Pacta sunt servanda

Nie znam się na prawie. Jestem w tej dziedzinie ignorantem. Dlatego nie potrafię zrozumieć dobiegających mnie z mediów informacji, wedle których politycy z radością i dumą oświadczaja, że Polska nie będzie przestrzegać prawa Unii Europejskiej, bo jest ono niezgodne z Konstytucją.

Ponieważ, jak stwierdziłem wyżej, o prawie, zwłaszcza europejskim czy konstytucyjnym, nie mam bladego pojęcia, żeby zrozumieć niezrozumiałą dla mnie sytuację spróbuję zbudować pewną analogię, przenieść trudną dla mnie do zrozumienia sytuację w jakąś inną przestrzeń, w obrębie której łatwiej mi będzie się poruszać. Jestem świadomy zawodności rozumowań per analogiam, ale nic lepszego mi do mojej tępej z prawniczego punktu widzenia głowy nie przychodzi. Jedyna dziedzina prawa (nie wiem, czy używam w ogóle dobrego określenia), której miałem okazję trochę liznąć, to prawo medyczne, a i to znam słabo.

Sytuacja wyjściowa wygląda następująco. Rzeczpospolita Polska lata temu zwróciła się o przyjęcie do Unii Europejskiej. Unia podała jej szereg warunków, które Polska musi spełniać, by zostać członkiem. Jednym z nich było przyjęcie prawa europejskiego. Polska zgodziła się i spełniła postawione warunki, dzięki czemu została członkiem Unii. Przez lata korzystała z przywilejów państw członkowskich, w szczególności z unijnych pieniędzy. Obecnie na poważnie traktuje się możliwość, że jednak stosowanie prawa UE jest niemożliwe z uwagi na niezgodność z Konstytucją.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację (nie do końca zgodną z obowiązującymi w Polsce realiami prawa medycznego, by podtrzymać analogię, ale jako laik nic lepszego nie wymyślę). Kilku lekarzy zakłada spółkę. Umawiają się, że będą przyjmować pacjentów we wspólnej przychodni, z wypracowanych zysków wypłacając sobie równe pensje. Po kilku latach jeden z nich oświadcza, że tak właściwie to nie ma on prawa wykonywania zawodu (PWZ). W efekcie nie może dalej przyjmować pacjentów, prawo mu tego zabrania. W przeszłości działał w dobrej wierze, po prostu o tym nie wiedział, ale teraz otrzymał taką oficjalną informację. Jednakże podtrzymuje chęć uczestnictwa w spółce i informuje, że dalej będzie pobierał pieniądze. W końcu to nie on sam nadaje sobie PWZ.

Jak byśmy ocenili jego postawę? Inaczej mówiąc, na kim ciąży odpowiedzialność za zaistniałą sytuację? Otóż podejmując się leczenia osobnik ten musiał wykazać się posiadaniem PWZ. Na nim ciążyła odpowiedzialność załatwienia formalności. On dopuścił się czynu zabronionego. Mógł go popełnić świadomie (wiedząc, że nie ma PWZ, np. dopuszczając się fałszerstwa) lub nie (jeśli nie doszła do niego informacja, że mu np. PWZ odebrano). W każdym razie to on nie dopełnił ciążącego na nim obowiązku. Nie może teraz pracować z własnej winy. Czy możemy utrzymać jego wersję, że będzie dalej pobierać pieniądze? Nie, nie tylko nie dostanie pieniędzy za niewykonywanie pracy teraz, ale również w przeszłości zarobione pieniądze mu się nie należą (i może ponieść konsekwencje finansowe i nie tylko, zwłaszcza jeśli poradnia zostanie pozwana przez pacjenta bądź NFZ nie zwróci jej za wykonane świadczenia).

A pod jakim warunkiem możemy utrzymać wersję lekarza, że działał w dobrej wierze? Skoro pragnie dalej brać udział w pracy poradni, do czego się zobowiązał, należałoby oczekiwać od niego dopełnienia formalności związanych z odzyskaniem PWZ. Jak również przyjęcia odpowiedzialności za niewywiązanie się z umowy. Poniesienia konsekwencji. Także finansowych.

Nie trzeba bowiem mieć wielkiej znajomości prawa, by wiedzieć, że istnieją pewne prawne zasady starsze od naszych praw i konstytucji. Stara rzymska zasada, znana nawet takim jak ja ignorantom, mówi Pacta sunt servanda, umów się dotrzymuje.

Przenieśmy teraz te wnioski na pierwotną sytuację. O członkostwo w UE prosiła Polska. Miała wybór: zaaprobować postawione (właściwie wspólnie wynegocjowane) warunki bądź nie. Głosując za członkostwem w UE w referendum, obywatele dokonali wyboru. Polska wybrała pierwszą opcję, jednocześnie deklarując spełnienie nierozłącznie powiązanych z nią warunków. Po latach nie ma odwrotu w stylu: działamy w dobrej woli, ale Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że prawo nam nie pozwala. Po pierwsze to polski trybunał. Czyli to Polska stwierdza, że stanowione przez nią prawo jej nie pozwala. Stwierdza też – że przez lata wprowadzała inne kraje w błąd co do swojego prawa. Zadeklarowała przecież, że może i będzie przestrzegać prawa UE.

Każdy może popełnić błąd, takie sytuacje się zdarzają. Ale, podobnie jak w przypadku lekarza, to strona, która zadeklarowała nieprawdę, nawet jeśli zrobiła to nieświadomie, ponosi konsekwencje. To Polska miała obowiązek – mieć wiedzę, jakie ma prawo, jeśli prosiła o przyjęcie do UE – swoje prawo ewentualnie dostosować do prawa UE, już do UE należąc – swojego prawa w sposób sprzeczny z powziętym zobowiązaniem nie zmieniać. Jeśli się z przyjętych – dobrowolnie – zobowiązań nie wywiązała, to Polska musi ponieść konsekwencje. Co więcej, jeśli chce podtrzymać wersję, że nie dokonała świadomego oszustwa, ale działała w dobrej wierze, to musi teraz – tak jak rozpatrywany wyżej lekarz – dołożyć teraz starań, by z przyjętych wcześniej zobowiązań jednak się wywiązać. Jak to zrobić? Zmienić Konstytucję, by dostosować ją do prawa UE. Ponieważ tak, Konstytucja jest nadrzędna, ale obiecaliśmy jej zgodność z prawem UE. Taką konieczność nałożyłby pojawiający się w ustach polityków wniosek o niezgodności prawa UE z Konstytucją, jeśliby działać w dobrej wierze. Pacta sunt servanda.

A jeśli się nie uda? Pozostaje pokornie ze spółki się wycofać. To znaczy z Unii. Nieprzypadkowo zachodnie media piszą o Polexicie. Ale może też nie znają się na prawie, tak jak ja. Nie wiem, może całe to moje rozumowanie nie ma sensu, może to politycy mają rację, a ja tylko przez własną głupotę jestem tak przerażony. Może to przez moją nieznajomość prawa. Jest jeszcze inna stara paremia prawnicza, znana nawet takim ignorantom jak ja: nieznajomość prawa szkodzi (ignorantia iuris nocet).

Marcin Nowak

Ilustracja: Łukasz Katlewa, Temida, Gdańsk. Za Wikimedia Commons, CC BY-SA 4.0