Natura człowieka wg Descartesa
Nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o formule René Descartesa* – „myślę, więc jestem”. Jednak jej właściwe rozumienie jest odwrotnie proporcjonalne do jej popularności, to znaczy wszyscy ją znają, ale na dobrą sprawę mylnie wiedzą, o co w niej chodzi. Z reguły bowiem uważa się, że miałaby ona znaczyć, że jak długo myślę, tak długo istnieję. A jak przestanę myśleć, to i przestanę istnieć. Tymczasem jest zupełnie inaczej.
Aby właściwie zrozumieć tę myśl, trzeba zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób Descartes dochodzi do tej formuły. Drogę tę przedstawia Descartes w pięknych literacko „Medytacjach o pierwszej filozofii”. Pragnieniem jego jest znalezienie zdania absolutnie prawdziwego, takiego od którego można by wyjść by zbudować misterny gmach wiedzy. A że gmach ten wspierałby się na zdaniu absolutnie prawdziwym i byłby zbudowany według prawideł logiki, to sam też musiałby być prawdziwy. Tak, jak jest w systemach aksjomatycznych. Żeby takie zdanie znaleźć trzeba przesiać całą naszą wiedzę jak przez sito, by oddzielić ziarno prawdy od plew fałszu. Descartes używa trzech argumentów, które mają mu to umożliwić.
W pierwszym argumencie koncentruje swoją uwagę na tym, że bywa, iż zmysły nas niekiedy łudzą. I dlatego nie można opierać się na wiedzy opartej na świadectwie zmysłów. Pogląd ten Descartes wzmacnia drugim argumentem – zdarza się, że człowiek po zbudzeniu nie jest pewien, czy śni jeszcze, czy już nie. To zaś prowadzi nas do wniosku, iż nie jesteśmy więc w stanie wykluczyć, że i to, co się dzieje teraz, nam się nie śni. Wszystko więc może być inne niż myślimy, bo za prawdę mogliśmy brać to, co akurat nam się przyśniło. Trzeci argument jest najmocniejszy – a może jest tak, że to jakiś zły demon nas łudzi i nie tylko sprawia, że źle myślimy o świecie, ale także prawdy matematyki, jak chociażby to, że dwa plus dwa równe jest czterem, myślę inaczej niż jest. Ja myślę, że suma tych liczb wynosi cztery, a tymczasem jest to pięć lub sześć. A że nie jesteśmy w stanie wykluczyć, że taki demon istnieje i nas cały czas okłamuje, to cała wiedza jest już wątpliwa: i ta o świecie zewnętrznym, i ta o wszystkim, co znajduję w swoich myślach, także prawdy matematyki. Chyba najlepszą ilustracją tego sposobu myślenia może być rzeczywistość przedstawiona w „Matrixie” braci Wachowskich.
Skoro o wszystkim można wątpić, to czy jakakolwiek wiedza jest w ogóle możliwa? Czy jest jakieś wyjście z tej pułapki. I tu właśnie Descartes w genialny sposób przywraca do życia zapomnianą myśl św. Augustyna. Być może wszystko źle myślę i o świecie, i o sobie samym, i o prawdach matematyki, i w ogóle wszystkim, co sobie tylko wyobrażę. Ale nawet gdy wszystko źle myślę, to nie jestem w stanie wykluczyć tego, że w ogóle myślę. A skoro uświadamiam sobie, że myślę, to muszę również przyznać, że istnieję, bo nie mógłbym myśleć, gdybym wcześniej nie istniał. Stąd formuła: myślę, więc jestem.
Formuła ta ma więc oznaczać tylko tyle, że zdaniem Descartesa jedyną absolutnie pewną prawdą jest ta, że myślę i istnieję. Nie znaczy ona, że jak przestaję myśleć, to przestaję być. Raczej, że naturą człowieka jest myślenie, co jest możliwe dlatego, że wcześniej już po prostu jest. Być może jest to mało, ale Descartesowi wystarczyło, by wychodząc od niej budować system, który miałby być tak samo prawdziwy, jak formuła, która leży u jego podstaw. Przez następne stulecia filozofowie będą do niej wracać, szukając bądź w niej luk, nieścisłości, uproszczeń itp., bądź próbując ją rozwinąć. Czyż właśnie to, podobnie jak jej ogólna popularność, a także wdzięk i prostota, nie świadczą o jej genialności?
