Amerykańskie sinice trują w czerwcu

Lato to czas zakwitów, a zwłaszcza mówienia o nich. Tu i ówdzie inspekcja sanitarna zamyka kąpieliska, żeby ewentualne zatrucia były wynikiem własnej głupoty i nie dało się zrzucić winy na zaniechania służb. Tymczasem CDC, jej amerykański odpowiednik, opublikował raport z toksycznych zakwitów z 2021 r.

Raport opiera się na danych dobrowolnie przesyłanych przez służby stanowe, więc CDC (Centers for Disease Control and Prevention – Centra Kontroli i Prewencji Chorób) zastrzega, że nie jest kompletny. Nie ma chociażby danych z Teksasu, który od prawie 40 lat jest ostoją Prymnesium parvum. Jest też bardzo mało danych z zakwitów oceanicznych, a to właśnie one (red tide) są głównym utrapieniem amerykańskiej akwakultury, ich skutki mogą pośrednio objawiać się chorobami takimi jak paralityczne/neurotoksyczne/amnestyczne zatrucie skorupiakami. Polska nazwa jest trochę bez sensu, bo najczęściej bezpośrednim źródłem nie są skorupiaki, a małże. Statystyczny Polak jednak częściej zje krewetkę niż omułka czy ostrygę.

Z drugiej strony ta niereprezentatywność sprawia, że wnioski mogą być bliższe polskiej rzeczywistości, gdzie, podobnie jak w raporcie CDC, toksyczne zakwity to głównie domena słodkowodnych zbiorników służących do rekreacji – zorganizowanej w reżimie kąpieliska lub nie. Większość zanotowanych zakwitów powodują sinice, a najczęściej wykrywaną toksyną jest mikrocystyna. Pisaliśmy już o niej i jej pokrewnych.

W raporcie odnotowano 117 przypadków zatrucia ludzi. Jedne skończyły się wysypką, inne różnymi uciążliwościami gastrycznymi z biegunką i wymiotami na czele, niektóre miały objawy neurologiczne. 8 proc. wymagało przyjęcia na oddziale ratunkowym, żadne nie zakończyło się zgonem.

Prawie połowa przypadków dotyczy osób nieletnich, a skrajnie nieliczne osób w wieku emerytalnym. No cóż – dzieci może są mniej odporne na te toksyny, ale pewnie po prostu bardziej beztrosko wbiegają do wody mimo zakwitu. Trzeba przyznać, że stwierdzano też obecność toksyn mimo braku widocznego zakwitu.

Zatrucia śmiertelne odnotowano. Dotyczą jednak innych niż ludzie zwierząt, które najwyraźniej nie mają obrzydzenia, a historyjki o ich rzekomym instynktownym unikaniu naturalnego bądź co bądź skażenia są niewiele warte. (Znacie tę wyliczankę, co warto naśladować z natury – np. pić wodę tam, gdzie robi to koń?). Szczególnie poważnym przypadkiem jest śmierć ponad 2 tys. nietoperzy w stanie Waszyngton. Dane dotyczące zwierząt są jednak bardziej przypadkowe. Najbardziej systematyczne są dane o zatruciach psów, które, jak ludzie, też najczęściej doświadczały kłopotów gastrycznych i osłabienia. Z reguły objawy pojawiały się u nich szybciej niż u ludzi, ale potem ustępowały podobnie, tj. po 24 godzinach. W ogóle procent zgonów u dzikich zwierząt jest znaczny, ale na pewno wpływ ma na to fakt, że większości ich zatruć nikt nie zauważył, podczas gdy u zwierząt domowych, a tym bardziej ludzi, każda wysypka rodzi uwagę.

Zatrucie nietoperzy nastąpiło w sierpniu, kiedy w ogóle zakwity były najczęstsze. Gdyby nie ten przypadek, najwięcej zatruć zwierząt (innych niż ludzie) stwierdzono by we wrześniu. Tymczasem ludzie najczęściej doznawali zatrucia w czerwcu. Wygląda to tak, jakby na samym początku wakacji ludzie byli najmniej uważni, a potem w miarę pojawiania się kolejnych zakwitów nabierali ostrożności.

Piotr Panek

ilustracja: CDC, domena publiczna jako dzieło amerykańskiej agencji rządowej