Strzał w stopę
Odpolitycznienie nauki proponowane wczoraj przez ministra zostało tego samego dnia upolitycznione przez premiera.
W „Gazecie Wyborczej” ukazała się taka oto informacja: „O wyłączenie z debat i sporów politycznych nauki, edukacji i kultury zaapelował w środę podczas konferencji we wrocławskiej siedzibie PiS minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski. Zaproponował też powołanie Komitetu ‚Przywilej dla cywilizacji’, który miałby wypracować program działania w tych dziedzinach.”
Na pierwszy rzut oka nie sposób nie zgodzić się z ministrem. Albowiem z propozycji tej wynika jasno, iż w jego mniemaniu wyłączenie jakiejś sprawy ze sporów politycznych może przyczynić się do jej załatwienia. A z takim twierdzeniem zgodzi się chyba każdy obserwator polskiej sceny politycznej. Gdyby nie spory polityczne, mielibyśmy już autostrady, stadiony i 3 mln. mieszkań. Nie ma ich – winna opozycja i spory polityczne.
Od razu nasuwa się jednak pytanie, dlaczego na specjalnych warunkach ma być traktowana właśnie nauka, edukacja i kultura. Chyba bardziej palące i zasadne byłoby wyłączenie z politycznych sporów służby zdrowia, która pod koniec dwuletnich rządów PiS znajduje się w stanie opłakanym. W końcu to ona właśnie jest bardziej niezbędna (w dosłownym znaczeniu tego słowa) do życia Polaków niż trzy wymienione przez ministra dziedziny.
Powala również informacja, że ogłoszenie planu ministra odbyło się – chyba miał być to jakiś symbol – w siedzibie PiS. Trzeba sporo buty lub braku wyobraźni, aby w trakcie kampanii wyborczej w siedzibie rządzącej partii postulować apolityczność czegokolwiek.
Zastanawia także, że minister kultury i dziedzictwa narodowego na pierwszym miejscu na swej liście dziedzin do wykluczenia z politycznych sporów umieścił naukę. Ciekawe co na to minister nauki, bo „Gazeta” o tym ani mru mru.
Ale żarty na bok.
Nie bardzo wiadomo, skąd takie pomysły u ustępującego przecież w obliczu wyborów ministra. Jak do tej pory polityczne spory wokół nauki nie były zbyt ostre. Raczej odnosiło się wrażenie, że politycy, a szczególnie politycy PiS, w ogóle nauką się nie interesują. Poza lustracją w nauce oczywiście. Ale przecież każde dziecko rozumie, że w tym wypadku nie chodzi o samą naukę, a jedynie o ludzi nauki i ich przeszłość – co uzasadniałoby zresztą zainteresowanie ministra dziedzictwa narodowego. Zastanawia więc, dlaczego właśnie dziś coś, co nie było dotąd obiektem zainteresowania polityków PiS od 2 lat, miałoby być wyłączane z politycznej debaty na życzenie tegoż właśnie PiS. Wygląda więc na to, że z nauką jest jak ze ściągniętym z parlamentarnego projektu PO planem powrotu młodych Polaków z zagranicy, ogłoszonym teraz przez minister Kluzik-Rostkowską, podczas gdy rząd od roku projektem PO zupełnie się nie interesował.
Zasadnicze spory polityczne wokół nauki dotyczą przeznaczonych na nią sum pochodzących z budżetu i sposobu ich dystrybucji. Czy minister kultury chciałby, aby ten właśnie aspekt przestał zaprzątać uwagę polityków? Przecież to po prostu niemożliwe. Zadaniem każdej władzy jest bowiem najpierw skonstruowanie, a następnie dysponowanie zasobami budżetu. Tam zaś, gdzie dzieli się pieniądze, podziały polityczne są nieuniknione. Przecież zasadniczy w polityce podział na lewicę i prawicę w 90 proc. jest determinowany właśnie przez wizję sposobów dystrybucji pieniędzy społecznych.
W dodatku – o miejsce nauki w budżecie nikt poza politykami właśnie nie może się upomnieć, gdyż w kraju, w którym dostatecznej siły przebicia nie mają nawet pielęgniarki i lekarze; strajkującymi naukowcami nie zainteresuje się nawet przysłowiowy pies z kulawą nogą. Ciekawe też, czy pan minister będzie nadal zwolennikiem apolityczności takich wyborów po ewentualnej przegranej PiS w wyborach parlamentarnych?