* W tradycji filozoficznej w Polsce utrzymuje się spolszczony zapis nazwiska Descartesa – Kartezjusz. Aby wiadomo było, o kogo chodzi, będę jednak pisał nazwisko to w oryginale. Chociażby dlatego, że poza granicami naszego kraju próżno by szukać książek Kartezjusza, a Descartesa znaleźć już można.
Komentarze
Francuzi sa niezwykle dumni z Descartesa i do tej pory kartezjanskie myslenie uznaja za wlasny narodowy atrybut. Filozofia jest zas samo naturalnym przedmiotem nauczanym w szkole jak matematyka czy jezyk francuski.
zas samo = zas TAK samo
Podziwiam u Francuzów ich sposób pisania na tematy filozoficzne. Descartes jest dla nich wzorem – tam każdy filozof musi pisać ładnie. Mało jest też ściśle technicznych pojęć – w tym lubują się Niemcy. Z taką tradycją – pisania w prosty sposób o trudnych sprawach – łatwiej uczyć w szkołach średnich. Sartre i Bergson np. dostali literacką Nagrodę Nobla.
Co ciekawe, te same standardy obowiazuja politykow. We Francji 99 proc. polskich politykow nie umiejacych pisac i mowic (te ich ciagle hmmm… i e… przed kamera) nie mialoby racji bytu. Nawet populisci, jak Le Pen, czy komunisci, jak Marie-George Buffet etc… musza dobrze mowic i pisac. Jedynym swego rodzaju wyjatkiem byl s.p. Georges Marchais (przywodca stalinowskich komunistow), ktory snobowal sie w uzywaniu robociarskich zwrotow i zachowan (w rodzaju Zamknijcie sie Elkabash – do dziennikarza w trakcie dyskusji telewizyjnej). Uchodzilo mu to, gdyz byla to czesc jego imagu.
Mozna oczywiscie probowac zweryfikowac nasze wyobrazenia o rzeczywistosci za pomoca doswiadczenia. Jezeli doswiadczenie potwierdza nasz sad, to zwieksza prawdopodobienstwo jego prawdziwosci. Chyba ze demon jest caly czas w pogotowiu i tak manipuluje wynikami aby nas zmylic. Jednak jezeli tak jest to demon musi byc powtarzalny i przewidywalny w swoich dzialaniach. Demon musialby byc w nas wbudowany i dynamicznie sie adaptowac abysmy otrzymywali spojne wyniki. Takze poprzez doswiadczenie poznajemy wlasciwosci demona. Czegos sie uczymy, tak czy inaczej.
Och, Le Pen to moim zdaniem jeden z lepszych mowcow, duzo lepszy niz „Chi-Chi” niz Sarkozy. Pal szesc to, co Le Pen wyplata, ale duza przyjemnosc sprawia sluchanie wypowiedzi jego (oraz paru innych osob publicznych) pod katem przejzystosci i czystosci jezyka. Kolega przyslal mi klip z konferencji prasowej Skrzypka…. Co za kontrast !
Jezyk francuski wydaje mi sie byc dozo bardziej nosny i pojemny jesli chodzi o uwypuklanie wszystkich odcieni i niuansow, ktorych wymaga dyskurs filozoficzny czy w ogole humanistyczny.
Zawsze postrzegalem (i nadal postrzegam) matematyke jako najbardziej obiektywna manifestacje rzeczywistosci dostepna naszemu poznaniu, jak cos w rodzaju podstawowego jezyka, ktorym natura (bog, jesli ktos sobie tego zyczy) komunikuje sie z nami, jako kreta i zawila, ale uporzadkowana sciezke prowadzaca do tego, co uznalibysmy najszybciej za obiektywna prawde. Chyba bardziej ufam matematyce niz demonom, a watpliwosci wynikaja ze swiadomosci wrodzonej niedoskonalosci naszego aparatu poznawczego, poczawszy od zmyslow, a skonczywszy na rozumowaniu i mysleniu, skoro nawet z obiektywnych rezultatow produkowanych przez matematyke bardzo czesto wyciagamy jakze mylne wionski.
