Wypuszczenie z kanału

Jakiś czas temu pisałem, że zamurowane niegdyś od góry potoki Deininghauser Bach i Hovinbekken ponownie odsłonięto. Wspomniałem też, że i w Warszawie są potoki płynące dziś w podziemnych kanałach.

Nie jest to fakt powszechnie znany. Owszem, teksty varsavianistyczne o nazwach ulic Żurawiej, Dunaju (a nawet dwóch) itp. wskazują na ich hydrograficzne pochodzenie. Ale dodają, że potoki te osuszono i pozostały po nich tylko nazwy, ewentualnie doliny, którymi dziś biegną.

To tylko pół prawdy. Owszem, część potoków osuszono podczas prac budowlanych wszelkiego typu. Źródła dwóch większych rzeczek – Drny i Sadurki – miały miejsce mniej więcej przy dzisiejszym dworcu zachodnim, przy czym jedna płynęła na północ, a druga na południe. Prace przy budowie kolei warszawsko-kaliskiej i warszawsko-wiedeńskiej i kolejne tutaj (trwa duży remont dworca) skutecznie zatarły źródłowiskowy charakter terenu. Z kolei wody gruntowe, które kiedyś zasilały Sadurkę na terenie Szczęśliwic, dziś zatrzymane są w dawnych gliniankach przerobionych na stawy parkowe.

Hydrografia Warszawy i jej okolic, które stały się częścią miasta, to dość niszowa sprawa interesująca nielicznych varsavianistów lub hydrogeologów czy wręcz geologów historycznych rekonstruujących emskie Jezioro Wawrzyszewskie i większe Jezioro Żoliborskie (wbrew nazwie sięgające do Okęcia) oraz ich pozostałości. Wbrew temu, czego można by oczekiwać, dowody kartograficzne są skąpe i nieraz sprzeczne. Wiadomo np., że ten czy inny (pod)warszawski klasztor miał takie czy inne młyny, ale jak dokładnie biegły potoki, na których stały, nie zawsze wiadomo. To, co było za wałami obronnymi miasta, kartografów mniej interesowało, niektórzy ograniczali się do schematycznych i dość umownych przebiegów. Najlepsze były plany bitewne z oblężeń Warszawy, bo przebieg potoków i zabagnionych dolin miał dla atakujących istotne znaczenie.

Część dawnych potoków znikła z powierzchni ziemi, ale nie znikła w ogóle. Dziś jest częścią systemu kanalizacji miejskiej. Przedsiębiorstwo kanalizacyjne upublicznia mapę swojej infrastruktury, ale nijak nie wyróżnia kanałów, które biegną śladem dawnych potoków. (Inna sprawa, że niektórzy podważają stuprocentową zgodność map sieci kanalizacyjnej z rzeczywistością. W sumie motyw dróg podziemnych, których plany zaginęły, jest dość powszechnie eksploatowany w kinie sensacyjnym, więc i odcinki kanałów, których nie ma na mapie, lub odcinki na mapie, którym nie odpowiadają rzeczywiste rury w ziemi, nie są takie niezwykłe). Kanał, który można uznać za podziemną Sadurkę, da się wskazać, bo jest centralnym kanałem biegnącym pod płytą okęckiego lotniska. Widać miejsce, w którym łączy się z rowem biegnącym przez ogródki działkowe Okęcia (bezimiennym, ale powszechnie uznawanym za pozostałość Sadurki). Zdjęcie stąd jest ilustracją dzisiejszego wpisu. Połączenie z ciekiem podpisywanym jako Potok Służewiecki jest trochę urywane, ale jakoś da się dosztukować.

Ostatnio jednak sprawa przestaje być niszowa. Hydrobiolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego udzielają wywiadów w gazetach, sugerując, że być może dałoby się odsłonić trochę Drny. Muzeum Woli zorganizowało wystawę poświęconą tym zaginionym potokom. Przy okazji odbywają się różne debaty – motyw odsłonięcia orurowanych odcinków pojawia się siłą rzeczy.