Dla ratowania nauki polskiej pożądana byłaby raczej nie apolityczność dotyczących jej decyzji, ale uzyskanie konsensu wszystkich znaczących sił politycznych co do samej jej wagi i znaczenia dla przyszłości kraju. Może więc byłoby lepiej i prościej, gdyby PiS poparł ideę Donalda Tuska o utworzeniu po wyborach rządu Wielkiej Koalicji głównych partii i umieścił naukę w centrum jego programu? Wówczas spory polityczne rozgrywałyby się wewnątrz takiej koalicji, co wróży nieco lepiej niż jakaś iluzoryczna apolityczność bez uprzedniego konsensu co do pryncypiów.
Wszystko to jednak furda, gdyż ledwie przebrzmiały słowa ministra kultury, któremu na sercu leżą, jak widać i losy nauki, a już strzelił mu w nogę sam premier.
„GW” pisze o tym strzale tak: „Skok polskiej nauki zapowiedział wczoraj premier Kaczyński na spotkaniu z rektorami wyższych uczelni państwowych. Ma być możliwy dzięki 5,5 mld zł z funduszy europejskich.”
Jednym słowem odpolitycznienie nauki proponowane wczoraj przez ministra zostało tego samego dnia upolitycznione przez – przypomnijmy, teoretycznie ustępującego – premiera, który rozdysponował, nie swoje zresztą, pieniądze.
Tak oto nauka polska pozostając w pełni apolityczną – to oczywista oczywistość – służy jak najbardziej politycznej kampanii wyborczej. W Polsce rozdział rzeczy politycznych i apolitycznych przypomina rozdział państwa od Kościoła. Jest, ale jakby go wcale nie było.
Jacek Kubiak
Fot. moria, Flickr (CC)
Komentarze
Teraz znow ‚Rzepa’ pisze tak: Minister obrony narodowej Aleksander Szczygło zaapelował w czwartek we Wrocławiu o niepodnoszenie tematu obecności wojsk polskich w Iraku i Afganistanie w czasie kampanii wyborczej.
PiS chce odpolitycznienia wszystkiego. Mysle, ze Jaroslaw Kaczynski zaapeluje do Donalda Tuska, aby ich przyszla debata tez byla odpolityczniona. Bedzie musial w tym celu znow pojechac do Wroclawia, bo wszystko odpolitycznia sie wlasnie w tym miescie. 😉
Coz, w kazdym cywilizowanym kraju wymiana pogladow na temat uczestnictwa w wojnach, czy okupowaniu odleglych krajow stalaby sie jednym z najbardziej istotnych punktow przedwyborczej walki!
A najlepszy przyklad to kampanie wyborcze w USA…
Był juz taki polityk, który naprawdę zrealizował swoją zapowiedź „wielkiego skoku”. Recepta była prosta wszyscy Chińczycy zajeli się wytopem stali. Ech kudy naszemu premierowi do rozmachu Mao Dze Donga. Wielki skok polskiej nauki powinien się dokonać nie w oparciu o marne 5,5 miliarda Euro z zagranicznych funduszy tylko o masowy udział Polaków w badaniach naukowych. Laboratorium w każdym domu! Instytut naukowy w kazdej wiosce! Dla każdego znajdzie się coś do roboty. Jeśli nawet jakiś obywatel nie przyda się do niczego innego to moze zawsze zostać ochotnikiem do przeprowadzania na nim eksperymentów medycznych. Świecie drzyj przed nową naukową potęgą! Pzdr.
Jarek:
Usmialem sie do rozpuku. Nie przyszlo mi to do glowy. Niezle! 🙂
j.k. Analizując dostępne programy wyborcze dochodzę do wniosku, że we własnym interesie muszę głosować na PIS. O ile PIS uznał w ogóle za stosowne wypowiedzieć kilka przedwyborczych obietnic skierowanych do naukowców to konkurencja ma ten obszar działań państwa tak głęboko w … powiedzmy w zakamarkach swojej jaźni, że nawet nie formułuje jednego jedynego zdania na ten temat. Służę przykładem LID ogłosiło program zawarty w niebagatelnej liczbie 100 punktów. Znalazło się tam nawet miejsce na punkt postulujący wystawne obchody Roku Chopinowskiego. Natomiast ani w dziale Edukacja ani w dziale Gospodarka politycy centrolewicy nie znaleźli miejsca na kilka słów na temat propozycji w sprawie polityki naukowej.