Mysle (byle jak, ale mysle), wiec jestem ?
Pozdrowienia,
Jacobsky
Sadze, ze to nie sprawa jezyka (francuskiego czy polskiego), tylko umiejetnosci poslugiwania sie miesniem zwanym jezykiem i dyrygowania nim przy pomocy mozgu. Wypowiedzi prof. Bronislawa Geremka sa rownie klarowne po polsku jak i po francusku, a belkot calej prawie reszty polskich politykow w kazdym jezyku pozostanie tylko belkotem. Co ciekawe, jednym z lepszych mowcow (niezaleznie od tresci) wsrod polskich politykow jest Andrzej Lepper. Podobnie jak Le Pen we Francji.
jk,
przyklady krasowmowstwa mozna mnozyc. Skoro dyskusja zaczela sie od francuskiej sceny politycznej, to naturalna rzecza bylo uzycie przykladu z tego kraju.
Byc moze w pierwszej dziesiatce mowcow znajduje sie Fidel Castro. Nie znam hiszpanskiego, wiec trudno mi ocenic poziom krasomowstwa El Comendante, ale juz sama zdolnosc produkowania sie ciurkiem przez pare godzin to naprawde wyczyn 🙂
Pozdrawiam,
Jacobsky
PS. Co do zbieznosci Le Pen – Le Pper: byc moze obydwaj politycy maja podobnie uzwojone mozgi, w tym osrodek mowy i wszystko, co za tym idzie ? I rowniez gen populizmu maja nad wyraz „gadatliwy” ?
Do Arnolda: Descartes zakładał, że ten zły duch jest potężniejszy od człowieka i fałszuje całą treść jego myślenia. Może być tak, że mi się wydaje, że się czegoś uczę, a tymczasem jest to tylko manipulacja moją pamięcią. Jest to oczywiście tylko argument teoretyczny i mający pokazać, że można powątpiewać w twierdzenia matematyczne.
GP,
przy calym ocenianiu stosunku Kartezjusza do matematyki trzeba byc moze przyjac poprawke polegajaca na tym, ze matematyka i dziedziny pokrewne rozwinely sie bardzo od czasow wspolczesnych filozofowi, wzmacniajac sile swych metod, nie wspominajac o ciaglym ich wzbogacaniu. Z drugiej strony, nawet jesli wyniki analiz rodza pytania co do otrzymanego wyniku, to jednak ta niepewnosc nie jest juz „demoniczna”, jak za czasow Kartezjusza, ale raczej ubrana np. w prawdopodobienstwo i statystyke, nawet jesli te rowniez rzadza sie prawami matematycznymi. A statystyka, na przekor powszechnej opinii osob ja stosujacych, to nie „demon” 🙂
Przekaz, jaki wynika z cytowanych mysli Kartezjusza polega moim zdaniem glownie na obowiazku utrzymania czegos w rodzaju czujnosci wobec rezultatow stosowania metod poznawczych, na ciaglej ich weryfikacji (metod i rezultatow), co moim zdaniem powinno prowadzic do nastepujacego rozwiniecia kartezjuszoskiego credo „jestem, wiec mysle, i mam obowiazek patrzec krytycznie, pamietajac o niedoskonalosciach naszego poznania)”.
Jacobsky
Tu nie chodzi o doskonałość większą lub mniejszą metod matematyki. Descartesowi zależało na przesianiu całej wiedzy przez sito sceptycyzmu. Myślał wg zasady – jeśli można o czymś powątpiewać nawet w stopniu minimalnym, to należy to odrzucić.
A credo trafne w każdym czasie i miejscu.
GP:
Troszkę chyba przesadziłeś. Matematyka poradziła sobie z wątpliwościami poprzez wprowadzenie rachunku prawdopodobieństwa. Bo przecież wątpliwość to nic innego, jak brak danych. A skoro zdobyć ich tu i teraz nie można, to trzeba sobie poradzić inaczej. I ludzkość poszła jak burza do przodu (i jak burza wiele zniszczyła przy okazji).
