Burak jako sympatyczna roślina magiczna

Na oddziałach pediatrycznych, w tym hematologicznych, przebywają często dzieci z niedokrwistością (czyli anemią). Poinformowani o tym opiekunowie dziecka (chyba częściej niż sami rodzice – przebywające z dzieckiem pod nieobecność rodziców babcie) proponują: To ja mu dam buraczki.

Jaki mogą mieć wpływ buraczki na niedokrwistość? Podobny jak większość innych potraw. Zdrowe żywienie jest konieczne, ale anemia wymaga często przynajmniej suplementacji witamin czy żelaza, a niekiedy specjalistycznych leków czy wręcz transfuzji. Buraczki nie pomogą w istotny sposób. Skąd więc ten pomysł? Ze względu na kolor.

Inny przykład, chyba nawet szerzej znany. W ciąży, żeby urodzone dziecko było mądre – orzechy włoskie. Czy są zdrowe? Zapewne. Czy jakoś szczególnie wpływają na wyższe zdolności intelektualne dziecka? Nie bardziej niż inne zdrowe jedzenie. Skąd więc taki pogląd? Skoro nie kolor, to może kształt orzecha?

Absurd? Niekoniecznie. Żeby to wyjaśnić, musimy cofnąć się w czasie. Oprzemy się tu na chyba najbardziej wpływowej książce poświęconej antropologii w historii. James G. Frazer był szkockim filologiem i antropologiem. Nie czuł się dobrze jako wykładowca, większość czasu spędzał w swoim gabinecie, pisząc nawet 12 godzin dziennie.

Nigdy nie skaził się badaniami w terenie, za to pochłaniał olbrzymie ilości literatury. W swej najpopularniejszej książce „Złota gałąź” podjął próbę wyjaśnienia dziwnego kultu Diany w Arycji (północne Włochy), gdzie kapłanem zostawało się dzięki zabiciu poprzednika. Wywód poparł licznymi przykładami na podstawie tysięcy prac wykorzystanej bibliografii. Powstało monumentalne dzieło (na rynku polskim dostać można skrócone tłumaczenie skróconej wersji, z którego korzystałem). Odwoływali się do niego autorzy tak różni jak Jan Parandowski w swej „Mitologii” czy blogerzy wyjaśniający symbolikę współczesnej literatury fantasy (w szczególności „Pieśń Lodu i Ognia”).

Na początku książki Frazer przedstawia swoje rozumienie magii. Traktuje ją nie jako coś odwołującego się do świata nadnaturalnego, niesamowitego, sprzecznego z prawami natury, jak byśmy byli pewnie skłonni definiować magię dzisiaj. Pokazuje raczej, że praktyki ludów pierwotnych i niewykształconych grup współczesnych (Frazerowi, żyjącemu wiek temu) społeczeństw, które określalibyśmy jako magiczne, wynikają z innego niż nasze rozumienia zasad rządzących światem. Sprowadzają się do dwóch zasad: prawa podobieństwa i prawa styczności. Osoby takie przyjmują rzeczone zasady nieświadomie, tzn. zapytani nie wypowiedzieliby ich treści, ale zachowują się tak, jakby rzeczone zasady przyjmowały.

Zasada podobieństwa głosi, że skutek przypomina przyczynę. To tzw. magia homeopatyczna. Druga zasada, prawo styczności, zakłada, że przedmioty kiedyś związane ze sobą nadal wiąże pewne oddziaływanie. Opartą na tej zasadzie magię Frazer nazywa przenośną. Oba rodzaje badacz określa magią sympatyczną, opartą na łączącym je prawie powinowactwa (nie ma nic wspólnego z polskim rozumieniem słowa sympatia).

Frazer podaje liczne przykłady. Obecne w wielu kulturach wierzenie, że aby kogoś skrzywdzić, wystarczy narysować i np. nadziać szpikulcem rysunek danej osoby (magia homeopatyczna) bądź zaopatrzyć wizerunek jeszcze w przedmiot pochodzący od danej osoby, np. ząb (magia przenośna). Kojarzy się z voodoo? Istotnie.

