Rezydent. Trudne słowo
Ostatnio w mediach przewija się temat protestu lekarzy rezydentów. Pisze się o tym rozmaicie, a komentuje jeszcze rozmaiciej. Z części przeczytanych przeze mnie tekstów – i tych napisanych przez dziennikarzy, i komentarzy innych osób – i z pytań zadawanych gościom zapraszanym do programów informacyjnych przebija się ciągle nieznajomość tematu, łącznie z brakiem wiedzy, co to właściwie jest ten rezydent. A znajomość znaczenia używanych terminów generalnie bywa w dyskusjach przydatna.
Może najpierw odpowiedzmy, kim lekarz rezydent nie jest. Wbrew temu, co ostatnio słyszałem bądź czytałem, nie jest studentem (tym bardziej nie sprzed półwiecza, rzekomo dzięki swemu wiadomemu a niepolskiemu pochodzeniu jedzącym banany), stażystą, czeladnikiem, szantażystą itp. Jest lekarzem zatrudnionym na specyficzną umowę o pracę: na czas określony. Płaci za nią rząd.
Zacznijmy od tego, że – wbrew opiniom wielu młodych i nie do końca młodych ludzi, w tym niektórych rezydentów – rolą państwa nie jest zapewnienie wszystkim pracy, a już na pewno nie zapewnienie każdemu takiej, jaka by mu się podobała. Natomiast rolą państwa pozostaje niewątpliwie zapewnienie obywatelom opieki zdrowotnej (była na jednym z sąsiednich blogów dyskusja na ten temat). Tak więc kształci lekarzy na ciężkich sześcioletnich studiach, na które dość trudno się dostać. Wychodzi z nich absolwent, który umie bardzo dużo, ale to bardzo dużo oznacza dużo za mało. Studia generalnie przekazują wiedzę, a nie przygotowują do praktycznego pełnienia zawodu, nie tylko lekarza. Dlatego po studiach lekarz idzie na staż podyplomowy, gdzie pracuje na stanowisku lekarz stażysta pod kierunkiem bardziej doświadczonego lekarza, zarabia niecałe 2 tys. zł i powtarza materiał do egzaminu lekarskiego. Nie ma jeszcze pełnego prawa do wykonywania zawodu, ale wolno mu na przykład zlecać badania w miejscu odbywania stażu, zlecać farmakoterapię i stwierdzać zgon. Niekiedy asystuje przy operacji. Po zakończeniu stażu i zdaniu egzaminu zyskuje pełne prawo wykonywania zawodu lekarza. Może samodzielnie pracować, choćby w nocnej pomocy lekarskiej, w POZ itd. Jednakże jego wiedza – często olbrzymia – nie wystarcza do leczenia wielu chorób.
Dzisiejsza medycyna to kawał nauki. Najbardziej znane nauki medyczne, jak interna czy pediatria, to jest poziom instytutu na uczelni. Tak jak historia, filozofia. Ich główne gałęzie, jak kardiologia, to poziom katedry (na dużych uczelniach często katedr kardiologii jest kilka). Natomiast cała medycyna to poziom wydziału (tak jak wydział nauk o Ziemi). Wynika z tego, że medycyny po prostu nie można się nauczyć. Co więcej, nie można dobrze nauczyć się interny czy pediatrii. To tak jakby wymagać od kogoś nauczenia się biologii. Wybitni naukowcy zajmują się drobnymi wycinkami. Sławny etolog Edward O. Wilson był systematykiem mrówek (mówi się na takiego – myrmekolog). Innych błonkoskrzydłych nie mógłby objąć pamięcią. Minister Szyszko jest podobnież świetnym znawcą chrząszczy biegaczowatych (nie ma co się zresztą dziwić, to wspaniała rodzina owadów o połyskującym, niby-skórzastym pancerzu). Jak jednak postawić go przed problemem dotyczącym kornika drukarza, chrząszcza z rodziny ryjkowcowatych (również wspaniała rodzina, wiele jej przedstawicieli cechuje się fantazyjnym narządem gębowym, stąd nazwa), wszyscy widzimy, jakie są efekty. Mediewista nie musi znać się na II wojnie światowej, historyk Skandynawii na rdzennych mieszkańcach Australii. Renesans minął. Stephen Hawking pisze (Wszechświat w skorupce orzecha, Zysk i S-ka 2014, s. 158), że w 2000 wydano jakieś 100 razy więcej pracy naukowych, niż 100 lat wcześniej. Taki jest charakter nauki i nic się na to poradzi. A lekarz naukę stosuje na co dzień.
W efekcie aby lekarz mógł kompetentnie leczyć, musi skupić się na jednej wąskiej działce medycyny. Po to jest specjalizacja. Przez kolejne lata będzie w stanie opanować odróżnianie rzężeń drobnobańkowych i grubobańkowych (co z tego, że uczyli na studiach? Trzeba ćwiczyć i się osłuchać, na studiach ciężko to opanować), orientowanie się w czerwono-żółto-czarnym chaosie porozcinanego ludzkiego ciała (które zazwyczaj nie wygląda tak jak w atlasie anatomicznym, bo ludzie różnią się od siebie, nie każdy ma serce po lewej stronie i dwie nerki), leczenie kilkudziesięciu różnych zapaleń jelit i właściwości dziesiątek antybiotyków czy leków przeciwdepresyjnych. Zaburzeń adaptacyjnych nie trzeba koniecznie leczyć u psychiatry, ale zespół urojeń nihilistycznych Cotarda (pacjent uważa, że nie żyje) wymaga pomocy specjalisty.