Generalnie filozofia ma rację bytu wszędzie tam, gdzie brak jest pełnej informacji, czyli determinizm jest jej wrogiem.
A poza tym filozofować jest pięknie i wielce niezobowiązująco.
Pozdrawiam
Qba
Coz, fundametalna prawda Descartesa musiala sie wydawac atrakcyjna zyjacym 100 lat temu. Rozwoj informatyki sprawil, ze mozna sobie wyobrazic myslenie bez istnienia (tego biologicznego), a nawet myslenie bez myslenia. ‚Matrix’ wspomniany przez GP to dopiero poczatek klopotow i konca swiata realnego.
Na pocieszenie, jesli jestesmy czescia gry komputerowej sprzedawanej w jakims nadrzednym swiecie to jestem pewien, ze nasz blog jest dostepny tylko jako rozszerzenie wersji gold za dodatkowa oplata.
Pomysl, ze swiadomosc okresla byt mnie osobiscie sie podoba (przynajmniej do pewnego stopnia). Nie mniej jest on sprzeczny z zalozeniami teorii ewolucji (o spontanicznej generacji) oraz zasadami dialektyki marksistowskiej , do ktorych to Ojcowie Blogu jak sie wydaje sa szczegolnie przywiazani.
Czy istnieje swiadomosc (myslenie) bez bytu stanowiacego jej nosnik? Cos w rodzaju oprogramowania samego w sobie?. med w notatce wyzej wydaje sie byc tego zdania chociaz nie rozumiem dokladnie co chce powiedziec mowiac o mysleniu bez myslenia.
Stad wniosek by pisac krotko a tresciwie bo „spisane beda ich mysli i uczynki”.
Qba: nie podzielam twojej wiary, że rachunek prawdopodobieństwa załatwia wszystkie wątpliwości. A jeżeli ktoś tu przesadza to chyba Descartes.
Med: Descartes zmarł w 1650 roku. Niekiedy jest on określany mianem „ojca filozofii nowożytnej”. Wiele z jego myśli można odnaleźć u innych filozofów w wiekach kolejnych.
Bobola: proszę nie przypisywać mi poglądów, których nie napisałem. Jeśli streszczasz moje poglądy, rób to wiernie.
GP:
Nie twierdziłem, że rachunek prawdopodobieństwa załatwia wszystkie wątpliwości, ale pozwala pójść naprzód pomimo wątpliwości.
A poza tym, w samej matematyce jest bardzo dużo filozofii.
Sadze, ze najwieksza zasluga Kartezjusza bylo postawienie myslenia (rozumu) w centrum czlowieczenstwa. Zdanie myślę, więc jestem jest esencja tego stanowiska, poniewaz jest niebywale krotkie i klarowne. Dlatego jest ono zdaniem-matka nowozytnej filozofii i nowozytnych nauk w ogole. Kartezjusz stawiajac rozum na pierwszym miejscu usunal z cokolu w sposob bardzo elegancki (bo bez zbytnich obelg) wiare, czyli inaczej mowiac Boga. Jego nastepcy, np. Wolter, juz tej elegancji nie mieli i walili w Boga i wiare jak w beben (pewnie musieli, bo opor materii byl straszny). Dzis, tu wroce do mojego poletka, podobnie wali Dawkins. A ja wole logike Kartezjusza niz upow Woltera czy Dawkinsa. Choc wszyscy trzej maja racje. Moj wybor to wybor wlasnie Metody – jakby powiedzial Kartezjusz. N’est-ce pas? 😉
upow Woltera = upor Woltera
Tylko że Descartes był katolikiem (od którego nigdy się nie odżegnywał), a w jego pismach jest dość ciekawy dowód na istnienie Boga. Nie był on koryfeuszem ateizmu. Mi osobiście opozycja wiara – rozum zupełnie nie odpowiada i uważam że jest fałszywa. Filozofia Tomasza z Akwinu, czy np. ojca Tadeusza Krąpca jest bardzo racjonalna, choć obaj są teistami. Z drugiej strony ateiści typu Marks, Engels są nieracjonalni tzn. w ich filozofii naruszona jest podstawowa dla myślenia zasada niesprzeczności.
