Sto zabobonów
Dyskusja wokół wiary i religii zdominowała ostatnio blog. W nawiązaniu do niej chciałbym poruszyć po raz kolejny problem tak zwanego rozumu. A że zwyczajem już się stało, że przy okazji wpisów dajemy znać o ciekawych książkach, również i ja nawiążę do książki. Chodzi mi o pracę Józefa Marii Bocheńskiego – filozofa, logika, zakonnika i sowietologa – „Sto zabobonów”. Tytuł zwięźle streszcza, o czym jest to książka.
Pośród zabobonów, którymi zajmuje się Bocheński, jest rozum. Zdaniem autora wokół rozumu narosło kilka niebezpiecznych zabobonów. Jednym z nich jest wiara, że rozum – czyli poznawanie za pomocą doświadczenia i opartego na nim wnioskowania – może dać odpowiedzi na wszystkie pytania. Łączy się to często z bałwochwalczym ubóstwieniem rozumu i odrzuceniem zarówno autorytetów, jak i wiary. Racjonalizm pojmowany w ten sposób jest fragmentem filozofii Oświecenia, dla której istotna była wiara w kolejne, wiążące się z rozumem, mity: w konieczny postęp ludzkości ku światłu i wszelkiemu dobru dzięki wszystko wyjaśniającej nauce. Postęp ludzkości jest jednak mocno wątpliwy, a nauka często przynosiła nieszczęścia. Dlatego pogląd ten jest, zdaniem Bocheńskiego, zabobonem.
Racjonalizm jest również istotnym składnikiem pozytywizmu, czyli przekonania, że tylko nauki przyrodnicze mogą dać odpowiedź na wszystkie pytania, jakie można sobie rozsądnie postawić. Zdaniem Bocheńskiego taka postawa jest także zabobonem. Rozum nie może dać odpowiedzi na pytania dotyczące moralności: nauki mogą jedynie mówić, jak jest, nie zaś, jak powinno być. Poza zasięgiem nauk leżą zagadnienia egzystencjalne, czyli pytania typu: jaki jest sens życia, co to jest szczęście, co jest najważniejsze w życiu, jaka jest wartość cierpienia, czym jest miłość itp. Nauce obce są kwestie filozoficzne np. stosunek psychiki do ciała. Nauka wreszcie nie może w ogóle odnieść się do samej siebie. Pytania typu: czy nauki przyrodnicze mogą osiągnąć jakąkolwiek pewność, należą do filozofii, a nie nauki.
Co jest źródłem powodzenia zabobonów związanych z nauką i rozumem? Najważniejszym jest chyba ogromny sukces nauk, jaki obserwujemy od ponad stu lat i wiele dobroczynnych zmiany z tym związanych. Od stwierdzenia znakomitości wyników nauki do zabobonu głoszącego, że tylko metoda nauk przyrodniczych jest człowiekowi dostępna, był tylko jeden krok.
Na zakończenie chciałbym podkreślić jedną rzecz. Bocheński krytykując oświecenie i pozytywizmu za bałwochwalczy kult rozumu wcale nie występuje przeciwko rozumowi, na rzecz na przykład wiary czy religii. W tych sferach jest on równie krytyczny. Tropi on zabobony, czyli wierzenia, które są fałszywe, a mimo to uważane za prawdziwe. Przyznaje zresztą sam, że od wielu z nich nie był wolny. I może właśnie troska o uwolnienie rozumu z przesądów każe mu ujawniać zabobony, tam gdzie ich rzekomo nie ma.
Komentarze
Największym zabobonem jest wg mnie mniemanie, że w jakikolwiek sposób można dojść ostatecznych prawd – czy to za pomocą nauki, czy religii, czy filozofii, czy czegokolwiek innego. A gdy z tego zabobonu zdamy sobie sprawę, to pozostałe nam już nie straszne.
I w nawiązaniu do zarzutów Bocheńskiego wobec nauki: zabobonem jest mniemanie, że jakoby coś „powinno być” (ze względów innych niż arbitralne), zabobonem jest „sens” (inny niż instrumentalny) i zabobonem są wszystkie te pojęcia, którym przydajemy poza ludzką i poza bieżącą wartość (miłość, szczęście etc.).
I zabobonem jest samo tropienie zabobonów.
🙂
„Największym zabobonem jest wg mnie mniemanie, że w jakikolwiek sposób można dojść ostatecznych prawd – czy to za pomocą nauki, czy religii, czy filozofii, czy czegokolwiek innego.”
W ten sposób wygłaszasz prawdę ostateczną, więc to zdanie prowadzi do sprzeczności – nie ma prawdy absolutnej poza tą, którą głosisz…
A dlaczego tropienie zabobonów miałoby być zabobonem?
Hoko pisze: „I zabobonem jest samo tropienie zabobonów.” Dobre!
Bardzo wąziutko o jednym z zabobonów Bocheńskiego: Tylko ktoś wyjątkowo naiwny wierzy, że za pomocą doświadczenia i opartego na nim rozumowania – może dać odpowiedzi na wszystkie pytania. Oczywiście, że nie! Są bariery, które układ ze skończonymi i ograniczonymi możliwościami, jakim jest mózg ludzki, nie „przeskoczy”! (Przykład z fizyki: Czym jest osobliwość? Czym tak naprawdę jest grawitacja? Dlaczego każdy atom we wszechświecie „wie” o istnieniu i położeniu innych atomów?) Nie znaczy to wcale, że człowiek nie może dać sensownej i wiarygodnej odpowiedzi na bardzo wiele pytań; nigdy jednak na wszystkie. Uważam, że traktowanie nauki, jako „panaceum na wszystkie dolegliwości poznawcze” rzeczywiście można uznać za zabobon. W tym jedynym przypadku zgadzam się z „łowcą” zabobonów.
Podpisuję się pod wypowiedziami przedpiśców obiema górnymi kończynami. Niewielu jest już chyba ludzi, którzy sądzą, że nauka da odpowiedzi na wszystkie pytania. No – może Dexter z kreskówki. Tyle, że z tego, że nauka jest ułomna i zawsze niepełna nijak nie wynika, że coś innego jest od niej lepsze – wiem, że nie to Bocheński miał na myśli, ale wielu ludzi i owszem. Zresztą rozum ludzki, racjonalność w ogóle, od zarania pełniła głównie funkcję negatywną, odradczą, oczyszczającą systemy przekonań z zabobonów. Jest tak co najmniej od czasów sokratejskiego dajmoniona, który filozofowi zawsze tylko odradzał, a nigdy nie wskazywał nowych szlaków (na co zresztą zżymał się Nietzsche.)
Zabobon numer 101:
Wiara ze jedno wytlumaczenie religijne jest zabobonem a inne (np chrzescijanskie) nie jest.
GP pisze:
„W ten sposób wygłaszasz prawdę ostateczną, więc to zdanie prowadzi do sprzeczności – nie ma prawdy absolutnej poza tą, którą głosisz?
A dlaczego tropienie zabobonów miałoby być zabobonem?”
Czułem, że to stwierdzenie zostanie poddane krytyce 😀 .
