O subtelności nadużyć naukowych
Bez kredytu zaufania nie ma postępu. Co, kiedy nie ma on pokrycia?
W nauce można ukraść wszystko: pomysł, doświadczenie, publikacje, pracownika. Bywają też nadużycia bardziej subtelne. To odwieczny problem, ale czym więcej naukowców, tym więcej takich przypadków. Jednak bez udzielenia kredytu zaufania nie ma mowy o postępie naukowym.
Media doniosły ostatnio o przywłaszczeniu narzędzi badawczych (związanych z metodą szukania planet) Macieja Konackiego z CAMK PAN w Toruniu przez dwóch jego byłych współpracowników. Trzej panowie mieli dżentelmeńską umowę (ustaloną e-mailem) dotyczącą tego, jak dzielą między siebie publikacje będące owocem wspólnych badań – niemożliwych bez zastosowania narzędzi dostarczonych przez Konackiego. Dwie pierwsze ukazały się tak jak założono: autorami byli obaj oskarżani dziś o przywłaszczenie współpracownicy, Konacki i inni współpracownicy. Ale już z trzeciej, wysłanej właśnie do „Astrophysical Journal” nazwisko Konackiego znikło.
Sadzę, że takich afer w nauce jest dość wiele. Tyle, że rozchodzą się po kościach. Maciej Konacki postanowił zawalczyć o swoje i upublicznił sprawę w mediach. Tak czy owak panowie musza sprawę załatwić między sobą. Niewielu naukowców decyduje się na ujawnienie tego typu nadużyć wszem i wobec. Albowiem bardzo trudno jednoznacznie udowodnić tu winę. W dodatku można narazić się na ostracyzm ze strony części środowiska, gdyż przecież nie wszyscy uwierzą poszkodowanemu. Jak skończy się opisana wyżej sprawa, zobaczymy zapewne niedługo.
Sam znalazłem się przed bez mała 20 laty w podobnej sytuacji; w pewnym sensie ukradziono mi doświadczenia. Wspólnie z zaprzyjaźnionym naukowcem francuskim wykonaliśmy serię doświadczeń na mysich oocytach. Wykazaliśmy pewne zależności między sposobem pobudzenia oocytów do rozwoju i samym późniejszym rozwojem zarodkowym. Kolega miał badania te kontynuować, a ja spodziewałem się, że będę brał udział w pisaniu wspólnej publikacji. O dalszych losach projektu dowiedziałem się, gdy artykuł w „Developmental Biology” był już opublikowany. Oczywiście bez mojego nazwiska.
Nie wiem czy mój „kolega” włączył wyniki naszych pierwszych doświadczeń bezpośrednio do pracy opublikowanej w „Developmental Biology”. Ale każdy naukowiec wie jak ważne są zwykle wyniki badań pilotażowych, gdyż pozwalają osądzić, czy w ogóle ten kierunek badań jest sensowny i warty kontynuowania. Ja zrobiłem właśnie ten pierwszy, najważniejszy moim zdaniem krok, a w zamian zobaczyłem tylko figę. Nie musze dodawać, ze z „kolegą” JP nie jesteśmy od tej pory najlepszymi kumplami.
Współpraca i zaufanie w nauce ma znaczenie kapitalne. Nie ma sensu, aby każdy z nas znał się na wszystkim. Najbardziej sensowne jest łączenie talentów, doświadczeń i wiedzy. Do tej pory prowadzę wiele wspólnych projektów opartych na nigdzie nie zapisanej notarialnie współpracy i drugi taki przypadek jak ten sprzed 20 laty, czy ten Konackiego, jeszcze mi się nie zdarzył.
Ostatnio wynikiem takich właśnie działań jest nasza publikacja w „Current Biology”. Nie było problemów z ustalaniem kolejności autorów, gdyż wszyscy wspólnicy tego projektu mieli świadomość odgrywanej w nim roli.
Nie wspominam tu nawet o publikacjach pisanych z prawdziwymi przyjaciółmi, z którymi współpracuję od lat. Tu też nigdy nie zdarzały się nam żadne problemy z ustalaniem, kto i w jakiej kolejności podpisuje artykuł. Po prostu dyskutujemy ze sobą i każdy przedstawia własne argumenty i racje. Dojście do porozumienia może wymagać kilku e-maili, ale raz ustalone zasady muszą być respektowane przez wszystkich. Problemy zwykle pojawiają się wtedy, gdy nie ma komunikacji.
