Bardzo subiektywnie?

…o reformie szkolnictwa wyższego.

Z wielką ciekawością przeczytałem artykuł pani Ewy Wilk o stanie szkolnictwa wyższego i planach reformy. I stąd parę moich słów na ten temat.

Nie jestem specem od zarządzania nauką czy szkolnictwem wyższym. Można powiedzieć, że jestem zwykłym pracownikiem na stanowisku adiunkta, który od rządzenia trzyma się z dala i do którego dochodzą tylko strzępy problemów związanych z zarządzaniem uczelnią, wydziałem czy instytutem. Z tej perspektywy chcę napisać o tym, co mnie najbardziej interesuje w nadchodzących zmianach. Chodzi o dwie prozaiczne i związane ze sobą rzeczy.

Pierwszą z nich są kwestie finansowe. Prozaiczna sprawa, ale dla mnie kluczowa. Czy w wyniku reformy będę zarabiał lepiej czy gorzej? Oczywiście chciałbym zarabiać znacznie lepiej. Tutaj muszę wyjaśnić, co robię zawodowo. Na uczelni jestem zatrudniony na etacie naukowo-dydaktycznym. Bardzo się cieszę z dwuczłonowości tej nazwy. Jednak mówiąc bardzo szczerze pierwszy składnik tej nazwy wcale w tym, co robię, nie jest najważniejszy. Boleję nad tym bardzo, ale na pracę naukową mam w zasadzie czas w przerwach między semestrami. Każdy semestr trwa 15 tygodni, co razem daje 30. Z 52 tygodni w roku zostają więc 22. Z tego trzy tygodnie można doliczyć na urlop. Zostaje 19 tygodni, czyli około 4 miesięcy w roku, które mogę poświęcić na pracę naukową.

Dlaczego tak się dzieje? Po prostu oprócz uczelni pracuję jeszcze na umowach zleceniach w innych miejscach. W sumie można to potraktować jako prawie drugi etat. Z moich rozmów ze znajomymi wynika, że prawie każdy z nich jest w podobnej sytuacji. Mówię tu o grupie zawodowej doktorów z dziedzin humanistycznych. Moją pracę na zleceniach można sprowadzić w zasadzie do niemal każdego zajętego przez zajęcia weekendu w ciągu roku akademickiego. Oczywiście wolałbym w tym czasie po prostu odpocząć. Lubię nauczać, ale z chęcią bym to ograniczył, by zająć się działalnością naukową. Tyle tylko, że to by się znacząco odbiło na moich finansach.

Nie chcę tutaj sugerować, że tak być musi. Pewnie swój czas i sposób pracy mógłbym zorganizować inaczej, tak by naukowo więcej pracować. Sytuacja taka dotyczy jednak nie tylko mnie samego, dlatego myślę, że to jest tendencja ogólna.

Łączy się to mocno z kilkoma punktami z diagnozy Ewy Wilk. Jeśli moja perspektywa umożliwia postawienie jakiegoś ogólniejszego pytania, to brzmiałoby ono tak: czy zmiana w systemie szkolnictwa wyższego sprawi, że w systemie pozostanie co najmniej ta sama pula pieniędzy, czy też część z nich odpłynie? A jeśli odpłynie, czy część pracowników będzie musiała odejść?

Stawiając to pytanie, mam świadomość tego, że znacząca część studentów studiuje na kierunkach bez większej przyszłości: marketing, stosunki międzynarodowe, pedagogiki itp. Jasne, że to też jest potrzebne, ale nie w tej ilości. Bądźmy szczerzy – wiele z tych kierunków ma charakter czysto komercyjny: złowić jak największą ilość studentów i zarobić na tym. To oczywiście nic złego, tylko że w warunkach polskich przybrało to postać chorych proporcji. Pracy po takich kierunkach w zawodzie się nie znajdzie, za to studentów na kierunkach potrzebnych dla gospodarki kraju (a więc gwarantujących pracę) nie przybywa. Stąd też moje pytanie, czy ludzie związani z obsługą tych kierunków w sytuacji, gdy zostaną one zablokowane, będą musieli odejść? I czy w konsekwencji sytuacja tych, którzy zostaną, będzie lepsza? To mnie interesuje.

Druga powiązana sprawa to właśnie nauka. Czy proponowane zmiany pozytywnie wpłyną na badania naukowe. Skoro ma być subiektywnie – czy w ich wyniku będę mógł na serio zająć się nauką? Zgodnie z kolejnością w nazwie mojego etatu większość czasu chciałbym móc poświęcić na naukę, a mniej na dydaktykę. Czy reforma mi to umożliwi?

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że reforma jest potrzebna. Mówiąc szczerze reszta dyskusji jest dla mnie ciekawa, chociaż osobiście mnie nie wciąga. Ani kwestie związane z habilitacją (bo i tak zwieńczeniem badań w filozofii jest książka, więc dla mnie jest to bez różnicy), ani kwestie związane z komercjalizacją uczelni, możliwością podjęcia studiów tylko na jednym kierunku i tak dalej. Nie twierdzę, że to nie jest ważne. Po prostu mam za mało wiedzy, bym móc rozstrzygnąć, czy zmiany będą na lepsze, czy na gorsze. Dlatego świadomie przyjmuję taki subiektywny punkt widzenia i zastanawiam się, czy po wszystkich zmianach będzie mi lepiej, czy gorzej?

Grzegorz Pacewicz

Fot. scalefreenetwork, Flickr (CC SA)