Zauważ jednak, że tam jest „wg mnie” – a to wyklucza jakakolwiek ostateczność. (Również o ostateczności „mojego mniemania” nie można tu mówić, do tego bowiem konieczna byłaby wiedza na temat mojego stosunku do własnych mniemań – a tą, jak na razie, posiadam tylko ja.) A poza tym zarzut samoodniesienia jest nieskuteczny ze względów formalnych – tylko zapomniałem dlaczego… ale mogę poszukać…
A jeśli idzie o tropienie zabobonów, będące zabobonem, to chodzi po prostu o przywiązywanie nadmiernej wagi do jakiegoś zjawiska (lub zespołu zjawisk). A do Bocheńskiego można to zastosowac tym bardziej, że wnioski wynikające z tego tropienia wykorzystuje w sposób wybiórczy. W końcu żadnego religijnego dogmatu zabobonem nie nazwał… chyba że nie doczytałem.
„Bocheński krytykując oświecenie i pozytywizmu za bałwochwalczy kult rozumu wcale nie występuje przeciwko rozumowi, na rzecz na przykład wiary czy religii. W tych sferach jest on równie krytyczny. Tropi on zabobony, czyli wierzenia, które są fałszywe, a mimo to uważane za prawdziwe.”
Rzecz niebywała, jak na zakonnika, czyli osobę, która swoje życie poświęciła KOMUŚ, kogo równie dobrze można byłoby uznać za zabobon!
nodest: piłeczka? 🙂 – mam wrażenie, że Bocheński odpowiedziałby ci coś w rodzaju: „ale ja nie WIEM, że ten ktoś istnieję, a pozytywizm i Oświecenie utrzymują, że WIEDZĄ to, co nam opowiadają. Ja ‚tylko’ WIERZĘ.”
Nodest, nie rozumiem, dlaczego Bóg miałby być zabobonem? Racjonalnym postępowaniem jest wskazanie na założenia, jakie się przyjmuje, np. przyjmuje istnienie Boga, jako punkt odniesienia do kwestii religijny i moralnych (tylko!) Biblię itp. W końcu coś trzeba przyjąć, więc czyńmy to wprost, a nie w sposób ukryty, że niby rozum, racjonalność itp., a tak naprawdę – zabobon. Komerski tu bardzo trafnie wskazuje.
Hoko – czy nie prościej byłoby przyjąć, że coś jednak można wiedzieć. Np. że jestem ja, że jest świat, że są inne byty, że prawdy matematyki mogą być w wielu kwestiach absolutne, że wiedza jest możliwa, chociaż nie ma charakteru absolutnego itp.
No i zachęcam do lektury. Bardzo przyjemna książeczka.
Pozdrawiam
GP
Wielebny Ojciec byl, jak sie wydaje, jednym z tych intelektualnych hochsztaplerow XX w, ktory nadaja trywialnym obserwacjom pozory glebi przez zastosowanie nietypowego slownicatwa. W przykladzie omawianym wyzej slowo zabobon na ogol stosowane na okreslenie irracjonalnych przekonan co do skutecznosci procedur nie posiadajacych logicznych podstaw do uzyskiwania pozadanych wynikow jest stosowane w znaczeniu stwierdzenia nieprawdziwego. Jest oczywiste, ze nauki scisle nie sa w stanie odpowiedziec na wszystkie pytania dotyczace swiata materii zas nauki humanistyczne nie potrafia podac niepodwazalnych kryteriow prawdziwosci tych czy inny tez powodujac obfitosc wzajemnie sprzecznych pogladow. Nie oznacza to jednak impotencji racjonalizmu. Jak dotychczas cale ludzkie poznanie oraz zdobycze cywilizacji zawdzieczamy empiryzmowi podpartemu racjonalna analiza. W kazdym zas razie sa to jedyne narzedzia poznania intersubiektywnego.
No i gdzie tu nadużycie Bocheńskiego?
Bocheński zwalcza konkurencję. Oświecenie wielbiło potęge rozumu. Ten oświeceniowy zachwyt nad potęgą ludzkiego rozumu pozwalał tworzyć utopie inne od utopii religijnych bo te utopie te nie potrzebowały istnienia boga. Poważne religie nie znoszą konkurencji w dziedzinie tworzenia utopii. Stąd pogardliwe nazywanie wiary w dobroczynne skutki postępu naukowego dla ludzkości zabobonem. Zatem Bocheński obrzuca grubym słowem konkurencję swojego Kościoła. Przypomina mi w tym panią katechetke, która uczyła mojego syna, że zbłąkani duchowo ludzie wierzą w Buddę i innych „bożków”
Bocheński chce tylko, żeby nie wierzyć, że nauka da odpowiedzi na wszystkie pytania i że dzięki niej ludzkość zmierza ku jakiejś świetlanej erze. To są zabobony. Nie wypowiada się jako członek Kościoła, czy jego dygnitarz – wypowiada się jako wybitny logik i znawca filozofii.
Uważaj, komerski, serwuję! 🙂 A ja myślę, że z wiarą w Boga nie jest tak samo, jak z wiarą, np. w odniesienie sukcesu (na dowolnej płaszczyźnie) który kiedyś może nastąpi, a może nie. Myślę, że człowiek wierzący – a takim z całą pewnością jest zakonnik – nie podchodzi do tematu: „Wierzę, że Bóg istnieje! Mam nadzieję, że się nie mylę!” Być może ja się mylę, ale zakładam, że u ludzi głęboko religijnych wiara w Najwyższego, to niezachwiane przekonanie, że On naprawdę istnieje. (Zapytajmy Bobolę!)
GP! Nie chciałem urazić niczyich uczuć, ale po prostu dziwi mnie to, że akurat zakonnik, a więc z założenia osoba głęboko wierząca, próbuje racjonalnie „rozpracowywać” zabobony (chyba, że to już były zakonnik). Dlaczego? Napisałeś, że w sferach wiary i religii jest równie krytyczny, co w sferze rozumu. Są dwie możliwości: Albo Bocheński nie podejmuje tematu własnej religii (a zatem nie spekuluje na temat racjonalności istnienia tego, w co wierzy) albo rzeczywiście krytycznie przypatruje się wszystkim wierzeniom i gusłom (nie wyłączając własnej religii) ale wtedy – zakładając, że robi to obiektywnie, wieloaspektowo i bez religijnych „naleciałości” – musiałby przyjąć, że nieistnienie Boga jest w takim samym stopniu prawdopodobne, jak Jego istnienie. W to jednak trudno mi uwierzyć z przyczyn, które podałem komerskiemu powyżej.
To prawda, że racjonalnym postępowaniem jest wskazanie na założenia, jakie się przyjmuje, jeśli się dokonuje stwierdzeń. Dlaczego uważam, że wiara w Boga może być traktowana jak zabobon? Jest wiele przyczyn – nie będę znowu przynudzał. Odsyłam cię do moich „ekstrawaganckich” komentarzy dot. „Paradoksów Dawkinsa”.
Nodest: „a zatem nie spekuluje na temat racjonalności istnienia tego, w co wierzy”.