Zdarzyło mi się znaleźć w sytuacji, gdy zmuszony byłem podziękować współpracownikom i usunąć ich wyniki z przyszłej publikacji. I to wcale nie dlatego, że był jakiś problem z ich badaniami. Po prostu recenzenci uznali, że ta część nie przystaje do reszty i doszliśmy do wniosku, że nie warto dalej kruszyć kopii. W takich razach również najlepszym rozwiązaniem jest dialog. Choć to porażka, to można jednak uratować właśnie zaufanie.
W nauce tak samo jak w innych dziedzinach (np. w biznesie) wspólne działanie przynosi lepsze efekty niż działania w pojedynkę. Chyba nie muszę o tym przekonywać nikogo na łamach „Niedowiarów”. Jeśli jednak łamane są umowy i zasady, to nie powinniśmy wahać się w dochodzeniu własnych racji. Kradzież pomysłu trudno jest udowodnić, ale już kradzież metody o wiele łatwiej. Własność intelektualna ma z reguły większą wartość niż materialna, choć trudniej to udowodnić przed sądem.
Jacek Kubiak
Fot. ibcbulk, Flickr (CC SA)
Komentarze
Popieram wszystkimi kończynami. Intelektualnemu pasożytnictwu należy mówić głośne i zdecydowane ‚nie’.
Jak widać ta przestrzeń jest narażona w dużym stopniu na tego typu ‚przekręty’. Szkoda, że nie ma (?) instytucji/organu, który zajmowałby się tego typu sporami. Domyślam się, że czasem trudno powiedzieć współpracownikowi: „Sorry, ale zrobiłeś mniej i jesteś za mną na liście autorów”?
Sprawa nie jest taka prosta jak sie wydaje. Mam wrazenie ze Dr. Kownacki nie ma racji i postepuje nie-profesjonalnie. Publikujac pierwsza prace, autor powinien udostepnic wszelkie materialy, metody i oprogramowanie, tak aby inni mieli mozliwosc powtorzyc wyniki. Wiekszosc czasopism naukowych stawia wymog udostepniania materialow jako warunek akceptacji. Dla przykladu, Nature okresla wymog tak:
„An inherent principle of publication is that others should be able to replicate and build upon the authors’ published claims. Therefore, a condition of publication in a Nature journal is that authors are required to make materials, data and associated protocols promptly available to readers without preconditions. Any restrictions on the availability of materials or information must be disclosed to the editors at the time of submission. ”
„without preconditions” oznacza ze m in nie mozna zadac wspolautorstwa.
Przepraszam za przekrecenie nazwiska Dr. Konackiego.
Ja również uważam, że sprawa nie jest na tyle jednoznaczna, by od razu ferować wyroki. Trzeba naprawdę znać się ta tej tematyce, by stwierdzić na ile oprogramowanie było istotne oraz do jakiego stopnia twórczym wkładem było przeprowadzenie obserwacji, dobór jakichś parametrów, etc.
Inna sprawa, że w tego typu układach lepiej chyba zaprosić kogoś, kto miał pewien wkład w badania, jako współautora, niż ryzykować bezsensowny konflikt i zaprzepaszczać możliwość dalszej współpracy.
Co do kolejności, cóż, ja tam się cieszę, że są dziedziny nauki, gdzie zwyczajowo jest zawsze alfabetyczna. Nie ma wtedy bezsensownych domysłów oraz przetargów kto zrobił więcej…
Jeszcze raz ja. Chciałem tylko dodać, że szkoda, że po aferze Wolszczana, do polskiej astronomii, jednej z nielicznych dziedzin nauki, z których możemy być dumni, znowu wkracza piekiełko…
Tak naprawdę nie wyjdzie to chyba na dobre nikomu z uczestników konfliktu, a także całemu środowisku.
