Obrzędy przejścia
Chcąc nie chcąc braliśmy niedawno wszyscy udział w organizowanych na skalę całego Państwa obrzędach przejścia. Różne psychologiczne i socjologiczne komentarze w prasie podkreślały ich wagę i znaczenie dla nas jako zbiorowości i dla każdego indywidualnie.
To naprowadza moją myśl na inne obrzędy przejścia, praktykowane w środowiskach akademickich. Wiele egzaminów straciło ten charakter, ale egzamin magisterski i obrona doktoratu, oprócz wszystkich cech normalnego egzaminu merytorycznego, na pewno mają też znaczenie symboliczne. Do tego kompletu dochodzi jeszcze ceremonia promocji doktorskiej, na moim uniwersytecie bardzo podniosła i wzruszająca, zarówno dla doktoranta, jak i promotora. Odwoływałem się do niej w innym wpisie.
A teraz kolokwium i wykład habilitacyjny. Propozycje ministerialne zmian prawnych w nauce zawierają zdanie: „Odstępuje się od kolokwium i wykładu habilitacyjnego…” Niezbyt żałuję ich wartości merytorycznej w charakterze bariery dla ludzi niewartych promocji. Wprawdzie kiedyś po wysłuchaniu kolokwium i wykładu zdecydowałem się głosować przeciwko przyznaniu stopnia, ale i tak sprawa jednak przeszła i już teraz nie wierzę, że można na nich wypaść aż tak źle, aby to rozstrzygnęło o nieprzyznaniu habilitacji. Żal na pewno wykładów, wśród których wiele było znakomitych, otwierających mi oczy na nieznaną a ciekawą dziedzinę, ale przeżyję i bez nich.
Co jednak z obrzędem przejścia, którym jest kolokwium i wykład habilitacyjny? Po ich zakończeniu rada wydziału głosuje, a wynik jest komunikowany zaproszonemu znowu na salę habilitantowi, któremu dziekan składa gratulacje i zaprasza do zajęcia miejsca na sali, bo od tej chwili, już jako samodzielny pracownik naukowy, staje się z mocy prawa członkiem rady wydziału. Czemu mamy mu tę ceremonię poddania się próbie i inicjacji zabrać?! Zaoczna ocena przez małe grono, podliczenie punktów za impact factory i inne dokonania nie mają tej samej wartości emocjonalnej. Przyznaję – trwają krócej, są tańsze i zapewne promują jakość równie skutecznie. Ale to przecież nie wszystko, o co w nich chodzi.
Może po reformie średni poziom osób z habilitacją nawet wzrośnie, ale boję się, że jakość środowisk akademickich jako całości spadnie, po tym gdy zostaną pozbawione istotnego rytuału spajającego. Dziś, po doświadczeniu żałoby narodowej i pomagających ją przeżyć obrzędów pożegnania, czuję to bardzo wyraźnie.
Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja Michał Tyszkiewicz
Komentarze
Absolutnie masz rację. To jest głupi pomysł na takie oszczędzanie. Są ceremoniały budujące. Rezygnacja z nich obniża niejako rangę wydarzenia. A chodzi przecież w końcu o najwyższy stopień naukowy. To koniecznie powinno być celebrowane. Nawet jeśli to nie jest decyzyjność a czysta symbolika. Może by tak spróbować opowiedzieć o tym decydentowi.
Z poważaniem W.
Goraco popieram propozycje ministerstwa i moge tylko wyrazic zal ze nie idzie dalej eliminujac rytual habilitacyjny calkowicie. Habilitacja w takiej czy innej postaci jest zasadnicza wada strukturalna polskiej nauki ktora niepotrzebnie opoznia moment w ktorym kompetenenty naukowiec staje sie samodzielny. Powiem wiecej, hierarchicznosc, rozne durne rytualy zawsze mnie wkurzaly. Wydzialy na polskich uczelniach sa zle zorganizowane. I wydzialy a szczegolnie zaklady sa za duze. Zaklad powinien byc jedna grupa badawcza. Rada wydzialu powinna sie skladac wylacznie z profesorow ktorzy sa kierownikami grup badawczych. Ci ktorzy juz przestali kierowac badaniami, nie powinni byc w radzie wydzialu. Ich doswiadczenie mozna wykorzystac na inne sposoby a emerytura jakze zasluzona jest jak najbardziej podazana, dla samego zainteresowanego i efektywnosci instytucji.
Takze zeby podsumowac, moge tylko zaapelowac do ministerstwa: tak trzymac i pojsc dalej. Hierarchia i rytualy dlawia polska nauke.
@jacekp
Kompletny brak konsekwencji. Koniecznie chcesz pozbyć się habilitacji a nadal optujesz za utrzymywaniem profesury? Dlatego, że profesora mianuje prezydent? I co habilitacja ma do wielkości zakładów? Albo pisałeś w pośpiechu albo jestem idiotą.
Z poważaniem W.
Podobnie jak jacekp jestem calym sercem za zniesieniem tych ceremonialow. Jesli ktos lubi podniosle sceny, to moze chodzic do takiego, albo innego kosciola. Dlaczego podatnik ma placic za takie emocjonalne chwile naukowcow czy wykladowcow? Oczywiscie zwrot, ze placi podatnik, jest tu tylko zabiegiem retorycznym, bo wiem, ze taki ceremonial nie kosztuje tak duzo.
