Jak mewa zrybitwiała

ptakiGdyby ktoś chciał zaobserwować trochę hejtu, ale wzdraga się przed poruszaniem tematów światopoglądowych i politycznych, jest sposób – niech rzuci hasło, że właśnie widział mewę.

Co zawiniła mewa, że tak prowokuje? Żywi się odpadkami, więc często ją widać wśród śmieci. Mewa jak karaluch i szczur. Niby tak, ale to raczej nie o to chodzi.

Słabo łowi ryby, więc jeśli nie ma odpadów czy padliny, może pożywić się pisklęciem innego ptaka. Może wydłubać oko foce. Może ukraść zdobycz wronie. To jednak też raczej nie. O tych zwyczajach mew raczej mało kto wie. (Z tą kradzieżą wronie też nie jest tak prosto, bo wrony są zbyt inteligentne, a jednocześnie dość waleczne, więc nie dają sobie łatwo zabrać zdobyczy mewie, większą szansę tu ma inna wrona).

To nie w mewie jest źródło hejtu. Źródło jest w jej pospolitości. Mewy są w pierwszej dziesiątce zimowych ptakoliczeń organizowanych w miejskich parkach. Mewa króluje nad morzem, ale można ją spotkać i w Krakowie. Znam osiedla w Warszawie, gdzie mewy są niewiele mniej pospolite od gołębi, a porównywalne z kawkami czy wróblami. Mewę w zasadzie potrafi poznać każdy – jak wróbla, kaczkę czy bociana.

Z tym rozpoznawaniem kaczek to oczywiście inna sprawa. Każdy zna krzyżówkę, ale mandarynkę, cyrankę, czernicę czy gągoła już niekoniecznie. W miejskich parkach w powszechnej świadomości za kaczki uchodzą też kompletnie odmienne od nich łyski czy kokoszki. Nieraz spotkałem się z takim to właśnie rozpoznaniem.

Mewy są trudniejsze do gatunkowej identyfikacji niż większość kaczek. Jedną z najprostszych i jednocześnie najpospolitszą jest śmieszka. Pisałem kiedyś o niepospolitej mewie pospolitej. Rozpoznawanie gatunków mew, zwłaszcza innych niż śmieszka, to jednak raczej umiejętność niszowa i wzbudzająca w okolicach tej niszy podziw. Hejtu można się spodziewać raczej od ludzi, którzy nawet nie za bardzo sobie zdają sprawę z gatunkowego zróżnicowania mew.

Im wystarcza zdanie sobie sprawy z faktu, że oprócz mew białe ptaki nadwodne to mogą być rybitwy. Ta wiedza winduje ich na poziom ponad pospólstwo znające tylko mewy. A gdy się doznało oświecenia, należy uświadomić maluczkich. Jedni robią to nawet z życzliwością. Na tekst z wprowadzającego akapitu mogą zareagować z łagodnym uśmiechem: „Rybitwy” 🙂 mewy żyją tylko nad morzem. A rybitwy przy slodkich zbiornikach – dużo rybitw lata nad Suwałkami”. Inni rzeczowo, nie wdając się w niuanse, bo fakt goły ich nie wymaga: „Rybitwy, a nie mewy”. To tak wśród znajomych czy potencjalnych znajomych. W anonimowych komentarzach do artykułów nie ma już kurtuazji, jest zwykły hejt: „Rybitwa to nie mewa ale wy musicie się poduczyć a nie p******ic glupoty” (ten komentarz ma 27 kciuków w górę). Wszystkie powyższe przykłady są autentyczne (z zachowaną pisownią). W ciągu komentarzy może pojawić się kilka rzeczowych wpisów tłumaczących, jakie są różnice między mewami a rybitwami, z których wynika niezbicie, że dana obserwacja musiała dotyczyć mewy, ale i tak po nich pojawią się komentarze bezrefleksyjnie powtarzające, że to rybitwy. Potrzeba popisania się jest silniejsza od dopuszczenia myśli, że można się mylić.

Jak widać, niektórzy odwołują się do pewnych prostych cech diagnostycznych: nad morzem – mewa, nad wodą słodką – rybitwa. Co zrobiliby nad ujściem Wisły? No cóż, ta cecha ma mniej więcej tyle sensu co rozróżnienie: duży czworonóg kopytny to koń – gdy miasto, krowa – gdy wieś. Ale to wcale nie jest konieczne. To poprawianie to nie tylko domena internetu – byłem, i to niejednokrotnie, tego świadkiem także w rzeczywistym świecie. Jeden z takich przypadków miał miejsce na trójmiejskiej plaży. Tam spotkanie rybitwy nie jest wykluczone, parę razy mi się nawet zdarzyło, ale były to ze dwa przypadki na parę tysięcy mew z różnych gatunków, które tam widziałem. No więc w tym przypadku jak zwykle ktoś prawidłowo rozpoznał mewy, ale został pouczony, że to rybitwy.

Skąd taka potrzeba błędnego pouczania? Chyba niestety właśnie chodzi o klasyczną arogancję ignorancji. Ktoś, kto zna tylko kilka „gatunków” ptaków, wie, że zna ich mało i nie będzie się mądrzył. Ktoś, kto zna ich setki czy tysiące ma podstawy, żeby uświadamiać tego pierwszego. Często wiedząc, że zna setki gatunków, ma świadomość, że są tysiące, których nie zna, co może dać (nie zawsze jednak daje) mu trochę pokory. Najmniej pokory może mieć raczej ktoś, kto zna gatunków kilkanaście. Coś już wie ponad minimum, ale za mało, żeby mieć realną perspektywę swojej wiedzy. Ten sam mechanizm każe poprawiać rzekome błędy językowe w stylu „wykańczać”, gdy ktoś, nasłuchawszy się, że nie należy „włanczać”, myśli, że jedynie poprawne będzie „wykończać”, ktoś automatycznie stawia przecinek przed „że” itd.

Z jednej strony powyższe zjawisko jest swoistym sukcesem różnych akcji edukacyjnych, w których informuje się o różnicach między mewami a rybitwami (a trochę takich akcji jest). Niemniej jest to co najwyżej sukces połowiczny, a w gruncie rzeczy taka ułomna wiedza okazuje się może i gorsza niż całkowita i bezpretensjonalna niewiedza.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0