Postęp jak narkotyk

postep_450.jpg

„Zalegalizować” czy skreślić na dobre?

Postęp naukowy i technologiczny ma dziś tyluż entuzjastów, co i wrogów. Czy słowo to mamy rozumieć pozytywnie czy negatywnie? A może trzeba po prostu uwolnić się od zmór przeszłości, które nadały postępowi negatywne zabarwienie.

Zwolennicy postępu oczekują po nim poprawy losu ludzkości, zwycięstwa człowieka nad śmiercią i naturą. Krytycy widzą wyłącznie przyspieszenie zagłady gatunku Homo sapiens i całej planety. Tak diametralnie różne opinie sugerują, że może żadna z nich nie jest prawdziwa. Czy prawda o postępie może leżeć gdzieś pośrodku? Czy też istnieje jednak obiektywna wizja postępu?

Spory entuzjastów i wrogów postępu trwają od niepamiętnych czasów. Krytycy zwykle żądają zakazania pewnych badań naukowych, gdy tylko pojawia się związane z nimi zagrożenie. Dziś takimi gorącymi tematami są: klonowanie człowieka, trwałe modyfikowanie genomów ludzi, zwierząt i roślin, wszelkie badania militarne zwiększające wydajność zabijania. Z reguły zabiegi krytyków nie są jednak w stanie powstrzymać biegu wydarzeń. Przekonaliśmy się po wielekroć, że to co jest wykonalne, wcześniej czy później wykonane zostanie. Natura ludzka jest bowiem tak przewrotna, że każe nam wypróbować każdą nowinkę i sprawdzić na własnej skórze każdy pomysł. Jeśli chcemy więc postępu nauki, za czym idzie modernizacja naszego życia i szybki rozwój, to powinniśmy najpierw oszacować jego cenę i wiedzieć, czego po nim się spodziewać.

Ale czym właściwie jest postęp? Jak przebiega? Liniowo czy zmiennie? Jakie jest jego tempo? Przyspiesza czy zwalnia?

Problem pojawia się już przy samej definicji postępu. Każdy filozof daje bowiem własną jego definicję. Moja byłaby taka, że chodzi o nowoczesną formę marzenia o osiągnięciu przez człowieka raju na Ziemi, co miałoby spełnić się za sprawą rozwoju nauki i techniki.

Postęp zawdzięczamy po pierwsze umiejętności porozumiewania się za pomocą znaków graficznych. Pismo umożliwiło bowiem przekazywanie, a co ważniejsze gromadzenie informacji. I to nie tylko w najbliższym kręgu – to zapewnia już sama mowa. Umiejętności mówienia, pisania i czytania różnią nas w zasadniczy sposób od zwierząt. W całym świecie ożywionym, tylko człowiek zdobył bowiem możliwości przekazywania własnych doświadczeń z pokolenia na pokolenia. Zdolności te są podstawowymi atrybutami człowieczeństwa, i to one skazują nas na postęp. Jednym słowem również samo kreowanie postępu jest atrybutem człowieczeństwa.

Tu dygresja, powiedzmy lokalna. W Polsce bowiem słowo „postęp” kojarzy się nienajlepiej – z odwracaniem biegu syberyjskich rzek, konstruowaniem nowego człowieka i budowaniem na siłę świetlanej przyszłości narodów. Zarówno Trocki, jak i Lenin, a później Stalin i Breżniew, Gomułka, Andropow i Jaruzelski nie byli w stanie przyzwoicie wykarmić i odziać swych poddanych, co nie przeszkadzało im plasować się po stronie (zakłamanego) postępu. Z tych powodów takie obietnice nie są u nas dziś w cenie. Przekonał się o tym Lech Wałęsa obiecując nam drugą Japonię, przekonują się też politycy startujący w bieżącej kampanii wyborczej. Czy ktoś proponuje w niej większy i szybszy postęp? W Polsce nikt swoich obietnic nie chce nazwać postępem, bo to pachnie właśnie zakłamaniem czasów komunizmu.

