Ani Trzej, ani Królowie. Objawienie Pańskie

W poniedziałek katolickie święto Objawienia Pańskiego, znane szerzej pod dość absurdalną nazwą Trzech Króli.

W powszechnym rozumieniu święto upamiętnia oddanie hołdu nowonarodzonemu Jezusowi przez Trzech Króli przybyłych do Betlejem ze wschodu. Co w tym absurdalnego? Przecież opisuje to Biblia? Okazuje się, że nie.

Samą Biblię interpretuje się rozmaicie. Z jednej strony mamy modną zwłaszcza w Ameryce w tzw. pasie biblijnym interpretację dosłowną (Bóg stworzył świat w siedem dni, ludzie żyli kilkaset lat, potem był potop itd.), stojącą w sprzeczności w zasadzie z całą dzisiejszą nauką, od biologii poczynając, na matematyce kończąc. Z drugiej strony w niektórych środowiskach spotyka się negowanie wszystkiego, co zapisano w Biblii, łącznie z uznawaniem Chrystusa za kolejną bajkę. Obie te postawy motywowane są głównie ideologicznie i z nauką nie mają nic wspólnego.

Tak, Jezus Chrystus był postacią historyczną – niezależnie od tego, czy wierzymy, że był Bogiem bądź mesjaszem, czy też nie. Skoro istniał, żył, chodził po świecie, to musiał się gdzieś narodzić. Historię tę opowiadają Ewangelie wedle świętego Mateusza i świętego Łukasza. Czemu nie przyjąć ich wersji?

Naukowcy mają duże wątpliwości. Wyraża je nie tylko czołowy polski historyk starożytnej Palestyny, dziekan historii w Warszawie Łukasz Niesiołowski-Spano, ale też modny ostatnimi laty biblista z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie Marcin Majewski. Ich wykłady bez problemu można znaleźć w internecie.

Niesiołowski-Spano wątpi w zasadzie metodologicznie, zgodnie ze zmienioną maksymą Kartezjusza dubito ergo sum (wątpię, więc jestem), teksty historyczne traktując zgodnie ze znacznie młodszym mottem tytułowego bohatera popularnego kiedyś serialu medycznego „Doktor House”: „wszyscy kłamią”. Mianowicie dawne teksty powstały w konkretnych okolicznościach, autorzy napisali je w pewnym celu, niekoniecznie tożsamym z rzetelnym przekazaniem informacji.

Majewski z kolei zwraca uwagę na formę i gatunek literacki. Na przykład heksaemeron (opowieść o stworzeniu świata w sześć dni) nie jest zapisem obserwacji naukowej, ale starożytną pieśnią pochwalną stworzyciela o charakterze polemicznym. Otóż w utworach starożytnych, także dziełach najwybitniejszych greckich historyków, wstęp odgrywa zupełnie inną rolę niż reszta tekstu. Herodot przed opisem wydarzeń historycznych odnosi się do mitów, a biografowie Aleksandra Macedońskiego czy niektórych rzymskich cesarzy przed właściwą opowieścią snują jakieś bajki o magicznych wężach czy proroczych snach. Nie inaczej wyglądają opisy dzieciństwa Buddy, a ten zwyczaj naśladują nawet współcześni propagandziści niektórych bynajmniej nie historycznych przywódców politycznych (z krajów miłujących prawdę na sposób Orwella). Wymowa takich tekstów była dla starożytnych jasna: mniejsza o szczegóły, to będzie wielki człowiek.

Mesjasz oczekiwany przez Żydów miał się narodzić w Betlejem, królewskim mieście rodu Dawida. Mieli mu się pokłonić władcy innych ziem. Dlatego Niesiołowski-Spano wątpi w narodzenie w Betlejem w ogóle, przyjmując do niedawna nazaretańskie, a obecnie po prostu galilejskie pochodzenie Jezusa. W czym Nazaret czy Galilea są lepsze od Betlejem? W tym, że są gorsze.

Wyobraźmy sobie pojawienie się w Polsce wielkiego przywódcy rodem z Gniezna. Miałoby to duże znaczenie symboliczne. A teraz wyobraźmy sobie, że wywodzi się on z Radomia, ze Zgierza (miasto powiatowe pod Łodzią) albo jakiejś Wólki (mamy 61 wiosek bądź ich części noszących tę nazwę). W którym przypadku pojawią się głowy wątpiące? Nazaret był dziurą, zamieszkałą przez biedotę wsią w okolicy dużego ośrodka (Seforis). Pochodzeniem z Galilei nie można się było szczycić, przeciwnie, i nie mogło ono stanowić elementu religijnej propagandy – chyba że przeciwko prorokowi – w przeciwieństwie do miasta króla Dawida.