Jakiś czas temu władze państwowe dokonały porażającego odkrycia, że specjalistów jest dużo za mało. Ich przeciętny wiek to ponad 50 lat. Niedługo odejdą i nie będzie nawet komu szkolić nowych. Specjalistów nie przybywało, ponieważ szpital – jedyne miejsce produkcji specjalistów większości specjalizacji – wolał zatrudnić lekarza już doświadczonego, a nie takiego niedługo po studiach.
Aby skłonić szpitale do szkolenia nowych specjalistów, bez których za kilka lat system opieki zdrowotnej się zawali, wymyślono, że rząd zapłaci szpitalowi za zatrudnienie młodego lekarza, jeśli ten zobowiąże się do szkolenia go. Miejsca rezydenckie dostają tylko szpitale spełniające wymogi i miejsc jest znacznie mniej niż chętnych lekarzy. W efekcie pensje rezydentom zapewnia rząd, szpital je tylko przekazuje (a więc ma de facto pracownika, któremu nie musi płacić). Rezydent ma własnych pacjentów, których prowadzi pod nadzorem specjalisty (są oddziały, na których wszystkich pacjentów prowadzą rezydenci), zleca diagnostykę, farmakoterapię i inne leczenie, wykonuje zabiegi operacyjne – zdarza się, że bez pomocy specjalisty – wypełnia grubo ponad pół setki różnych rodzajów dokumentacji (rekord, który odnotowałem w przypadku jednego pacjenta w jeden dzień to około 30 stron), dyżuruje, przyjmuje, wypisuje, niekiedy konsultuje (to już powinien wykonać specjalista). Wykonuje w zasadzie całą lekarską robotę, tyle że pod nadzorem.
Jak wygląda nadzór (czy jest tylko na papierze, czy też praktycznie o wszystkim decyduje się na wspólnym zebraniu), to zależy od specyfiki oddziału. Jego dzień pracy wynosi 7 godzin 35 minut. Przez pozostałe 25 min ma obowiązek dokształcać się w domu. W praktyce często przychodzi wcześniej i zostaje po pracy dłużej (znajoma siedziała do 18), mimo że to sprzeczne z przepisami. Ponadto dyżuruje – przepisowo 10 h tygodniowo, często więcej. Często jeszcze pracuje w poradni, a co ambitniejszy oprócz tego ciągnie doktorat. Za pracę na oddziale dostaje na rękę zależnie od rodzaju specjalizacji i stażu pracy (po dwóch latach jest podwyżka) maksymalnie koło 2700 zł na rękę, za dyżur jest kilkaset zł.
Brak chętnych do pracy w osławionym szpitalu płacącym 100 zł za godzinę wynika zapewne z tego, że rezydent nie może z definicji zrezygnować z pracy na oddziale, a jak dyżuruje, to w pierwszej kolejności w macierzystym ośrodku. A więc oferta 100 zł za godzinę to dodatkowe kilkanaście do 24 godzin pracy poza miejscem zamieszkania dla osób pracujących już około minimum 50, a najczęściej 60 i więcej godzin tygodniowo.
No i rezydentura to nie praca cały czas na tym samym oddziale, ale i wiele staży zewnętrznych oraz kursy specjalizacyjne. Szpital ma obowiązek puścić lekarza, ale niekoniecznie wtedy, kiedy lekarz to sobie zaplanuje. Grunt to mieć życzliwego szefa. Zdarzają się wspaniali, ale mniej wspaniali również. Po najczęściej 4-6 latach (chyba że lekarz ma głupi pomysł zachorować albo umyślił sobie być kobietą i zachodzić w ciążę – każde zwolnienie wydłuża specjalizację, bo liczba dni musi się zgadzać), podczas których lekarz ma obowiązek wykonać określoną liczbę określonych procedur (i potem tacha sprawozdanie z każdej procedury do kontroli, np. w przypadku pediatry pobranie płynu mózgowo-rdzeniowego, którego się na większości oddziałów pediatrycznych nie robi), w końcu przystępuje do egzaminu.
Oprócz rezydentury może robić specjalizację na podstawie umowy o pracę (jeśli go kto zatrudni w desperacji), umowy określającej wzajemne zobowiązania (ładnie się to określa, ale polega to na tym, że lekarz zobowiązuje się pracować za darmo, a pracodawca do szkolenia go, czyli wolontariat), z doktoratu (niby też ładnie brzmi, ale ze stypendium doktoranckiego trudno wyżyć). Ale w końcu lekarz robi specjalizację – traci pełen etat i przywileje lub zyskuje, jak to określił jeden z moich znajomych, nielubiący pracy w szpitalu – „wolność”.