Cala moja kariere naukowa przeszedlem bez ceremonialow. Udalo mi sie uniknac czegos takiego nawet przy moim doktoracie, bo dyplom odebralem sobie w rektoracie. Bardzo mi to odpowiadalo.
Uzyskiwanie samodzielnosci naukowej powinno byc w Polsce znacznie przyspieszone. Tak sie dzieje w wybranych jednostakch, np. u prof. Zylicza (nigdy nie pamietam jak sie ten osrodek nazywa, Miedzynarodowy cos tam, cos tam…). Nie liczy sie habiityacja czy inny swistek tylko wygrany konkurs. A konkurs to swego rodzaju rytual, tyle, ze bez tych przebieranek. Tak powinno byc wszedzie i oby stalo sie to jak najszybciej.
jestem (ale i przed habilitacją byłem) gorącym zwolennikiem utrzymania tego stopnia, jako ostatniej bariery broniącej młodych zdolnych naukowców przed zalewem miernoty ze strony starych adiunktów (którzy intelektualnie habilitacji nie są w stanie napisać, ale gdyby jej nie było, mogli by stać się „samodzielni” decyzją polityczną).
Natomiast zdecydowanie popieram usunięcie tego żenującego rytuału. Habilitant to zazwyczaj osoba poważna, znająca się na swojej rzeczy znacznie lepiej, niż obecni na sali. Wymóg przechodzenia ścieżki zdrowia jest uwłaczający, nie wspominając już o tym, że o ile ocena dokonań naukowych w postaci analizy (i często dokładnego czytania) dorobku ma sens, o tyle godzinny seans pytań zakończony arbitralną zbiorową decyzją może zbadać jedynie odporność na stres kandydata – ewentualnie jeszcze odsiać faktycznie skrajnie złych habilitantów.
Dobrym wzorem są kraje skandynawskie, gdzie na stanowiska od assistant professora wzwyż dokonuje się oceny cv (dydaktyka, administracja, doświadczenie międzynarodowe, granty, publikacje) oraz wskazanych przez kandydata konkretnych publikacji, pasujących do stanowiska, o które się ubiega. Te publikacje są dokładnie czytane i podlegają mini-recenzjom w uzasadnieniu oceny końcowej.
Ja tez uważam że aktualna postać habilitacji jest zła i że nowa ustawa idzie w dobrym kierunku. Ale — pewien rodzaj oceny i związanego z nim rytuału nie jest niczym, złym, jeśli nie prowadzi do patologii. A, jak już pisałem wielokrotnie, konkurs jest o tyle dobry, o ile są reguły konkursu i zasady oceniania.
Aktualna habilitacja jest zła nie dlatego ze jest zła z zasady, ale dlatego że złe są zwyczaje i zasady oceny. Z pewnym niepokojem patrze na „ukonkursowienie wszystkiego” tak obecnie żywiołowo się rozwijające „. Nie idzie za nim w żadnym stopniu ani dbałość o jasność zasad, ani dbałość o stronę merytoryczna oceny. I z faktu ze aktualna procedura i zasady są złe, nie wynika wprost ze nowe zasady albo brak zasad będą lepsze…
Wojtek-1942.
Terminu „profesor” uzywam w sensie zawodu, tak jak szewc, dentysta czy tancerka na rurze. Profesor to ktos kto bada i uczy samodzielnie, czesto kieruje grupa ktora bada i uczy.
Profesorem zostalem w wieku 34 lat po podpisaniu swistka papieru gdzie sie zobowiazalem ze cokolwiek odkryje to wlasnosc intelektualna ktora sie dziele z moim uniwersytetu. Wymogi na stanowisko profesora na moim uniwersytecie to koncowy stopien naukowy (czyli zwykle dr) ale moze byc tez ekwiwalentne doswiadczenie. Nigdy nikt mnie nie pyta o dyplom dr takze nawet nie odebralem z mojej szkoly macierzystej.
Wracajac do hab-a, jest to durna procedura poniewaz nie ma zadnej funkcji. „Samodzielnym pracownikiem naukowym” zostaje albo ktos kto juz de facto od dawna jest samodzielny naukowo, albo ktos kto nie jest i nigdy nie bedzie bo nie potrafi. Czyli z jednej strony, zdolny nie-hab czesto musi podlegac jakiemus hab-owi ktory to moze byc mniej utalentowany lub wrecz nic nie kuma. Inna strona medalu to ludzie ktorzy robia haba a ktorzy sie absolutnie nie nadaja na samodzielne kierowanie badaniami naukowymi. Tak wiec wiele zakladow obrasta tymi podstarzalymi habami, ktorzy funkcjonuja jak swiete krowy.
Przy wszystkich problemach strukturalnych polskiej nauki, juz najmniej bym sie przejmowal tym ze ktos ma potrzeby emocjonalne uprawiania rytualow. Jezeli juz ma byc ceremonia to niech ona ma praktyczna funkcje i cos oznacza. Najwazniejszy etap to powinien byc uczciwy konkurs i mianowanie na stanowisko kierownika grupy. Po paru latach potrzebujemy jakas procedure stabilizacyjna. I tyle.
Uff! Już myślałem, że wszystkich poraziłem swoim poglądem (pozytywnie lub negatywnie) i nikt poza Wojtkiem się nie odezwie.
Drodzy Jackowie! Nie widzę żadnego związku między obecnością lub nie rytuału inicjacji do różnych gron decyzyjnych na uczelniach a problemami ich właściwego lub niewłaściwego składu, reprezentatywności, wielkości, umocowania formalnego, itd.