Może pocieszać, że nie jest to tylko nasza polska specjalność. Słyszałem o sytuacji, gdy przedstawiciele dość wąskiej specjalizacji (której nazwę przemilczę) na dwóch paryskich uniwersytetach, zajmujący się właściwie tym samym, owszem cytują się jeszcze, ale nie odwiedzają wzajemnie i nie zapraszają na organizowane przez siebie seminaria i konferencje…
@ zzz:
Zgoda co do koniecznosci rozmow i dialogu, o tym jest ten wpis. Natomiast brak zgody na uciszanie ludzi w imie jendosci srodowiska (nawet jesli w calej Polsce liczy ono 100 osob). Pachnie mi to peerewskim zaklamaniem i falszywym kolektywizmem. Oczywiscie osoba domagajaca sie sprawiedliwosci musi byc przygotowana na poniesinie konsekwencji. Dokladnie tak samo w nauce jak i w zyciu. Jesli wytocze proces sasiadowi, to wiem, ze nie bedzie mi mowil dzien dobry z milym usmiechem. To samo dotyczy sasiada z laboratorium. Trudno, trzeba rozwazyc, co sie bardziej oplaca. Co do prof. W. to nie bede sie wypowiadal, bo powiedzialem wszystko przy wpisach na temat jego peerelowskic akcji. Gdybm chcial byc zlosliwy to zatytulowalym ten wpis ‚Powrot prof. W’, czy cos w tym rodzaju.
jk,
bynajmniej nie sugerowałem, że należy siedzieć cicho, gdy ktoś łamie nasze prawa. Może źle się wyraziłem, chodziło mi o to, że tego typu historie ciągną się potem za uczestnikami sporu, także tymi poszkodowanymi, na zasadzie niesmak pozostał” oraz że smutnym jest, że do takich spięć dochodzi właśnie wśród polskich astronomów, bo miałem wrażenie, że może z tego środowiska wyrosnąć coś na miarę polskiej szkoły matematycznej…
Natomiast powstrzymałbym się jednak od sądów i uwag odnośnie Wolszczana, zwłaszcza, że M. Konacki jest współautorem tego bloga, więc trochę trudno będzie się Wam obronić przed zarzutem stronniczości (żeby było jasne, ja tego zarzutu nie podnoszę, zwracam tylko uwagę na tę subtelność)
Tak wlasnie jest.
@jk:
„Współpraca i zaufanie w nauce ma znaczenie kapitalne. Nie ma sensu, aby każdy z nas znał się na wszystkim. Najbardziej sensowne jest łączenie talentów, doświadczeń i wiedzy. ”
Niestety, problem w tym, ze tak mądrzy ludzie jak naukowcy zwykle tego nie wiedzą albo nie chcą wiedzieć, ważniejsza jest bliżej nieokreślona wizja szybkiej kariery i ambicje (tym bardziej wygórowane im bardziej nie przystają do rzeczywistości). Ale to już są przywary uniwersalne i mocno zakorzenione.
@jk:
„bo miałem wrażenie, że może z tego środowiska wyrosnąć coś na miarę polskiej szkoły matematycznej?”
Astronomia jest jedna z niewielu dziedzin, w których swoje wyniki trzeba odnosić do globalnego poziomu – nie ma czegoś takiego jak krajowy poziom astronomii. Wiec jest do pomyślenia np. polska szkoła astrofizyki planetarnej, jest cała masa polskich astronomów, która to robi na wysokim poziomie, łatwo weryfikowalnym za pomocą publikacji z listy filadelfijskiej. Niestety oni zwykle wolą się kłócić i konkurować ze sobą niż wznieść się nad doraźne, partykularne interesy. Wydaje mi się jednak, że u podstaw tych zachowań jest stara kadra, którą ukształtował PRL i która wyznaje nadal relatywizm moralny. A od relatywizmu już bardzo krótka droga do usprawiedliwiania pospolitych świństw.
hmm, niezależnie od zastrzeżeń redakcyjnych zwykła przyzwoitość wymaga trzymania się umów. Jeżeli program był niezbędny do uzyskania publikacji, a autorzy umówili się, jak się umówili, jest nieuczciwe wycinanie trzeciego.
Mało eleganckim, ale jednak przyzwoitszym wyjściem byłoby stworzenie własnych narzędzi do kolejnych publikacji, jeżeli nie chce się już dawać trzeciemu autorowi publikacji.
Nawiasem mówiąc, zapisu z „Nature” nie rozumiałbym jako wymogu udostępnienia oprogramowania analitycznego każdemu chętnemu. To w najlepszym razie oznacza wymóg opisania ogólnych jego założeń.