W tym zdaniu, wbiórczo wyciągniętym z szerszego kontekstu, jest zdaje się pies pogrzebany. Istnienie czegkolwiek nie jest ani racjonalne, ani nieracjonalne. Jak to ujmowałem we wcześniejszych wpisach – doświadczenie jest punktem wyjścia, a racjonalność zaczyna się wraz z tym, że zaczynamy mówić o tym czego doświadczyliśmy. Człowiek wierzący doświadcza jakoś istnienia Boga w swoim życiu; niewierzący nie. Istnienie Boga i np. autorytet Biblii (u katolików także autorytet tradycji, a także np. świętych) jest tutaj niekwestionowanym punktem wyjścia. A to co z tego jest wywiedzione, często jest przedmiotem ostrych dyskusji, które dotyczą właśnie tego, czy dogmaty można lub nie wywieść z tego, co wcześniej zostało przyjęte. Bocheński jest np. krytyczny w kwestii pojmowania duszy, jej ewentualnej nieśmiertelności, tego czym jest wiara… To tylko przykłady…
Nodest: „GP! Nie chciałem urazić niczyich uczuć, ale po prostu dziwi mnie to, że akurat zakonnik, a więc z założenia osoba głęboko wierząca, próbuje racjonalnie ?rozpracowywać? zabobony (chyba, że to już były zakonnik).”
Wszak luźno rozmwiamy i jeśli chodzi o mnie, to wszystko jest ok. Natomiast zakonnicy są takimi samymi ludźmi jak my, często bardzo krytycznymi, doświadczającymi tych samych wątpliwości, pragnień, trudności i próbujący sobie to wszystko ułożyć w głowie…
GP! Problem w tym, że o samym Bocheńskim i jego książce mogę powiedzieć jedynie tyle, ile wyczytałem z Twojego artykułu – reszta, to subiektywne domysły. Inna rzecz, że dla Bocheńskiego – jak pisałeś – niekwestionowanym punktem wyjścia dla rozważań jest istnienie Boga, dla mnie natomiast (osoby nie tyle nie wierzącej, co przekonanej o Jego nieistnieniu) nie jest to żaden punkt wyjścia. Co do „racjonalności istnienia” – muszę się z Tobą zgodzić. Wyrzuć te słowa z tamtego zdania; zniekształciły tylko to, co chciałem powiedzieć. A chciałem powiedzieć: „a zatem nie przypatruje się wystarczająco krytycznie temu, w co sam wierzy” (tu: co uważa za prawdę).
Jeszcze jedno. Moje zdanie jest takie, że owszem, zakonnicy są takimi samymi ludźmi, jak my, ale tylko pod pewnymi względami. Myślę, że ich głębokie, duchowe, „gnostyczne” zaangażowanie (postrzeganie świata przez pryzmat niezachwianej wiary) ma jednak wpływ na ich obiektywizm; przynajmniej, gdy chodzi o sprawy mniej lub bardziej powiązane z religią.
(Oczy same mi się kleją.) Pozdrawiam i dobranoc.
Panowie wyspani? Bo ja średnio – ale już mam kawę i:
nodest: „myślę, że z wiarą w Boga nie jest tak samo, jak z wiarą, np. w odniesienie sukcesu ” – pewnie, że nie. Ja nie znam tego z własnego doświadczenia, ale wystarczy poczytać Dostojewskiego czy innego św. Augustyna albo i Tertuliana, żeby natknąć się na zdania w rodzaju „Credo quia absurdum” – „wierzę ponieważ to, w co wierzę to niedorzeczność” Innymi słowy wiara w Boga daje dużo większą pewność. – tu się zgadzamy. Ale z tego nijak wg mnie nie wynika, że nie może szukać i tępić zabobonów gdzie indziej. Zgoda, że np z mojej (niewierzącego) perspektywy zawsze będzie to „tropienie jednego zabobonu za mało”, tyle, że sam Bocheński – jako osoba wierząca – szukając zabobonu w religii jako takiej – zachowywałby się równie bezsensownie, co np Einstein piszący artykuły o „magicznym światopoglądzie Newtona”. Niezręczne porównanie, ale mam nadzieję, że czytelne
GP pisze:
„Hoko – czy nie prościej byłoby przyjąć, że coś jednak można wiedzieć. Np. że jestem ja, że jest świat, że są inne byty, że prawdy matematyki mogą być w wielu kwestiach absolutne, że wiedza jest możliwa, chociaż nie ma charakteru absolutnego itp.”
Ależ ja właśnie to twierdzę: „coś” można wiedzieć, lecz nie ma to charakteru absolutnego. Wszelakie „prawdy” zależne są od wyboru układu pojęciowego.
„Bocheński chce tylko, żeby nie wierzyć, że nauka da odpowiedzi na wszystkie pytania i że dzięki niej ludzkość zmierza ku jakiejś świetlanej erze.”
To oczywiście jest prawda i, jak już tu było zauważone, dla ludzi myślących jest to już dziś prawda oczywista. Co nie zmienia faktu, że nauka jako jedyna potrafi zdać sobie sprawę z własnych ograniczeń: swoje tezy Bocheński formułuje właśnie z pozycji nauki, a nie religii czy jakiegoś mistycyzmu. A więc już przez to choćby stawia naukę (nieświadomie?) ponad tamtymi – przynajmniej jeśli chodzi o zagadnienie „co można wiedzieć” (a, de facto, z tego zagadnienia wychodzą wszystkie inne).
A tak na marginesie: jak na IV RP dość jednostronna ta dyskusja. Myślałem, że Bocheński znajdzie większą liczbę zwolenników.
„Co nie zmienia faktu, że nauka jako jedyna potrafi zdać sobie sprawę z własnych ograniczeń: swoje tezy Bocheński formułuje właśnie z pozycji nauki, a nie religii czy jakiegoś mistycyzmu.”
Nauka nie potrafi. To można czynić jedynie z pozycji filozofii. I tak też czyni Bocheński.
Komerski: „?Credo quia absurdum? – ?wierzę ponieważ to, w co wierzę to niedorzeczność?”
Jest jeszcze druga postawa, racjonalistyczna: wiara szukająca zrozumienia. Bliższa Bocheńskiemu, całej tradycji tomistycznej, i wielu innym…
Hoko – widać nie do końca rozumiałem, to co wcześniej napisałeś. Po ostatnim wpisie ok. Ale jeszcze jedna sprawa: „To oczywiście jest prawda i, jak już tu było zauważone, dla ludzi myślących jest to już dziś prawda oczywista. ” Ciekawe czy dla Dawkinsa np. jest to prawda oczywista. Śmiem wątpić.
Mozna calosc przeczytac na internecie:
http://www.polonica.net/Sto_zabobonow_JM_Bochenski.htm
Mam wrazenie ze ksiazka usiana jest zabobonami. Przyklad:
ZŁO. Podobnie jak dobro, zło jest wartością*, nauka nie może więc orzekać, czy coś jest, czy nie jest złem. Może najwyżej opisywać zło i dociekać, kto co za zło uważa. Ale z tego, że nauka nie może niczego o źle powiedzieć, nie wynika bynajmniej, by zło nie istniało. Przeczyć temu jest zabobonem, jako że istnienie zła jest oczywiste. Inny zabobon dotyczący zła, polega na wierzeniu, że każde zło jest względne, jest złem dla jednego człowieka, ale nie dla innego – tak, że nie ma niczego, co byłoby złem dla wszystkich ludzi. I to mniemanie jest zabobonem, a to dlatego, że gatunek ludzki ma pewne podstawowe potrzeby i działanie sprzeczne z nimi jest złem bezwzględnym każdej jednostki ludzkiej. Tak np. mordowanie małych dzieci jest złem bezwzględnym, bo jest sprzeczne z potrzebą zachowania gatunku ludzkiego.