Moją tezę możnaby bardziej jednoznacznie i streścić tak:
Jeśli istnieje formalny szczebel X to powninien istnieć stosowny rytuał inicjacyjny związany z jego osiągnięciem.
Z tego właśnie punktu widzenia krytykuję propozycję ministerstwa: zostawili habilitację ale bez inicjacji. Nie wypowiadam się tutaj, czy sama habilitacja jest potrzebna czy nie.
Jacku K. w szczególności!
Podniosłe sceny w kościele są jednym, a podniosłe sceny na uczelni czymś innym. Generalnie, nie wierzę, że jesteś przeciwnikiem i wrogiem wszelkich ceremonii i rytuałów. Na przykład nie wierzę, że nie składasz gratulacji ludziom, którzy zdali u Ciebie jakiś trudny egzamin. Skądinąd masz pełne prawo do unikania przyjmowania gratulacji.
Drodzy Wszyscy Przeciwnicy Rytuałów!
Czy naprawdę wolelibyście, żeby Nagrodę Nobla wręczał kurier firmy DHL przynosząc przesyłkę z medalem, dyplomem i czekiem?
Czy igrzyska olipmijskie byłyby tym samym wydarzeniem, gdyby mistrzowie medale odbierali w kancelarii szefa MKOl za okazaniem paszportu: „proszę tu pokwitować”?
Czy ten blog byłby tym samym, gdyby a stronie „O autorach” nie było zdania
Zaczynaliśmy w składzie trzyosobowym (za patronata biorąc Tego Czwartego), licząc, że skład ów wkrótce się powiększy. Powiększa się – i oby tak dalej. (Wśród autorów jest wymieniony Darwin, jest jego portret – to on jest Tym Czwartym.)
Drodzy Wszyscy!
Rytuały były, są i będą. Do wyboru mamy z grubsza dwie opcje: czerpać z mocy, którą mogą nam dać, albo nie. Ja jestem za tym, żeby z tej mocy korzystać i używać do czynienia dobrych rzeczy.
J.Ty.
Jestem jak najbardziej za uroczystym mianowaniem kierownika grupy naukowej, chocby i przez samego prezydenta RP (nie zartuje). Jezeli to bedzie uczciwy konkurs, stosowne pieniadze i przestrzen laboratoryjna. Ale popieram eliminacje nic nie znaczacej habilitacji. Sa dobre i zla tradycje. Ta jest zla, wrecz szkodliwa.
J.Ty.
Prawda jest taka, ze nikt u mnie nie zdaje zadnych egzaminow, bo w CNRSie nie mamy zadnego obowiazku dydaktycznego (choc sa tacy, ktorzy bardzo by chcieli go miec). Zdaja egzamin doktoranci, ale to nie przede mna, ale przed calym jury. I oczywiscie im gratuluje, ale calych 3 lat pracy, a nie tych 45 min. ktore razem przygotujemy na koniec. Jakos w tym nie dostrzegam zadnego rytualu. Jeden doktor wiecej, i tyle. Moze mam taki wlasnie fenotyp (N.B. dlatego nie toleruje Kaczorow, bo u nich, a teraz u niego, rytual przykrywa wszystko, nie ma zadnej tresci, jest za to mnooooostowo rytualu i co najgorsze PO zaczyna robic to samo – vide historia ze skapymi poznaniakami i krakusami – Bronislaw Komorowski jest sloniem w skladzie porcelany i chyba w koncu zaglosuje na Leppera). Zachowajmy zdrowy rozsadek. Tylko tyle bym chcial. Wiem, ze to przeszkadza, no ale tak to widze.
Teraz moja doktorantka tak dobiera date obrony zeby jej 6-letnia corka mogla przy tym byc. A ja sie zastanowiam po co? Wynudzi sie jak mops.
Oczywiscie glosno o tym nie mowie. No taki moj typ psychologiczny, czy fenotyp. Nigdy moim dzieciom nie zawracalem glowy moimi doktoratami, habilitacjami, konkursami itp, bo nie widze w tym zadnego sensu. Sorry, taki fenotyp. 😉
@jk
Nie cierpisz kaczorowej metody, ale przyznasz, że jest diabelnie skuteczna.
Jeśli kiedyś będziemy chcieli, żeby ludzie nas usłyszeli, z jakiegoś ważnego powodu (ocieplenie, dziura ozonowa, BSE, groźba wybuchu wulkanu…), to odwołanie do rytuałów to jedyne, co może uczyni nasz głos słyszalnym (choć nie ma związku z merytoryczną słusznością naszego przesłania). Odkąd nobliści będą swoje nagrody odbierali na poczcie, nikt ich nie posłucha. Póki dostają je z rąk króla, ubrani we fraki, a wszędzie na świecie się o tym mówi, ich głos jest słyszalny.
Kaczor, Komorowski, Lepper, Tusk, Obama, Sarko, Merkel,… to symboliczni wodzowie plemienia.
My jesteśmy w tym plemieniu symbolicznymi czarownikami.
Jeśli zrezygnujemy z tej roli, odstępując od definiujących ją społecznie ceremoniałów, wodzowie ani całe plemię nigdy już nie będą musieli liczyć się z naszym głosem.
@ J.Ty.