@ pundit:
Tak wlasnie uwazam. Jakie by nie byly pisane czy niepisane przepisy, to dla mnie umowa miedzy wspolpracownikami (tez moze byc niepisana) jest najwazniejsza. Dostep do cudzych narzedzi np. w biologii (nie znam sie na astronomii) teoretycznie jest wolny po ich opublikowaniu. Jednak w wielu przypadkach proszac kogos o przeciwcialo pytam czy bedzie chcial byc wspolautorem publikacji, powtarzam tez to pytanie, gdy publikacja jest juz gotowa. To drugie moze byc troche z wyrachowania, bo np. chcialbym miec mozliwosc dostania wiecej tego przeciwciala . W kazdym razie ukladam sie z osoba dostarczajaca mi swoje narzedzia i respektuje umowy ‚na gebe’ lub ‚na e-mail’. Oczywiscie dopisanie kogos do publikacji tylko z powodu dostarczenia przeciwciala moze wydawac sie naduzyciem (zreszta wiekszosc osob dziekuje za taka ‚usluge’), ale czesto bez tego wlasnie narzedzia nie daloby sie w ogole wykonac doswiadczen, wiec sadze, ze moze byc to powod bardzo wazny. Co do narzedzi dr. Koneckiego, skoro umowa byla na wspolautorstwo, to jej zerwanie dla mnie jest jednoznaczne z wycofaniem tych narzedzi. Problem bedzie wtedy, gdy wspolautorzy jednak nie zrobia swoich i beda uzywali owych narzedzi dalej. Jak ja dostaje od kogos przeciwcialo, to nie znaczy, ze osoba ta bedzie mi je dostarczala do konca zycia. Liczy sie tylko nasza umowa.
@jk, Jeśli przeciwciało, o którym mowa posłużyło wcześniej do uzyskania publikacji to autorzy podjęli zobowiązanie do udostępniania tego unikalnego odczynnika innym naukowcom do niekomercyjnych badań naukowych. Dobrym obyczajem jest zacytowanie ich oryginalnej pracy, wskazanie, że przeciwciało pochodzi od nich i podziękowanie. Uzależnienie przekazania tego przeciwciała od współautorstwa jest zwykłym padliniarstwem. Ja trzymam się zasady, że jak coś już opublikowałem to zgodnie z podpisanym cyrografem mam obowiązek dzielić się z kolegami i wysyłam komórki i plazmidy o ile jest to tylko technicznie wykonalne. Swoją drogą czasy się zmieniają i trudno jest mi teraz wyobrazić sobie budowanie monopolu badawczego w oparciu unikalne odczynniki. Firmy czekają tylko na zamówienia. Podaj mi sekwencję aminokwasową a ja Ci wyprodukuje przeciwciało. Wymyśl sobie gen, który chcesz sklonowac a ja Ci go po prostu zsyntetyzuję i przyślę gotowy plazmid. Chcesz uzyskac linię komórkową. Proszę bardzo.
Pundit pisze:
„Nawiasem mówiąc, zapisu z ?Nature? nie rozumiałbym jako wymogu udostępnienia oprogramowania analitycznego każdemu chętnemu.”
Taka jest wlasnie intencja, jak ja to rozumiem. Tak aby mozna bylo zweryfikowac odkrycia (zwykle dokonane za publiczne pieniadze). W przypadku oprogramowania, wymog dotyczylby albo udostepniania programu albo kodu.
Jarek ma calkowita racje, nazywajac zadanie wspolautorstwa za material (juz po publikacji) padliniarstwem. Nie tylko jest to szkodliwa praktyka dla rozwoju nauki, jest to rowniez zle dla profesjonalnego rozwoju samych naukowcow. Zrozumiale jest ze unika sie wspolpracy z takimi padliniarzami (chyba ze nie ma sie wyjscia…). Po publikacji, zacytowanie pracy i podziekowanie za material powinno byc wystarczajace. Mowiac szczerze, nie rozumiem co powoduje kims kto kolekcjonuje publikacje ze srodkowym autorstwem za pomoca takiego procederu. Nie rozumiem jaka przyjemnosc moze komus sprawiac dopisywanie sie do cudzych prac.
Ostatnio pewni padliniarze (ci od przeciwcial) tak mi dokuczyli ze zaczalem produkcje wlasnych stosownych przeciwcial monoklonalnych. Wszystkie wyprodukowane przeciwciala beda zdeponowane w Developmental Studies Hybridoma Bank gdzie bedzie mozna je uzyskac za niewielka oplata.