Postęp nie ma jednak wyłącznie politycznie przekłamanego znaczenia. W filozofii „postęp duchowy” pojawił się po raz pierwszy u Michela Eyquem de Montaigne’a (1533-1592). Myśli te rozwinęli tworząc pierwszy zwarty i logiczny opis postępu Francis Bacon i Kartezjusz. W „Rozprawie o metodzie” (1637) Kartezjusz powoływał się na dobroczynny i nieskończony wzrost wiedzy ludzkiej, która miała nas uczynić „mistrzami i właścicielami natury”.

Wizje te wzmocnili myśliciele Oświecenia. W 1755 r. Denis Diderot pisał w artykule „Eklektyzm”: „Postęp wiedzy ludzkiej jest wytyczoną drogą, z której człowiek może zboczyć jedynie z wielkim trudem”. Dla Immanuela Kanta (1784) postęp był „pozbywaniem się [przez ludzkość] błędów”. Wtórowała im Madame de Staël rozróżniając „doskonalenie ducha ludzkiego” jako „kumulację z wieku na wiek różnorodnej masy idei” od „doskonalenia gatunku ludzkiego” definiowanego jako „postęp cywilizacji we wszystkich klasach [społecznych] i wszystkich krajach”.

Od tych rozważań już niewiele dzieliło ludzkość od zrozumieniem, że życie na Ziemi podlega prawom ewolucji. Herbert Spencer twierdził, że ewolucja jest źródłem postępu, którego naturalny kierunek prowadzi od homogenności do heterogenności. Dla Spencera, co pobrzmiewało już u Germaine de Staël, postęp cywilizacyjny ludzkości stał się po raz pierwszy integralną „częścią natury” („Social Statics”, r. 1851). Konsekwencją myśli Specnera była dialektyka heglowska i materializm dialektyczny Marksa i Bakunina. Zauroczenie rewolucją (Marks) i przypisywanie rozlewowi krwi nieodzowności w procesie postępu (Bakunin) dało ich następcom do ręki narzędzia, których nie tylko retorykę, ale i siłę fizyczną odczuwaliśmy przez cały XX wiek na własnej skórze. To właśnie wykorzystanie marksizmu do celów politycznych ostatecznie zakłamało słowo „postęp”.

Ideę rewolucji odrzucał natomiast August Comte. Zastąpił ją w 1838 r. „racjonalną ideą postępu”. Dla Comte’a „jednokierunkowy”, „konieczny” i prowadzący do „zdeterminowanego celu” postęp nie odbywa się „po linii prostej”. Równo 50 lat później Fryderyk Nietzsche twierdził, że w postęp nie wierzy. Nazywał go wytworem „filozofii powierzchownej i naiwnej”, zaliczał do błahych idei nowoczesnych i drwił z urzeczonych nim poprzedników.

Niebezpieczeństwa postępu dostrzegł hiszpański filozof José Ortega y Gasset. W „Rewolcie mas” w 1929 r. pisał: „Człowiekowi grozi dziś zagłada, gdyż nie potrafi on oddychać na powierzchni postępu swej własnej cywilizacji” i „Zaawansowana cywilizacja jest kłębowiskiem nabrzmiałych problemów. Czym większy postęp, tym problemy te są trudniejsze do rozwiązania”. Buntował się on przeciwko Compte’owskiej „konieczności” postępu. Jeśli postęp miałby być konieczny, niezbędny i nieodwracalny, to powinien odbywać się nawet jeśli cała ludzkość udałaby się na „wyprawę turystyczną”.

A więc jednak o postęp powinniśmy dbać, zabiegać o niego i nie można powierzać go byle komu.

Wojna zmieniła wizję Ortegi y Gasseta. W r. 1942 potępia „progresizm” nazywając go z pogardą „nowoczesną barbarią i opium, które odurzyło ludzkość”. Używając marksowskiego określenia „opium” Ortega y Gasset spiął jak klamrą zarówno euforię, jak i strach ludzkości przed postępem. Opium jest bowiem dla jednych ucieleśnieniem konserwatywnej religii, dla innych zaś awangardowego postępu.

Postęp jest i dziś jak narkotyk – przyciąga jednych, odstrasza innych. Czy należy więc go „zalegalizować” czy wręcz przeciwnie – skreślić na dobre?

Jacek Kubiak

Fot. anna banana, Flickr (CC BY SA)