Krytycy uznają więc, że obie Ewangelie opisują zdarzenia, które nigdy nie miały miejsca. W ich opinii nie było żadnych królów ani całej reszty cudu w Betlejem. Mogłyby o tym świadczyć sprzeczności w wersjach Mateusza i Łukasza. Ten drugi w ogóle nie umieszcza sceny będącej podstawą święta. W pierwszej Chrystus rodzi się za panowania Heroda, zmarłego cztery lata przed naszą erą, w drugiej zaś podczas spisu ludności za Oktawiana, mającego miejsce dekadę później. Trudny do wytłumaczenia jest też charakter tego spisu, wzywającego każdego do stawienia się w miejscu, skąd pochodzili jego przodkowie. Rzymian nie obchodziły genealogie, chcieli wiedzieć, gdzie i ile jakich ludzi żyje teraz, by skutecznie zedrzeć z nich pieniądze.

Nawet jeśli przyjmujemy wersję biblijną z drugiego rozdziału Ewangelii Mateusza, nie ma tam mowy o żadnych królach. Mateusz pisze raczej o mędrcach ze Wschodu czy magach. Grecka Septuaginta używa wyrażenia magoi (μάγοι). Vulgata mówi o magi. Chodzić może o astrologów bądź kapłanów zoroastryjskich. Ich stara religia, założona przez Zoroastra zwanego również Zaratustrą, opierała się na dualizmie między siłami dobra i światła, uosabianymi przez ogień, a siłami zła i ciemności. Wspomina o niej wielokrotnie Księga Tysiąca i Jednej Nocy, nie nazywając jednak rzeczy po imieniu – mowa o tajemniczych czcicielach ognia.

Wersja o królach pasowała do wyobrażeń o boskiej władzy rozciągającej się na cały świat, dlatego stała się popularniejsza mimo niezgodności z Biblią, a nawet z dzisiejszym poczuciem rozsądku. Wyobraźmy sobie trzech królów jadących przez pustynię bez żadnej świty. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dziś angielskiego króla Karola czy też, niechby nawet, prezydenta Dudę jadącego wyłącznie z Ficą i Orbánem, żeby złożyć komuś hołd? Raczej nie ruszają się poza apartament bez służby, urzędników, ochrony, dziennikarzy. (Pomińmy już kwestię, że biblijni mędrcy celem oddania hołdu udali się na zachód).

Ewangelia nie wspomina również, by mędrców było trzech. O tej cyfrze wnioskuje się na podstawie trzech przekazanych Chrystusowi darów. Każdy ma znaczenie symboliczne. Złoto oznacza władzę królewską, kadzidło kapłaństwo, mirra natomiast, używana do balsamowania zwłok, śmierć. Z trzech prezentów wnioskowano o trzech królach, nie przystoi przecież, żeby dwaj królowie składali się na jeden prezent czy żeby któryś przyszedł z pustymi rękoma. Jednak tekst biblijny nie wyklucza innej opcji, niekiedy sugerowano, że było ich czterech, przybyłych z czterech stron świata, sześciu, jak proponował kiedyś jeden z polityków, czy nawet dwunastu, jak w niektórych dawnych tekstach.

W końcu zdecydowano się na trzech, nadano im nawet imiona Kacper, Melchior i Baltazar. Symbolizować mieli trzy kontynenty znane w starożytności i średniowieczu: Europę, Azję i Afrykę, poddane władzy jedynego Boga. Na ich pamiątkę niektórzy wierni piszą na drzwiach domów K + M + B. Inni piszą C + M + B, Christus mansionem benedicat (niech Chrystus pobłogosławi dom).

Temu miało służyć święto – uznaniu przez wiernych i obwieszczeniu światu objawienia się Chrystusa, także poganom, uznaniu w nim swego władcy, jak sam mówił, nie z tego świata. A że część wiernych będzie manifestować wiarę w objawienie ahistorycznie, łażąc po ulicach z koronami na głowach – niech chodzą, skoro mają potrzebę tak to wyrazić. Wszyscy potrzebujemy dobrych opowieści.

Marcin Nowak

Ilustracja: Cresques Abraham, 1375, Les Rois mages, za Wikimedia Commons, w domenie publicznej