GP:
Zgoda. Trzeba rownowagi rozumu i wiary. Kartezjusz tej rownowagi byl bliski. Wolter i Dawkins mniej. I dlatego czytajac (Dawkinsa, w Wolterze sie nie zaglebialem) mam wrazenie, ze jego wywody sa tylko pozornie kartezjansko logiczne. Traca sofizmem i specyficzna retoryka stawiajaca swiadomie czytelnika w sytuacji: No tak, on ma racje! Sa zabetonowane z kazdej strony, sztywne. Ale czyta sie to znakomicie. Swiat opiera sie wlasnie na rownowadze. Tak samo swiat materialny jak i metafizyczny.
Zgoda. Nie czytałem tej ksiązki Dawkinsa, ale wrażenia miałem podobne oglądając jego program na niezawodnej youtube.com i w innych książkach, kiedy zaczynał wyciągać wnioski ogólnie obowiązujące, czyli światopoglądowo-metafizyczne.
Do GP:
Widze pewna dezaktualizacje wywodu prowadzacego do formuly Descartesa, niezaleznie od tego kiedy ow wywod powstal.
Istnieja rzeczy, o ktorych sie nie sni filozofom i zapewne Descartes nie pomyslalby tego, co pomyslal, gdyby obejrzal sobie z lotu ptaka nasz wspolczesny Matrix.
Do Boboli:
Myslenie bez myslenia? Taka moja przenosnia podbarwiona zartem, myslenie wtorne, odtwarzanie ‚z plyty’. Bardziej konkretnie: np. artificial doctor (program komputerowy typu wirtualny lekarz), nad ktorym trwaja prace na kilku uniwersytetach. Polgodzinny kontakt pacjenta z taka maszyna moze sugerowac, ze a.d. mysli. Na razie jednak mysla ci, ktorzy go programuja, a maszyna tylko odtwarza zadane wczesniej schematy. Nie mozna jednak wykluczyc, ze kiedys a.d. myslec zacznie i zastapi mojego lekarza rodzinnego. Ja jednak tych czasow dozyc nie zamierzam 🙂
No ale przecież nie żyjemy w Matrixie!
Witam
Temat jest ciekawy, ale zamiast sobie o nim beztrosko gaworzyc, moze lepiej zapoznac sie z tym, co madrzejsi od nas juz dawno temu wymyslili? Szkoda tracic czas na wywazanie dawno juz otwartych drzwi…
Proponuje zaczac od Wikipedii.
# „Mysle wiec jestem”. Ale czy inni tez mysla?
[ http://en.wikipedia.org/wiki/Problem_of_other_minds ]
# Sceptycyzm filozoficzny czyli „Wiem, ze nic nie wiem”.
[ http://en.wikipedia.org/wiki/Philosophical_skepticism ]
# Hipotezy sceptyczne czyli „Does the Matrix realy has us?”
[ http://en.wikipedia.org/wiki/Skeptical_hypothesis ]
# Solipsyzm: „There isn’t anybody but me – Jane – here alone in the
dark. I miss you dreadfully!”***
[ http://en.wikipedia.org/wiki/Solipsism ]
*** – Robert A. Heinlein. „All you zombies”
[ http://en.wikipedia.org/wiki/%22%E2%80%94All_You_Zombies%E2%80%94%22 ]
pozdrawiam
Quasi
Jak to przytoczył kiedyś Russell z listu, jaki otrzymał: „Jestem solipsystką i pragnę, żeby wszyscy podzielali mój pogląd”. Cała sprzeczność solipsyzmu zawarta w tym jednym zdaniu. 🙂
Do GP
Wybacz, ale nie widze w solipsyzmie zadnej sprzecznosci. A powyzszy przesmiewczy cytat jest rownie nierzetelny, jak „obalenie” ateizu za pomoca anegdotek o rzekomych bezboznikach co „jak trwoga, to do Boga” tudziez zapewniaja „naprawde jestem ateista! jak Boga kocham!”…
pozdrawiam
Quasi
Dla mnie to pseudoproblem.
Co jest „pseudoproblemem”? Twoja nierzetelnosc?
pozdrawiam
Quasi
Problem stawiany przez solipsyzm jest pseudoproblemem. A czemu cytat miałby być nierzetelny? Przytoczyłem go z pamięci, ale jak widzę dość wiernie.