Trochę nie wiem, czemu zamiast dość bliskich przykładów z Oslo i Zagłębia Ruhry/Emscher, o których wspominałem, za wzór stawia się seulską rzekę Cheonggyecheon. Z jednej strony jest to wzór spektakularny. Likwidacja śródmiejskiej autostrady na rzecz rzeki i parku to coś, co wielu aktywistom miejskim się podoba. Tym bardziej że duży ruch samochodowy musiał się przenieść dalej, a pozostały stał się płynniejszy. Ale było to przedsięwzięcie, którego rozmach może być odstraszający. Przykłady europejskie są moim zdaniem łatwiejsze do zaakceptowania nawet dla sceptyków. Ostatecznie nikt chyba sobie nie wyobraża rozkopania pasa startowego lotniska Chopina w celu renaturyzacji Sadurki. Nawet jeżeli powstanie Centralny Port Komunikacyjny, jakieś lotnisko na Okęciu raczej się ostanie, choćby dla wojska.

Właśnie te europejskie przykłady pokazują, że można działać odcinkowo i tam, gdzie nie wymagałoby to znaczących wyburzeń, pozostawić przebieg podziemny. Taki ekosystem będzie odległy od tego, co było dwieście lat temu, ale może być rozsądnym kompromisem.

W dyskusjach pojawiają się też głosy hydro(geo)logów nieco studzące zapał. Obecnie w Polsce obserwujemy wysychanie wielu małych rzek i potoków. Sieć hydrograficzna widoczna na mapach a ta, którą da się zaobserwować w terenie, nie są tożsame. Wiele odcinków to dziś najwyżej potoki okresowe z wodą płynącą od czasu do czasu. Dotyczy to w sumie znacznej części Europy. Kiedy na przełomie XX i XXI w. formułowano zasady unijnej polityki wodnej, zakładano, że zjawisko rzek okresowych ogranicza się do strefy śródziemnomorskiej, ale nawet tam występuje marginalne. Obecnie coraz więcej jest dowodów na to, że ustalony wówczas model gospodarki wodnej jest pod tym względem anachroniczny i dotyczy to tak samo Polski, jak Czech czy nawet Wysp Brytyjskich.

Stąd obawy, że oczekiwanie odtworzenia dawnego przebiegu rzek jest nierealistyczne. Hydrologia Warszawy tak się zmieniła, że nie wystarczy wykopać rowu, by zebrała się w nim woda. Nie jestem pewien, jak jest w przypadku Drny, ale co do Sadurki mamy trochę podstaw do przewidywań. Oprócz jej odcinka znanego jako Potok Służewiecki całkiem dużo górnego odcinka wciąż nie zakryto. Są dwa odcinki biegnące przez ogródki działkowe na Rakowcu i Okęciu. I rzeczywiście – woda w nich raz jest, a raz nie ma. Niektórzy badacze historii warszawskich potoków właśnie co do Sadurki wskazują, że jeżeli wierzyć starym mapom, zawsze miała tendencję, żeby pojawiać się i znikać na swoim górnym odcinku. To nie jest coś niezwykłego, przeciwnie. O ile obraz stale trykającego źródła toczącego nieprzerwanie wodę do wartko płynącego potoku jest prawdziwy w górach, o tyle na nizinach źródła to często raczej źródliska. To całkiem normalne, że na odcinku kilku pierwszych kilometrów istnieje nawet zauważalna dolina, ale wypełniona głównie błotem, na którego powierzchni czasem płynie widoczny nurt, a czasem nie.

Zatem jak najbardziej jestem za odsłonięciem tych odcinków orurowanych potoków, które się da, nie czyniąc przy tym większych konfliktów z zabudową, ale trzeba mieć świadomość, że efekt może odbiegać od tego z koreańskich folderów. To, czy potoki, które kiedyś orurowano, żeby odciąć się od niesionych przez nie zanieczyszczeń, dziś już odgrywają tylko rolę kanalizacji burzowej, a nie sanitarnej czy ogólnie ściekowej, to trochę inny temat, który dawno temu zasygnalizowałem.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0