Marcin Nowak
Ilustracja: Popiersie Hippokratesa, Rubens, domena publiczna
Komentarze
„Zacznijmy od tego, że – wbrew opiniom wielu młodych i nie do końca młodych ludzi, w tym i niektórych rezydentów – rolą państwa nie jest zapewnienie wszystkim pracy”.
Konstytucja RP widzi to nieco inaczej
Art 65, 5
Władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia poprzez realizowanie programów zwalczania bezrobocia, w tym organizowanie i wspieranie poradnictwa i szkolenia zawodowego oraz robót publicznych i prac interwencyjnych.
@match
Słusznie, ale chodziło mi o to, że państwo nie ma obowiązku tej pracy zapewnić. Realizuje swą politykę poprzez starania, by obywatele miele prace, przez dokształcanie ich, ale obywatel nie a prawa żądać od państwa, by dało mu pracę. Tak jak ma prawo żądać pomocy medycznej – w nagłej sprawie natychmiast i nikt nie pyta się wtedy o ubezpieczenie, tak jak dziecko ma prawo do nauki. Rezydentura wymyślona została nie dla lekarzy, tylko dla przyszłych pacjentów. Miejsca są niekoniecznie tam, gdzie chcieliby potencjalni rezydenci, ale tam, gdzie zadecyduje władza, która kieruje się (przynajmniej w teorii) potrzebnymi specjalistami.
@Marcin Nowak
Dziękuję za ten artykuł. Od pewnego czasu się pytam „co to za pies” ten lekarz rezydent. Dla mnie to pojęcie nowe, znane dopiero od ostatnich strajków. Chciałem to nieco przebadać w googlach przy chwili wolnego czasu, ale ten artykuł, jak dla mnie, pierwszorzędnie całą sprawę wyjaśnia, przynajmniej w zakresie przydatnym dla laika. A więc dzięki. Fajnie jest przeczytać coś w prasie do rzeczy.
@match
Między „państwo się stara” a „państwo gwarantuje” jest kosmiczna różnica znaczeniowa.
Nawiasem mówiąc nie podoba mi się takie „wodolejstwo” w Ustawie Zasadniczej. Znaczy punkty które nic nie znaczą, a wynikają pośrednio lub bezpośrednio z innych postanowień konstytucji (np. socjalna gospodarka rynkowa) czy też wynikają z pragmatyki i natury demokracji (w każdej demokracji władza jest rozliczana przed wyborcami za stan zatrudnienia i gospodarki).
Gdyby się wywaliło tego typu „wodolejstwo” to pewnie konstytucja byłaby o 1/3 albo i połowę krótsza. No i bardziej szanowana jako zasadniczy akt prawny, a nie zbiór pustych sloganów i pobożnych życzeń.
Dlaczego trudne? Ma o jedną literę mniej niż „prezydent”.
Paradygmat kartezjański ma się dobrze, jak Chińczycy w w Weselu.A jest on nasza zgubą i nieszczęściem.Analiza i szukanie do części w całości doprowadziło do namierzenia fal grawitacyjnych boskiej cząstki ,i dalej g o wiemy o co chodzi?Lekarz ma leczyć pacjenta a nie chorobę.Holistycznie.W przyszłości lekarz ,będzie spełniał posługę szamana ,operacje wykonywały roboty pod wodzą informatyków ,a pielęgniarka wypisywała recepty .A nieszczęście zaczyna się od lekarza rodzinnego.Jeżeli nie ma nosa ,ogólnej wiedzy ,a nie daj boże jest specjalistą w jednej dziedzinie ,to tak nas wyśle do specjalisty innego ,że ten będzie szukał choroby w swojej dziedzinie a inna będzie odbierać nam życie.Rezydent uczy się wąskiej dziedziny ,-przez lata ,-i jest początkiem nieszczęścia medycyny 3 tysiąclecia.Lud czeka potem na wizytę latami ,w międzyczasie umiera ,a ministrowie zdrowia mają się dobrze.Każdy lekarz po studiach powinien przez kilka lat siedzieć w przychodni obok lekarza rodzinnego.Zobaczyć wszystkie ludzkie nieszczęścia ,uczyć się praktyki ,bo ona jest podstawą co stwierdził dziadek Karol- i zdecydować w co pójść, aby na razie realizować nieszczęsny paradygmat Kartezjusza.
@slima11
Ale jak to sobie wyobrażasz? Widziałeś podręczniki? Kilka lat w POZ nic nie dam, bo tam się leczy podstawowe choroby i realizuje zalecenia innych specjalistów. I tak w kilka lat zobaczyłby jedynie mały wycinek nieszczęść. Zobaczenie wszystkich nieszczęść – to i kilkadziesiąt lat by nie wystarczyło. Obecnie pojawiają się głosy, że pojedynczy człowiek nie może już opanować interny czy pediatrii. Oprócz tego, jak być powinno, istnieją też realne ograniczenia, wynikające z budowy ludzkiego mózgu.
PS Lekarz rodzinny jest z definicji specjalistą – medycyny rodzinnej.
