiem, jak pewna kotka – maskotka restauracji, spasiona bardziej niż komiksowy Garfield, która między stolikami niemal się przetaczała, ledwo poruszając łapami – upolowała mysz. Jeżeli zrobiła to ona, to naprawdę praktycznie każdy kot musi to czasem robić, jeśli tylko ma okazję.

Kotka poradziła sobie z myszą, ale do skrzynki pustułek pewnie by się nie dostała. Większość kotów chodzących, stale lub od czasu do czasu, po zewnętrzu jest jednak bardziej sprawna.

Badań nad kotami i tym, na co polują, jest niemało. Jedno przeprowadzono kilkanaście lat temu w Bristolu w dzielnicy z domami wolno stojącymi, kamienicami rzędowymi i inną typowo angielską zabudową (łącznie z kościołem, cmentarzem i laskiem). Badacze poprosili właścicieli kotów, aby ci notowali przyniesione ofiary. Wyniki tak uzyskane mogą budzić uzasadnione wątpliwości, ale jednak coś mówią. Pomija to wpływ kotów bezpańskich, połowów, które nie zostały przyniesione do domu, czy wreszcie ofiar, których ankietowani nie zauważyli lub nie rozpoznali.

Większość kotów nie przyniosła żadnej ofiary, co nie dowodzi jeszcze niczego. Z ofiar przyniesionych jednak wyłonił się obraz – wśród ofiar przeważała myszarka zaroślowa, czyli coś, co normalny człowiek nazwałby myszą, tyle że leśną albo polną. Przewaga była przytłaczająca i było tak przez cały rok. Zimą było jej najmniej, ale za to był to prawie jedyny gatunek ofiary. Wiosną też przeważała, ale wśród ofiar zauważalną frakcję stanowiły również wróble i rudziki, a przede wszystkim niezidentyfikowane pisklęta. Inne gatunki zdarzały się sporadycznie, to jakiś szczur, to żaba, to sikorka, to wiewiórka, to gołąb. Co ciekawe, nie było ani jednej myszy domowej. Zatem rola kota jako tępiciela myszy w tych warunkach zupełnie się nie potwierdziła. Myszarki siedzą sobie w krzakach i niespecjalnie mogą być z ludzkiej perspektywy szkodnikami (mogłyby być dla rolników, no ale nie w mieście), a żaby i ptaki tym bardziej.

Co też ciekawe, w tym badaniu wyszło, że zagęszczenie drapieżników w postaci kota wyniosło tu 229 osobników na km2. W porównaniu do warunków naturalnych to tysiąc razy więcej niż kun, krogulców czy innych drapieżników, z którymi europejskie małe zwierzęta ewoluowały przez miliony lat. Liczba 21 ofiar na rok, jaka przypadła na statystycznego kota, może nie wydawać się bardzo duża, ale po pierwsze, to tylko ujawnione minimum, a rzeczywiste liczby mogą być wyższe, a po drugie, to może znaczyć dużo dla poszczególnych populacji. Według szacunków liczebności i rozrodczości w tamtym miejscu drapieżnictwo kotów miało znaczenie nie dla myszarki, ale dla wróbla, rudzika i pokrzywnicy.

Może jednak Bristol to coś bardzo egzotycznego. To nic, mamy dane z Polski – całkiem świeże. Właściwie to dane też już sprzed paru lat, ale publikacja z końca 2016 r. Autorzy również ankietowali właścicieli kotów, tym razem i wiejskich, i miejskich. To ostatnie to była Warszawa i jej obwarzanek.

W odróżnieniu od bristolczyków polscy właściciele kotów rzadziej podawali gatunki, a raczej rodziny czy nawet rzędy ofiar. Stąd najliczniejsza grupa to myszowate. Na drugim miejscu były chomikowate, ale do tej rodziny należą nie tylko chomiki, ale też choćby piżmaki (mało prawdopodobne, żeby były wśród ofiar kota) czy nornice (to o wiele bardziej prawdopodobne). Prawie na pewno chodzi raczej o nornice i norniki, bo u wiejskich kotów odpowiadały połowie liczby myszowatych, podczas gdy u miejskich tylko jednej piątej. Wbrew pozorom nawet w Warszawie, zwłaszcza poza zabudową wielkomiejską, wśród myszowatych wcale nie dominuje mysz domowa, a myszarka polna.

U miejskich chomikowate nie były już na drugim miejscu, a dopiero na trzecim, w zasadzie ex aequo z gołębiowatymi, które z kolei na wsi były marginalnymi ofiarami. W mieście na drugim miejscu były szeroko rozumiane ptaki wróblowe. Na wsi przed ptakami były jeszcze ryjówkokształtne (oprócz ryjówek krety), co z kolei w mieście miało małe znaczenie. W ogóle w mieście ofiary (przynajmniej na tym poziomie taksonomicznym) były mniej zróżnicowane – liczyły się głównie myszowate i wróblowe, mniej gołębie i niezidentyfikowane gryzonie lub ptaki, a pozostałe grupy były reprezentowane przez najwyżej kilka ofiar. Gryzonie w mieście są trudniejszą ofiarą niż ptaki, kryjąc się w parkach skuteczniej niż na polach.