Dlatego wole malo ceremonialnego Tuska. 🙂
OGROMNA PROŚBA DO ADMINISTRUJĄCEGO: czy mógłbym prosić o autoryzację moich postów dla używanego emaila? poprzednio to działało, teraz mi wpada ciągle w „czekanie na akceptację” i dyskusja mi umyka…
Po wczorajszych wystepach PO tez sie zastanawiam czy nie glosowac na Dr Leppera. Jednak Olechowski wydaje sie byc najbardziej rozsadny.
@pundit
nie wiem jakie masz problemy z postami, ja za kazdym razem wpisuje inny rownie fikcyjny e-mail i dziala.
no problem polega na tym, że robię wszystko jak zwykle, a nie działa. Każe czekać na akceptację.
grrr, wściec się można – chyba chodzi o długość wpisu – 300 wyrazów mi nie przyjmuje, krótkie tak :/ no ale tak się nie da dyskutować… Please, zróbcie coś z tym, towarzysze…
@JacekP: piszesz:
?Wracajac do hab-a, jest to durna procedura poniewaz nie ma zadnej funkcji?,
a z tym nie sposób się zgodzić. W większości krajów zachodnich identyczna rola funkcjonuje (associate professor, senior lecturer/reader). W USA ?samodzielny pracownik? należy tłumaczyć po prostu jako ?tenured?. Ścieżka kariery zakłada tam, podobnie jak u nas, długi okres pracy badawczej, w której trzeba dowieść, że zasłużyło się na wolność akademicką i przywileje z nią związane. W USA jest to zwykle 2 lata post-doca plus 7 na stanowisku assistant professora, czyli DOKŁADNIE tyle, ile w Polsce ma czasu adiunkt na napisanie habilitacji. W krajach skandynawskich jest podobnie, choć mniej sztywno. W Polsce zresztą jest o tyle lepiej, niż w USA, że szybsza kariera naukowa jest możliwa, podczas gdy w USA można jedynie skrócić o postdoca (od razu wskoczyć na assistant professora).
Jeżeli nie będzie habilitacji, jest realne duże ryzyko, że profesorami zostaną starzy, wyrobieni politycznie i networkowo, ale mało sprawni naukowo adiunkci. Zwłaszcza w Polsce, gdzie wciąż mądrość utożsamia się z wiekiem, zniesienie habilitacji zamyka furtkę młodym sprawnym naukowcom.
nawiasem mówiąc, też zostałem profesorem w wieku 34 lat, mając habilitację 😛
@J.Ty.: proszę nie dorabiać mi gęby – nie jestem żadnym przeciwnikiem rytuałów. Zajmuję się nimi naukowo i rozumiem ich potrzebę. Chodzi jednak o to, że rytuał kolokwium habilitacyjnego ma charakter upokarzający i podkreślający różnice władzy. Dojrzały naukowiec i ekspert w swojej dziedzinie musi udowodnić gronu naukowców, zajmujących się zazwyczaj czymś kompletnie innym, że w ogóle zna sie na rzeczy. Dynamika grupowa jest taka, że nawet jeżeli jest świetny jako badacz, to może wypaść źle z uwagi na słabą prezencję. Jednocześnie czysto merytorycznie, ocena dorobku przez komisję powołaną specjalnie pod danego kandydata, z ekspertów polskich i zagranicznych, z pewnością jest lepsza (a nie tylko mniej stresująca i poniżająca). Natomiast nikt tutaj nie neguje tego, że rytuał nadania stopnia może (i powinien) mieć uroczysty, ceremonialny i podniosły charakter.
@JacekP: Ależ na Zachodzie jest odpowiednik haba (associate professor, senior lecturer/reader). W USA ‚samodzielny pracownik’ należy tłumaczyć jako ‚tenured’. Ścieżka kariery zakłada tam, jak u nas, długi okres dowodzenia, że zasłużyło się na wolność akademicką i przywileje z nią związane. W USA to 2 lata post-doca +7 jako assistant professor, DOKŁADNIE tyle, ile w Polsce. W Polsce zresztą jest o tyle lepiej, niż w USA, że szybsza kariera naukowa jest łatwiejsza. Zniesienie habilitacji zamyka furtkę młodym sprawnym naukowcom, bo stanowiska dostaną starzy ustosunkowani adiunkci. Nawiasem mówiąc, też zostałem profesorem w wieku 34 lat, mając habilitację 😛
@pundit
Zgoda, że kolokwium habilitacyjne może być upokarzające. To jednak zależy od zachowania rady wydziału. W przepisach brak oczywiście nakazu poniżania habilitanta, chociaż sam schemat sytuacyjny może temu sprzyjać. Z innych imprez w środowisku akademickim kolokwium chyba najbardziej przypomina mi otrzęsiny.
Z drugiej strony byłem świadkiem sytuacji, gd to habilitant wdał się w dyskusję z pytającym go niezbyt przyjaźnie profesorem i wydzedł z niej zwycięsko, wykazując błąd pytającego. Tak że habilitant nie jest wcale bezbronny. Może to jednak charakter dyscypliny (matematyka), gdzie niewiele jest pola dla dowolności interpretacyjnej i argumentó innych niż ściśle merytoryczne.
@J.Ty.
No i tak wyszło, że okazało się to czego oczekiwałem. W większości jesteśmy zwolennikami rytuałów przejścia a nie podobają nam się niektóre formy. Tak jak to w życiu. Są tacy, którym podoba się np. +rytuał pierwszej komunii a zarazem nie cierpią tego co się z tym rytuałem wyprawia. Zauważ, że rytuał jest chyba tak stary jak człowiek świadomy. Ponieważ gatunek ludzki formował się w stadzie a stado ma przywódcę i podział funkcji to musiały pojaić się rytuały np. inicjacji czy objęcia określonej funkcji. Rytuał podnosi rangę przejścia, nobilituje i ma wpływ na pamięć. Pewnie nie zawsze. Są jednostki nie lubiące stada. Samotne wilki. Acz wnoszę iż mniej liczne niż społeczność cała.
