Nie wzbudza ekstazy prawda przyrodzona

W dyskusji pod poprzednim wpisem napisałem, że obawy o fałszywe zgłoszenia są przesadzone. Ale muszę przyznać, że sam znam przypadki te obawy wspierające.

Wydaje się oczywiste, że obserwacje poczynione przez ludzi dopatrujących się wizerunku Matki Boskiej w zacieku na oknie czy yeti w niedźwiedziu można od razu wrzucić do kosza. Ja z kolei podawałem przypadki zbierania takich danych, w których ryzyko omyłkowej identyfikacji jest nieduże, a spodziewana liczba stwierdzeń tak duża, że zginą one w statystyce.

Może jednak nie doceniam ludzkiej skromności w ocenie własnej wiedzy. Ostatecznie sam pisałem o tym, że ludzie nie tylko wrzucają zdjęcia czegoś sobie nieznanego z prośbą o identyfikację. Wiele osób bez zażenowania wrzuca zdjęcia z błędną identyfikacją. Jeszcze więcej ochoczo odpowiada na takie prośby błędnie.

Kiedyś pisałem o jezierzy morskiej. W poszukiwaniach informacji do notatki o jej rozmieszczeniu znalazłem informację na stronie miłośnika ptaków Jeziora Dobczyckiego o występowaniu w nim jezierzy mniejszej. Jezierza mniejsza to gatunek rzadszy od morskiej i objęty ochroną. Na zdjęciu jednak ewidentnie była jezierza morska. Napisałem do twórcy strony, a ten przyznał, że mógł się pomylić, i zmienił opis.

Innym razen w jednej z facebookowych grup znalazłem zdjęcie przedstawiające najpewniej popłoch pospolity, a więc roślinę czasem uprawianą jako ozdobna, częściej rosnącą dziko na przydrożach itp. siedliskach. To był park Dolinka Służewiecka, a więc miejsce w sam raz dla tego gatunku. Do rośliny jednak była przyczepiona kartka (przezornie osłonięta foliową koszulką) z informacją, że jest to oset górski, roślina rzadka i chroniona. Czy autor tej informacji chciał oszukać kosiarzy, którzy zwykli kosić wszystko niemal do gołej ziemi, żeby zostawili ten w sumie ładny okaz? Chyba jednak naprawdę pomylił popłoch pospolity z dziewięćsiłem bezłodygowym, zwanym górskim ostem, czyli rośliną symboliczną dla górskiej flory. Dla botanika pomylenie popłochu i dziewięćsiła jest nie do pomyślenia, ale dla laika oba mogą być po prostu dziwnymi ostami. Jeżeli ktoś dotąd znał głównie ostrożeń polny, który jest chyba najbardziej archetypicznym „ostem” (sprawa z ostem u botaników i zwykłych ludzi jest trochę podobna do tej, o której pisałem – z sitowiem), a słyszał o chronionym oście górskim (dziewięćsił bezłodygowy jest jedną z najdłużej chronionych polskich roślin, więc nietrudno o nim było usłyszeć prędzej czy później, zwłaszcza w szkole), uznał, że musi być to właśnie on. Swoją drogą w mniej więcej tym samym miejscu wówczas rósł ostrożeń lancetowaty, też całkiem imponujący „oset”.

Całkiem niedawno zaś, też na Facebooku, znalazłem informację, że w innym warszawskim parku, skwerze Sue Ryder, rośnie tojad. Tojad to roślina znana z trujących właściwości, więc od razu pojawiły się ostrzeżenia dla właścicieli psów itd. Wszystkie rosnące dziko w Polsce gatunki tojadu są chronione, co więcej, zwykle występują na południu. Samo to jest już podejrzane – rzadka roślina poza głównym zasięgiem, i to w miejskim parku, ale w sumie mógł to też być jakiś uciekinier z ogródka. Park jest nieduży, więc go z grubsza przeszedłem i żadnego tojadu nie znalazłem. Za to całkiem dużo było żmijowca zwyczajnego, pospolitej rośliny ugorowej. Z mojego punktu widzenia żmijowca można pomylić z farbownikiem czy ogórecznikiem, ale nie z tojadem, ale w sumie – fioletowoniebieskie kwiaty o symetrii grzbiecistej komuś, kto gdzieś widział tojad w ogródku albo atlasie zielarskim, ale nie jest specjalnie obeznany z pospolitymi wiejskimi roślinami, mogły się skojarzyć.

Co ciekawe, wszystkie powyższe przykłady pomyłek skutkowały rzekomym oznaczeniem rośliny chronionej. Ludzie, spotykając nieznany sobie gatunek, widocznie mają przekonanie, że to musi być coś niezwykłego, rzadkiego (gdyby nie było, toby to przecież już znali). Rzadkie – to pewnie chronione. Gatunki chronione są wyróżniane w różnych spisach, więc w stosunku do częstości ich występowania jest o nich dużo informacji. To fajnie samemu odkryć stanowisko rośliny chronionej/rzadkiej (wbrew pozorom to nie zawsze idzie w parze, przez długi czas chronione były, choćby częściowo, różne „lilie wodne”, które są całkiem powszechnie występujące, zwłaszcza na pojezierzach). Można się pochwalić, że pod domem ma się unikat, a nie same pospoliciaki. Trochę podobny mechanizm pewnie działa przy błędnym poprawianiu pospolitej mewy na bardziej wyrafinowaną rybitwę (o czym pisałem też). Tytułowy Kaczmarski miał rację – coś pospolitego nie wzbudzi zachwytu.

Przyznam, że mam trochę odwrotnie. Często jest tak, że przeoczę coś nietypowego i dopiero ktoś bardziej spostrzegawczy mi to pokaże. Z kolei gdy to ja jestem tym najbardziej obeznanym biologicznie, zdarza się, że ktoś mnie pyta o to czy owo. Gdy przeleci ptak drapieżny, a ja nie zauważę w nim nic, co by wskazywało na orła, sokoła czy kanię, rzucam: „chyba myszołów”. Wybieram najbardziej prawdopodobną wersję, przez co czasem sam sobie odbieram szansę na stwierdzenie czegoś mniej typowego.

Nie bierze się to tak całkiem znikąd – zdarzało się, że słyszałem jakieś dziwne ćwierkanie i szukałem jego źródła, spodziewając się nie wiadomo czego, a to okazywał się jeden z kilkudziesięciu głosów bogatki. Innym razem zauważyłem nieco nietypową na mój ogląd mewę i zaraz potem dowiedziałem się, że w tym miejscu i czasie była mewa delawarska. Wrzuciłem zdjęcie z pytaniem, prawie pewien, że to ona, a to była zwykła mewa siwa.

Ale z drugiej strony: dziewięćsiła kiedyś tam widziałem w naturze, tojad pewnie też (nie pamiętam na pewno) i to mi wystarczy, nie muszę ich mieć na wyciągnięcie ręki. Mnie do zadowolenia wystarczy dojrzeć na trawniku popłocha i żmijowca. Albo stwierdzenie, że ten krzaczek pod blokiem to nie zwyczajna pokrzywa, a żegawka. Biorąc pod uwagę szał służb koszących wszystko jak leci, pozostawiających tylko ściernisko najbardziej wytrzymałych traw, to i tak nieźle.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0