ZOBOBON: WIARA ZE NIE-MORDOWANIE DZIECI MA WARTOSC PRZYSTOSOWAWCZA W SENSIE EWOLUCYJNYM.
Przyczyną zabobonów dotyczących zła jest z jednej strony pozytywizm*, mniemanie, że czego nauka nie może zbadać,
ZABOBON — PRZYPISYWANIE POZYTYWIZMOWI TWIERDZENIa ZE CO SIE NIE DA ZBADAC NIE ISTNIEJE. POzYTYWIZM W RZECZYWISTOSCI MOWI ZE JEDYNA WIEDZA CO DO KTOREJ MOZEMY MIEC ROZSADNY STOPIEN PEWNOSCI POCHODZI OD NAUKI.
to nie istnieje – a z drugiej sceptycyzm*, względnie relatywizm* wartości. Tego rodzaju zabobony szerzą się zwykle w okresach, gdy dane społeczeństwo się rozkłada.
ZABOBON — PRZEKONANIE ZE SPOLECZENSTWO LUDZKIE JEST TERAZ BARDZIEJ ROZLOZONE NIZ BYLO NA PRZYKLAD W SREDNIOWIECZU.
Wydaje mi się, ze pewien „dogmatyzm” Dawkinsa, który momentami rzeczywiście daje się odczuć, ma podłoże emocjonalne – wyolbrzymiając nieraz zagrożenie, jakie wg niego niesie religia, zapędza się w pochwałach nauki. Ale do tego dochodzi właśnie przy konfrontacji. Natomiast gdy porusza się na gruncie czysto naukowym – a ma tu też niejakie osiągnięcia – to nie odbiega chyba od, że się tak niekonwencjonalnie wyrażę, „średniej naukowej”.
Więc nie wydaje mi się, by Dawkins był skłonny twierdzić, że nauka jest czy też kiedykolwiek będzie w stanie rozwiązać wszelkie bolączki ludzkości. On się tylko upiera, że rozwiązania nauki są nieporównanie skuteczniejsze, zaś reszta to strata czasu: z pierwszą tezą się zgadzam, z drugą już niekoniecznie…
Arnold:
„ZABOBON ? PRZYPISYWANIE POZYTYWIZMOWI TWIERDZENIa ZE CO SIE NIE DA ZBADAC NIE ISTNIEJE. POzYTYWIZM W RZECZYWISTOSCI MOWI ZE JEDYNA WIEDZA CO DO KTOREJ MOZEMY MIEC ROZSADNY STOPIEN PEWNOSCI POCHODZI OD NAUKI.”
Zabobonny pozytwista twierdzi, że co się nie da zbadać, to nie istnieje – czego dobrym przykładem były komentarze nawet na tym blogu na temat istnienia Boga. 🙂 Drugie zdanie może być z łatwością odnalezione u Bocheńskiego jako przykład postawy sensownej.
Arnold:
Z tymi dziećmi coś jednak jest na rzeczy, bo na przykład wiadomym jest, że twarz małego dziecka wywołuje u dorosłych jeśli nie jakiś odruch współczucia, to przynajmniej niewywoływania agresji. I wygląda na to, że ewolucja jednak w tym palce maczała.
Natomiast argumentacja Bocheńskiego jest chybniona z innego powodu: jest bowiem totalnie antropocentryczna – a do tego niespójna.
Z cytatu wynikałoby, że kryterium dobra i zła stanowi dobro gatunku ludzkiego: ergo: można mordowac, jeśli to prowadzi do dobra gatunku ludzkiego (wiem że nieco upraszczam). A zatem temu zamordowanemu wyrządziliśmy… dobro…
Jeszcze raz powtarzam, że dzieło Bocheńskiego ma charakter propagandowy w którym przeciwnikom jedynie słusznej religii dorabia się gębę nazywając ich poglądy zabobonami. Bocheński zwalcza przede wszystkim pozytywizm Comte’a. A prawdziwy powód niechęci autora do pozytywizmu odnajdujemy pod hasłem „ALTRUIZM”. Oto cytat z Bocheńskiego.
„Altruizm stapia nas z tym ?wielkim bytem”, jest więc narzędziem bałwochwalstwa*, jakim jest uwielbienie ludzkości. Celem wynalazku było stworzenie doktryny, która by mogła w ramach tego bałwochwalstwa zastąpić chrześcijańską naukę o miłości bliźniego.”
Co zatem jest grzechem Comte’a? Stworzenie doktryny, która może konkurować z chrześcijaństwem. Dlatego właśnie poglądy te zostaja zaliczone do „ZABOBONÓW”. To podobna zabawa jak nazywanie każdej konkurencji religijnej „sektą” Niech ktos mi wytłumaczy od ilu wyznawców sekta staje sie szanowanym związkiem religijnym?
Hoko,
Ludzie sie zabijaja z najrozniejszych powodow jak wiemy (rasa, religia, albo z zazdrosci, przyjemnosci lub dla zaspokojenia innych potrzeb emocjonalnych). Trudno stwierdzic czy wewnatrzgatunkowe mordy maja pozytywne czy negatywne znaczenie ewolucyjne. Z jednej strony nasilenie konkurencji sprzyja przezywalnosci bardziej przystosowanych. Z drugiej strony istnieje mozliwosc ze caly gatunek Homo odparuje w nastepstwie wojny nuklearnej. Tak wiec, wzgledne pozostawienie w spokoju malych dzieci wydaje sie byc norma kulturowa a nie biologiczna jak to twierdzi Bochenski.
Mordy rytualne byly sankcjonowane przez niektore religie. Tak wiec to zlo moze byc relatywne. Mamy szczescie zyc w czasach kiedy wiadace religie pozostawily male dzieci w spokoju. No moze z wyjatkiem jednej z wiadacych wspolczesnych religii ktora sankcjonuje okaleczenie penisa.
Wpis na temat „balwochwalstwa” jest ciekawy.
„Postaciami bałwochwalstwa są m.in. humanizm* (ubóstwianie człowieka), nacjonalizm* (ubóstwianie narodu), scjentyzm* (ubóstwianie rozumu).”
Ubostwianie Jezusa moze byc balwochwalstwem. Z tego co wiemy, za rozsadne nalezy uznac ze Jezus byl charyzmatycznym przywodca ale nie ma dowodow ze mial cechy nadprzyrodzone. Ubostwianie jezusa jest tak samo uzasadnione jak ubostwianie kazdego innego wybitnego czlowieka.