Z poważaniem W.
@pundit
Filtr antyspamowy dostaje czasem małpiego rozumu. Na wszelki wypadek, na przyszłość: jeśli komentarz się nie wyświetli automatycznie, prosze wrzucić ten sam tekst, ponownie, jednak pozbawiony linków i znaków spoza alfabetu, które antyspamer mógłby uznać za podejrzane.
Redakcja
@pundit
„W USA ?samodzielny pracownik? należy tłumaczyć jako ?tenured?.”
Nie wlasnie jest zupelnie inaczej. Assistant professor jest calkowicie samodzielnym pracownikiem naukowym. Zwykle wychowuje doktorantow, samodzielnie uczy,zdobywa fundusze i ma dokladnie takie same prawa glosu jak tenured associate professor czy (full) professor. Rzuca sie czlowieka na gleboka wode i daje 5-6 lat zeby zobaczyc czy nauczy sie plywac czy utonie. Tenure to jest gwarancja stalego zatrudnienia czyi rodzaj stabilizacji a nie „samodzielnosc naukowa”. Jedyny dodatkowy przywilej ktory ma tenured professor to prawo glosu w sprawie przyznania tenure mlodszemu koledze.
System ten jest niemal brutalny i czesto ostro krytykowany. Nieraz sie zdarza ze profesor nie otrzyma tenure i musi przez rok pracowac na tym samym wydziale i z kolegami/kolezankami ktorzy go odrzucili. Niedawno wariatka ktora nie dostala tenure na uniwersytecie w Alabamie wystrzelala polowe rady wydzialu.
Jednak w tym mechanizmie, samodzielnosc naukowa jest osiagana tak wczesnie jak to tylko praktycznie mozliwe w zaleznosci od mozliwosci naukowca. Zwykle w 3-4 lat po doktoracie.
@JacekP, Pundit
A to akurat nie jest zapisane w Ustawie, że bez habilitacji nie można być naukowo samodzielnym. Widziałem masę wniosków o granty, wysyłanych przez doktorów bez habilitacji. Co to jest, jak nie samodzielność?
Mnie też nikt nie dyktował, co mam robić naukowo, gdy wróciłem do Polski (jeszcze bez habilitacji). Byłem zresztą wolnym strzelcem, czyli nie należałem do żadnego zakładu i moim jedynym szefem był od razu dyrektor Instytutu, który miał lepsze zajęcia, niż ręczne sterowanie moimi badaniami.
Tak naprawdę to można by urządzić całkiem sensowną naukę nie tykając Ustawy. Z drugiej strony, jaka by nowa Ustawa nie była, da się na pewno w niej od nowa urządzić polskie piekiełko – najwyżej będzie z tym trudniej.
TYLKO CO TO MA WSPÓLNEGO Z RYTUAŁAMI W NAUCE?! Ja nie pisałem o habilitacji, tylko o ceremoniach!
@J. Ty.: no więc tutaj się różnimy ocenami, ja mam obawę, że każda zmiana może być również na gorsze, a zniesienie de facto jedynego poważnego progu merytorycznego w karierze naukowej (bo doktoraty przechodzą prawie wszystkie, a profesurę dostaje co drugi hab, jedynie habilitacja jest progiem mocno odsiewającym – 1/5) może pogrążyć naukę.
@redakcja: tak właśnie koncypowałem, stąd kilka wrzutów powyżej w różnych wariantach (bez angielskich wyrazów, bez apostrofów, itp. – niestety również bez skutku :D). Być może częściowo winne jest IP, bo korzystam przez komórkę.
@jacekP: no więc moim zdaniem nie jest zupełnie inaczej, co już J. Ty. wytknął – w Polsce adiunkci zazwyczaj prowadzą samodzielny projekt habilitacyjny, a nie są wymuszonym członkiem cudzego zespołu. Co do „takich samych praw głosu” to prawda, ale nie zwracasz uwagi na to, że w USA i doktorant na wielu uczelniach współdecyduje np. o zatrudnianiu nowych naukowców, więc po prostu jest to inne podejście do podejmowania decyzji.
Mówienie o samodzielności w momencie, gdy ma się świadomość, że za chwilę koledzy z wyższym stopniem będą nas głosować, to nieporozumienie – albo inaczej, to dokładnie taka sama sytuacja, jak w Polsce.
pundit i J.Ty.
No wiem ze sa rozne sposoby obejscia wymogu hab. To tylko potwierdza ze habilitacja to pusty rytual.
W USA doktoranci maja zwykle przedstawiciela na radzie wydzialu i moga przedstawic opinie ktore zawsze zostana wysluchane ale nie maja prawa glosu w sprawie zatrudnienia lub jakichkolwiek spraw personalnych.
