Synchroniczna etymologia

W popularnonaukowej psychologii ewolucyjnej powtarza się motyw tendencji ludzkiego umysłu do szukania wzorców wśród różnych bodźców. Człowiek, patrząc na chmury, widzi nie tylko baranki, ale i inne, bardziej odległe skojarzeniowo zwierzęta, a ja np. w dzieciństwie widziałem tam mapy. Człowiek, patrząc na gwiazdy, łączy je we wzory geometryczne, a te potem obudowuje jakimiś ciałami, potem jeszcze dorabiając mit. Tu, przyznam, moja wyobraźnia jest słabsza i poza wzór wozu nie wychodzę. Kasjopeja to dla mnie W, a nie żadna kobieta, a Orion to pięciobok z odnogami, a nie mężczyzna.

Szukanie takich wzorów miało ponoć pomagać przetrwać naszym przodkom i teraz ponoć pomaga nam. Tenże przodek, widząc ciąg pasków wśród roślinności, gdy potrafił dopowiedzieć sobie, że układają się one w tygrysa, w razie słuszności miał szansę uratować się ucieczką. Gdy nie potrafił, jego geny nie zostały przekazane dalej. Zgodnie zaś z zasadą „obiad kontra życie” siła eliminacji tych, którzy widzieli w paskach tygrysa za rzadko, była silniejsza niż siła eliminacji tych, co za często widzieli tygrysa tam, gdzie była to tylko gra światłocieni.

Tą tendencją tłumaczy się m.in. skłonność człowieka do odkrywania praw natury, ale i do ulegania teoriom spiskowym, czyli znajdowaniu regularności tam, gdzie jest tylko przypadek. Niedawno natomiast byłem na konferencji, na której ten sam mechanizm opisano w kontekście etymologii synchronicznej.

Jesteśmy przyzwyczajeni do mówienia o etymologii diachronicznej, tj. takiej, która wywodzi pochodzenie współczesnych słów od słów z języków dawniejszych. Takiej, która mówi, że słowa żona i queen pochodzą od tego samego praindoeuropejskiego słowa podobnego do guene (a więc są kognatami) albo przynajmniej, że słowo weekend w języku polskim pojawiło się jako zapożyczenie z angielskiego. To przyzwyczajenie jest tak utrwalone, że w zasadzie nie używa się dookreślenia „diachroniczna”, bo jest to domyślne. Tymczasem pochodzenie wyrazów można rozpatrywać nie tylko z perspektywy historycznej, ale też w oderwaniu od niej. Nie będę wnikał w niuanse rozróżniania, czy powiązania ze słowotwórstwem i morfologią, bo to kompletnie nie moja dziedzina. Chodzi jednak mniej więcej o to, że np. słowo jamnik wiąże się ze słowem jama (rasa przystosowana do polowania na zwierzęta kryjące się w jamach) tak samo, jak czajnik z czajem, a wirnik z wirem. Etymologią synchroniczną żonglują np. twórcy sloganów. W reklamie pewnego włoskiego samochodu pojawia się fraza „X – po prostu (a)more”. Jest to próba stworzenia wrażenia, że włoskie słowo amore ma związek z angielskim słowem more. Oczywiście wiadomo, że to gra słów, a nie prawdziwa etymologia, ale wykorzystuje to mechanizm, który jest zakorzeniony w ludzkim umyśle.

Postuluje się, że naturalny mechanizm szukania etymologicznego powiązania brzmienia różnych słów nie jest czczą rozrywką lingwistyczną. Całkiem możliwe, że bez takiego mechanizmu nauka języka byłaby po prostu zbyt skomplikowana. Bez niego zapamiętanie wszystkich słów i wszystkich morfemów byłoby o wiele obszerniejszym zadaniem. Tymczasem wystarczy zapamiętać tylko część morfemów, a resztę umysł już sobie dopowie, wykorzystując wzorce. To, że czasem dopowie sobie błędnie (co jest domeną tzw. etymologii ludowej mówiącej np. że Częstochowa to miasto, co się często chowa za wzgórzami, czy że kościół ma jakieś związki z kośćmi), to cena stosunkowo niewielka.

Piotr Panek

ilustracja: Jim Blodget , licencja CC BY-2.0