Jarek, uważam, że się mylisz. Oto całe hasło altruizm:
„ALTRUIZM. Altruizm został wynaleziony razem z dziwaczną nazwą przez francuskiego filozofa A. Comte’a. Nazwa jest dziwaczna, bo składa się ze źródłosłowów zaczerpniętych aż z trzech języków (łaciny, francuskiego i greckiego) – [b]a to co ona oznacza jest zasadniczo różne od autentycznej miłości, którą altruizm miał zastąpić Altruizm jest mianowicie miłością innego człowieka w oderwaniu i dlatego, że jest innym człowiekiem. Jego przedmiotem jest więc nieokreślone indywiduum, które mamy kochać dlatego właśnie, że jest nam obce, różne od nas.[/b] Mamy więc do czynienia z odwrotnością autentycznej miłości*, którą kochamy zawsze konkretną osobę, a kochamy ją nie dlatego, że jest różna od nas, ale wręcz przeciwnie, dlatego że jest nam bliska i o tyle, o ile ma tożsamości z nami. Sam Comte zdawał sobie prawdopodobnie sprawę z tej różnicy, skoro ukuł dla swojego altruizmu nową nazwę. Utożsamianie tego altruizmu z normalną miłością ludzką jest zabobonem i mało jest widoków równie żałosnych, jak widok duchownych chrześcijańskich głoszących ten zabobon z ambon, mieszających altruizm z miłością chrześcijańską.
Aby zrozumieć pochodzenie altruizmu wypada pamiętać, że w altruizmie Comte’a wcale nie chodzi o jednostki ludzkie, ale o tzw. ?wielki byt” (grand etre), tj. o ludzkość* Altruizm stapia nas z tym ?wielkim bytem”, jest więc narzędziem bałwochwalstwa*, jakim jest uwielbienie ludzkości. Celem wynalazku było stworzenie doktryny, która by mogła w ramach tego bałwochwalstwa zastąpić chrześcijańską naukę o miłości bliźniego. ”
Bocheńskiemu chodzi więc o to, że można kochać tylko kogoś konkretnego, a nie nieokreślone coś, jak np. ludzkość u Comte’a. I to właśnie krytykuje.
Hoko – zapytam naiwnie, dlaczego antropocentryzm miałby być zły? Dlaczego nie obrać perspektywy antropocentrycznej?
Arnold: „Z tego co wiemy, za rozsadne nalezy uznac ze Jezus byl charyzmatycznym przywodca ale nie ma dowodow ze mial cechy nadprzyrodzone.”
Jak to nie ma dowodów? Tylko, że są one przedmiotem wiary.
GP,
Chodzi mi o to ze slowo „zabobon” ma znaczenie pejoratywne. Nie ma nic zlego w wielbieniu czlowieka. Jezeli jest to wybitny czlowiek, mozna go wielbic. Nie ma problemu, przynajmniej dla mnie.
Rozumiem.
Jak historia pokazala (jezeli wierzymy) ktos kto wydawal sie byc wybitnym czlowiekiem okazal sie (wedlug wielu) byc bogiem. Poniewaz nigdy sie nie dowiemy, (na zasadzie niepoznawalnosci bogow) czy postac ta jest czy tez nie jest bogiem, lepiej bic czolem przed rozsadna liczba wybitnych ludzi, tak na wszelki wypadek zeby pozniej nie zalowac. Tak wiec balwochwalstwo moze byc uznane za niezbedny skladnik religii.
GP pisze:
Hoko – zapytam naiwnie, dlaczego antropocentryzm miałby być zły? Dlaczego nie obrać perspektywy antropocentrycznej?
Bo ufoludki mogłyby obrać perspektywę ufocentryczną – i jak byśmy się wtedy dogadali? A problem Bocheńskiego polega jeszcze i na tym, że wychodząc z antropocentryzmu definiujeje absolutne dobro i zło.
Co do Comte’a, to jego też za bardzo nie lubię, bo to też był dogmatyk – i jego pozytywizm ma rzeczywiście wiele cech zwalczanej przez niego religii. Zasługi ma raczej ogólne – wskazanie pewnej drogi.
Ale poczytałem nieco z tych Zabobonów – i muszę powiedzieć, że Bocheński bardzo stracił w moich oczach, oj bardzo. Jarek ma rację: to jest propaganda – i to propaganda pośledniej jakości. I gdy wziąć pod uwagę, że pisał to, jak by nie było, logik i filozof, to momentami nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Ot proste i jedynie słuszne wytłumaczenie „kto za tym wszystkim stoi”. Skądś to już znamy…
A do wgłębienia się w tekst zainspirował mnie ten fragment przytoczony przez Arnolda – a dokładniej rozważania na temat zła. Pomyslałem, fragment wyrwany z kontekstu i pewno dlatego taki ni w pięć ni w dziewięć. Jednak gdzie tam, tam są tylko takie „fragmenty”.
Zastanawiam się więc, czy GP podsunął ten temat na poważnie, czy sobie najzwyczajniej w świecie zażartował…
Moim zdaniem Bochenski spoznil sie ze swoja ksiazka o dobre kilkadziesiat lat, o ile nie wiecej, skoro nadal dyskutuje z filozofia Oswiecenia czy pozytywizmu, i atakuje je z pozycji dosc pryncypialnych, co nie znaczy, ze nieslusznych. Dzis nikt nie zachwyca sie „Nowym, wspanialym swiatem” w tym sensie, ze nikt albo tylko nieliczni naiwniacy wciaz wierza w to, ze nauka przyniesie odpowiedzi na WSZYSTKIE pytania i pozwoli rozwiazac WSZYSTKIE problemy stojace przed ludzkoscia. Oczywiscie, ze trafiaja sie myslacy w ten sposob aroganci, ale to jeszcze nie dowod, zeby po ich katem pisac ogolniki jak te Bochenskiego. Co wiecej, sami naukowcy w wiekszosci sa swiadomi ograniczen oraz niebezpieczenstw wynikajacych z nauki oraz/lub z niewlasciwego wykorzystania odkryc naukowych przez inne sfery zycia. W czym wiec problem ?
W nauce nie ma dogmatow, czego dowodem jest ciagla, krytyczna analiza (lub walka, jak kto woli) z przyjetymi teoriami, ktorych spojnosc podwaza sie z lewa i z prawa, i ktore musza bronic sie zaciekle, co ma o tyle pozytywne skutki, napedza dynamike i rozszerza zakres badan. Czasem jest to walka rownego z rownym, czasem traca ona o folklor, ale to tylko kwestia stosowanej argumentacji. Przeciez wspolczesna, POPRAWNA metodologia naukowa ma wmontowany w siebie modol nieufania wlasnym rezultatom, ciaglej ich weryfikacji oraz krytyki wynikajacych z nich wnioskow, modol wynikajacy z zasad dyktowanych przez filozofie nauki i logike, – obydwie byc moze rownie kulawe jak sama nauka, ale to w tej chiwli najlepsze z narzedzi poznawczych, jakie mamy, i jestesmy tego faktu w zdecydowanej wiekszosci swiadomi, a wiec gdzie ten zabobon, o ktorym pisze Bochenski ? Pamietajac tylko o tym prostym fakcie pisanie o „ogromnym sukcesie nauki” jest conajmniej naduzyciem i niepotrzebnym stawianiem sobie samemu wiatraka, zeby potem moc z nim walczyc, i oczywiscie triumfalnie go obalic. Mozna mowic raczej o spektakularnym rozwoju nauki, o pewnych waznych, czy nawet spektakularnych osiagnieciach, ale wszystkie one sa nadal dalekie od „ogromnego sukcesu” postulowanego wyzej.