Co to jest „medycyna rodzinna”? To samo, co gdzie indziej medycyna ogólna (Allgemeinmedizin, General Practitioners GP) czyli dawniejszy lekarz domowy? Czy w Polsce każdy członek rodziny może mieć swojego lekarza domowego, czy wszyscy muszą chodzić do tego samego?
A co to są podstawowe choroby?Budowa mózgu pozwoliła wysłać sondy na Marsa ,a nie potrafi zapamiętać chorób dzieci.?Jeszcze raz powtarzam -lekarz musi leczyć pacjenta ,nie chorobę-holistycznie.Być współczesnym szamanem ,co by to nie oznaczało.A sprawy idą w odwrotnym kierunku.Brak ,lekarzy ,pośpiech ,kilka etatów,I zobacz przyjacielu Marcinie ,mój pies jest obsługiwany u pani weterynarz ,dłużej ,z sercem ,i głaskaniem.A ona potrafi sama zbadać co go boli ,bo twardziel jak cholera i nic nie chce powiedzieć ,aby nie martwić swego przyjaciela.A państwo zabrało wolność lekarzowi ,i każe mu wypełniać miliony papierów ,aby spinacze się zgadzały.
Są choroby, króre lekarz POZ może leczyć sam, i takie, które musi leczyć inny specjalista. Są badania, które można zlecać z POZ, i takie, których zlecać nie można.
Wysłanie sondy na Marsa nie jest aż tak skomplikowane, opiera się na teorii względności Einteina. Jak ktoś potrafi nauczyć się tensorów, rozmaitości wielowymiarowych wraz z czasoprzestrzenią Minkowskiego i całek działania, to przewidzi tor lotu 🙂 Zwróć jednak uwagę, ile osób nad tym pracuje. Mimo że wiedza jest bardzo trudna, ale niezbyt rozległa.
To teraz dzieci. Wpisałem ‚pneumonia’ i ‚children’ do Pubmedu, zawężając wyszukiwanie do 2016. 1657 abstraktów. 4 dziennie. Przeciętnie praca liczy kilkanaście stron. Pomnóż przez kilkadziesiąt grubych jednostek chorobowych. Kiedy lekarz ma się z tym zapoznać?
Oczywiście, że pacjenta powinno się traktować holistycznie. Ale pod względem merytorycznym 1 osoba tego nie ogarnie. Wiedza jest średnio trudna, ale jest jej dużo. Lekarz może wysłuchać i skierować na konsultacje. I wziąć się za wypełnianie papierów..
@slima11
Tego, o czym piszesz środowiska medyczne strasznie nie cierpią. Mnie, za głoszenie swego, pacjenta „służby zdrowia” zdania, że ja nie chcę być leczony z choroby, ja oczekuję, że opiekujący się mną lekarz dbać będzie bym nie zachorował dr Kaczmarewicz na swym blogu zbanował.
Uważam, że w szkoleniu lekarzy nacisk należy kłaść na to, co Jest PRZYCZYNĄ choroby, co robić, aby ona się nie pojawiła a nie tylko na LECZENIU chorób. Jeśli podopieczny lekarza zachoruje jest to porażka tego lekarza. Tak jak bramkarz w drożynie piłkarskiej – nie ma wyjmować piłki z bramki, lecz nie dopuścić by ona tam wpadła.
Oczywiscie tego nie da się zmienić w rok, dwa czy nawet 5 lat. Na to potrzeba min. 20 lat a może nawet 50. Taki cel strategiczny winien być zdefiniowany i plan dojścia do niego konsekwentnie realizowany niezależnie kto u władzy. Jest Rada Polityki Pieniężnej ze swymi uprawnieniami to może też być Rada Polityki Zdrowotnej.
@kaesjot
Tego się nie da zmienić również również w 1 miliard lat, bo utopijne wymagania nie dają się nigdy zrealizować. Profilaktyka jest oczywiście ważna i jak najbardziej wskazana, ale profilaktyka tylko zmniejsza ryzyko wystąpienia niektórych chorób i zwiększa szansę wyleczenia niektórych chorób, ale profilaktyka nigdy nie zlikwiduje chorób, i te będą musiały być leczone.
Poza tym profilaktyka akurat najmniej zależy od pojedynczego lekarza, którego się zwykle spotyka dopiero po ujawnieniu się symptomów choroby. Profilaktyka leży w gestii funkcjonowania całych systemów, takich jak ogólny poziom świadomości, edukacji, kultury żywienia, zdrowia i zachowań oraz programów udostępniania badań profilaktycznych.
PS.
Piłka nożna to sport w którym się wygrywa wtedy, gdy się strzeli więcej bramek nich się ich wpuści. Gdyby ten sport polegał na niewpuszczaniu bramki, to każda drużyna miałaby 11 bramkarzy stojących na linii bramki. I żaden mecz nie byłby wygrany, lecz co najwyżej zremisowany.
@snakeinweb
Sport to przede wszystkim ruch dla zdrowia – rywalizacja „kto lepszy” w dodatku za wielkie pieniądze to wypaczenie jego idei.