W jakim sensie „pseudoproblemem”? Przeciez to, na co zwraca uwage solipsyzm (czy szerzej: sceptycyzm filozoficzny) – czyli nieistnienie mozliwosci weryfikacji prawdziwosci informacji czerpanych ze zmyslow oraz z pamieci – to logiczna oczywistosc.
A nierzetelne i niepowazne jest rzucanie anegdotki jako argument, czy nawet ilustracje argumentu, na rzekoma sprzecznosc solipsyzmu.
pozdrawiam serdecznie
Quasi
Solum ipse sum (Sam jeden jestem), to hasło solipsyzmu. Jeśli więc chcesz kogoś przekonać do solipsyzmu to tym samym podważasz jego tezę. Dlatego jest pseudoproblemem i samo jego stawianie absurdalne. Anegdotka to pokazywała. Dlatego ją tutaj przytoczyłem, zwłaszcza że jest to blog i luźno sobie rozmawiamy.
Ale na podobne sprzeczności narażony jest sam sceptycyzm: wykazanie, że nic o świecie nie jest pewnego, jest znalezieniem jakiejś pewności. Albo inaczej – konsekwenty sceptyk mówiący, że prawda jest niemożliwa sam głosi jakąś prawdę, a więc podważa sam siebie.
No i jeszcze jedno – tak sobie myślę, że informacje o świecie są przez nas poddawane żmudnej analizie krytycznej, co pozwala mimo wszystko skutecznie eliminować błędy. Problematyczność wiedzy oczywiście pozostanie. Ale z tego nie wynika, że jest ona niemożliwa.
> Solum ipse sum (Sam jeden jestem), to hasło solipsyzmu. Jeśli więc >chcesz kogoś przekonać do solipsyzmu to tym samym podważasz jego > tezę.
Nie, bo chyba nikt nie jest zdeklarowanym solipsysta. Solipsyzm jest podawany jedynie jako skarajny przyklad pokazujacy niepewnosc naszej wiedzy. Mowiacy o solipsyzmie nie probuje Cie przekonac do tego, ze solipsyzm jest prawdziwy, lecz do tego, ze solipsyzm jest niemozliwy do wykluczenia.
Zreszta, nawet hipotetyczny zdeklarowany solipsysta moze rozmawiac z tym, co uwaza za fantomy, czemoz by nie?
> Dlatego jest pseudoproblemem i samo jego stawianie absurdalne.
Nie w tym celu (tj. w celu przekonania kogos do solipsyzmu) stawia sie problem solipsyzmu.
> Anegdotka to pokazywała. (…)
A zatem kpila z nieistniejacego problemu. Straw man.
pozdrawiam
Quasi
„Mowiacy o solipsyzmie nie probuje Cie przekonac do tego, ze solipsyzm jest prawdziwy, lecz do tego, ze solipsyzm jest niemozliwy do wykluczenia.” W tym zdaniu zawarta jest właśnie sprzeczność, o której pisałem. Mówiący o solipsyzmie podważa sam solipsyzm i go wyklucza.
Anegdotka wyśmiewała fakt, że zdarzają się ludzie bardzo przekonani do wartości solipsyzmu, a zwłaszcza jego rozwiązania.
GP:
(…) W tym zdaniu zawarta jest właśnie sprzeczność, o której pisałem. Mówiący o solipsyzmie podważa sam solipsyzm i go wyklucza.
W najmniejszym nawet stopniu go nie wyklucza. Jesli solipsyzm jest prawda i istnieje tylko mowiacy, to wychodzi na to ze monologuje on do fantasmagorii. Ale do fantasmagorii interaktywnej – ktora, przynajmniej w jego oczach, reaguje, odpowiada. Ma to taki sam sens jak kazda inna interakcja z ludzmi czy jakimikolwiek obiektami ze swiata zewnetrznego (jedzenie, oddychanie, podziwianie krajobrazow, seks…) – dostarczanie mowiacemu („interakcjonujacemu”) jakiejs przyjemnosci, satysfakcji. Ergo: przemowa nawet zdeklarowanego solipsysty nie zaprzecza solipsyzmowi, gdyz z nikad nie wynika – a juz napewno nie z samego solipsyzmu – ze ontologiczny status (zludzenie vs realnosc) „sluchaczy” ma jakiekolwiek znaczenie dla sensownosci przemowy.