A gdzie inne zabobony ? Gdzie np. dogmatyczna wiara w nieograniczony charakter wzrostu ekonomicznego, ktora to wiara karmi sie wspolczesna gospodarka rynkowa, a przy okazji tego i my jestesmy karmieni tym samym ?
Kazdy moze pisac, co chce, ale nawet bycie zawodowym filozofem nie daje glejtu na nieomylnosc, o ktore to przeswiadczenie wcale nie podejzewam Bochenskiego. Dziwi mnie jednak, ze cytowany autor idzie na oslep z maczuga przez wspolczesna nauke tak, jakby nie dostrzegal, ze nasza rzeczywistosc to nie jest swiat wykreowany przez Huxley’a, z czego tylko nalezy sie cieszyc.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Czesc nieporozumienia polega na tym jak Bochenski wydaje sie rozumiec nauke — glownie jako metode szukania odpowiedzi. A w rzeczywistosci proces naukowy przedewszystkim polega na… poszukiwaniu dobrych pytan. Jak jest dobre pytanie, to czesto odpowiedz nie zajmuje wiele czasu, z uwagi na postep metodologiczny. Cala sztuka polega wiec na tym aby sformulowac pytanie ktore da nam wglad. Czesto jest tak ze to dobre pytanie wynika z cierpliwych obserwacji.
U Bocheńskiego zaintersowało mnie to, co pisał o rozumie, stąd tu się pojawia. Kategoria zabobonu, choć dyskusyjna, zdaje mi się też coś odsłaniać – że jest ich pełno gdzieś na styku nauka – życie społeczne (media). Wiele poglądów traktowanych jest jako niepodważalne pewniki, a tymczasem jest inaczej. Rozsądni naukowcy (i nie tylko) są wolni od tych postaw, które Bocheński krytykuje. Ale ilu takich rozsądnych jest?
Wydaje mi sie, ze jdnak wiekszosc. Podobnie jak filozofow.
Ja mam niestety wrażenie wręcz przeciwne.
Cześć Komerski! Mam kilka minut. A zatem – backhand! 🙂
Piszesz: „Ale z tego nijak wg mnie nie wynika, że nie może szukać i tępić zabobonów gdzie indziej. Zgoda, że np z mojej (niewierzącego) perspektywy zawsze będzie to ?tropienie jednego zabobonu za mało?, tyle, że sam Bocheński – jako osoba wierząca – szukając zabobonu w religii jako takiej – zachowywałby się równie bezsensownie, co np Einstein piszący artykuły o ?magicznym światopoglądzie Newtona?.
Ależ oczywiście, że może szukać zabobonów poza religią! A zresztą robi to! Uważam jednak, że pomijanie przez niego kwestii religii, to jednak trochę „nie fair”. Moim zdaniem, Bocheński nie może być obiektywny w swoich rozważaniach – omijając kwestię wiary, której hołduje. A skoro z jakiś przyczyn nie chce się jej krytycznie przyjrzeć, właśnie pod kątem zabobonów, to może się obawia, że odkryje coś, co w żaden sposób nie będzie mógł zaakceptować jako zakonnik. Dlaczego tak przyczepiłem się tego zakonnika? Ponieważ myślę, że przede wszystkim jest właśnie osobą głęboko wierzącą, przyjmującą bezkrytycznie dogmat Boga, a dopiero później logikiem, filozofem… Uważam, że jego wiara, w jakimś stopniu wpływa na formułowane przez niego „obiektywne”, „naukowe” poglądy. Po prostu nie uwierzę, że nie. Być może Jarek ma rację pisząc, że dzieło Bocheńskiego ma (poniekąd) charakter propagandowy.
Co do twojego porównania – jest dobre i czytelne! Tyle, że wcale takie zachowanie Einsteina nie byłoby wcale bezsensowne, patrząc z punktu widzenia współczesnej fizyki (mechaniki kwantowej), bo „światopogląd” Newtona (mówimy o jego zasadach), de facto, jest na swój sposób „magiczny”, tzn. nie taki, jakim jest w istocie naprawdę. Ale to już inna bajka. (O czyś miałem jeszcze napisać ale muszę iść.)
Pośpiech jest złym doradcą! Przepraszam za sformułowanie: „… w istocie naprawdę” (wystarczy samo „w istocie”) i „wcale takie” (wystarczy samo „takie”). Lecę!
Wedlug Bochenskiego religie nie sa zabobonem poniewaz nie jest wiadomo czy sa oparte na falszywych twierdzeniach. Tak wiec wiara ze istnieja niewidzialne jednorozce nie jest zabobonem. Bochenski rozprawia sie ze scientyzmem i proponuje gawiedzi genialne rozwiazanie. Jezeli chcesz sie ustrzec przed zabobonem to wierz w takie gusla ktorych z zalozenia nie da sie sfalsyfikowac. To jest moj „take home message” po przeczytaniu „100 Zabobonow”.
Arnold: stwierdzenia, że Boga nie ma, też nie da sie sfalsyfikować, więc wynikałoby z tego, że ateizm nie jest zabobonem… 😀
GP,
powiedzmy moze tak: nauka, tak jak filozofia jest czesto wykorzystywana do celow doraznych, politycznych, i to wykorzystywanie „brudzi”, co sprawia, ze zaczynamy postrzegac nauke i filozofie jako nosicielki zla i niebezpieczenstw, zla polegajacego miedzy innymi na ucieczce od odpowiedzilanosci i rzetelnosci, jaka to ucieczke oferuje polityka i inne dzialania dorazne.
Pytanie: czy nauka ma szanse istniec jako cel sam w sobie, autonomicznie, apolitycznie ? Czy filozofia ma podobna sznase ?
Nodest: ” Ponieważ myślę, że przede wszystkim jest właśnie osobą głęboko wierzącą, przyjmującą bezkrytycznie dogmat Boga, a dopiero później logikiem, filozofem? Uważam, że jego wiara, w jakimś stopniu wpływa na formułowane przez niego ?obiektywne?, ?naukowe? poglądy. ”
Może jakiś przykład? No i czemu to taki problem, że Bocheński przyjmuje istnienie Boga? Czy to znaczy, że przyjęcie tego założenia czyni go nieracjonalnym, a jego uwagi na temat rozumu pozbawionymi wartości? Nie widzę, żeby w zbiorze zabobonów był u niego ateizm.
Jacobsky: „Pytanie: czy nauka ma szanse istniec jako cel sam w sobie, autonomicznie, apolitycznie ? Czy filozofia ma podobna sznase ?”
Moim zdaniem raczej nie. Szczególnie w pierwszym przypadku.
Z wpisu wynika, ze filozofia nie jest nauka.. Nie jest?
Tak, nie jest nauką. Oficjalnie to w każdym podręczniku się zaznacza. 🙂
A ja sie upieram, ze jest.
Jak to piszą: nie jest ani nauką empiryczną, ani aksjomatyczną (jak logika i matematyka). Ale utrzymuje się u podstaw nauki. Jest jakimś rodzajem wiedzy racjonalnej i poszczególne filozofie mogą mieć z nią wiele wspólnego. To bardzo zawiła sprawa, w sam raz na wpis. 🙂
GP! Byłem pewny, że nożyce się odezwą!
