Karmnikowy dylemat

Co zimę przez fora miłośników przyrody przewijają się dyskusje o dokarmianiu ptaków. Wbrew temu, czego można by się spodziewać nie są to tylko przepisy na najlepsze mieszanki dopasowane do odpowiednich gatunków. Nawet nie tylko są tam utyskiwania na dokarmianie chlebem, które dla większości ptaków jest szkodliwe. Dyskusja często dotyczy dużo bardziej podstawowej sprawy – czy w ogóle należy dokarmiać ptaki.

Osoby czujące sympatię do przyrody w tradycyjnym rozumieniu nieraz mogą być skonfundowane ideami prezentowanymi przez ekologów (badaczy). Niedawno pisałem o tym, że większość naukowców zajmujących się ekologią lasu wcale nie rozpacza widząc gradację korników. Ekolodzy widząc wyrwane przez powódź czy powalone przez wichury drzewa wcale nie lamentują nad biednym losem pięknych drzew, lecz mówią coś o hipotezie umiarkowanych zaburzeń, która ma wyjaśniać bogactwo różnorodności biologicznej. Ba, w wielu krajach ekolodzy zalecają wywoływanie (a przynajmniej niepowstrzymywanie) pożarów lasów czy wylewów wód z koryt rzek, mimo że oznacza to śmierć wielu zwierząt i roślin.

W tym kontekście fakt, że niektórzy biolodzy wcale nie zalecają dokarmiania ptaków (czy żubrów) nie jest już tak zaskakujący. Sprawa nie jest do końca oczywista, więc dyskusje trwają. Przeciwnicy dokarmiania argumentują, że jest to nieuprawnione ingerowanie w naturalne procesy doboru naturalnego. Zwolennicy, że niby tak, ale z drugiej strony, człowiek już tak przekształcił środowisko, że dobór mógłby okazać się zbyt drastyczny. Przez lata (nieraz tysiąclecia) ptaki pożywiały się w stodołach, ale też resztkami z pól czy chociażby niekoszonych trawników. Wobec postępującej industrializacji rolnictwa czy ekspansji betonu i asfaltu, ptakom trudniej znaleźć zimą pożywienie obecnie niż nawet kilkadziesiąt lat temu. (Nie do końca jest to prawdą, bo od jakichś co najmniej stu lat poziom życia podnosi się tak, że śmietniki są coraz bardziej pełne pożywienia, co ma niebagatelny wpływ na „oswojenie” wielu niegdyś wybitnie unikających człowieka gatunków.) Ostatecznie głosy przeciwko nienaturalnemu wieszaniu budek lęgowych są raczej prowokacją, w sytuacji, gdy człowiek niemal do imentu usuwa drzewa dziuplaste. Podobnie zwolennicy pozostawiania drzew w lasach naturalnym katastrofom, nieraz protestują przeciwko wycinkom, wskazując na różnice między podobnymi zjawiskami w naturze i w cywilizacji.

Pojawiają się głosy, że mimo intensywności dokarmiania ptaków (w Polsce i tak nie tak dużej jak w Wielkiej Brytanii czy Holandii), w praktyce jest to właśnie tylko uzupełniające dokarmianie, a nie karmienie i tak naprawdę nie ma znaczenia dla populacji. Ostatnia fala tej dyskusji przetoczyła się, gdy kwiecień przeplótł więcej zimy i „zaskoczył” bociany. Oprócz dramatycznych apeli o ratowanie boćków pojawiły się głosy, że nie ma powodu do paniki, bo z taką sytuacją bociany i setki innych gatunków ptaków migrujących stykają się przez całą swoją historię. Jedni biegali z podrobami za bocianami, które niekoniecznie dobrze wyczuwały intencje, płosząc je i przynosząc nieraz więcej szkody niż sam śnieg. Inni apelowali o spokój, nawet gdy niektóre wygłodzone osobniki naprawdę były bliskie zgonu. Oczywiście nie mogło zabraknąć internetowego folkloru z gatunku Czemu policja i straż miejska nic nie robią?!