@ Jarek & jacekp :
No to jestescie purysci. Przeciwciala poliklonale sa zwykle dostepne w dosc ograniczonych ilosciach i ludzie czesto odmawiaja przeslania zaslaniajac sie tym, ze maja go za malo, albo (niby) w ogole. Wole dopisac kogos do publikacji, jesli moge zaoszczedzic dzieki jego przeciwcialu 3-4 miesiace (albo wiecej, bo nigdy nie wiadomo jakiej jakosci bedzie nowe przeciwcialo. Do tej pory zadarzylo mi sie to chyba tylko raz. Zreszta ta osoba brala tez czynny udzial w pisaniu pracy, wiec nie widze w tym zadnego padliniarstwa.
udostępnianie kodu źródłowego programu? nie spotkałem się. W naukach technicznych, w których działa mój ojciec, powszechne jest tworzenie programów analitycznych ad hoc, nie praktykuje się ich udostępniania wraz z kodem źródłowym.
prawda jest taka, że dyskutujemy na wysokim poziomie abstrakcji i niuansów – blisko ziemi natomiast w Polsce na wielu uczelniach problemem jest dostęp do TEKSTÓW, czyli samych journali elektronicznych. Mało która uczelnia ma wykupione pełnotekstowe bazy z wszystkiego i „do dziś”, a nie np. do zeszłego roku. To jakby nieco istotniejsze w możliwości prowadzenia dyskursu naukowego, niż udostępnianie kodów źródłowych 🙂
Bylbym sklonny zrobic wyjatek w przypadku materialow nieodnawialnych, wlaczajac przeciwciala poliklonalne. Natomiast nie widze powodu dla wspolautorstwa w przypadku materialow latwo kopiowalnych: DNA, przeciwciala monoklonalne, czy tez software.
Tak na marginesie, zamowilem niedawno odczynnik od kogos kogo znam tylko z publikacji i zaoferowalem wspolautorstwo poniewaz jest to czasteczka organiczna o skomplikowanej budowie ktora trzeba za kazdym razie zsyntetyzowac w wielu etapach. Jednak naukowiec ten odmowil wspolautorstwa i przyslal mi kilka miligramow, co mi starczy na pare lat. Oczywiscie zacytuje z radoscia prace tego wspanialomyslnego naukowca i pieknie mu podziekuje. Uwazam ze taka postawa jest godna propagowania. Oczywiscie rozumiem ze osoby ktore ubiegaja sie o awanse, chetnie zbieraja publikacje. Instytucje oceniajace powinny sie bardziej interesowac kalibrem odkryc i samodzielna praca naukowcow a nie liczeniem prac.
@ jacekp :
No wlasnie. Trzeba by sie zapoznac z tym na czym polaga niepowtarzalnosc programow astronomicznych Koneckiego. Ja sie na tym nie znam i dlatego wole stac po stronie autora, ktry twierdzi, ze je wykorzystano niezgodnie z umowa.
jk,
a musisz koniecznie stać po jakiejś stronie? Naprawdę nie rozumiem, po co się opowiadać, jak się nie zna szczegółów…
@ zzz :
Troche ich znam. 🙂
Źle się wyraziłem, chodzi mi o to, że nie jesteś astronomem oraz znasz najpewniej relację tylko jednej strony. Ale mniejsza z tym, nie będziemy przecież roztrząsać czy powinieneś się opowiadać czy nie, bo to Twój wolny wybór, zresztą może robisz słusznie Ja po prostu byłbym bardziej zachowawczy…
Pozdrawiam
O sprawie pisała też Gazeta Wyborcza http://miasta.gazeta.pl/torun/1,35576,6714559,Gwiezdne_wojny_torunskich_astronomow.html a stamtąd dyskusja przeniosła się na różne fora.