Może to tak wygląda, ale ja naprawdę nie jestem uprzedzony do wierzących i szanuję ich przekonania. Nie chodzi o to, że Bocheński przyjmuje Boga (zdecydowana większość Polaków Go przyjmuje) ale o to, że będąc zakonnikiem przyjmuje Go bezwarunkowo; a to (moim zdaniem) dyskredytuje go jako rzetelnego i obiektywnego „obserwatora-sprawozdawcę”, ponieważ patrzy na rzeczywistość właśnie przez pryzmat Jego bezwarunkowego istnienia! W tym kontekście należałoby rozumieć mój wcześniejszy komentarz. To wcale nie znaczy, że jego uwagi na temat rozumu pozbawione są wartości, ale – tak myślę – na ich temat mówi tylko to, co subiektywnie uważa za słuszne, omijając niewygodne dla siebie kwestie. Po prostu uważam, że będąc osobą bezkrytycznie wierną swoim religijnym przekonaniom – niejako „zmuszony” jest być stronniczym i nie do końca (w swoich poglądach na rzeczywistość) obiektywnym. No takie mam zdanie, co poradzę! (Mam tylko nadzieję, że z mojej strony nie jest to jeszcze ignorancja.) Aha, jeszcze jedno: To, co opisałem, dotyczy wyłącznie ludzi, którzy fanatycznie poświęcają swoje życie Bogu; bezwarunkowo w Niego wierzących; nie mających żadnych wątpliwości, że On istnieje. Ja za takich ludzi uważam zakonników. A może myślę stereotypowo? Abstrahując niejako – jedno wiem: Wierzę w prawa fizyki! (Mówiąc „wierzę”, mam na myśli stuprocentowe przekonanie.) A choć przy ich pomocy nie da się wszystkiego zrozumieć, to jestem przekonany, że nie ma nic ponad nie same! Gdzieś przeczytałem: „Cuda nie zdarzają się w sprzeczności z naturą, lecz z tym, co o niej wiemy.” Zgadzam się z tym w zupełności.
„Nie chodzi o to, że Bocheński przyjmuje Boga (zdecydowana większość Polaków Go przyjmuje) ale o to, że będąc zakonnikiem przyjmuje Go bezwarunkowo; a to (moim zdaniem) dyskredytuje go jako rzetelnego i obiektywnego ?obserwatora-sprawozdawcę?, ponieważ patrzy na rzeczywistość właśnie przez pryzmat Jego bezwarunkowego istnienia!”
Jak to przyjmuje bezwarunkowo??? A skąd to wiesz? Czy wszyscy zakonnicy-naukowcy są niewiarygodni tylko dlatego że są zakonnikami?
” To, co opisałem, dotyczy wyłącznie ludzi, którzy fanatycznie poświęcają swoje życie Bogu; bezwarunkowo w Niego wierzących; nie mających żadnych wątpliwości, że On istnieje. Ja za takich ludzi uważam zakonników.”
To brzmi jak doskonały przykład zabobonu. 🙂
„No, jakoś sobie nie wyobrażam zakonnika, który wierzy w Boga pod jakimś tam warunkiem. Bo niby jakim? Podasz przykład?”
Myślę tylko, że w kwestii wiary jest całe spektrum postaw, które zakonnikom nie są też obce. Mistrzowie duchowi zaznaczają, że coś takiego jak bezwarunkowa wiara nie jest po ludzku możliwe. Człowiek zawsze jest warunkowy.
Nie każdy zakonnik jest zamknięty w klasztorze. Są różne zakony. Na przykład u dominikanów i jezuitów kładzie się silny nacisk na naukę i wielu z nich jest wybitnymi znawcami w swoich dziedzinach. Wątpliwości wszyscy oni na pewno przeżywają, część z nich odchodzi, część zostaje. I tutaj ciekawostka: zakonnik Tomasz z Akwinu pisał, że ludzką sprawą jest wątpić w istnienie Boga, ponieważ jego istnienie nie jest oczywiste. Stąd też jego dowody.
W kwestii krytyki myślę, że można Bocheńskiemu zarzucać nie to, że wierzy – bo wtedy by to znaczyło, że każdy wierzący jest jakoś nieracjonalny, a ja nie zgadzam się z taką konsekwencją – ale to, że do dogmatów kościelnych nie podchodzi krytycznie. Ale on mógłby się bronić, że w tych kwestiach przyjmuje autorytet Kościoła za rozstrzygający.
Zdaje się, że wpis nodesta po moim komentarzu z 1:16 został wycięty.
GP! Ano został (cenzura chyba przesadziła). Temat dla mnie zamknięty. Cóż, różnimy się w poglądach. I dobrze! Nie twierdzę, że kiedyś ich nie zmienię. Może rzeczywiście zbytnio upraszczam i generalizuję. Taki już jestem. W każdym razie naprawdę wiele wyniosłem z Twoich komentarzy, za co Ci szczerze dziękuję. No i dobrze się bawiłem (oczywiście w pozytywnym znaczeniu). Pozdrawiam!
Ja też dziękuję za miłą wymianę myśli.
Pozdrawiam
…spoznilem sie pewnie z tym wpisem, dyskusja troche przygasla.
GP streszcza poglady o. Bochenskiego:
„Zdaniem Bocheńskiego taka postawa jest także zabobonem. Rozum nie może dać odpowiedzi na pytania dotyczące moralności: nauki mogą jedynie mówić, jak jest, nie zaś, jak powinno być.”
Czy aby na pewno?
Czy praktyczne pytanie – jak podzielic skape srodki NFZu, wiecej na dzieci, czy wiecej na chorobe Alzheimera – to nie styk moralnosci i nauki? Czy konsensus w takiej sprawie nie moze rodzic sie poprzez dyskusje rozumnych ludzi: bioetykow, lekarzy, socjologow?
„Poza zasięgiem nauk leżą zagadnienia egzystencjalne, czyli pytania typu: jaki jest sens życia, co to jest szczęście, co jest najważniejsze w życiu, jaka jest wartość cierpienia, czym jest miłość itp.”
Co do sensu zycia i wartosci cierpienia – nie wypowiadam sie. Ale dlaczego pytanie, o to co jest najwazniejsze w zyciu (dla jednostki, jak rozumiem) ma – z definicji – lezej poza zasiegiem metodologii nauk psychologicznych?
„Nauce obce są kwestie filozoficzne np. stosunek psychiki do ciała.”
To czym sie zajmuje psychiatria, neuroendokrynologia, psychofizjologia, itd.?
„Nauka wreszcie nie może w ogóle odnieść się do samej siebie. Pytania typu: czy nauki przyrodnicze mogą osiągnąć jakąkolwiek pewność, należą do filozofii, a nie nauki.”
Nie bardzo rozumiem, dlaczego filozofia o ‚pewnosci’ w naukach przyrodniczych ma miec wiecej do powiedzenia – z zalozenia – niz same nauki przyrodnicze. Poza dekadenckim ‚nic nie jest pewne’, rozwija sie bujnie biostatystyka z masa technik szacowania ryzyka i ‚pewnosci’ w badaniach przyrodniczych…
Med: „Czy aby na pewno?
