Autonomia uczelni a la française

Francuzi reformują uczelnie – patrzmy i uczmy się.
Pierwszego stycznia 2009 r. wszedł w życie pierwszy etap francuskiej reformy uczelni wyższych. Chodzi głównie o podniesienie poziomu i zwiększenie międzynarodowej konkurencyjności uniwersytetów. Zaczęto od pieniędzy.


Tutejsze uczelnie wypadają bardzo źle na tzw. liście szanghajskiej, będącej najważniejszym światowym rankingiem uczelni wyższych. Najlepszy jest uniwersytet Paris VI im. Marii i Piotra Curie. Ale on też znajdował się ostatnio dopiero na miejscu 76-107 ex aequo (spadł z pozycji 39 w roku 2007) w światowej klasyfikacji uczelni „Life Sciences”. Tylko trochę lepiej jest w naukach ścisłych: Paris XI na pozycji 25, Paris VI – 31, Paryska Ecole Normale Supérieure – 39, Uniwersytet Strasburski – 52-76 ex aequo, Paris VII -77-107 ex aequo.

To i tak nieźle w porównaniu z uczelniami polskimi, które pojawiają się dopiero w czwartej setce (UJ 320, UW 397 – choć różnica między 320 a 397 zależy wyłącznie od alfabetu – najpierw jest J, a potem W) na 510 sklasyfikowanych.

Od lat bolączka francuskich uniwersytetów jest niedofinansowanie i złe gospodarowanie pieniędzmi. Dlatego zaczęto od reformowania ich system finansów.

Pierwszego stycznia tego roku 20 spośród 85 francuskich uniwersytetów przeszło na tzw. autonomiczny system finansowania. Do tej pory o większości wydatków decydowało ministerstwo w Paryżu; w gestii rektorów pozostawało tylko ok. 25 proc. środków. Teraz rektorzy owych 20 uczelni mają całkowitą swobodę dysponowania przyznaną im na rok pulą pieniędzy. I nie chodzi wyłącznie o remonty czy inwestycje, ale również o pensje i premie dla nauczycieli akademickich i personelu.

Dla zachęty zwiększono również nieco środki przyznane tym uczelniom, które wybiły sie na niezależność w specjalnych audytach. Wzrost tych dotacji waha się (na papierze, o czym za chwilę) między 5 a 25 proc. budżetu z roku 2008. Większość dodatkowych pieniędzy ma być przeznaczona właśnie na rozwijanie autonomii, tzn. szkolenie personelu i podwyżki dla osób bezpośrednio zaangażowanych we wprowadzanie reformy.

Związki zawodowe pracowników szkolnictwa wyższego i lewicowe organizacje studenckie oczywiście podniosły larum, że reforma ma na celu „prywatyzację” uniwersytetów – docelowo uczelnie mają bowiem same starać się o zdobycie dodatkowych środków finansowych w rożnych gałęziach gospodarki. Oprotestowano też wysokość podwyżek nakładów na reformujące się uniwersytety. Szczególnie tam, gdzie sumy te bliskie są 5 proc. (uwzględniając inflację mają być to podwyżki nie wyższe niż 2 proc.).

Możliwe, że nakłady nie są ciągle dostateczne, ale trudno odmówić reformie logiki. To rektorzy wiedzą najlepiej, na co przeznaczyć środki, które zaprocentują jak najszybciej i jak najowocniej. To ich z wyników będą również rozliczani pod koniec kadencji. Jednym słowem – dobrze gospodarujący rektorzy będą mieli szanse na powtórny wybór. Gorsi nie.

Zwiększenie konkurencyjności z uczelniami zagranicznymi trzeba zacząć od zwiększenia konkurencyjności wewnętrznej. Owe 20 uczelni, które przeszły 1 stycznia na autonomię to odpowiedniki „okrętów flagowych” naszej minister Kudryckiej. Wśród nich znajdują się bowiem wszystkie wymienione na wstępie uniwersytety z pierwszej setki szanghajskiej.

Piszę o tej francuskiej reformie nie jako swego rodzaju ciekawostce, ale po to, by zachęcić polskie ministerstwo do wnikliwej obserwacji, jak Francuzi radzą sobie z reformowaniem ich systemu szkół wyższych. Oczywiście nie można przenosić francuskich doświadczeń bezpośrednio na grunt polski. Jednak obserwując, co i jak dzieje się we Francji można będzie zapewne uniknąć niektórych przykrych doświadczeń podczas wprowadzania podobnych reform w Polsce.

Chyba, że francuscy studenci reformę zablokują. Już szykują się do strajków i okupacji uczelnianych budynków. Oczywiście po powrocie z wakacji świąteczno-noworocznych.

Jacek Kubiak

Zdjęcie: Laboratoire d’Informatique de Paris VI, Thomas Claveirole, Flickr (CC SA)