W sprawach polityki naukowej PO wypowiedziało się razem z SLD aprobując ustawę o szkolnictwie wyższym w 2005 petryfikującą patologiczny i niekompatybilny z anglosaskim system nauki w Polsce, ignorując całkowicie zalecenia Europejskiej Karty Naukowca http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?topic=32
Program PO w zakresie zmian w systemie nauki jest nadal nad wyraz powściągliwy i tylko cudem ten program by mógł nas wprowadzic na szerokie wody. Zresztą nie mając jasnego programu PO i tak tylko na cuda liczy.
No to chyba mamy w koncu w tej dyskusji konsens, ze zadna partia w Polsce nie stawia na rozwoj nauki. Troche to dziwi, bo wszedzie sie na to wlasnie stawia. Potem z praktyka bywa roznie, ale na Zachodzie ludzie jednak doceniaja wage rzowju naukowego i edukacji. No, ale w Polsce widac musi byc inaczej niz gdzie indziej. Takie jest np. podstawowe zalozenie polityki PiS w polityce zagranicznej. Moze wiec byc i w nauce. Kto by sobie w kampanii wyborczej ziejacej wprost demagogia zawracal nauka i naukowcami. Przeciez to zaden elektorat.
Wizerunek naukowca ma w Polsce jak mi się wydaje dwie strony. Z jednej patrzy się na naukowców z pewnym uznaniem, jako na osoby poświęcone pracy intelektualnej i dydaktycznej, albo do niedawna osoby, które a nóż mogłyby coś załatwić (znaleźć dobrego korepetytora dla dzieci przed egzaminami, szepnąć słówko, żeby na poprawkowym ustnym inny profesor nie gnębił zbytnio pociechy, etc.). Z drugiej strony postrzega się ich jednak jako niepotrzebnych darmozjadów, którzy nie potrafią niczego pożytecznego i bujają w obłokach. W skrajnych przypadkach, osoby o dobrych zarobkach postrzegają też niektórych naukowców (z mniej intratnych kierunków) jako nieudaczników, którzy zostali na uczelni, bo nie potrafili zrobić prawdziwej kariery. Już chyba o tym kiedyś pisałem, ale spotkałem się w kontekście dyskusji o zarobkach pracowników naukowych z komentarzem, „a do czego wy (w przeciwieństwie do pielęgniarek) jesteście potrzebni”? Pielęgniarki oczywiście są bardzo potrzebne, a ja nigdy nie lubiłem tej łatwej argumentacji odwołującej się do etosu, że nauka jest potrzebna i trzeba na nią płacić, bo to NAUKA (bez żadnych dalszych argumentów), ale mimo wszystko trochę mnie to dotknęło.
Wydaje mi się, że bez lepszego wizerunku naukowca nie ma szans na zmiany, bo rzeczywiście politycy nie mają motywacji, by się nauką zajmować. Zaś lepszy wizerunek można by spróbować wypracować większą współpracą z przemysłem. Sam zajmuję się dziedziną teoretyczną o tylko „potencjalnych zastosowaniach” (czyli dla praktyka żadnych), ale wydaje mi się, że współpraca z przemysłem i biznesem powinna być kluczowa dla działalności każdej uczelni wyższej. U nas chyba jednak to kuleje, może za wyjątkiem niektórych uczelni technicznych. Jakoś na palcach jednej ręki mógłbym policzyć znajomych naukowców, którzy naprawdę wykorzystują swoją wiedzę poza uczelnią. Powstają nowe trendy-kierunki, jak bioinformatyka, ale jak podejrzewam, absolwenci wyjadą pracować do państw, gdzie branża rozwinięta jest dużo lepiej. Również firmy zachodnie, otwierające u nas oddziały (jak google) stawiają raczej na programistów i nie planują wykorzystania polskich naukowców, choć często prowadzą w Stanach ośrodki badawcze na naprawdę wysokim poziomie. Wydaje mi się, że otworzenie przy okazji tych filii lokalnych ośrodków badawczych firm jak google czy Microsoft dałoby się wynegocjować, bo dodatkowe koszty dla google’a byłyby pewnie niewielkie, a dla polskiej nauki i społeczeństwa stanowiłoby to przykład, że najwyraźniej polscy potrafią coś zrobić także w kraju.
