Jak pospolita mewa osiwiała

800px-Prankenbaer-drawingJednym z wcześniejszych moich wspomnień telewizyjnych jest filmik, który po latach identyfikuję jako jedną z „Takich sobie bajeczek” Kiplinga. Tam w konwencji bajki wyjaśniono, dlaczego zwierzęta sawanny mają takie umaszczenie, jakie mają. A jak mogłaby brzmieć taka sobie bajeczka o pandzie wielkiej?

Dawno temu, moi drodzy, panda wielka miała dwie wersje umaszczenia. (Umaszczenie to po prostu kolor włosów, ale dorośli lubią używać długich słów). Były pandy białe i czarne. Żyły one w osobnych stadach i dzieliły między siebie bambusowe lasy. Aż pewnego razu do ich krainy przybył Człowiek. Człowiek nie lubił bambusowych lasów i wycinał je, zamieniając w pola ryżowe. Przy tym polował na pandy, mówiąc: „Białe pandy wyglądają dostojnie, a czarne złowrogo. Można z nich zdjąć duże futro i samemu wyglądać dostojnie albo groźnie”.

Wkrótce bambusowych lasów zostało tak mało, że nieliczne ocalałe pandy musiały się gnieść. Białe Pandy mówiły przy tym: „Wyglądamy dostojnie, ale Człowiek nas nie szanuje”. Czarne Pandy mówiły: „Wyglądamy groźnie, ale Człowiek nas się nie boi”. Nie wiedziały jednak, co zrobić. Poszły więc do Makaka, najmądrzejszego zwierzęcia w bambusowym lesie, po radę. Makak pomyślał i powiedział: „Człowiek jest niegodny i słaby, ale chce uchodzić za najgodniejszego i najgroźniejszego. Dlatego nie uzna was ani za godniejsze, ani groźniejsze od siebie. Jednak Człowiek ma pewną słabość: lubi słodkie zwierzaczki, które wyglądają zabawnie i nieporadnie. Lubi łaciate szczeniaczki i puchate kurczaczki. Nawet Orkę, która zabija wszystkie wodne stworzenia oprócz Wieloryba, uważa za słodką. Gdy nie ma pod ręką szczeniaczka czy kurczaczka, potrafi nawet zrobić sztucznego pluszaka. Jeżeli nie umiecie się przed Człowiekiem obronić, nie umiecie go wystrychnąć na dudka, ani nie macie dokąd przed nim uciec, musicie przekonać go, że jesteście słodkie”.

Pandy posłuchały Makaka. Białe Pandy i Czarne Pandy zaczęły się krzyżować między sobą, a ich potomstwo urodziło się czarno-białe. Gdy następnym razem Człowiek poszedł na polowanie do bambusowego lasu, zobaczył nowe, Łaciate Pandy i pomyślał: „Ależ to słodkie misie! Nie mogę ich wytępić i od dziś obejmę je ochroną”. I tak to, moi drodzy, po dziś dzień wszystkie pandy wyglądają jak pluszowe łaciate misie i są symbolem ochrony zwierząt.

Ta historyjka jest rozbudowanym żartem krążącym w internecie – o tym, jak wygląd pandy wielkiej okazał się ewolucyjną preadaptacją, która – choćby na jakiś czas – uchroni ją przed zagładą, mimo że wszystkie inne cechy (bardzo wąska tolerancja ekologiczna, słaba rozrodczość) ku tej zagładzie ją pchają. W każdej bajce jednak jest ziarno prawdy.

Do ochrony pewnych gatunków łatwiej przekonać społeczeństwo niż do innych. W ochronie przyrody nazywa się je charyzmatycznymi. Łatwiej rozczulić obrazkiem małej białej foczki zabijanej pałką niż jakiejś niewyróżniającej się jaszczurki czy ryby ginącej od abstrakcyjnej fragmentacji siedlisk. I nie są to odkrycia nowe.

Na pierwszych listach polskich roślin chronionych oprócz bardzo rzadkich i zagrożonych pojawiły się grążel żółty i grzybienie białe, czyli popularne lilie wodne. Od czasu do czasu może i ktoś je zrywał na bukiety (zwłaszcza po lekturze albo oglądnięciu „Nocy i dni”), ale tak naprawdę nigdy nie były zbytnio zagrożone wyginięciem. Jednak twórcy tych list uznali, że do ludzi bardziej przemówi potrzeba ochrony „nenufarów” niż jakichś badylków o nieznanej nazwie.

Dziś pospolity grążel żółty został skreślony z list, a nieco tylko rzadsze grzybienie białe przeszły pod ochronę częściową. Za to na liście gatunków chronionych większości pozycji nie byłbym w stanie rozpoznać, a wiele nazw, zwłaszcza mchów, znam tylko z tych list.

Charyzmatyczność to nie tylko słodkie oczka w futerku. To także patriotyzm. Dziś żubr nie jest zagrożony, ale gdyby ktoś spróbował go wpisać na listę zwierząt łownych, zostałby zlinczowany. (Notabene, pewna liczba żubrów jest odstrzeliwana). Kilka razy przeprowadzono ankietę wśród Amerykanów na temat potrzeby ochrony pewnych gatunków. Zapytano  o potrzebę ochrony dwóch spokrewnionych gatunków – jednym razem sokołów, a innym wydr.

Społeczeństwo laików uznało, że bardziej warte ochrony są gatunki o nazwach sympatyczniejszych (wydra futrzanonosa bardziej niż wydra ostroszponiasta), a jeszcze bardziej o szlachetniejszych lub patriotycznych (wydra amerykańska bardziej niż wydra włochatonosa, a sokół patriotyczny niż sokół zabójczy). Skąd wiadomo, że to wybór podyktowany skojarzeniami semantycznymi, a nie rzeczywistą znajomością zagrożenia gatunków? Wszystkie nazwy zostały zmyślone.

W tej sytuacji nietrudno o to, żeby decydenci – stając przed konfliktem interesów albo choćby problemem za krótkiej kołdry – wybierali nie ochronę gatunków bardziej zagrożonych, a bardziej charyzmatycznych. Może dlatego ornitolodzy z komisji faunistycznej Polskiego Towarzystwa Zoologicznego kilka lat temu zaproponowali, aby mewa – zwana dotąd pospolitą – została przemianowana na siwą. Siwa to wciąż mało charyzmatyczna nazwa, ale przynajmniej nie sugeruje, że gatunek ten można spotkać nad co drugą rzeką. Zatem można wymyślić kolejną bajkę, jak mewa stała się siwa.

Piotr Panek

ilustracja: Friedrich Wilhelm Kuhnert, domena publiczna