Mordercze religie

ellie_portret.jpgElie Barnavi nie jest chyba znany nad Wisłą. Jest za to popularny tak nad Sekwaną, jak i Ayarkonem (rzeka przepływająca przez Tel Awiw). Ten profesor historii współczesnej Zachodu na Uniwersytecie w Tel Awiwie interesuje się szczególnie historią Francji. Łącząc przyjemne (studiowanie historii Francji in situ i in statu nascendi) z pożytecznym (służbą dyplomatyczną Izraela) w latach 2000-2002 był ambasadorem państwa hebrajskiego w Paryżu. Do ponad tuzina jego książek, które ukazały się we Francji dochodzi wydana pod koniec roku nowa pozycja – „Les religions meurtrieres”, czyli „Mordercze religie”.

Barnavi interesuje się szczególnie stykiem religii i polityki. Stąd jego badania nad okresem wojen religijnych we Francji. Ma na swym koncie kilka pozycji na ten temat, w tym wydaną tu w zeszłym roku książkę „Zabijcie ich wszystkich! Wojna religijna poprzez dzieje VII-XIX wiek” i wcześniej „Partia Boga” na temat ekstremizmu chrześcijańskiego w XVI-wiecznej Francji (ta ostatnia ukazała się na kilka miesięcy przed powołaniem do życia Hezbollahu – Partii Boga w Libanie). Ale równie, a może nawet bardziej, intryguje go problem styku religii i polityki dzisiaj. Wizje historyka i polityka zarazem świetnie się uzupełniają. Stąd takie pozycje jak „Bóg/bogowie, sposób użycia. Doświadczenie religijne dzisiaj”, czy właśnie „Mordercze religie”.

Pamflet (Barnavi sam używa tego określenia, choć satyry charakterystycznej dla tego rodzaju publicystyki tam na lekarstwo) to 9 tez zawartych w dziewięciu rozdziałach. Już tytuły mówią same za siebie: „Religia – słowo-walizka”, „Fundamentalizm jest szczególnym sposobem odczytania religii”, „Rewolucyjny fundamentalizm jest totalitarnym odczytaniem religii”, „Religie objawione, bardziej niż inne doświadczają pokus fundamentalizmu rewolucyjnego”…

Barnavi rozważa w „Morderczych religiach” problem podstawowy dla dzisiejszego wstrząsanego terroryzmem religijnym świata: dlaczego religie stają się powodem i zalążkiem masakr. Równocześnie daje swoją receptę, jak przeciwstawić się tym tendencjom.

Podstawowym nakazem według Barnaviego jest rozróżnienie pomiędzy religią i fundamentalizmem religijnym. Nie mamy kłopotów z zaszeregowaniem ideologii Al-Kaidy, ale pojawiają się one w stosunku do innych prądów islamu. Pomiędzy organizacją Ben Ladena i milionami zwykłych wyznawców islamu istnieją bowiem tysiące odcieni i niuansów, w których laik nie może się rozeznać. Jak zaklasyfikować przenikające się nawzajem prądy religijne islamu? Które uznać za fundamentalistyczne i z definicji niebezpieczne, które zaś jedynie za ortodoksyjne, dziś niegroźne? Ale kto jest w stanie przewidzieć, jak potoczy się ewolucja nawet pozornie nieofensywnych prądów czy ruchów?

Barnavi stawia tezę, że już z samej natury religii monoteistycznej, i to każdej tego typu religii, wynika jej brak tolerancji (lub tolerancja wielce ograniczona), posesyjność i chęć nawracania niewiernych – jeśli nie słowem i perswazją, to ogniem i mieczem. Jeszcze więcej wynaturzeń wynikać ma z ich objawionego charakteru, a raczej z bezwzględnego przestrzegania nakazów wymienionych w świętych pismach. Dodając do tego wynaturzenie wyjściowej myśli religijnej, uzyskujemy mieszankę owocującą fundamentalizmami i ich najgorszą odmianą – fundamentalizmem rewolucyjnym.

Do takich fundamentalizmów należą niewątpliwie muzułmańskie organizacje Al-Kaida i Hezbollah – wywodzące swe korzenie z ideologii Braci muzułmańskich, prądu zainicjowanego w roku 1928 w Egipcie. Ale są tu również i fundamentalizmy innych religii; żydowski – zabójcy Icchaka Rabina, zorganizowane zamieszki podczas wycofywania się Izraela ze strefy Gazy w 2005 r. – i chrześcijański – krucjaty, wojny religijne we Francji w XVI wieku, podkładacze bomb pod klinikami praktykującymi aborcje, czy strzelający do lekarzy proaborcjonistów w USA. Głosy zwykłych wyznawców tych religii są słabo słyszalne i mało nośne wobec gwałtowności „środków wyrazu” fundamentalistów.

Ale samo rozpoznanie przyczyn nie daje jeszcze recepty na rozwiązanie problemu. Barnavi proponuje jedną zasadniczą metodę oporu, metodę jego zdaniem najbardziej skuteczną – państwo laickie opierające się nie tylko fundamentalizmom religijnym, ale również wszelkim sektaryzmom i komunitaryzmom.

Postulowaną dziś powszechnie receptę rozwiązania konfliktów lokalnych (co np. czyni Polska w Afganistanie) i likwidowania nierówności ekonomicznych i społecznych uważa wprawdzie za konieczną, ale naiwną jako środek zapobiegania terroryzmowi religijnemu. Fundamentalizm religijny używa bowiem lokalnych konfliktów, problemów i dylematów jedynie jako pretekstów do świętych wojen. Ich zanik tylko minimalnie osłabi wpływy fundamentalizmów, gdyż sednem ich ideologii i tak pozostanie aberracyjna wizja religijna, jedynie słuszna i powołana do wszechobecności. Barnavi przestrzega również przed odpowiedzią jednym fundamentalizmem na inny. A niestety recepty takie zdobywają coraz więcej wyznawców (np. w Polsce). To bowiem najprostsza droga do jeszcze większych rzezi religijnych.

Komentatorzy porównują manifest Barnaviego do „Siły rozumu” Oriany Fallaci. Sądzę jednak, że – choć obie książki rzeczywiście łączy wezwanie do stawienia oporu islamskiemu fundamentalizmowi – Barnaviego i Fallaci różni przede wszystkim metoda. Spokojna analiza tego pierwszego plasuje się na antypodach furii zmarłej niedawno włoskiej dziennikarki i pisarki.

Na koniec jeszcze wyjaśnienie dlaczego piszę o „Morderczych religiach” w blogu (szalonych) naukowców. Otóż, właśnie ze względu na naukową metodę rozumowania Bernaviego. Sądzę, że powinna ona znaleźć uznanie najpewniej właśnie w świecie nauki.

Jacek Kubiak

Zdjęcie: Université Paris Sorbonne