Żonglowanie ?początkami?


„Bycie człowiekiem” jest stopniowalne.

W ostatnim wpisie Jacek Kubiak przedstawił swoje stanowisko w kwestii ustawy senatora Jarosława Gowina (tak umownie będę o niej pisał) z punktu widzenia naukowca, stojącego bardzo blisko kwestii, które ustawa ma regulować. Czytając argumenty stron dyskusji mogę jedynie przedstawić tyle, ile z tego rozumiem.

Rozumowanie biskupów Kościoła Katolickiego oparte jest na założeniu, że człowiek to coś znacznie więcej z punktu widzenia wartości niż dąb, żołądź czy jajko. Zresztą myślę, że z założeniem, że człowiek jest wartością samą w sobie, wszyscy się zgodzą. Pomijam tutaj argumenty o godności bądź niegodności sztucznego poczęcia, a także pytania o motywy posiadania dzieci. W sporze o in vitro nie to jest najważniejsze.

W dyskusji powraca pytanie o to, od kiedy człowiek jest człowiekiem? Chodzi o proste kryteria, które w tym przypadku mają charakter kluczowy. Problem w tym, że wszelkie granice w kwestii „od kiedy człowiek” są arbitralne i każde kryterium daje się sprowadzić do absurdu.

Z całego artykułu Jacka Hołówki zostaje w zasadzie argument, że zarodek nie jest człowiekiem, tak jak żołądź dębem. Jasne i zgoda. Ale jak sam Hołówka przyznaje zarodek jest istotą, która w odpowiednich warunkach urodzić się może jako niemowlę. I zgoda też co do tego, że tak się stać nie musi. W normalnych warunkach nawet 30% zarodków opuszcza organizm kobiety. Tyle tylko, że w normalnych warunkach o tym, że tak się stanie nie decyduje człowiek, a w przypadku in vitro, to działalność człowieka zastępuje to, co dzieje się w (umownej) „naturze”. W tym wypadku jego decyzje muszą być oparte na jasnych zasadach. Dlatego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy manipulacje na zarodku (i etapach wcześniejszych bądź późniejszych) są manipulacjami na człowieku, czy też jeszcze nie na człowieku. Stąd kluczowe jest pytanie, od kiedy człowiek jest człowiekiem?

Każde kryterium w tym wypadku daje się sprowadzić do absurdu. Jeśli człowiek jest człowiekiem od „początku”, to przeciwnicy wysuwają argument, by wskazać im ten początek. Ale i to można sprowadzić do absurdu. Może zygota? Ale przecież nie ma zygoty bez plemnika i komórki jajowej, więc może już tu? Pojawiają się więc kryteria dodatkowe – pojawienie się układu nerwowego i możliwość odczuwania bólu. Ale i to nie gra – czy człowiek w stanie narkozy przestaje być człowiekiem, skoro nie czuje bólu? Czy człowiek z uszkodzonym kręgosłupem przestaje nim być? Chodzi mi o to, że każde kryterium da się sprowadzić do absurdu i nie istnieje kryterium na to odporne.

Stanowisko Kościoła Katolickiego opiera się na założeniu, jak sądzę, by to kryterium było jak najprostsze i najmniej arbitralne – człowiek jest człowiekiem od umownego „początku”, nawet jeśli w tym czasie nie umie mówić, działać, myśleć, nie czuje bólu, nie jest osobą, nie potrafi istnieć samodzielnie itd. I jeśli przyjąć to założenie, stanowisko, które z niego wypływa w kwestii in vitro jest spójne. Skoro w metodzie tej jeden tylko zarodek ma szansę na rozwój, a reszta tych istot, które od początku są istotami ludzkimi, jest eliminowana, to metoda ta jest nie do przyjęcia. Dlatego ten sprzeciw jest w moim odczuciu spójny i zrozumiały.

Problem jest jednak z „początkiem”. Dla laika początek to zapłodnienie – tajemniczy etap, który załatwia wszystko. Przed nim nie ma człowieka, po nim już jest. Tyle tylko, że przy obecnym stanie wiedzy, kiedy samo zapłodnienie można rozbić na szereg etapów, pytanie od którego etapu już jest człowiek, a od którego jeszcze nie, jest podstawowe. Na to pytanie, w którym momencie to się dzieje, nie umiem odpowiedzieć. I gdyby to dało się łatwo określić, problemu by nie było. Wiem tylko, że od tego momentu, nawet jeśli istota ta jest tylko „jednokomórkową galaretką”, ma już swoją niezbywalną wartość, tak jak wartość taką ma każdy człowiek.

Zwolennicy metody in vitro zaś przesuwają „początek” na czas nieco późniejszy, ale równie tajemniczy. Gdzieś od stadium płodu człowiek staje się coraz bardziej człowiekiem. W którym momencie to następuje, jest to taka sama zagadka, jak w przypadku argumentów strony przeciwnej. Ale jeśli trafnie rozumiem ich stanowisko, to opiera się ono na założeniu, że człowiek posiada niezbywalną wartość. Tyle tylko, że samo „bycie człowiekiem” jest stopniowalne. Zarodek w mniejszym stopniu jest człowiekiem niż płód (ewentualnie w ogóle nie jest człowiekiem). Im jednak bardziej się rozwinie, tym bardziej jest człowiekiem. Płód jest człowiekiem bardziej niż zarodek, jednak jest mniej człowiekiem niż noworodek. I tak dalej.

W takim wypadku spór o to, od kiedy człowiek jest człowiekiem łączy się jeszcze z problemem, czy bycie człowiekiem jest stopniowalne w każdym sensie słów „człowiek”, „człowieczeństwo” i innych tego typu rzeczowników jak „osoba”, „godność”, „niezbywalna wartość”. Nie jest to jednak kwestia naukowa, lecz filozoficzna.

Grzegorz Pacewicz

Fot. ScottD_Arch, Flickr (CC SA)