Wiesz dobrze, że aby nie mieć problemów z samochodem, trzeba regularnie oddawać go do przeglądu, wymienić oleje, filtry, wykazujące już zużycie części zanim staną się przyczyną poważniejszej awarii. Wiesz jakie paliwo i oleje stosować by zapewnić bezawaryjną pracę,
W zakładach przemysłowych służba utrzymania ruchu ma ZAPOBIEGAĆ awariom poprzez system remontów planowo – zapobiegawczych. Awaria maszyny często skutkująca postojem całej linii produkcyjnej to PORAŻKA tychże służb.
Niestety – u nas słuzba zdrowia działa w wiekszosci na zasadzie REMONTÓW POAWARYJNYCH a zbyt mało w jej działaniu PROFILAKTYKI.
I tylko o to mi chodzi !
@kaesjot
Przeceniasz mnie. Ja oddaję samochód do przeglądu, żeby nie mieć problemów z ubezpieczycielami i policją, która mi ściągnie i zarekwiruje samochód z ulicy za brak przeglądu. To jest właśnie system odgórny, o którym wspominałem, który dba o profilaktykę i bezpieczeństwo na ulicy i jest wymuszany środkami karnymi.
Ty się czepiasz lekarzy, a nie systemu, odwołując się do bardzo nieszczęśliwie dobranych analogii. Gdyby zastosować twoje analogie ze zdrowia na motoryzację, to należałoby postawić całkowicie nonsensowny zarzut mechanikom samochodowym, że są beznadziejni, bo auta naprawiają a nie dbają, by auto się nie psuło. A mechanik robi tylko to co mu klient każe według zleconych zleceń.
@kaesjot
Po pierwsze, człowiek nie jest maszyną.
Po drugie, jak sobie praktycznie wyobrażasz realizację twojego postulatu?
Lekarz będzie chodził za tobą i pilnował, abyś nie palił, odżywiał się racjonalnie i zdrowo, uprawiał umiarkowany sport, nie stresował, nie pił alkoholu, nie wdychał pyłu, węglowodorów aromatycznych i spalin, unikał ryzykownych kontaktów seksualnych, nie pośliznął na skórce od banana?
Jeśli interesujesz się profilaktyką, to te wszystkie wskazówki i zalecenia przecież znasz. Możesz co pół roku chodzić do dentysty, co kilka lat robić kolonoskopię, co roku badać prostatę, szczepić się, sprawdzać poziom cukru, mierzyć ciśnienie, trenować umysł, abyś nie nabawił się za wcześnie demencji… Twój lekarz podpowie, jakie serwisy i w jakich odstępach czasu są sensowne, ale kowalem twego losu nie zostanie. Reszta leży w genach i skłonnościach, a także w umiejętności radzenia sobie ze stresem, napięciem, lękiem, depresją, a w razie potrzeby – poszukaniu w porę adekwatnej pomocy psychologicznej lub psychiatrycznej. Dobrze jest mieć przyjaciół i jakieś hobby.
Przydaje się też łut szczęścia.
@snakeinweb
„A mechanik robi tylko to co mu klient każe według zleconych zleceń.”
Kiedyś pojechałem na ustawienie zbieżności a kilka dni później na przegląd i dokonujący przeglądu mówi mi, że mam luzy na wahaczach. Pojechałem z reklamacją do warsztatu a on mi mówi, że nic na temat luzów nie mówiłem. Pytam się więc go – kto tu jest fachowcem od samochodów? Jak mógł ustawiać zbieżność przy takich luzach. Jeśli już nie chciał sam podejmować decyzji to mógł mnie poinformować o tych luzach dodając, że bez wymiany tulei nie ma sensu ustawiać zbieżności.
W innym przypadku pewien mój podwładny ciągle mnie pytał jak to zrobić, jak tamto, czy z tego czy z owego, w taki sposób czy inny itd”.
Odpowiedziałem mu – ja tobie mówię co masz zrobić a ty masz wiedzieć jak to zrobić. Gdybym sam wszystko wiedział i potrafił zrobić to zamiast fachowców zatrudniłbym stado małp za kilogram bananów. Pamiętają mi to do dziś choć minęło 15 lat.
Może i czepiam się lekarzy ale dlatego, że niewiele czynią by ten system zmienić a są we większości za jego utrwalaniem i pogłębianiem.
Zamiast żądać załatania dziury w dachy, która jest przyczyną plamy na suficie to domagają się coraz lepszych i coraz droższych farb, pędzli i coraz więcej pieniędzy za zamalowywanie ciągle pojawiającej się plamy. A gdy załata się tę dziurę w dachu problem plamy zniknie!
To lekarz ma mieć tę wiedzę, skąd się ta czy inna choroba bierze i mieć prawo zabraniania np. produkcji i sprzedaży szkodzącej zdrowiu żywności. Wiedza na te tematy jest coraz bogatsza ale uzależnienie lekarzy od Big Farmy coraz wiesze a tam liczą się tylko zyski i zdrowy ani martwy człowiek nie jest dla nich klientem lecz ten, który długo choruje.