Na wsi ofiar było przede wszystkim więcej niż w mieście, a oprócz ww. bardzo dużo było jaszczurek (łącznie nawet nieco więcej niż ptaków), a załapało się też parę płazów i ryb. Na marginesie znalazły się kuraki, zajęczaki czy ssaki drapieżne (jakieś łasicowate).

Co do zmienności sezonowej, to ptaki najczęściej łapane były wiosną, a więc w czasie lęgów, choć wyraźniejsze było to na wsi. W mieście właściwie różnice sezonowe były niewielkie, jako że miejskie ptaki, takie jak wróble, mazurki czy gołębie, nie odlatują na zimę. Ponadto w mieście zimą ptaki skupiają się przy karmnikach, podczas gdy na wsi są bardziej rozproszone, a więc trudniejsze do wytropienia. Jesienią koty wiejskie jeszcze bardziej licznie łowiły gryzonie, a zimą, gdy ptaki odlatują, a gryzonie kryją się, wiejskie koty w ogóle łowią mniej ofiar.

W badaniach tych mocno ograniczonych czasowo i przestrzennie liczba ofiar nie jest jakoś porażająca. Tymczasem według szacunków wolno chodzące koty w Stanach Zjednoczonych rocznie łowią 1,3–4,0 miliardów ptaków i 6,3–22,3 miliardów ssaków. Danych o płazach i gadach jest mniej, ale szacunki idą w setki milionów. W niektórych regionach to naprawdę może przyczynić się do zagrożenia populacji. Być może w Europie i na Bliskim Wschodzie, jeżeli były jakieś gatunki szczególnie narażone na wytępienie przez koty, to wyginęły już tysiąc lat temu, ale w Amerykach czy Oceanii to dzieje się na naszych oczach. Na dokładkę dodam, że – choć nie pamiętam już liczb – koty polują także na owady, ale do domu ich nie znoszą, więc danych jest jeszcze mniej.

Warto pamiętać, że koty nawet nakarmione i tak polują, jeśli mają ku temu okazję. Upolowane ryjówki i krety są dla kotów niesmaczne i ich łowienie jest tylko zabawą. Ciężko porównywać to do naturalnych warunków, bo jak widać, zagęszczenia kotów mogą wielokrotnie przewyższać zagęszczenia naturalnie występujących drapieżników. Populacja kota, w odróżnieniu od populacji tych drugich, nie zależy od sytuacji wśród ofiar. Koty domowe są karmione przez właścicieli, koty półdzikie są dokarmiane. W niektórych miastach, jak w Warszawie, takie dokarmianie jest zorganizowane przez miasto. Stąd wiadomo, ile mniej więcej jest bezpańskich kotów. W odróżnieniu jednak od psów koty w zasadzie nie potrzebują większych terytoriów łowieckich, po których muszą się wybiegać. Owszem, dzikie koty, a nawet koty wiejskie, mają terytoria mierzone w hektarach i odchodzą od domu na odległości liczone w kilometrach, ale równie dobrze mogą funkcjonować w obrębie mieszkań – byle miały czym się bawić i na czym rozładowywać instynkt łowiecki.

W sytuacji gdy mówi się o zaniku wróbli, wypuszczanie na zewnątrz jednego z ich głównych obecnie wrogów jest gwoździem do trumny. Z drugiej strony, choć o kotach mówi się, że zwalczają szczury, z badań i w Anglii, i w Polsce wynika co innego. Z drugiej zaś strony miejsce w ekosystemie ma swoje uwarunkowania. Wolno chodzące koty są nie tylko częstą ofiarą kierowców jeżdżących, zwłaszcza na obszarze zabudowanym, „szybko, ale bezpiecznie”, ale ich szczątki są znajdowane w pozostałościach pokarmowych wilków, a niedawno po sieci krążyło zdjęcie puchacza pożywiającego się kotem. No i, jak na samym początku napisałem, upadek z ośmiopiętrowego bloku dla kota też nie kończy się pozytywnie.

Jak niedawno dowiedziono, koty lubią zabawę z człowiekiem bardziej niż jedzenie. Zatem decydując się na ich posiadanie, trzeba im zapewnić tę zabawę, a nie zostawiać samym sobie (i sam na sam z podwórkowymi ptakami).

PS W tym roku pustułki znowu są w tym samym rejonie i zasiedliły sąsiednie skrzynki. Może tym razem nie będzie już kota, którego właściciele będą wypuszczać, żeby się wybiegał po dachu.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0

ResearchBlogging.org
Krauze-Gryz, D., Żmihorski, M., & Gryz, J. (2016). Annual variation in prey composition of domestic cats in rural and urban environment Urban Ecosystems DOI: 10.1007/s11252-016-0634-1
BAKER, P., BENTLEY, A., ANSELL, R., & HARRIS, S. (2005). Impact of predation by domestic cats Felis catus in an urban area Mammal Review, 35 (3-4), 302-312 DOI: 10.1111/j.1365-2907.2005.00071.x
Loss, S., Will, T., & Marra, P. (2013). The impact of free-ranging domestic cats on wildlife of the United States Nature Communications, 4 DOI: 10.1038/ncomms2380