Teraz kwestia tego czy assistant professor ma ograniczona swobode glosu poniewaz jest pod naciskiem ludzi ktorzy beda decydowac o jego karierze (czyli tych ktorzy maja tenure). To prawda. Ale jezeli ktos jest dobry to rada zwykle bedzie za nim stala murem z czysto praktycznych powodow. Im lepsi koledzy i wydzial tym wiecej prestizu i pieniedzy. Ja na przyklad bylem bardzo cichutkim i przestraszonym assistant professor i mi to wytknieto jako pewien minus w ocenie trzyletniej (ale mialem czas zeby to skorygowac przed tenure). takze wrecz odwrotnie, zacheca sie aby mlodzi profesorowie korzystali ze swoich uprawnien i to jest uwazane za plus (oczywiscie zdazaja sie wyjatki).
Takze, w USA samodzielnosc przychodzi duzo wczesniej i uwazam ze to jest dobre.
JacekP:
Z en-wiki:
…Academic tenure is primarily intended to guarantee the right to academic freedom: it protects teachers and researchers when they dissent from prevailing opinion, openly disagree with authorities of any sort, or spend time on unfashionable topics. Thus academic tenure is similar to the lifetime tenure that protects some judges from external pressure. Without job security, the scholarly community as a whole might favor ?safe? lines of inquiry. The intent of tenure is to allow original ideas to be more likely to arise, by giving scholars the intellectual autonomy to investigate the problems and solutions about which they are most passionate, and to report their honest conclusions…
po przetłumaczeniu to można ŻYWCEM podać jako uzasadnienie habilitacji jako testu samodzielności naukowej.
@pundit,
Nie jest prawda ze ktos przed tenure nie jest samodzielny naukowo. Brak tenure nie oznacza ze assistant professor wykonuje badania ktore ktos ma zatwierdzac. Nie, nikogo to nie interesuje co dokladnie bada assistant professor tak dlugo jak znajduje na to pieniadze. W praktyce, assistant professor ma wieksza swobode uprawiania nauki poniewaz wiele zrodel finansowania jest przeznaczona wylacznie dla poczatkujacych profesorow.
Dla uscislenia, dodam tez ze nie jestem zwolennikiem tenure. W praktyce tenure powoduje akumulacje „dead wood” na wydzialach. Bylbym za kontraktami na 10 lat dla wszystkich az do emerytury.
dwie kwestie: habilitacja – z tego, co piszesz, wynika, że wystarczyłoby przestać mówić o fikcyjnym usamodzielnieniu i wszystko jest ok, bo stopień i próg są potrzebne, natomiast faktycznie niepotrzebne jest utrzymywanie zasady, że adiunkt jest niesamodzielny.
Co do tenure – kompletnie się nie zgadzam. To jest jeden z niewielu mocnych ekonomicznych argumentów za tym, by wybierać zawód naukowca. Jeżeli go nie będzie, do nauki będą rzadziej chcieli iść po prostu najzdolniejsi.
@pundit
Tak wiem o tym ze w Polsce mozna wystepowac o fundusze na projekty bez habilitacji i jest to wysoce pozytywne oczywiscie. Jednak jest tutaj ciagle wazna niekonsekwencja. Chodzi o przywilej bycia promotorem pracy doktorskiej, ktory to przychodzi z habilitacja. Dla mnie, jak ktos potrafi zdobyc fundusze na wlasne badania i publikuje, to powinien posiadac przywilej bycia promotorem. Jakosc przewodu mozna kontrolowac poprzez sklad komisji doradczej dla doktoranta. Tutaj starsi i bardziej doswiadczeni moga byc pomocni w przypadku kiedy promoter jest nowicjuszem.
Tenure – kiedy jest sie profesorem, ciagle trzeba wykonywac swoje obowiazki jak najlepiej sie potrafi. Jak ktos pracuje w kasie w Biedronce, i troche ociaga, to go zaraz wywala z roboty. A tenured professor to moze nic nie robic latami na koszt spoleczenstwa. Dla mnie jest tutaj jakas gleboka niesprawiedliwosc.
Co do przyciagania do zawodu, to powinno sie robic za pomoca wysokosci pensji a nie gwarancji stalego zatrudnienia. Przy stosownej pensji, znajda sie najzdolniejsi kandydaci ktorzy podejma ryzyko na odnawialnym kontrakcie.
@JacekP
W mojej branży, najlepsze lata i najwyższa kreatywność naukowa nie trwają zwykle długo, zaczynają się w wieku dwudziestu kilku lat i kończą się u wielu trochę po czterdziestce. Wiem co mówię, bo sam tego doświadczam.
Wychodzi, że kariera profesorska Twoim zdaniem powinna być podobnej długości jak kariera w sporcie. Czyżby należało zatem płacić bardzo dobrym profesorom jak piłkarzom? Wygląda, że tak. To będzie zawód,
który aktywnie i na najwyższym poziomie da się uprawiać 15, no, może 20 lat, kiedy to trzeba zarobić na resztę życia. Co kilka lat trzeba się będzie liczyć z koniecznością przeprowadzki na inną uczelnię. Za to się płaci.
Powiedzmy profesor na uniwerstecie w Glasgow tak jak znany bramkarz w Celticu Glasgow – gdzieś czytałem, że 26 tysięcy funtów tygodniowo.
Tylko jaka uczelnia to wytrzyma finansowo?
@JacekP: po pierwsze, prawo do bycia promotorem doktoratu nie wydaje mi się szczególnie istotne. Do tytułu recenzje też mogą pisać z kolei tylko profesorowie i problemu nie ma.
Po drugie, w USA osoba nic nie robiąca, ale mająca tenure, ma zarobki średnio o połowę mniejsze, niż aktywny profesor – więc zachęta ekonomiczna jest.
