Strzał w stopę

mad_450.jpg

Odpolitycznienie nauki proponowane wczoraj przez ministra zostało tego samego dnia upolitycznione przez premiera.

W „Gazecie Wyborczej” ukazała się taka oto informacja: „O wyłączenie z debat i sporów politycznych nauki, edukacji i kultury zaapelował w środę podczas konferencji we wrocławskiej siedzibie PiS minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski. Zaproponował też powołanie Komitetu ‚Przywilej dla cywilizacji’, który miałby wypracować program działania w tych dziedzinach.”

Na pierwszy rzut oka nie sposób nie zgodzić się z ministrem. Albowiem z propozycji tej wynika jasno, iż w jego mniemaniu wyłączenie jakiejś sprawy ze sporów politycznych może przyczynić się do jej załatwienia. A z takim twierdzeniem zgodzi się chyba każdy obserwator polskiej sceny politycznej. Gdyby nie spory polityczne, mielibyśmy już autostrady, stadiony i 3 mln. mieszkań. Nie ma ich – winna opozycja i spory polityczne.

Od razu nasuwa się jednak pytanie, dlaczego na specjalnych warunkach ma być traktowana właśnie nauka, edukacja i kultura. Chyba bardziej palące i zasadne byłoby wyłączenie z politycznych sporów służby zdrowia, która pod koniec dwuletnich rządów PiS znajduje się w stanie opłakanym. W końcu to ona właśnie jest bardziej niezbędna (w dosłownym znaczeniu tego słowa) do życia Polaków niż trzy wymienione przez ministra dziedziny.

Powala również informacja, że ogłoszenie planu ministra odbyło się – chyba miał być to jakiś symbol – w siedzibie PiS. Trzeba sporo buty lub braku wyobraźni, aby w trakcie kampanii wyborczej w siedzibie rządzącej partii postulować apolityczność czegokolwiek.

Zastanawia także, że minister kultury i dziedzictwa narodowego na pierwszym miejscu na swej liście dziedzin do wykluczenia z politycznych sporów umieścił naukę. Ciekawe co na to minister nauki, bo „Gazeta” o tym ani mru mru.

Ale żarty na bok.

Nie bardzo wiadomo, skąd takie pomysły u ustępującego przecież w obliczu wyborów ministra. Jak do tej pory polityczne spory wokół nauki nie były zbyt ostre. Raczej odnosiło się wrażenie, że politycy, a szczególnie politycy PiS, w ogóle nauką się nie interesują. Poza lustracją w nauce oczywiście. Ale przecież każde dziecko rozumie, że w tym wypadku nie chodzi o samą naukę, a jedynie o ludzi nauki i ich przeszłość – co uzasadniałoby zresztą zainteresowanie ministra dziedzictwa narodowego. Zastanawia więc, dlaczego właśnie dziś coś, co nie było dotąd obiektem zainteresowania polityków PiS od 2 lat, miałoby być wyłączane z politycznej debaty na życzenie tegoż właśnie PiS. Wygląda więc na to, że z nauką jest jak ze ściągniętym z parlamentarnego projektu PO planem powrotu młodych Polaków z zagranicy, ogłoszonym teraz przez minister Kluzik-Rostkowską, podczas gdy rząd od roku projektem PO zupełnie się nie interesował.

Zasadnicze spory polityczne wokół nauki dotyczą przeznaczonych na nią sum pochodzących z budżetu i sposobu ich dystrybucji. Czy minister kultury chciałby, aby ten właśnie aspekt przestał zaprzątać uwagę polityków? Przecież to po prostu niemożliwe. Zadaniem każdej władzy jest bowiem najpierw skonstruowanie, a następnie dysponowanie zasobami budżetu. Tam zaś, gdzie dzieli się pieniądze, podziały polityczne są nieuniknione. Przecież zasadniczy w polityce podział na lewicę i prawicę w 90 proc. jest determinowany właśnie przez wizję sposobów dystrybucji pieniędzy społecznych.

W dodatku – o miejsce nauki w budżecie nikt poza politykami właśnie nie może się upomnieć, gdyż w kraju, w którym dostatecznej siły przebicia nie mają nawet pielęgniarki i lekarze; strajkującymi naukowcami nie zainteresuje się nawet przysłowiowy pies z kulawą nogą. Ciekawe też, czy pan minister będzie nadal zwolennikiem apolityczności takich wyborów po ewentualnej przegranej PiS w wyborach parlamentarnych?

Dla ratowania nauki polskiej pożądana byłaby raczej nie apolityczność dotyczących jej decyzji, ale uzyskanie konsensu wszystkich znaczących sił politycznych co do samej jej wagi i znaczenia dla przyszłości kraju. Może więc byłoby lepiej i prościej, gdyby PiS poparł ideę Donalda Tuska o utworzeniu po wyborach rządu Wielkiej Koalicji głównych partii i umieścił naukę w centrum jego programu? Wówczas spory polityczne rozgrywałyby się wewnątrz takiej koalicji, co wróży nieco lepiej niż jakaś iluzoryczna apolityczność bez uprzedniego konsensu co do pryncypiów.

Wszystko to jednak furda, gdyż ledwie przebrzmiały słowa ministra kultury, któremu na sercu leżą, jak widać i losy nauki, a już strzelił mu w nogę sam premier.

„GW” pisze o tym strzale tak: „Skok polskiej nauki zapowiedział wczoraj premier Kaczyński na spotkaniu z rektorami wyższych uczelni państwowych. Ma być możliwy dzięki 5,5 mld zł z funduszy europejskich.”
Jednym słowem odpolitycznienie nauki proponowane wczoraj przez ministra zostało tego samego dnia upolitycznione przez – przypomnijmy, teoretycznie ustępującego – premiera, który rozdysponował, nie swoje zresztą, pieniądze.

Tak oto nauka polska pozostając w pełni apolityczną – to oczywista oczywistość – służy jak najbardziej politycznej kampanii wyborczej. W Polsce rozdział rzeczy politycznych i apolitycznych przypomina rozdział państwa od Kościoła. Jest, ale jakby go wcale nie było.

Jacek Kubiak

Fot. moria, Flickr (CC)