@1300 gramów
Jako lekarz doskonale rozumiesz o co mi chodzi.
Używam porównań do maszyn, bo jestem inżynierem.
Wypadki były, są i będą ale jest szerokie pole do działania choćby w sprawie żywności. Powszechnie wiadomo jest, że 80% chorób to choroby dieto pochodne. Dlaczego nie zabrania się choćby reklamowania takich produktów, nie mówiąc już o zakazie sprzedaży i produkcji. Niech choćby 1 godz./tydz. w szkole zamiast religii przeznaczy się na naukę zdrowych zasad odżywiania, życia itp.
Lekarz nie musi każdego pilnować bo odpowiednio wyedukowany będzie się pilnować sam a lekarz ma pilnować aby w odpowiednim czasie pacjent poddał się stosownym badaniom, które tenże lekarz odpowiednio zinterpretuje ( bo się na tym zna ) i da stosowne wytyczne. Tyle się pisze o osteoporozie, zaleca się różne leki i suplementy a jakoś nie ma powszechnych badań na zawartość wit. D3 która na to ma decydujący wpływ.
Główne przyczyny zgonów w USA obecnie to choroby nowotworowe, układu krążenia i ( niestety ) błędy medyczne wraz ze skutkami ubocznymi i powikłaniami po leczeniach obecnie obowiązującymi procedurami.
@kaesjot
A co ze szczepieniami? Jeśli lekarz mający zapobiegać awariom twojego organizmu zaproponuje tobie lub twoim dzieciom aktualnie zalecane szczepienia przeciwko odrze, pneumokokom, polio, wzw etc. to się zgodzisz, czy uznasz, że szczepienia są bez sensu albo nawet szkodliwe wobec nikłego ryzyka zachorowania?
@1300
Brac pod uwage nalezy relacje między wagą i częstotliwością wystepowania negatywnych skutków przebycia choroby a potencjalnymi powikłaniami poszczepiennymi.
Gdy ja byłem dzieciakiem to się mawiało, że dzieciak musi swoje odchorować i w efekcie nabierał dozywotniej odporności na te choroby.
Odnośnie szczepień nie mozna wypowiadać łacznie – są uzyteczne ale takze niepotrzebne.
Np. śmiertelność chorych na odrę czy krztusiec spadła do marginalnego poziomu ZANIM upowszechniono szczepionki przeciw nim.
Czy trzeba szczepić przeciw chorobie, której sie nie leczy ( sama przechodzi po tygodniu czy dwóch ), a prawdopodobieństwo grożnych jej skutków nizsze niż prawdopodobieństwo powikłań poszczepiennych.
Parafrazujęc znane powiedzenie – ” śmierć jednego dziecka to tragedia, smierć tysięcy dzieci ti statystyka”.
„Straty” były , sa i beda i z tym trzeba się pogodzic. Nalezy tylko wybrać „mniejsze zło”.
Ogladałem wczoraj film w internecie na temat zalet diety wegańskiej w chorobach przewlekłych ( układu krązenia, nowotworów, reumatycznych, cukrzycy itp.). Podawano przykłady działań stowarzyszeń walki z tymi chorobami. Szokujące było to, że są one sponsorowane przez zrzeszenia producentów zywnosci będacej główna przyczyna tychże chorób. Gdy prowadzacy wywiad z rzecznikiem stowarzyszenia antyrakowego dlaczego na swej stronie propaguje potrawy z czerwonego miesa, które wg raportu WHO jest przyczyna chorób nowotworowych rzecznik odmówił kontynuowania wywiadu.
Jak się okazało jednym ze sponsorów tego stowarzyszenia był zwiazek hodowców bydła.
Jeszcze jedno stwierdzenie padło w tym filmie i utkwiło mi w pamieci – prowadzi sie badania jak leki lecza choroby a nie prowadzi się badań co jest przyczyna tych chorób i jak im zapobiegać.
OK, więc tym wybierającym „mniejsze zło” będziesz ty, czy obciążysz odpowiedzialnością twojego lekarza?
W konkretnej sytuacji chodzi o twoje dziecko, nie o statystykę. Nie wykręcaj się, tylko decyduj.
Śmiertelność zachorowań na odrę w Europie jest bliska zera, ale powikłania (zapalenie płuc, zapalenie opon mózgowych) wcale nie są rzadkie.
1300 gramów
Ja piszę o celach strategicznych a Ty wyjezdzasz mi z „zachowaniem pojedyńczego żołnierza na polu walki”.
Najlepszy wódz to taki, ktory wygra wojne nie tocząc bitew. Najlepszy lekarz to ten, ktory nie dopusci by jego podopieczni zachorowali.
Przeciez choroba to nieszczescie !
Cóż nienormalnego w stwierdzeniu , ze lepiej uniknac choroby niż się z niej leczyc ?
Oczywiście choroby były, są i bedą ale trzeba walczyc o to , by było ich znaczaco mniej.
Przeciwnikami takiej strategi są tylko ci, ktorzy „pasą się” na ludzkim nieszcześciu – produnenci „przemysłowej” zywności, koncerny farmaceutyczne.