No i po trzecie, jeżeli do nauki chcemy móc ściągać najlepszych, to jeżeli nie mają luksusu wolności (czasu, myśli, wyboru działania), to kariera naukowa, jako średnio dziesięciokrotnie mniej opłacalna, niż w biznesie, pozostanie wyborem dla przeciętniaków i nieudaczników. Alternatywą jest rozwiązanie J. Ty., czyli kariera piłkarska w nauce – ja nawet jestem za, mierzi mnie, że debil, co trafnie kopie zarabia 100 razy więcej, niż geniusz szukający leka na raka, ale taki scenariusz ma nikłe szanse realizacji.
Nie znam się na metafizyce, tym bardziej nauce.
Czytam rozważania autora i poprzedników i bawi mnie problem. Jest pewnie istotny dla zainteresowanych lecz czy dla pozostałych chyba dziwaczny.
To pewnie narzucanie się z propozycją ale z wdzięcznością poczytałbym o ocenie polskiej nauki i porównaniach z innymi krajami. O źródłach niepowodzeń i małej skuteczności wykorzystania badań, itd.
Po ustaleniach przyczyn o propozycjach zmian. Forma blogu nie jest pewnie najlepsza dla tego typu analiz i wniosków ale pozwalałaby na uczestnictwo w dyskusji osobom spoza kręgu bezpośrednio zainteresowanych.
Potraktowane poważnie pomogłoby być może przenieść myśli w inicjatywę ustawodawczą.
Kolejne rządy niespecjalnie wiedzą co uczynić. Dwadzieścia lat przy chęci to czas wystarczający na dokonanie zmian a te albo nie następują albo są byle jakie, nieprofesjonalne.
Nie dotyczy to wyłącznie nauki.
W latach trzydziestych ubiegłego wieku komisje kodyfikacyjne pracowały kilka lat tworząc doskonały, przemyślany system prawa. Dzisiaj zasady tworzymy ad hoc i narzekamy.
Może redakcja ma ochotę na podjęcie trudu zorganizowania tego typu inicjatywy?
To już pewnie metafizyka 🙂
@mir
Ocene porownawcza (a przynajmniej niektore dane dotyczace liczby publikacji, cytowań i.t.d.) można sobie samemu łatwo obejrzeć tutaj:
http://www.scimagojr.com/
To bardzo fajna stronka. zestawienia na podstawie danych w bazie SCOPUS, ktora dzial od 1996 roku i indeksuje takze wiele czasopism lokalnych. Mnie do rozpaczy doprowadza stan mojej dziedziny (nauki atmosferyczne): duza liczba publikacji (lokalnych), poziom naukowy i wpływ na naukę światową żałosny: liczba cytowan na publikacje znacznie poniżej tego co np. w Czechach i na Wegrzech….
@ryzyk-fizyk: wszystko zależy od kryteriów -w Business Administration w naszym regionie jesteśmy drudzy, a łącznie na 24 miejscu, a we wszystkich dziedzinach nawet na 22 miejscu, czyli ponad Danią, Austrią, Finlandią, czy Norwegią, krajami mimo wszystko wydającymi sporo na naukę i z badań znanymi.
Wyprzedzają nas wyłącznie potęgi naukowe i kilka po prostu bardzo dużych krajów – wydaje mi się, że w scimago wypadamy całkiem nieźle akurat.
http://www.scimagojr.com/countryrank.php?area=0&category=0®ion=all&year=all&order=it&min=0&min_type=it
@pundit:
Popatrz uwaznie na kryteria.
Moze dokladniej wyjasnie o czym pisze: wybierz dziedzine i poddziedzine nauki , odrzuc kraje ktore malo publikuja (np. mniej niz 300 dokumentów w tym okresie) i porownaj miejsce wynikajace z liczby publikacji i miejsce wynikajace z liczby cytowan na publikacje.
W tej metodologii Business i Administration cierpi na te samo przypadlosc co Atmospheric Sciences. Dobrze wypada w liczbie publikacji, fatalnie w cytowaniach na publikacje. Swiadczy to o tym zepublikuje sie cos z czego inni nie korzystaja, i/lub publikuje sie w czasopismach ktorych nikt nie czyta. I w jednym i w drugim wypadku mamy do czynienia z pozorowaniem nauki, a przynajmniej oderwaniem od swiatowego obiegu naukowego.
Wiem, geniusze pisza prace na poziomie niezrozumialym dla innych, odkrywane po kilkunastu czy kilkudziesieciu latach – sa wyjatki. Ale tu mowimy o przecietnych z duzych liczb,
Zrobilem przed chwila male cwiczenie: wzialem WSZYSTKIE dzialy nauki, odrzucilem kraje z mniej niz 5000 indeksowanych publikacji, Polska jest na 19 miejscu pod wzgledem liczby wszystkich publikacji naukowych i na 49 pod wzgledem liczby cytowan na jedna publikacje.
To, pokazuje jak wyglada nasza nauka na tle swiata – jak jest oderwana od rzeczywistosci naukowej i swiatowego obiegu nformacji w tej dziedzinie.
coz, moim zdaniem to kwestia tego, z czego sie nas rozlicza. Ocena parametryczna uwzglednia WYLACZNIE publikacje, a nie cytowania, wiec trudno sie dziwic, ze w tym jest niezle, a w cytowaniach gorzej 🙂
@ryzyk-fizyk
Dane na scimago sa ciekawe. Kiedy porownamy parametr liczby cytowan na publikacje dla kazdego roku indywidualnie i miejsce Polski (przy filtrze ustawionym na >1000), publikacje z 1996 roku sa na 35 miejscu a te z 2008 na 33. Pomiedzy, oscylujemy w przedziale 33-40. Zdajac sobie sprawe ze im nowsze dane tym mniej dokladne, zaryzykuje twierdzenie ze nie ma sladu postepu jakosciowego w polskiej nauce w ciagu tych 12 lat.