hlmi:
Zgadza sie. Zaintersowanie nauka jest najwieksze tam, gdzie mozna od razu przelozyc wyniki badan na pieniadze. Oczywiscie trzeba tlumaczyc ludziom, ze najpierw konieczne jest dokonanie setki pozornie nieistotnych odkryc aby dojsc od tego, ktore znajdzie zastosowanie. Tak mniej wiecej tlumaczy sie koniecznosc prowadzenia badan na Zachodzie. W Polsce najlepiej wytlumaczyc ludziom taka koniecznosc na przykladzie insuliny. Problem tylko w tym, ze i tak diabetycy wola zagraniczne insuliny, bo co amerykanskie czy szwajcarskie to jednak amerykanskie (lub szwajcarskie). Tak wiec w swiadomosci ludu (co to wszystko kupi) i tak trzeba liczyc na zagranice. Wiec po co inwestowac w polska nauke? Tu wlasnie jest pole do popisu dla politykow. Tylko kto ma to tlumaczyc? Lepper? Giertych? Kaczynski?
Trzeba bardziej podkreslac jak wazna jest nauka dla edukacji narodowej a co za tym idzie dla poziomu intelektualnego pracownikow w calej gospodarce. Chyba szeroka publicznosc rozumie ze to wlasnie czolowi naukowcy powinni ksztalcic studentow a ci wlasnie pozniej staja sie elita spoleczenstwa.
Natomiast nauka w Polsce musi sie sama zreformowac i zadresowac problem niskiej jakosci. Jestesmy na 23 miejscu w swiecie pod wzgledem ilosci publikacji i na 83 miejscu pod wzgledem ilosci cytowac na jedna publikacje.
http://www.in-cites.com/countries/poland.html
Moja diagnoza — mamy za duzo naukowcow ktorzy produkuja wtorne prace. Przykro to mowic, ale trzeby chyba zwolnic conajmniej polowe naukowcow a zaoszczedzone srodki i przestrzen przesunac do tych ktorzy juz teraz publikuja prace ktore inni chca czytac.
deepfiber:
To tez punkt widzenia ‚bogatego’ Zachodu. Przecietny wyborca w Polsce nie rozumie zwiazaku pomiedzy nauka a edukacja, bo jego wlasna edukacja skonczyla sie na szkole zasadniczej, tj. przyuczeniu do zawodu.
Co do diagnozy o liczbie naukowcow zgoda calkowita. Co do edukacji, oczywiscie tez, tylko, tak jak pisze, trzeba dopiero pracowac nad tym aby takie mysli sie przebily. Tu wlasnie rola swiatlych politykow, a nie politykomatolkow. Tych pierwszych bardzo niewielu, a drugich na peczki.
Zajmuje się wprowadzaniem wyników badań naukowych do praktyki i mam wrażenie, że młodsze pokolenie ludzi kierujących polskim przemysłem ma pozytywny stosunek do nauki i naukowców. Myślę, że jest wsród nich coraz więcej potencjalnych partnerów do współpracy. Zaszła tutaj duża zmiana. Oczywiście klasa polityczna to co innego. Proszę zwrócic uwagę, jak sporadyczne i nieśmiałe próby poruszania zagadnienia rozwoju własnych zaawansowanych technologii, które podejmuje czasem w publicznych debatach Waldemar Pawlak są zawsze kompletnie ignorowane przez pozostałych polityków. Politycy są gorzej wykształceni i bardziej leniwi niż ludzie pracujący w przemyśle. Stąd rada dla naukowców. Dbajmy o wizerunek polskiej nauki w społeczeństwie. Polityków sobie na razie darujmy bo do ich zakutych łbów i tak się nie przebijemy.
Zdaje się Jarek dokonał druzgocącej krytyki środowiska naukowego bo przecież wielu polityków (zakutych łbów jak określa) rekrutuje się ze środowiska akademickiego, (prof, rektorzy – wcześniej wybierani pzrez demokratyczną większość !) , a jeden z prof był nie tak dawno pożal się Boże premierem. Dla nauki to nie ma (miało) żadnego pozytywnego znaczenia.
To prawda, ze prof. Buzek uaktywnil sie w sprawach polityki naukowej dopiero jako eurposel. Moze lepiej pozno niz wcale? 😉
jw, Tak masz rację. Ilość tytułów profesorskich w rządzie podwyższała tym rządom średnią wieku ale nie wpływała pozytywnie na ich średni poziom inteligencji.