Czy praktyczne pytanie – jak podzielic skape srodki NFZu, wiecej na dzieci, czy wiecej na chorobe Alzheimera – to nie styk moralnosci i nauki? Czy konsensus w takiej sprawie nie moze rodzic sie poprzez dyskusje rozumnych ludzi: bioetykow, lekarzy, socjologow?”
Dyskusje rozumnych ludzi? Tak. A jak ich wybory, wartości, jakimi będą się kierować przy ich dokonywaniu uzasadnić naukowo?
Med: „Ale dlaczego pytanie, o to co jest najwazniejsze w zyciu (dla jednostki, jak rozumiem) ma – z definicji – lezej poza zasiegiem metodologii nauk psychologicznych?”
Oczywiście, zawsze można zbadać np. rozkład statystyczny preferencji w tym względzie w populacji. Ale czy w ten sposób otrzymamy odpowiedź o to, co jest najważniejsze w życiu? Praca, rodzina, sukces, przyjemności? Do koloru, do wyboru.
Med: „Nauce obce są kwestie filozoficzne np. stosunek psychiki do ciała.?
To czym sie zajmuje psychiatria, neuroendokrynologia, psychofizjologia, itd.?”
Tu żem trochę poleciał, ale streszczałem poglądy Bocheńskiego. Rzeczywiście też się tym zajmują, ale cała sprawa jest również silnie obciążona filozoficznie. Chociaż to już być może kwestia historyczna.
Med: „Nie bardzo rozumiem, dlaczego filozofia o ?pewnosci? w naukach przyrodniczych ma miec wiecej do powiedzenia – z zalozenia – niz same nauki przyrodnicze. Poza dekadenckim ?nic nie jest pewne?, rozwija sie bujnie biostatystyka z masa technik szacowania ryzyka i ?pewnosci? w badaniach przyrodniczych?”
A która z nauk zajmuje się samą nauką?
GP pisze:
A która z nauk zajmuje się samą nauką?
Metodologia nauk? 😀
Ale przecież filozofia też nie jest dziedziną, która sama z siebie potrafiłaby dać odpowiedź na jakiekolwiek pytania. Jej wartość tkwi właśnnie w tym, że wychodzi z nauki i w naukę celuje. Jednak zostawiona samej sobie zaczyna być dostawcą andronów (tak samo jak nauka pozbawiona zewnętrznej refleksji wpada łatwo w rozmaite dogmatyzmy i ślepe uliczki).
„Oczywiście, zawsze można zbadać np. rozkład statystyczny preferencji w tym względzie w populacji. Ale czy w ten sposób otrzymamy odpowiedź o to, co jest najważniejsze w życiu? Praca, rodzina, sukces, przyjemności?”
Ale czy filozofia potrafi dać odpowiedź na pytanie, co jest najważniejsze w życiu? Przecież też nie potrafi – bo na to pytanie odpowiedź, inna niż subiektywne mniemanie, nie istnieje. Toteż rolę filozofii widziałbym nie tyle w dawaniu odpowiedzi na pytania, co właśnie na stawianiu problemów i na pokazywaniu, że na zdawałoby się oczywiste sprawy można spojrzeć z zupełnie innej strony – i że, de facto, nic tak na prawdę nie jest oczywiste.
Hoko: „Metodologia nauk?
Ale przecież filozofia też nie jest dziedziną, która sama z siebie potrafiłaby dać odpowiedź na jakiekolwiek pytania. Jej wartość tkwi właśnnie w tym, że wychodzi z nauki i w naukę celuje. Jednak zostawiona samej sobie zaczyna być dostawcą andronów (tak samo jak nauka pozbawiona zewnętrznej refleksji wpada łatwo w rozmaite dogmatyzmy i ślepe uliczki).”
Metodologia nauk, tak, ale czy tylko? Jest jeszcze coś takiego jak filozofia nauki 🙂 czyli refleksja, w której elementy filozoficzne zostają wydobyte z nauki na plan pierwszy. Dalsza część twojej wypowiedzi bardzo trafna.
Hoko: „Ale czy filozofia potrafi dać odpowiedź na pytanie, co jest najważniejsze w życiu? Przecież też nie potrafi – bo na to pytanie odpowiedź, inna niż subiektywne mniemanie, nie istnieje. Toteż rolę filozofii widziałbym nie tyle w dawaniu odpowiedzi na pytania, co właśnie na stawianiu problemów i na pokazywaniu, że na zdawałoby się oczywiste sprawy można spojrzeć z zupełnie innej strony – i że, de facto, nic tak na prawdę nie jest oczywiste.”
Filozofia oczywiście nie. Ale filozofie tak – każda z nich jakąś odpowiedź daje. No i właśnie dzięki temu jest możliwy różnorodny ogląd problemu, o którym piszesz.
GP
„Dyskusje rozumnych ludzi? Tak. A jak ich wybory, wartości, jakimi będą się kierować przy ich dokonywaniu uzasadnić naukowo?”
Przejaskrawie:
Masz przyslowiowy milion dolarow i dwoch onkologow proszacych o te pieniadze. Mozesz za to przedluzyc zycie 5 starszym osobom z rakiem trzustki srednio o 6 m-cy, albo 100 mlodym osobom z rakiem krtani o srednio 10 lat. Przy czym terapia raka trzustki jest w fazie eksperymentu. Warto to jednak wiedziec przed podjeciem decyzji.
Czy lepiej podzielic po rowno uciekajac od tematu, a moze proporcjonalnie (5:100)? A moze tylko lagodzic cierpienia morfina tym z rakiem trzustki, a leczyc intensywnie wszystkich z rakiem krtani? Srodkow w publicznej sluzbie zdrowia jest i zawsze juz bedzie za malo i z takimi dylematami, na styku nauki i swiata wartosci, bedziemy musieli zyc.
Nie wchodze glebiej w temat, ale rozne galezie etyki roznie patrza na swoje zwiazki z nauka.
Ktora nauka zajmuje sie nauka?
Kazda dyscyplina musi zajmowac sie sama soba. Krytyka w naukach przyrodniczych to w koncu przede wszystkim krytyka formy (metody), a nie tresci. i ta krytyka zbliza sie czesto do filozofii. Wystarczy zapytac: ‚Czy mozna modelowac na zwierzetach schizofrenie?’ I juz mamy temat na rozwazania tylez metodologiczne, co filozoficzne.
Co do tego co jest najwazniejsze w zyciu – nauka moze wyjsc poza statystyczny opis indywidualnych deklaracji. (To w zasadzie nie jest metodologia psychologiczna tylko socjologiczna.) Psychoonkologia, psychiatria czy behavioral neuroscience maja troche wiecej do zaoferowania.
Choc ich metody, i o to chodzi, zawsze mozna poddac krytyce.
Med – twój przykład pokazuje wykorzystanie wiedzy naukowej do podjęcia jakiejś decyzji. Ale ta decyzji nie jest naukowa. Nie jest też nienaukowa. Stara teza Hume’a mówi, że z tego jak jest wcale nie wynika jak być powinno. I tylko o to mi chodzi. Każdy wybór jest w jakimś sensie partykularny.