Tak wiec, publikujemy duzo ale w duzym stopniu sa to smieci ktorych nikt nie czyta.
Co na to MNiSW? Gdzie sa efekty reform i inwestycji?
A my tutaj rozprawiamy o potrzebach emocjonalnych podstarzalych doktorow…
„A my tutaj rozprawiamy o potrzebach emocjonalnych podstarzalych doktorow?”
gwoli ścisłości, to Ty chcesz ich dopieścić, znosząc habilitację 😀
@pundit,
W moim modelu, ktos robi doktorat, zostaje adiunktem na 2-4 lata i albo staje do konkursu na stanowisko profesora albo idzie do przemyslu lub zostaje nauczycielem w szkole sredniej (z pozytkiem dla tej szkoly). Gdzie tutaj dopieszczanie?
diabeł tkwi w szczegółach – jako model ideacyjny to nawet może istnieć (choć w przyrodzie nie występuje – w każdym razie w znanych mi z doświadczenia USA, UK, Skandynawii się nie praktykuje takiego podejścia, wszędzie tam od zrobienia doktoratu do uzyskania kontraktu bezterminowego mija typowo 6-9 lat).
Dojścia jednak do takiego modelu nie widzę bez znacznych szkód i odejścia wartościowych ludzi z nauki w okresie przemiany.
Ponadto, uważam, że nasz model jest DOBRY – wymaga drobnych korekt (jak choćby rezygnacja z kolokwium, poszerzenie kompetencji adiunktów np o udział w radach wydziału i decyzjach kadrowych, choć z prowadzeniem doktoratów – niekoniecznie, co prawda w USA się tak robi, ale w Skandynawii już na przykład zupełnie nie), ale rewolucyjna radykalna zmiana może zarówno poprawić sytuację, jak i ją znacznie pogorszyć.
Myślę, że bez wywracania struktury stopni można uzyskać bardzo dobre efekty – choćby wprowadzając doktoraty w postaci serii artykułów, obowiązek recenzenta z zagranicy, znacznie zwiększając wagę publikacji anglojęzycznych i z listy JCR, wprowadzając obowiązek rekrutacji międzynarodowej na dowolne stanowisko (z oceną przez komitet naukowy z różnych krajów – tak się robi w Skandynawii), rozdzielając funkcje rektora (nauka) od kanclerza (zarządzanie). Wszystkie te rzeczy nie bardzo mogą zaszkodzić, a mogą pomóc. Natomiast likwidacja habilitacji, czy też radykalny pomysł robienia profesorami 2 lata po doktoracie (mercy! dwa lata to się czeka na publikację artykułu w dobrym piśmie… :/ ) to są pomysły bardzo ryzykowne, które mogą mocno zaszkodzić
Ja się z punditem zgadzam że postulat zniesienia oceny okresu pracy 6-8 lat po doktoracie jest szkodliwy.Zgadzam się z nim i wielu innymi że w obecnym modelu najczęsciej ocenia się nie to co trzeba i stawia (niektóre) niepotrzebne wymagania formalne.
Oczywiscie zgadzam sie ze jakosc jest wazniejsza niz struktura kariery akademickiej, ktora w polskiej wersji nie odbiega od tego co sie stosuje w innych krajach europejskich. Dalej uwazam ze habilitacja opoznia rozwoj naukowy, ale oczywiscie, lepiej pozno i na wyzszym poziomie niz pozno i na nizszym.
Tutaj goraco popieram postulat pundita aby komisje oceniajace dorobek, czy to doktorat czy habilitacje, mialy wymog zagranicznego recenzenta. Recenzent ten, w miare mozliwosci, moze brac udzial w koncowym egzaminie i obronie (w przypadku doktoratu) ale w innych okolicznosciach moze wyslac pisemna ocene ktora komisja oceniajaca wezmie pod uwage w czasie glosowania.
Jakiś czas tu nie zaglądałem, więc spóźniony oświadczam, że czynienie z habilitacji czarnego luda i głównej przeszkody w rozwoju polskiej nauki to jakaś aberracja. Przeciwnie, uważam, że osłabienie/ułatwienie habilitacji przyczyni się raczej do obniżenia poziomu nauki. W procedurze habilitacyjnej można i należy sporo zmienić – znieść wykład habilitacyjny, ale nie kolokwium, wymagać, aby recenzje były publicznie dostępne, przede wszystkim zaś propagować obyczaj habilitowania na podstawie cyklu prac, nie zaś osobnej książki – ale samą habilitację należy zachować. Jeśli tzw. środowisko odczuwa nieodpartą chęć likwidacji czegoś, niech zlikwiduje się profesury belwederskie.
Nawiasem mówiąc, na naszym blogu zrobiliśmy kiedyś takie zestawienie:
http://swiat-jaktodziala.blog.onet.pl/Polska-nauka-w-rankingach-swia,2,ID382864983,n
Wnioski są bardzo podobne do tego, co pisze ryzyk-fizyk: pod względem liczby publikacji Polska jest na 20. miejscu, ale w cytowaniach jesteśmy wyraźnie poniżej średniej.