Malajowie lepili figurkę z wosku, używając śliny, włosów i paznokci ofiary, przypiekając następnie figurę nocami przez tydzień. Po takim czasie miała umrzeć. Odżibwejowie dźgali wizerunek w oko (by oślepić), brzuch, pierś, głowę (by wywołać objawy tych części ciała). W niektórych kulturach pilnowano, by zęby, które wypadły, nie dostały się w ręce wroga.

Gdy mężczyzna szedł na wojnę, kobieta pilnowała, by nie spać w ciągu dnia, bo i on mógłby zasnąć i zostać zaskoczony przez wroga. Chcąc mieć dziecko, kobieta prosiła o odprawienie ceremonii wielodzietnego mężczyznę, podczas ceremonii odpowiadała na pytania i zachowywała się, jakby już miała dziecko. Na Borneo podczas porodu czarnoksiężnik udawał, że również rodzi. Gdzie indziej udawanie porodu skutkowało uznaniem adopcji. Tańce przypominające deszcz mają go przywołać. Udawanie zwierzyny ma ją skłonić do przybycia, włażenie przez nowogwinejskiego rybaka we własną sieć – do złapania się.

Takich przykładów jest u Frazera mnóstwo i zainteresowanych odsyłam do książki. Jakie to ma znaczenie dla nas? Otóż wiara w magię nie przeminęła wraz z religią, a potem nauką. W średniowieczu uważano, że Bóg daje człowiekowi wskazówki naprowadzające na lecznicze właściwości roślin – np. sercowaty kształt liści miał wskazywać dobroczynne kardiologiczne działanie rośliny. A więc roślina wpływa na narząd o podobnym do siebie kształcie. Magia homeopatyczna.

A właśnie – czy magia homeopatyczna ma coś wspólnego z homeopatią? Tak, homeopatia opiera się na niej właśnie. Bazuje bowiem na zasadzie similia similiibus curantur, czyli podobne leczy podobne. A więc substancja wywołująca pewne objawy powinna je leczyć, podana w mniejszej dawce.

„Odkrywca” homeopatii, zażywszy lek na malarię, doznał objawów, które skojarzyły mu się z objawami samej choroby. Potem dopiero dorobiono fantasmagorie o „pamięci wody”. Ponieważ z zasady lekarstwem miała być trucizna (wywołująca objawy choroby), więc należy ją odpowiednio rozcieńczyć. Obecnie rozcieńcza się ją zwykle tak, że w podawanej dawce nie ma właściwie rzekomej substancji czynnej.

Ale była, więc jej właściwości powinny jakoś przejść na wodę (tutaj raczej magia przenośna?) itd. Chyba że zrobimy randomizowane, podwójnie zaślepione badanie i stwierdzimy brak jakichkolwiek różnic między „lekiem” a placebo. Frazer widział w poglądach magicznych fałszywe prawa rządzące światem, a więc poglądy quasi-naukowe. Wtedy nie mówiło się jeszcze o falsyfikowalności. Ale magia wedle Frazera jako fałszywa nauka jest jak najbardziej falsyfikowalna. Dziś mówi się, ale homeopatia kwitnie w najlepsze.

I inne rozumowania oparte na opisanych przez Frazera zasadach też. Burak jest ciemnoczerwony, a więc ma kolor krwi. Skoro jest zdrowy, to na co może pomagać? No przecież na krew. Sok z buraka przypomina ją wyglądem.

Sama zasada stosowana jest jak przed wiekami – niejawnie, implicite. Używający jej, przekonując lekarza, że zamiast transfuzji wystarczy sok z buraka, nie będą się do niej jawnie odnosić. Mamy zasadę, na podstawie której dany pogląd powstał, ale potem żyje własnym życiem. Można go przyjmować i głosić, samą zasadę uznając za bzdurę.

A orzechy włoskie? Jaki narząd przypominają orzechy włoskie? Czyżby mózg? I działają korzystnie na inteligencję. Cóż za zbieg okoliczności! Niesamowity, wręcz magiczny…

Ilustracja: Quadell: Buraki w Kroger, 2005-02-18. Z Wikimedia Commons, CC BY-SA 2.0

Bibliografia: Frazer JG: Złota Gałąź. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978.