We wspomnienym wczesniej filmie podano, że odbiorcami 80% światowej produkcji antybiotyków są hodowcy zwierząt a 75 – 95 % poubojowego mięsa skazone jest bakteriami kałowymi a padle w trakcie hodowli „stwory” przyrabia sie na pasze dla żywych „współuczestników niedoli”. Hodowcy drobiu stwierdzili, że w odchodach jest jeszcze sporo składników odzywczych więc dodają je z powrotem do paszy a my to jemy.
To jest jeden z wielu obszarów walki o zapobieganie chorobom.
@kaesjot
Mnie właśnie interesuje zachowanie „pojedyńczego żołnierza na polu walki”, bo co ci po strategii, jeśli zostanie storpedowana ona przez pojedynczych żołnierzy.
Lepiej unikać choroby, niż się leczyć, lepiej być bogatym niż biednym, pięknym niż brzydkim, mądrym niż głupim, młodym niż starym…
Zmusza cię ktoś do jedzenia kurczaków i świń z masowej produkcji, do jedzenia mięsa w ogóle?
Nowoczesna medycyna za jakiś czas, po zbadaniu twojego genomu może uznać, że z połączenia twojego DNA z DNA kobiety, którą kochasz wyjdzie potomstwo słabe, chorowite, kosztowne dla społeczeństwa. Dobre genetycznie może być natomiast potomstwo np. z osobą o walorach posłanki Pawłowicz. I będziesz miał do wyboru, ta albo żadna. Specjalne centra komputerowe będą kojarzyć kandydatów, niektórych wykluczać zupełnie z cyklu rozrodczego, przewidywać grożące w ciągu życia choroby i uzależniać od tego wysokość składki ubezpieczeniowej.
To będzie prawdziwa profilaktyka.
1300 gramów
Zołnierz na polu walki zachowuje się w wiekszosci tak, jak został wyszkolony i wykonuje rozkazy dowódcy. Jesli nikt mu nie wpoi, ze gdy strzelaja to trzeba sie schować w okopie a nie stać i podziwiać swit przelatujacych kul.
Czy mnie coś zmusza do jedzenia mięsa ? Owszem – potrzeba zaspokojenia głodu – bez jedzenia nie da sie przeżyć.Siegam po nie, bo jest dostepne, zewszad przekonuja mnie, ze nie ma nic lepszego, a tych, ktorzy twierdza inaczej, ze to jest szkodliwe dla mojego zdrowia to sie ucisza, wysmiewa jak np Ignaza Semmelweisa .
Bo najwazniejszy jest biznes a nie zdrowi ludzie. Na nich nie ma interesu – najlepszy jest wtedy, gdy chorują długo.
Na wspomnianym filmie była takze nagrana ( nieoficjalna ) wypowiedź rzeczniczki jednego ze stowarzyszeń na rzecz walki z chorobą (jakąs tam.) , ktora odmowiła wywiadu, bo moze na tym ucierpić moze wizerunek stowarzyszenia.
Jednoznacznie swiadczy to o tym, ze nie mieli „czystego sumienia” i było co ukrywać przed opinia publiczna.
„Nowoczesna medycyna za jakiś czas, po zbadaniu twojego genomu …”
to byłoby zrealizowanie tego, co nie udało sie Hitlerowi – idea Herenvolk.
Nie wiem jaki charakter ma p. Pawlowicz ale nie wykluczone, że gdybym ją spotkał w młodosci – w końcu była atrakcyjna dziewczyna. Może na kiepskiego chłopa trafila ….
Obawiam się, że dyskusja schodzi na niezbyt odpowiedni temat. Nie chciałbym, żeby powyższy tekst stał się pretekstem dla oceny materiału genetycznego posłanki Pawłowicz. Tym bardziej że padły ciekawsze kwestie roli profilaktyki, szczepionek itp.
@Marcin Nowak
Przepraszam za użycie nazwiska znanej posłanki dla przykładu, ale proszę przyznać – pozytywnego, przynajmniej pod względem zdrowia fizycznego. Chodziło mi o to, że nasze decyzje, świadome lub instynktowne, w kwestii rozmnażania, mogłyby być odgórnie regulowane właśnie w ramach profilaktyki czy eliminacji niektórych schorzeń. Wizja na razie fikcyjna, ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Już teraz firmy ubezpieczeniowe, pracodawcy, kasy chorych chętnie poznałyby ryzyko grożące ich klientom ze strony genów, które mają w sobie np. BRCA1 i BRCA2.
@kaesjot
Zrozumiałeś w ogóle moje pytanie, czy tak ględzisz, aby ględzić i nawijać makaron na uszy?
Jest strategia: przy pomocy szczepionek wyeliminować chorobę, której się nie leczy, bo jest wirusowa i nie ma skutecznych lekarstw, przechorowanie jej immunizuje, ale miewa groźne powikłania. Sprawić, aby przestała być endemiczna na możliwie największym obszarze.