Moim zdaniem mamy za mało danych, aby rzecz na tym etapie jednoznacznie rozsądzić. Niewątpliwie Niedzielski zachował się nietaktownie, trzeba było sprawę wyjaśnić – a przynajmniej spróbować wyjaśnić – z Konackim przed upublicznieniem pracy. Sądzę, że obecne zamieszanie zaszkodzi tak Niedzielskiemu, jak i Konackiemu. Pytanie jednak jest takie: Czy Niedzielski faktycznie używał oprogramowania dostarczonego przez Konackiego, a więc czy wobec tego nie umieszczając Konackiego jako współautora pracy, złamał zawartą wcześniej umowę. Praca Niedzielskiego jest dostępna w arXivie http://arxiv.org/PS_cache/arxiv/pdf/0906/0906.1804v1.pdf przejrzałem ją sobie i na podstawie referencji i opisu zawartego w pracy *odnoszę wrażenie*, że Niedzielski i współpracownicy używali własnego oprogramowania. Jest przy tym bardzo prawdopodobne, iż Niedzielski nauczył się odpowiedniej metody od Konackiego, ale na potrzeby tej pracy (i ewentualnych następnych) grupa z Torunia napisała własny program realizujący ideę/metodę Konackiego – calkiem możliwe, że po to, aby w ten sposób obejść wcześniejszą umowę z Konackim. W tego typu badaniach znacznie ważniejszy jest algorytm, metoda, nie sam kod, Konacki zaś powołuje się na domniemane użycie oprogramowania jego autorstwa.
Podkreślam, że nie wiem jak naprawdę było, tylko sobie spekuluję. Mamy za mało danych, aby uzyskać pewność.
Cała sprawa jest przykra i nieprzyjemna, co zaś się tyczy „powrotu profesora W.”, ironia losu polega na tym, iż Wolszczan jest współautorem pracy Niedzielskiego.
@ pfg :
Gdyby bylo tak jak piszesz (tzn. ze metoda byla ich wlasna) to Niedzielski ucialby sprawe w 3 minuty. 🙂
pfg,
To nie moja dziedzina, ale z ciekawosci otworzylem strone z praca Niedzielski et al 2009 ktora zlokalizowales. Na stronie 3 jest jednoznaczne stwierdzenie ze metody sa dokladnie te same co we wczesniejszej pracy z 2007 ktorej wspolautorem jest Kownacki:
„Details of our survey, the observing procedure, and data analysis have been described in
detail elsewhere (Niedzielski et al. 2007; Niedzielski & Wolszczan 2008)”.
Natomiast w Acknowledgement nie znalazlem podziekowania dla Kownackiego za udostepnienie progamu.
Moje wrazenie jest nastepujace. Kownacki postapil nieprofesjonalnie zadajac wspolautorstwa na pracach w ktorej nie bral udzialu. Niedzielski postapil nieprzyzwoicie, nie dziekujac Kownackiemu za jego pomoc.
@jacekp: no właśnie, *metoda* jest ta sama, co u Konackiego, ale nie wiadomo, czy istotnie użyto tego samego *programu*. Być może nie. Co do twoich wrażeń – w pełni je podzielam.
@ pfg & jacekp :
No to podzielmy je we trzech. Tyle, ze dla mnie strona przyzwoitosci dominuje. Zreszta to samo bylo w moim osadzie tego co mowil prof. W. nt. jego dzialalnosci TW za PRLu. Sama agenturalnosc mna nie wstrzasnela, natomist sposob obrony byl wlasnie nieprzyzowity.
Na jednej (?) z polskich uczelni od niedawna obowiązuje publikowanie sporej części prac doktorskich w postaci monografii. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że w takiej monografii nie wolno nigdzie podawać, że jest to praca doktorska pomimo tego, że to jest praca doktorska opatrzona nowym wstępem. Podobno wtedy uczelnia uzyskuje dodatkowe dotacje. W rezultacie promotor, którego wkład w pracę doktorską można określić co najmniej jako bardzo istotny, a który oczywiście nie jest współautorem, zostaje na lodzie, a nieuczciwy doktor święci tryumfy. Protesty?
A kto lubi takich, co podważają decyzje władzy?
@ Syzyf :
Wydawanie monografi na podstawie doktoratu wydaje mi sie calkiem ciekawym pomyslem. Natomiast ukrywanie czegokolwiek przy tej okazji jest jakims szalbierstwem. Warto moze powiedziec tutaj na jakich uczelniach dzialaja zakazy ujawniania czym w rzeczywistosci jest dana monografia. Domyslem sie, ze chodzi o kierunki humanistyczne.
Mnie natomiast interesuje, czy w ciągu półtora miesiąca od ujawnienia sporu Konacki vs Niedzielski coś się merytorycznie wyjaśniło lub wyjaśnia, czy też sprawa umarła śmiercią naturalną, ograniczjąc się do wieczystej animozji skonfliktowanych stron. Ktos coś słyszał?