Filmiku przeciw leczeniu depresji nie widziałem, więc się wypowiem. Komentarz niespecjalisty

Kiedy kilka dni dowiedziałem się od jednego z moich znajomych, wybitnego psychiatry i profesora uniwersytetu, o kolejnych pseudomedycznych bzdurach wygłaszanych przez kolejną celebrytkę, tym razem przeciwko leczeniu depresji, nie zainteresowałem się szczególnie, myśląc, że sprawa zaraz przycichnie. W efekcie, przyznaję, nie zapoznałem się z treścią zamieszczonego przez nią filmiku. Ale co mi tam, i tak się wypowiem.

Wypowiem się głównie nie na temat depresji, na której niestety jakoś tam się znam. Pisząc o depresji, powinienem przytoczyć wyniki badań, najlepiej metaanaliz (zbiorczych opracowań statystycznych innych badań zebranych wedle ścisłych kryteriów). Tutaj autorzy dowodzą rosnącej wraz z dawką skuteczności leków przeciwdepresyjnych w leczeniu dużej depresji na podstawie analizy ponad 10 tys. pacjentów. Tu niewiele, ale istotnie większej od placebo skuteczności w przypadku depresji poporodowej, próba ponad 1000 kobiet. Różnice dotyczące tolerancji nieistotne statycznie.

Nie ograniczając się do depresji, mógłbym zacytować też sporo badań dotyczących skuteczności leczenia tymi samymi lekami zaburzeń lękowych, np. to, gdy islandzko-szwedzki zespół dowodzi skuteczności leków przeciwdepresyjnych z grupy inhibitorów zwrotnych serotoniny bądź serotoniny i norepinefryny w zaburzeniach lękowych dzieci i młodzieży (ponad 2000 pacjentów). Autorzy zauważają pewne działania niepożądane, ale korzyści istotnie przewyższają ryzyko. Albo kolejne, w którym uwzględniono ponad pierwotnych 40 badań, wykazując w uogólnionym zaburzeniu lękowym skuteczność większą od placebo wszystkich uwzględnionych leków oprócz fluoksetyny i wortioksetyny. Czy jeszcze jedno – dotyczące skuteczności escitalopramu w lęku społecznym.

To tylko kilka przykładów z pierwszej strony wyników po wpisaniu w Pubmed słów kluczowych SSRI i Efficacy oraz ograniczeniu wyników do metaanaliz. Ile mi to zajęło? Wyszukanie – w sumie kilkadziesiąt sekund. Zapoznanie się i ocena wyników już trochę więcej. Przykładowo w jednym ze streszczeń wyszukanych prac natknąłem się na 95-proc. przedział ufności ilorazu szans obejmujący 0. Wynik nieważny. Cóż, znajomość angielskiego i dobre chęci najwyraźniej nie wystarczą.

Ale o tym dziś nie piszę. Nie mogę dokonać takiego oświadczenia jak szanowna pani influencerka (dziennikarstwo kojarzy mi się z trochę wyższym standardem), która nie jest, jak to później kilkakrotnie w różnych mediach cytowano, ani lekarzem, ani naukowcem. Przyznaję za to z ulgą, że w kwestiach mediów, komunikacji, podróży, a także nauk humanistycznych i społecznych itp. ani wykształcenia, ani żadnej w zasadzie wiedzy nie posiadam, jestem totalnym wręcz zerem i zatwardziałym ignorantem, z czego skwapliwie skorzystam, oceniając negatywnie wypowiedź pani influencerki (tak się w ogóle pisze to słowo? zresztą co za różnica, jestem laikiem i w moim odczuciu tak się pisze). W końcu mamy wolność słowa, kto mi zabroni.

Cóż że nie słuchałem filmiku, usuniętego przez autorkę wraz z przeprosinami, skoro śledziłem zawziętą internetową dyskusję, która się następnie wywiązała, tym bardziej że w internecie ruszyła akcja zbierania pieniędzy na wytoczenie pani influencerce procesu. Prawnikiem też nie jestem, więc i to skomentuję. I chętnie poprę. Gdybym się głęboko zastanowił, może przyszłoby mi do głowy, że wolność słowa oznacza też wolność rozpowszechniania rozmaitych bzdur i dziwacznych własnych opinii, także tych, wedle których Ziemia jest płaska, rządzą nami reptilianie, a naprotechnologia działa. Ale chyba nie muszę, skoro Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich stanęło murem za obroną wolności słowa. Wolno bredzić o nieleczeniu depresji, znaczy wolno też wzywać do ukarania za wygadywanie tych bzdur, a jakże, nie tylko grzywną, ale i więzieniem, i to w celi z telewizorem odbierającym tylko TVP.

Wolno mi wszakże najwyraźniej i inne podobne bzdury zamieszczać. Czytałem w komentarzach pod postem rzeczonej pani, że leki przeciwdepresyjne nie likwidują przyczyny depresji (tu bym polemizował, zależy, co uznamy za przyczynę, ale, przepraszam, nie będę, bo na tym się akurat znam).

Piszę ten tekst w okularach. Do licha, okulary też nie likwidują przyczyny! Jak je zdejmę, będę nadal słabo widział! A co mi tam, zdejmę i innych też będę namawiał! Nie noście okularów, one was nie wyleczą, są sztuczne i może was głowa rozboleć! To mój prywatny punkt widzenia, moje osobiste podejście poparte tym, że okulary noszę i istotnie głowa niekiedy mnie bolała! Zamiast okularów wystarczy wam pozytywne myślenie i wiara we własne siły! Otwórzcie oczy i zobaczcie wyraźnie! A gdyby kto mnie posłuchał, wsiadł bez okularów do auta i złamał sobie kilka kości, uderzając w słup, pamiętajcie: nie biorę za to najmniejszej odpowiedzialności, piszę to jako laik i niespecjalista, to tylko moja prywatna opinia i moje osobiste odczucia, do których mam jako człowiek nieposiadający o okulistyce zielonego pojęcia pełne prawo.

Marcin Nowak

Bibliografia: bibliografii nie będzie, kto ciekaw, niech sobie kliknie w linki do znalezionych metaanaliz, ale po cichu, żeby mnie czasem kto nie oskarżył, że piszę na temat, na którym się akurat znam…

Ilustracja: Natalia Kaja Chmielewska, Beata Pawlikowska – polska podróżniczka. Za Wikimedia Commons, CC BY-SA 4.0