Cóż jednak po strategii, kiedy znajdzie się dostateczna liczba antyszczepionkowców, którzy na tyle obniżą procent zaszczepionych, że plan się nie powiedzie, a choroba będzie nadal zagrażać. Ponadto może być zawleczona lub przywleczona (przez niezaszczepionych) z obszarów, gdzie ze względu na warunki życia choroba ta zbiera żniwo w wysokości 150 000 ofiar śmiertelnych rocznie.
Notabene:
Po przechorowaniu odry, (7-10 lat później) może się pojawić podostre stwardniające zapalenie mózgu (leukoencephalitis subacuta scleroticans). Jest to powikłanie charakteryzujące się wybitnie wysokim stężeniem przeciwciał przeciwko wirusowi odry, a objawem jest zaburzenie mowy, upośledzenie psychiczne i postępujące niedowłady. Rokowanie zawsze jest złe.
@1300 gramów
Istnieje pogląd, wedle którego zakazy kazirodztwa, obecne w większości kultur, mają właśnie taką (nieuświadamianą zwykle) rolę.
Natomiast podostre zap. mózgu po odrze często w ogóle konczy się zgonem, nie tylko powikłaniami.
@1300 gram
Nie jest tak, że jeden ma ZAWSZE rację a inny NIGDY jej nie ma. Uciekłeś w tematy, w których ja dla ciebie, prawdopodobnie lekarza – specjalisty nie jestem równorzędnym partnerem.
Nie jestem przeciwnikiem szczepień ochronnych lecz podzielam opinię tych, którzy twierdzą , że jest ich za dużo i za wcześnie. W chwili narodzin układ immunologiczny jest niedojrzały, nie mając wcześniej kontaktu z drobnoustrojami, nie umie jeszcze z nimi walczyć a już aplikuje mu się szczepionki.
W ciągu pierwszych 2 lat życia dzieciak szczepiony jest przeciw 11 chorobom, na niektóre kilkakrotnie – łącznie 19 razy ( na podstawie Programu Szczepień Ochronnych na rok 2017) – obowiązkowo !
Na „wolnym rynku” funkcjonuje slogan – ” Nasz klient – nasz pan !”.
Znaczy to, że klient na prawo żądać i wymagać od usługodawcy.
Zatem ja, jako klient służby zdrowia żądam i wymagam, aby w pierwszej kolejności zadbano o to, bym nie zachorował.
Nie mam do tego prawa ?
Układ odpornościowy będzie niedojrzały przez kilka następnych lat po urodzeniu, a właśnie wtedy choroby zakaźne zbierały największe żniwo. Generalnie szczepionki podaje się wcześnie własnie dlatego, że organizm nie miał jeszcze kontaktu z drobnoustrojami chorobotworczymi. Choć rzeczywiście podawanie pewnych preparatów, opierających się m.in. na pewnych pochodnych cukrów, za wcześnie nie ma sensu. Ale kalendarz jest tak dobrany, by szczepionki działały.
Marcin Nowak
Ja uważam, że służba zdrowia to SŁUŻBA a nie BIZNES MEDYCZNY.
Ma ona służyć ZDROWIU SPOŁECZEŃSTWA. Jeśli skoncentruje się ona na ZAPOBIEGANIU chorobom to będzie ich mniej zatem mniej będzie potrzeba środków na ich leczenie a więcej na profilaktykę co zaowocuje dalszym ich spadkiem no i na wynagrodzenia lekarzy.
No i mniej będzie ludzkiego nieszczęścia.
Nie zaczynać od tego, że „to się nie uda …” tylko pomyśleć, co zrobić by się udało.
To źle, że tak to widzę?
@Marcin Nowak
Pisząc „Rokowanie zawsze jest złe” miałem na myśli bezsilność medycyny w tej kwestii i zgon.
@kaesjot
„żądam i wymagam, aby w pierwszej kolejności zadbano o to, bym nie zachorował. Nie mam do tego prawa?”
Ależ oczywiście, że masz. Możesz też żądać i wymagać trafienia szóstki w totolotku, pięknej pogody, kiedy masz wakacje, wygranej Polaków na Mundialu…
Marcin Nowak – zgoda tak zapewne jest lecz jeśli się człowiek sam doświadczy przypadków, że po szczepieniu dzieciak ( oględnie rzecz biorąc ) doznaje różnych dolegliwości, których wcześniej nie miał, gdy lekarz to bagatelizuje i na dodatek słyszy się i czyta o wielu podobnych przypadkach u innych to ich związek ze szczepieniami sam się nasuwa.
Czyż nie było przypadków, iż lek reklamowany jako „cudowny” okazywał się później wysoce szkodliwy?
Ile razy wmawiano nam, że „jest dobrze i będzie jeszcze lepiej” a potem okazywało się , że „było źle a teraz jest jeszcze gorzej”.
Dziwić się, że po takich doświadczeniach część rodziców nastawiona jest do szczepień mało entuzjastycznie?
Ja się nie dziwię.
Ciekaw jestem jak ten problem widzą inni „klienci” służby zdrowia.
1300 gramów
24 października o godz. 20:21- pominę to milczeniem.
Prawdopodobieństwo trafienia szóstki w Lotto wynosi 1:13 983 816 zatem nie gram.