Przykład Buzka jest najlepszą ilustracją problemu profesorów pełniących ważne funkcje państwowe. Gdy pan Buzek trafił na europejskie salony polityczne uświadomił sobie nagle, że jego wykształcenie i zrozumienie zagadnień nowoczesnej technologii może być zaletą w działalności politycznej. Ten sam Buzek wcześniej jako polski premier firmował niekorzystne decyzje polityczne dotyczące finansowania nauki i zatrudniał jednego z gorszych ministrów nauki jakich mieliśmy nota bene również profesora. Domyślam się, że Tobie nie chodziło chyba o prof. Buzka tylko o prof. Belkę. No ale tutaj dotykamy już chyba naszych preferencji politycznych, a ja wolałbym od tego odejść. Przykład prof. Buzka jest dlatego lepszą ilustracja problemu bo Buzek to prof. nauk technicznych i co nieco na temat sektora BiR na świecie i w Polsce na pewno wiedział.
A jednak chodziło o Buzka, bo na Belkę nie było co liczyć więc i nie było zawodu.
A jeśli chodzi o strategię to jak środowisko nie przygotuje sensownego programu dla politykow to sami politycy tego nie zrobią a naukowcy nawet pozbawią się argumentu, ze mieli zrobić a nie zrobili. Środowisko jest jednak rozproszone i co najwyzej bije piane albo płacze jak jest źle a nic sensownego nie proponuje. Potrafiło sie zjednoczyć tylko wokół akcji utrzymania obecnego status quo (podatki !) i na tym sie skończyło wiec co to srodowisko reprezentuje widac jak na dłoni i politycy nie musza się nim przejmować.
Tu sie zgodze calkowicie z jw. Jednak trzeba dodac ze dzialalnosc NFA (ktore jw propaguje) w ogromnym stopniu przyczynia sie do dzielenia srodowiska naukowego a szczegolnie akademickiego.
Oczywiście NFA dzieli środowisko naukowe na część aktywną i część pasywną, na zwolennikow głębokich reform i zwolenników status quo. Żeby nie było takiego podziału najlepiej się zaktywizować, najlepiej na wyższym poziomie niż NFA.
Mysle ze dwubiegunowy model podzialu srodowiska zasugerowany przez jw jest wielkim uproszczeniem. Zgadzam sie ze istnieje grupa aktywnych i nieaktywnych naukowcow (tzn tych ktorym albo zalezy albo nie), ale NFA polaryzuje tych aktywnych dzielac ich na pro- i antylustracyjnych. Jest pokazna grupa naukowcow, wsrod nich wielu wybitnych badaczy, ktorzy nie akceptuja atmosfery nagonki. Po 18 latach od upadku socjalizmu, polowanie na komunistow jest po prostu niepowazne.
Środowisko dzieli się także na tych co mają kontakt z rzeczywistością i tych którzy ten kontakt utracili. Odnosze wrażenie, że deepfiber należy do tych drugich.
Ja np. uwazam, że po 18 latach polowanie na antykomunistów i niezależnych jest niepoważne i świadczy o słabości tych, którzy są u władzy akademickiej. Wykluczanie niezaleznych to jedna z przyczyn słabości nauki w Polsce. Niestety tylko pojedyncze i słabe głosy mozna usłyszeć przeciwko nagonce na niezależnych.
Zależni od swojej przeszłości, oportunizmu trzymają się mocno.
jw:
e tam zalezni, niezalezni, to etykietki dobre na kampanie wyborcza. Nauka jest zalezna od budzetu, wiec gadanie o niezaleznosci jest bajka. Kazdy niezalezny stanie sie zalezny, gdy zostanie zaoficjalizowany. Ja bym podzielil raczej na odrzuconych i nieodrzuconych. W sztuce to ma wielkie znaczeni i lepiej byc odrzuconym. W nauce nie. I tyle.
Edukacja musi być prywatna. Wtedy jest szacunek i wybór tych przedmiotów, które interesuja człowieka.
Cokolwiek nie zrobia politycy, edukacja będzie sie prywatyzować – korepetycje i pączkujące serwisy na ten temat (http://www.korepetycje.pl/) pokazują to najlepiej.
Bo nie jest prawdą, że polityk lepiej wie ode mnie czego ja chcę. To czego chę pokazuje wydając pieniądze. I to jest jedyny sensowny sposób głosowania.
Pozdrawiam,
Marek