E-recepty: o co chodzi?

Dziś temat może mało naukowy, ale dość gorący: awantura o e-recepty. O co chodzi?

Jeszcze dekadę temu na uczelniach medycznych uczono, że recepta to pisemne polecenie lekarza skierowane do farmaceuty. Kilka lat temu przeprowadzono dużą reformę, a w efekcie ograniczono wystawianie recept papierowych i wprowadzono recepty w wersji elektronicznej, w skrócie e-recepty. Mimo trudności po jakichś dwóch miesiącach system zaczął nawet działać (choć początkowo wystawione e-recepty znikały).

Dziś lekarz wystawia receptę, wybierając w systemie informatycznym lek z listy, wpisuje liczbę opakowań, dawkowanie i refundację. Poświadcza swą tożsamość i recepta jedzie do tzw. systemu P1, gromadzącego wszystkie recepty w Polsce.

Recepty papierowe cały czas są ważne, ale zaleca się, żeby ich unikać. Władza wymienia konkretne sytuacje, kiedy można je wypisać. Przede wszystkim chodzi o recepty pro auctore (dla wystawiającego) i pro familia (dla rodziny, oczywiście istnieje w polskim prawie przepis normujący, kto zalicza się do rodziny lekarza, żeby nie mógł np. wystawić recepty koledze, który gorzej się poczuje na wspólnym spotkaniu). Wyjątek ma za zadanie ochraniać głównie lekarzy emerytów, przez lata wystawiających pacjentom, a po zakończeniu pracy sobie i rodzinie recepty papierowe, od których trudno wymagać w ósmej dekadzie życia nauki obsługi skomplikowanego systemu informatycznego.

Innym wyjątkiem uprawniającym do wystawienia recepty na papierze jest niemożność wystawienia e-recepty, np. brak internetu, częsty w przypadku wizyt domowych, a i w szpitalach w dużych miastach zdarzający się nierzadko. Sytuację taką należy traktować jako wyjątkową, lekarz stale wystawiający recepty papierowe może narazić się na sankcje. Co więcej, każda recepta papierowa, nawet wystawiana przez lekarza dla siebie samego, trafia do systemu P1.

Zgromadzenie danych o wszystkich receptach w jednym systemie może być ogólnie pomysłem dobrym. Pacjenci chodzą do wielu lekarzy, leki mogą wchodzić w rozmaite interakcje. Chory nie musi wiedzieć, że lek dermatologiczny wywołuje objawy psychiatryczne, lek przeciwdepresyjny zaburza krzepnięcie itd. Z drugiej strony system taki niesie potencjalne ryzyko, bo gromadzi wrażliwe dane.

Celem ochrony praw pacjenta dostęp do jego recept ograniczono – do wybranego przez niego lekarza POZ. Co oznacza, że leczący go inny specjalista nie ma do tych bardzo dla niego ważnych informacji dostępu, gdyż, jak niegdyś tłumaczono, mógłby użyć tych danych w złej sprawie. Do jakich niegodziwości internista mógłby użyć informacji, że pacjent leczy padaczkę walproinianem, który hamuje metabolizm leków w wątrobie, wobec czego ich stężenie we krwi może wzrosnąć o połowę? Mógłby np. podstępnie dostosować zalecane dawki włączanych leków internistycznych, zmniejszając ryzyko zatrucia… Oczywiście niezależnie od systemu powinien dopytać pacjenta o przyjmowane leki, ale pacjent często o części preparatów zapomina. Zwłaszcza starszy, który przyjmuje kilka specyfików.

Co prawda pacjent od dawna może upoważnić dowolnego lekarza do wglądu w recepty otrzymane przez innych lekarzy, jednakże – bądźmy szczerzy – kto z nas potrafi to zrobić? Trzeba zalogować się na internetowe konto pacjenta, czyli IKP (choćby przez profil zaufany), wejść w uprawnienia, wybrać lekarza, wpisać jego numer Prawa Wykonywania Zawodu (można też wyszukać po nazwisku, jeśli jednak lekarz nazywa się tak jak ja, absolutnie to odradzam). Najbardziej narażeni na interakcje lekowe starsi pacjenci tego nie zrobią. Tak więc dostęp do recept ma jedynie lekarz POZ (i, jak się niedawno przekonaliśmy, minister zdrowia).