Zreszta, mowiacy o solipsyzmie nie wie, czy solipsyzm jest prawda czy nie, a przy tym wie, ze nie istnieje zadna mozliwosc by to zweryfikowac.
Jest przeciez tez mozliwosc, ze prawdziwy jest tylko sluczacz (powiedzmy: Ty), a przemawiajacy (o solipsyzmie) jest iluzja, jak wszystko inne. A w takim wypadku w ogole nie masz sie do czego (kogo) przyczepic…
GP:
Anegdotka wyśmiewała fakt, że zdarzają się ludzie bardzo przekonani do wartości solipsyzmu, a zwłaszcza jego rozwiązania.
Co znaczy „bardzo przekonani do wartosci solipsyzmu”? Solipszyzm oczywiscie ma wartosc, podobna do „hipotez sceptycznych” („Matrix”, „hipoteza 5 minut”, „dylemat snu” Kartezjusza itp.) – wymownie ilustruje banalnie oczywisty fakt, ze nie mozna byc pewnym prawdziwosci i kompletnosci informacji czerpanych (via zmysly) ze swiata zewnetrznego i z pamieci, oraz ze nie istnieje zadna mozliwosc weryfikacji tej prawdziwosci.
Praktyczna konsekwencja tego faktu, przynajmniej w kontekscie tematow ostatnio poruszanych na tym blogu, jest spostrzezenie, ze „racjonalistyczni” przesmiewcy religii pokroju Dawkinsa czy (na naszym polskim podworku) Agnosiewicza calkowicie bezpodstawnie wywyzszaja swoje naturalistyczno-scjentystyczne swiatopoglady jako rzekomo „znacznie bardziej prawdopodobn” niz religianckie mitologie i „byty urojone”. Otoz tak sie sklada, ze (pomijajac nawet fakt ze tego rodzaju „prawdopodobienstw” nie sposob szacowac) w sytuacji gdy w zaden sposob nie mozemy weryfikowac naszych wyobrazen o Rzeczywistosci (gdyz sam „weryfikator” jakim jest nasza percepcja, pamiec i rozumowanie sa nieweryfikowalne), musimy sie zgodzic iz wszelkie modele Swiata i systemy aksjologiczne jakie jest w stanie splodzic ludzki umysl sa rownie „prawdopodobne”… I dawkinsowski scjentyzm i rzymskokatolicyzm, i – w pewnym sensie – magiczne wizje roznej masci paranormalniakow (astrologow, ufofili, okultystow, fanow neoszamanizmu zwanego „medycyna alternatywna” itd.), i hipotetyczny „krasnalizm” czy „Russell’steapotyzm”…
GP:
Ale na podobne sprzeczności narażony jest sam sceptycyzm: wykazanie, że nic o świecie nie jest pewnego, jest znalezieniem jakiejś pewności. Albo inaczej – konsekwenty sceptyk mówiący, że prawda jest niemożliwa sam głosi jakąś prawdę, a więc podważa sam siebie.
Straw man. Filozoficzny sceptyk nie glosi, ze „nic nie jest pewne”. Glosi jedynie, ze pewna nie jest prawdziwosc i kompletnosc informacji, ktore za pomoca zmyslow odbieramy z Rzeczywisstosci oraz z pamieci, a zatem rowniez modele Rzeczywistosci, ktore na podstawie tych informacji tworzymy. Ale to stwierdzenie to przeciez nie „informacja ze Swiata o Swiecie”, lecz banalna ogolnikowa konkluzja logiczna. Filozoficzny sceptycyzm dotyczy percepcji zewnetrznego swiata, a nie rozumowania i logiki. Tak wiec, nie ma tu zadnej sprzecznosci.
pozdrawiam
Quasi
Pozostanę przy swoim, a konkluzją, że nie jest pewna kompletność naszych modeli rzeczywistości pozwolę sobie zakończyć dyskusję.