Wbrew pozorom jednak, mimo drażliwości i medialności tematu, dużo pozostaje w sferze spekulacji (które teoretycy nazywają eksperymentami myślowymi). Naukowych badań jest nie za dużo. Kilka lat temu pojawiła się publikacja wskazująca, że sikorki dokarmiane orzeszkami ziemnymi istotnie wcześniej przystępują do lęgu. Punkt dla zwolenników dokarmiania? Niekoniecznie – tydzień temu ukazała się publikacja (doi:10.1038/srep02002) Kate E. Plummer i in. wykazująca, że karmienie sikorek (konkretnie – modraszek) tłuszczem (zgodnie z karmnikowymi zaleceniami), nawet wzbogaconym witaminą E, nie ma wpływu na procent zajmowanych budek lęgowych (co sugeruje, że populacje niedokarmiane wcale nie są zdziesiątkowane) ani na czas przystępowania do lęgów czy liczbę składanych jaj (w istocie, metabolizm sikorek w tym okresie jest tak szybki, że nie magazynują one zapasów na przednówek, ale dokarmianie mogłoby poprawiać ogólną kondycję, np. tolerancję na pasożyty). Co więcej jednak, pisklęta niedokarmianych sikorek wykluwały się większe i cięższe od piskląt sikorek dokarmianych. Przez to te ostatnie w końcu wyprowadziły lęgi o 8% mniejsze niż niedokarmiane. Autorzy pracy są ostrożni we wnioskowaniu. Podają trzy potencjalne wytłumaczenia: Po pierwsze, karmienie tłuszczem, mimo że zgodne z „dobrą praktyką”, jest niewystarczające. Sikorki pozostawione na pastwę losu znajdowały bardziej zróżnicowane pożywienie i ostatecznie im się to opłaciło. Po drugie, dokarmianie zaburzyło dobór naturalny – zimę przeżyły osobniki o „słabych genach”, które w naturalnych warunkach by jej nie przetrwały lub przetrwały w stanie wykluczającym starania o rozród tą wiosną. Takie osobniki z natury mają mniejszy sukces lęgowy. Po trzecie zaś, dokarmianie zimą mogło zaburzyć gospodarkę ptaków, które przyzwyczajone do pewnego źródła pokarmu za dużo zainwestowały w rozród na obszarach, na których wiosną nie starczyło pokarmu dla piskląt (dorosła sikorka od biedy zje chleb, dobrze się ma na słoninie, ale pisklę potrzebuje owadów). Być może wszystkie trzy powody są prawdziwe, być może tylko niektóre i tylko częściowo. Artykuł kończy sakramentalna uwaga o konieczności dalszych badań.

Tak więc argumenty zwolenników dokarmiania o dobroczynnym wpływie pomagania zwierzętom w trudnej sytuacji nieco zostały podważone. Nawet gdyby jednak dalsze badania to wzmocniły, to i tak sprawa ta nie jest do rozstrzygnięcia przez ekologów populacji. Co jakiś czas jesteśmy świadkami dramatycznych relacji ratowania przez służby takie czy inne sarenki uwięzionej na krze, czy zajączka uwięzionego w wykopie. Ptasie azyle są przepełniane pacjentami ze złamanymi skrzydłami, które w naturze byłyby skazane na śmierć. Nie dotyczy to tylko gatunków, których mamy w Polsce po kilka, góra kilkaset osobników, gdzie strata każdego potencjalnego reproduktora grozi załamaniem populacji lub bezpowrotnym zubożeniem puli genowej. Ludzie po prostu mają potrzebę pomocy. Czasem ta pomoc jest źle ukierunkowana (są częste sytuacje, gdy ludzie „ratują porzucone” młode, gdy tak naprawdę zabierają bezpieczne młode od ukrytych rodziców znajdujących się kilka kroków dalej), czasem nieco szkodliwa (gdy dokarmiają zwierzęta niewłaściwym dla nich pokarmem, np. ptaki chlebem czy jeże mlekiem). Niemniej, nawet gdy okaże się, że populacja sikorek równie dobrze, jak nie lepiej, poradzi sobie bez takiej pomocy (nie poradzi sobie bez sztucznych dziupli, gdy się wytnie wszystkie „zagrażające bezpieczeństwu” stare drzewa), to każda dokarmiona sikorka czy każda wyciągnięta ze studni sarna będzie doraźnie uszczęśliwiona (to, że może zginąć za kilka dni, to inna historia) i poczucie, że pomogło się słabszemu (ewentualnie, że jedzenie się nie zmarnowało) u niejednej osoby przeważy. No a niektórzy po prostu chcą sobie pooglądać ptaszki, więc napełniają karmniki nawet latem, no i nie oszukujmy się, nie po to tysiące ludzi rzuca w  środku lata chleb kaczkom czy gołębiom, by wspomóc ich zanikającą populację.

Piotr Panek

Fot. Luc Viatour, źródło Wikimedia Commons, licencja GFDL, CC-BY-SA-3.0-2.5,2.0,1.0