Ostatnie działania ministerstwa mają na celu ograniczenie wypisywania recept na niektóre leki. Otóż jeśli lekarz chce wypisać lek objęty wprowadzonym ostatnio rozporządzeniem, ma obowiązek sprawdzić wszystkie recepty pacjenta z ostatnich trzech miesięcy. Na liście znalazły się niektóre leki narkotyczne (ograniczenia obejmują dość często stosowany w ortopedii tramadol, większość opioidów stosowanych przez pacjentów onkologicznych, ale już taką kodeinę cały czas można dostać w aptece bez recepty), nasenne, ale też stosowany w leczeniu ADHD metylofenidat (budową cząsteczki przypomina amfetaminę, a że ma prawie żaden potencjał uzależniający, to już nikogo nie obchodzi).

Jeśli pacjent nie może upoważnić lekarza (czyli w zdecydowanej większości przypadków), ten ostatni musi przeprowadzić szczegółowy wywiad dotyczący stosowanych leków. Lekarz zwykle i tak to robił, teraz jednak będzie musiał to szczegółowo opisać w dokumentacji. Zdarzają się uzależnieni stosujący wielkie dawki benzodiazepin okłamujący kilku lekarzy naraz, oni i tak się nie przyznają i nie zalogują na IKP celem upoważnienia kogokolwiek. Natomiast dziś również wszystkich innych chorych trzeba traktować, jakby leków nadużywali bądź sprzedawali je na rynku.

Problem pojawia się, jeśli ktoś kiedykolwiek wchodził na swoje IKP (np. celem sprawdzenia wyniku wymazu na covid). Żadne oświadczenia nie pomogą, system po prostu wtedy recepty nie przepuści. W niektórych innych przypadkach pacjentów, którzy nigdy nie wchodzili na IKP, a także tych, którzy lekarza upoważnili i sprawdził on ich recepty, też czasem nie przepuszcza – z nieznanych powodów. Mamy tu niestety do czynienia z przesyłem danych pomiędzy kilkoma systemami informatycznymi (IKP, P1, system szpitala czy poradni). Od wprowadzenia reformy minęły trzy tygodnie, informatycy opracowali lepsze lub gorsze rozwiązania bądź nie.

A recepty papierowe, wystawiane w razie awarii systemu? Nieużywane od lat, nie każdy lekarz je ma. Trzeba wystąpić po nie do NFZ (dla każdego miejsca pracy osobno), otrzymuje się PDF, który należy wydrukować i pociąć bądź drukować na odpowiednich karteczkach z systemu (co oznacza zamówienie ich i skakanie między różnymi trybami drukowania, a więc codzienną godzinną przeprawę z drukarką). Ktoś to musi robić, a czasu na pacjenta jest mało.

Co więcej, dużej części leków objętych rozporządzeniem nie można wypisać na zwykłej recepcie papierowej. Opioidy czy metylofenidat wymagają recepty z wtórnikiem. Sam druk recepty wygląda podobnie, natomiast każda recepta wystawiana jest w dwóch kopiach, pierwszą dostaje pacjent, drugą lekarz zobowiązany jest przechowywać (mimo że każdą receptę, także papierową, zobowiązany jest ponadto opisać w dokumentacji). O recepty z wtórnikiem trzeba wystąpić osobno (tak, dla każdego miejsca pracy osobno).

Wydaje się to łatwą do załatwienia bzdurą, ale to niestety kolejna bzdura zabierająca czas, który można by poświęcić na leczenie, a nie zabawę z kolejnym systemem informatycznym. Lekarzowi, walczącemu podczas ograniczonej czasowo konsultacji z trzema różnymi niekompatybilnymi systemami, na porządne zbadanie chorego i rozmowę z nim czasu brakuje.

Teraz, kilka tygodni po reformie, prawie żaden pacjent z braku możliwości technicznej nie upoważnia lekarza, więc ten i tak nie sprawdza recept, skoro nie może, za to wpisuje w dokumentacji dodatkowe trzy zdania, tłumacząc się z niewykonania kontroli. Bezpieczeństwo pacjenta w żaden sposób nie wzrosło, zabierająca czas biurokracja – owszem.

Marcin Nowak

Ilustracja: Twirligig, 20mg extended release capsule of Adderall (kapsuła Adderallu o przedłużonym uwalnianiu 20mg, lek w Polsce niedostępny), za Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0